×

Wir verwenden Cookies, um LingQ zu verbessern. Mit dem Besuch der Seite erklärst du dich einverstanden mit unseren Cookie-Richtlinien.


image

Bolesław Prus "Lalka", Tom I, ROZDZIAŁ CZTERNASTY: DZIEWICZE MARZENIA, cz. 2

ROZDZIAŁ CZTERNASTY: DZIEWICZE MARZENIA, cz. 2

ROZDZIAŁ CZTERNASTY: DZIEWICZE MARZENIA, cz.

Dzień wyścigów był dla panny Izabeli triumfem, dla barona - klęską i wstydem.

Wprawdzie przyjechał na plac i udawał bardzo wesołego, ale w sercu kipiał mu gniew. Gdy zaś jeszcze zobaczył, że Wokulski nagrodę i cenę konia złożył na ręce panny Izabeli, stracił władzę nad sobą i przybiegłszy do powozu zrobił skandal. Dla panny Izabeli impertynenckie spojrzenia barona i otwarte nazwanie Wokulskiego jej wielbicielem były strasznym ciosem.

Zabiłaby barona, gdyby to uchodziło dobrze wychowanym kobietom. Cierpienie jej było tym dokuczliwsze, że hrabina słuchała jego wybuchu spokojnie, prezesowa z zakłopotaniem, a ojciec nie odzywał się nawet, od dawna uważając Krzeszowskiego za wariata, którego należy nie drażnić, ale traktować pobłażliwie. W takiej chwili (kiedy już zaczęto spoglądać na nich z innych powozów) przyszedł pannie Izabeli na pomoc Wokulski.

I nie tylko przerwał baronowi tok jego niezadowoleń, ale wyzwał go na pojedynek. O tym żadne z nich nie wątpiło; prezesowa wprost zlękła się o swego faworyta, a hrabina zrobiła uwagę, że Wokulski nie mógł postąpić inaczej, ponieważ baron zbliżając się do powozu potrącił go i nie przeprosił. - Więc sami powiedzcie - mówiła wzruszonym głosem prezesowa - czy godzi się pojedynkować o taką drobnostkę?

Wszyscy przecież wiemy, że Krzeszowski jest roztargniony i półgłówek... Najlepszy dowód w tym, co nam nagadał... - To prawda - odezwał się pan Tomasz - ależ Wokulski nie ma obowiązku wiedzieć o tym, a upomnieć się musiał.

- Pogodzą się!

- wtrąciła niedbale hrabina i kazała jechać do domu. Wtedy to panna Izabela dopuściła się najgorszego wykroczenia przeciw swoim pojęciom i... w znaczący sposób ścisnęła Wokulskiego za rękę.

Już dojeżdżając do rogatek, nie mogła sobie tego darować.

"Jak można było zrobić coś podobnego?...

Co sobie taki człowiek pomyśli?..." - mówiła w duchu. Ale wnet ocknęło się w niej uczucie sprawiedliwości i musiała przyznać, że t e n człowiek nie jest byle jakim. "Ażeby zrobić mi przyjemność (bo z pewnością nie miał innych powodów), podstawił baronowi nogę kupując konia... Całą wygraną (stanowczy dowód bezinteresowności) złożył na ochronę, i to na moje ręce (baron widział to).

A nade wszystko, jakby odgadując moje myśli, wyzwał go na pojedynek... No, dzisiejsze pojedynki kończą się zwykle szampanem; ale zawsze baron przekona się, że jeszcze nie jestem tak starą... Nie, w tym Wokulskim jest coś... Szkoda tylko, że jest galanteryjnym kupcem. Przyjemnie byłoby mieć takiego wielbiciela, gdyby... gdyby zajmował inne stanowisko w świecie. Wróciwszy do domu, panna Izabela opowiedziała pannie Florentynie o wyścigowych przygodach, a w godzinę - już nie myślała o nich.

Gdy zaś ojciec późno w nocy doniósł jej, że Krzeszowski wybrał na sekundanta hrabiego Licińskiego, który bezwarunkowo żąda, ażeby Wokulski został przeproszony przez barona, panna Izabela zrobiła pogardliwy grymas ustami. "Szczęśliwy człowiek!

- myślała. - Mnie obrażają, a jego będą przepraszać. Ja, gdyby ktoś przy mnie obraził ukochaną, nie pozwoliłabym się przeprosić. On, naturalnie, zgodzi się..." Gdy już położyła się do łóżka i zaczęła usypiać, nagle przyszła jej nowa myśl:

"A jeżeli Wokulski nie zechce przeprosin?...

Przecież ten sam hrabia Liciński układał się z nim o klacz i nic nie wskórał!... Ach, Boże, co też mi się snuje po głowie" - odpowiedziała sobie wzruszając ramionami i zasnęła. Na drugi dzień do południa ojciec, ona i panna Florentyna byli pewni, że Wokulski pogodzi się z baronem i że nawet inaczej nie wypada mu postąpić.

Dopiero po południu pan Tomasz wyszedł na miasto i wrócił na obiad bardzo zakłopotany. - Cóż to, ojcze?

- spytała go panna Izabela, uderzona wyrazem jego twarzy. - Fatalna historia!

- odparł pan Tomasz rzucając się na skórzany fotel. - Wokulski odrzucił przeproszenie, a jego sekundanci postawili ostre warunki. - I kiedyż to?...

- spytała ciszej. - Jutro przed dziewiątą - odpowiedział pan Tomasz i otarł pot z czoła.

- Fatalna historia - ciągnął dalej. - Między naszymi wspólnikami popłoch, bo Krzeszowski strzela doskonale... Gdyby zaś ten człowiek zginął, wszystkie moje rachuby na nic. Straciłbym w nim prawą rękę... jedynego możliwego wykonawcę moich planów... Jemu jednemu powierzyłbym kapitały i jestem pewny, że miałbym co najmniej osiem tysięcy rubli rocznie... Los prześladuje mnie nie na żarty!... Zły humor pana domu źle oddziałał na innych; obiadu nikt nie jadł.

Po obiedzie pan Tomasz zamknął się w gabinecie i chodził wielkimi krokami, co było dowodem niezwykłego wzruszenia. Panna Izabela także poszła do swego gabinetu i jak zwykle w chwilach zdenerwowania położyła się na szezlongu.

Opanowały ją posępne myśli. "Krótko trwał mój triumf - mówiła sobie.

- Krzeszowski naprawdę dobrze strzela... Jeżeli zabije jedynego człowieka, który dziś ujmuje się za mną, to co? Pojedynek jest istotnie barbarzyńskim zabytkiem. Bo Wokulski (biorąc go ze strony moralnej) więcej jest wart od Krzeszowskiego, a jednak... może zginąć!... Ostatni człowiek, w którym pokładał nadzieję mój ojciec. Tu odezwała się w pannie Izabeli rodowa pycha.

"No - mój ojciec nie potrzebuje przecież łaski Wokulskiego; powierzyłby mu swój kapitał, otoczyłby go protekcją, a on płaciłby mu procenta; w każdym razie szkoda go..."

Przyszedł jej na myśl stary rządca ich niegdyś majątku, który służył u nich trzydzieści lat i którego bardzo lubiła, bardzo mu ufała; może Wokulski obojgu im zastąpiłby nieboszczyka, a jej rozsądnego powiernika i - zginie!...

Jakiś czas leżała z zamkniętymi oczyma nie myśląc o niczym; potem przyszły jej do głowy niesłychanie dziwne kombinacje.

"Co za szczególny traf!

- mówiła w sobie. - Jutro walczyć będą z jej powodu dwaj ludzie, którzy ją śmiertelnie obrazili: Krzeszowski złośliwymi drwinami, Wokulski - ofiarami, jakie ośmielił się ponosić dla niej. Ona mu już prawie przebaczyła i kupno serwisu, i owe weksle, i owe przegrane w karty do ojca, z ktorych przez parę tygodni utrzymywał się cały dom... (Nie, jeszcze mu nie przebaczyła i nie przebaczy nigdy!...) Ale choćby nawet, to jednak - za jej obrazę ujęła się sprawiedliwość boska... I kto jutro zginie?... Może obaj. W każdym razie ten, który poważył się pannie Izabeli Łęckiej ofiarować pomoc pieniężną. Człowiek taki, jak kochanek Kleopatry, żyć nie może..." Tak myślała zanosząc się od płaczu; żal jej było oddanego sługi, a może powiernika; ale korzyła się przed wyrokami Opatrzności, która nie przebacza obrazy wyrządzonej pannie Łęckiej.

Gdyby Wokulski mógł w tej chwili zajrzeć w jej duszę, uciekłby z przestrachem i uleczyłby się ze swego obłędu.

Swoją drogą panna Izabela nie spała przez całą noc.

Ciągle stał jej przed oczyma obraz jakiegoś francuskiego malarza przedstawiający pojedynek. Pod grupą zielonych drzew dwaj czarno ubrani mężczyźni mierzyli do siebie z pistoletów. Potem (czego już nie było na obrazie) jeden z nich padł uderzony kulą w głowę.

Był to Wokulski. Panna Izabela nawet nie poszła na jego pogrzeb nie chcąc zdradzić się ze wzruszeniem. Ale w nocy parę razy płakała. Żal jej było tego nadzwyczajnego parweniusza, tego wiernego niewolnika, który swoje zbrodnie względem niej odpokutował śmiercią dla niej. Zasnęła dopiero o siódmej rano i spała jak drewno do południa.

Przed samą dwunastą obudziło ją nerwowe pukanie do drzwi sypialni. - Kto tam?

- Ja - odpowiedział jej ojciec radosnym głosem.

- Wokulski nietknięty, baron raniony w twarz! - Czy tak?...

Miała migrenę, więc została w łóżku do czwartej po południu.

Była kontenta, że baron został ranny, a zdziwiona, że opłakany przez nią Wokulski nie zginął. Wstawszy tak późno panna Izabela wyszła przed obiadem na krótki spacer w Aleje.

Widok pogodnego nieba, pięknych drzew, przelatujących ptaków i wesołych ludzi zatarł ślady jej nocnych przywidzeń; gdy zaś jeszcze z kilku przejeżdżających powozów spostrzeżono ją i powitano, w sercu jej ocknęło się zadowolenie.

"Jednakże Pan Bóg jest łaskawy - myślała - gdy ocalił człowieka, który może się nam przydać.

Ojciec tak liczy na niego, a i ja nabieram ufności. O ileż mniej w życiu doznałabym zawodów mając rozumnego i energicznego przyjaciela. Słówko "przyjaciel" nie podobało się jej.

Przyjacielem panny Izabeli mógłby być człowiek co najmniej posiadający majątek ziemski. Ale kupiec galanteryjny kwalifikował się tylko na doradcę i wykonawcę. Po powrocie do domu zaraz poznała, że jej ojciec jest w wybornym humorze.

- Wiesz - mówił - byłem z powinszowaniem u Wokulskiego.

To dzielny człowiek, istotny dżentelmen! Już ani myśli o pojedynku i nawet zdaje się żałować barona. Nic nie pomoże, szlachecka krew musi się odezwać, bez względu na kondycję... A potem odprowadziwszy córkę do gabinetu i rzuciwszy parę razy okiem w zwierciadło dodał:

- No i powiedz sama, czy można nie ufać w opiekę boską?

Śmierć tego człowieka byłaby dla mnie ciężkim ciosem - i - został uratowany! Muszę z nim zawiązać bliższe stosunki, a wtedy zobaczymy, kto wyjdzie lepiej: czy książę na swoim wielkim adwokacie, czy ja na moim Wokulskim. Jak sądzisz? - To samo myślałam przed chwilą - odpowiedziała panna Izabela uderzona zgodnością przeczuć jej własnych i ojca - papuś koniecznie powinien mieć przy sobie zdolnego i zaufanego człowieka.

- Który w dodatku sam garnie się do mnie - dodał pan Tomasz.- Bystry człowiek!

on to pojmuje, że więcej zrobi i lepszą zyska reputację pomagając dźwigać się dawnemu rodowi, aniżeli gdyby sam wyrywał się naprzód. Bardzo rozumny człowiek - powtórzył pan Tomasz. - Choć chwilowo zdobył sobie księcia i całą arystokrację, mnie jednak okazuje najwięcej przywiązania. I nie będzie tego żałował, gdy odzyskam stanowisko... Panna Izabela patrzyła na cacka ustawione na biurku i myślała, że jednak ojciec łudzi się trochę, sądząc, iż Wokulski garnie się do niego.

Nie prostowała jednak omyłki, a na odwrót, przyznawała w duchu, że należy trochę więcej zbliżyć się z tym kupcem i przebaczyć mu jego stanowisko społeczne. Adwokat... kupiec... to prawie na jedno wychodzi: jeżeli zaś adwokat może być poufałym księcia, dlaczegóż by... kupiec (ach, jakie to niesmaczne!) nie mógł zostać powiernikiem domu Łęckich? Obiad, wieczór i kilka dni następnych zeszły pannie Izabeli bardzo przyjemnie.

Zastanowiła ją jedna okoliczność, że w ciągu tak krótkiego czasu odwiedziło ich więcej osób aniżeli dawniej w ciągu miesiąca. Bywały godziny, że w pustym niegdyś salonie teraz rozlegał się gwar śmiechów i rozmów, aż wypoczęte meble dziwiły się natłokowi, a w kuchni szeptano, że pan Łęcki musiał odebrać jakieś wielkie pieniądze. Nawet damy, które jeszcze na wyścigach nie mogły poznać panny Izabeli, przyszły teraz do niej z wizytami; młodzi zaś panowie, aczkolwiek nie przychodziłi, poznawali ją na ulicy i kłaniali się z szacunkiem. I pan Tomasz miewał teraz gości.

Odwiedził go hrabia Sanocki zaklinając, ażeby Wokulski przestał już bawić się wyścigami i pojedynkami, a zajął się spółką. Był hrabia Liciński i opowiadał dziwy o dżentelmenerii Wokulskiego. Lecz nade wszystko przyjeżdżał tu parę razy książę z prośbą do pana Tomasza, ażeby Wokulski bez względu na zajście z baronem nie zniechęcał się do arystokracji i pamiętał o nieszczęśliwym kraju. - I niech mu też kuzyn - zakończył książę - wyperswaduje pojedynki.

To niepotrzebne; to dobre dla ludzi młodych, ale nie dla poważnych i zasłużonych obywateli... Pan Tomasz był zachwycony, szczególnie gdy pomyślał, że wszystkie te owacje spotykają go w przeddzień sprzedaży domu; rok temu bliskość podobnego wypadku odstraszała ludzi...

"Zaczynam odzyskiwać należne mi stanowisko" - szepnął pan Tomasz i nagle obejrzał się.

Zdawało mu się, że za nim stoi Wokulski. Więc dla uspokojenia się powtórzył parę razy: "Wynagrodzę go... wynagrodzę... może być pewnym mego poparcia"

Trzeciego dnia po pojedynku Wokulskiego pannie Izabeli przyniesiono kosztowne pudełko i list, który ją wstrząsnął.

Poznała pismo barona. "Kochana kuzyneczko!

Jeżeli przebaczysz mi moje nieszczęsne ożenienie, ja w zamian daruję ci moją małżonkę, która już mnie samemu dokuczyła. Jako zaś materialny symbol zawartego między nami pokoju na zawsze, posyłam ci ząb, który mi wystrzelił W-ny Wokulski, zdaje mi się - za to, co ośmieliłem się powiedzieć ci na wyścigach. Upewniam cię, kochana kuzynko, że jest to ten sam ząb, którym cię dotychczas gryzłem i już gryźć nigdy nie będę. Możesz go wyrzucić na ulicę, lecz pudełeczko racz zachować na pamiątkę. Przyjmij ten drobiazg od człowieka dziś trochę chorego i wierzaj - nie najgorszego, a będę miał nadzieję, że kiedyś zapomnisz mi moich niedorzecznych złośliwości. Kochający cię i pełen głębokiego szacunku kuzyn Krzeszowski. S. Jeżeli mego zęba nie wyrzucisz za okno, przyszlij mi go na powrót, abym mógł ofiarować go mojej niezapomnianej małżonce. Będzie miała martwić się czym przez kilka dni, co podobno biedaczce jest zalecone przez doktorów. Ten zaś pan Wokulski jest bardzo miłym i dystyngowanym człowiekiem i wyznaję, że serdecznie go polubiłem, choć mi taką zrobił krzywdę. W kosztownym pudełku znajdował się istotnie ząb owinięty w bibułkę.

Panna Izabela po krótkim namyśle odpisała bardzo życzliwy list baronowi oświadczając, że już nie gniewa się i że przyjmuje pudełeczko, a ząb z należytą czcią odsyła jego właścicielowi.

Tu już nie można było wątpić, że tylko dzięki Wokulskiemu baron pojednał się z nią i prosił o przebaczenie.

Panna Izabela nieledwie roztkliwiła się swoim triumfem, a dla Wokulskiego uczuła jakby wdzięczność. Zamknęła się w swoim gabinecie i poczęła marzyć. Marzyła, że Wokulski sprzedał swój sklep, a kupił dobra ziemskie, lecz pozostał naczelnikiem spółki handlowej przynoszącej ogromne zyski.

Cała arystokracja przyjmowała go u siebie, ona zaś, panna Izabela, zrobiła go swoim powiernikiem. On podźwignął ich majątek i podniósł go do dawnej świetności; on spełniał wszystkie jej zlecenia; on narażał się, ile razy była tego potrzeba. On wreszcie wyszukał jej męża, odpowiedniego znakomitości domu Łęckich. Wszystko to robił, ponieważ kochał ją miłością idealną, więcej niż własne życie.

I czuł się zupełnie szczęśliwym, jeżeli uśmiechnęła się do niego, życzliwiej spojrzała albo po jakiejś wyjątkowej zasłudze serdecznie uścisnęła go za rękę. Gdy zaś Pan Bóg dał jej dzieci, on wyszukiwał im bony i nauczycieli, powiększał ich majątek, a nareszcie, gdy ona zmarła (w tym miejscu łzy zakręciły się w pięknych oczach panny Izabeli), on zastrzelił się na jej grobie... Nie, przez delikatność, którą ona w nim rozwinęła, zastrzelił się o kilka grobów dalej. Wejście ojca przerwało ciąg jej fantazji.

- Podobno pisał do ciebie Krzeszowski?

- zapytał ciekawie pan Tomasz. Córka wskazała mu list leżący na biurku i złote pudełko.

Pan Tomasz kręcił głową Czytając list, a nareszcie rzekł: - Zawsze wariat, chociaż dobry chłopak.

Ale... Wokulski oddał ci rzeczywistą przysługę: zwyciężyłaś śmiertelnego wroga. - Myślę, ojcze, że należałoby tego pana zaprosić kiedy na obiad... Chciałabym go poznać bliżej.

- Właśnie od kilku dni miałem cię o to samo prosić!...

- odpowiedział uradowany pan Tomasz - niepodobna trzymać się na zbyt etykietalnej stopie z człowiekiem tak użytecznym. - Naturalnie - wtrąciła panna Izabela - przecież nawet wierną służbę dopuszczamy do niejakiej poufałości.

Uwielbiam twój rozum i takt, Belu!... - zawołał pan Tomasz i zachwycony, pocałował ją naprzód w rękę, potem w czoło.


ROZDZIAŁ CZTERNASTY: DZIEWICZE MARZENIA, cz. 2

ROZDZIAŁ CZTERNASTY: DZIEWICZE MARZENIA, cz.

Dzień wyścigów był dla panny Izabeli triumfem, dla barona - klęską i wstydem.

Wprawdzie przyjechał na plac i udawał bardzo wesołego, ale w sercu kipiał mu gniew. Gdy zaś jeszcze zobaczył, że Wokulski nagrodę i cenę konia złożył na ręce panny Izabeli, stracił władzę nad sobą i przybiegłszy do powozu zrobił skandal. Dla panny Izabeli impertynenckie spojrzenia barona i otwarte nazwanie Wokulskiego jej wielbicielem były strasznym ciosem.

Zabiłaby barona, gdyby to uchodziło dobrze wychowanym kobietom. Cierpienie jej było tym dokuczliwsze, że hrabina słuchała jego wybuchu spokojnie, prezesowa z zakłopotaniem, a ojciec nie odzywał się nawet, od dawna uważając Krzeszowskiego za wariata, którego należy nie drażnić, ale traktować pobłażliwie. W takiej chwili (kiedy już zaczęto spoglądać na nich z innych powozów) przyszedł pannie Izabeli na pomoc Wokulski.

I nie tylko przerwał baronowi tok jego niezadowoleń, ale wyzwał go na pojedynek. O tym żadne z nich nie wątpiło; prezesowa wprost zlękła się o swego faworyta, a hrabina zrobiła uwagę, że Wokulski nie mógł postąpić inaczej, ponieważ baron zbliżając się do powozu potrącił go i nie przeprosił. - Więc sami powiedzcie - mówiła wzruszonym głosem prezesowa - czy godzi się pojedynkować o taką drobnostkę?

Wszyscy przecież wiemy, że Krzeszowski jest roztargniony i półgłówek... Najlepszy dowód w tym, co nam nagadał... - To prawda - odezwał się pan Tomasz - ależ Wokulski nie ma obowiązku wiedzieć o tym, a upomnieć się musiał.

- Pogodzą się!

- wtrąciła niedbale hrabina i kazała jechać do domu. Wtedy to panna Izabela dopuściła się najgorszego wykroczenia przeciw swoim pojęciom i... w znaczący sposób ścisnęła Wokulskiego za rękę.

Już dojeżdżając do rogatek, nie mogła sobie tego darować.

"Jak można było zrobić coś podobnego?...

Co sobie taki człowiek pomyśli?..." - mówiła w duchu. Ale wnet ocknęło się w niej uczucie sprawiedliwości i musiała przyznać, że t e n człowiek nie jest byle jakim. "Ażeby zrobić mi przyjemność (bo z pewnością nie miał innych powodów), podstawił baronowi nogę kupując konia... Całą wygraną (stanowczy dowód bezinteresowności) złożył na ochronę, i to na moje ręce (baron widział to).

A nade wszystko, jakby odgadując moje myśli, wyzwał go na pojedynek... No, dzisiejsze pojedynki kończą się zwykle szampanem; ale zawsze baron przekona się, że jeszcze nie jestem tak starą... Nie, w tym Wokulskim jest coś... Szkoda tylko, że jest galanteryjnym kupcem. Przyjemnie byłoby mieć takiego wielbiciela, gdyby... gdyby zajmował inne stanowisko w świecie. Wróciwszy do domu, panna Izabela opowiedziała pannie Florentynie o wyścigowych przygodach, a w godzinę - już nie myślała o nich.

Gdy zaś ojciec późno w nocy doniósł jej, że Krzeszowski wybrał na sekundanta hrabiego Licińskiego, który bezwarunkowo żąda, ażeby Wokulski został przeproszony przez barona, panna Izabela zrobiła pogardliwy grymas ustami. "Szczęśliwy człowiek!

- myślała. - Mnie obrażają, a jego będą przepraszać. Ja, gdyby ktoś przy mnie obraził ukochaną, nie pozwoliłabym się przeprosić. On, naturalnie, zgodzi się..." Gdy już położyła się do łóżka i zaczęła usypiać, nagle przyszła jej nowa myśl:

"A jeżeli Wokulski nie zechce przeprosin?...

Przecież ten sam hrabia Liciński układał się z nim o klacz i nic nie wskórał!... Ach, Boże, co też mi się snuje po głowie" - odpowiedziała sobie wzruszając ramionami i zasnęła. Na drugi dzień do południa ojciec, ona i panna Florentyna byli pewni, że Wokulski pogodzi się z baronem i że nawet inaczej nie wypada mu postąpić.

Dopiero po południu pan Tomasz wyszedł na miasto i wrócił na obiad bardzo zakłopotany. - Cóż to, ojcze?

- spytała go panna Izabela, uderzona wyrazem jego twarzy. - Fatalna historia!

- odparł pan Tomasz rzucając się na skórzany fotel. - Wokulski odrzucił przeproszenie, a jego sekundanci postawili ostre warunki. - I kiedyż to?...

- spytała ciszej. - Jutro przed dziewiątą - odpowiedział pan Tomasz i otarł pot z czoła.

- Fatalna historia - ciągnął dalej. - Między naszymi wspólnikami popłoch, bo Krzeszowski strzela doskonale... Gdyby zaś ten człowiek zginął, wszystkie moje rachuby na nic. Straciłbym w nim prawą rękę... jedynego możliwego wykonawcę moich planów... Jemu jednemu powierzyłbym kapitały i jestem pewny, że miałbym co najmniej osiem tysięcy rubli rocznie... Los prześladuje mnie nie na żarty!... Zły humor pana domu źle oddziałał na innych; obiadu nikt nie jadł.

Po obiedzie pan Tomasz zamknął się w gabinecie i chodził wielkimi krokami, co było dowodem niezwykłego wzruszenia. Panna Izabela także poszła do swego gabinetu i jak zwykle w chwilach zdenerwowania położyła się na szezlongu.

Opanowały ją posępne myśli. "Krótko trwał mój triumf - mówiła sobie.

- Krzeszowski naprawdę dobrze strzela... Jeżeli zabije jedynego człowieka, który dziś ujmuje się za mną, to co? Pojedynek jest istotnie barbarzyńskim zabytkiem. Bo Wokulski (biorąc go ze strony moralnej) więcej jest wart od Krzeszowskiego, a jednak... może zginąć!... Ostatni człowiek, w którym pokładał nadzieję mój ojciec. Tu odezwała się w pannie Izabeli rodowa pycha.

"No - mój ojciec nie potrzebuje przecież łaski Wokulskiego; powierzyłby mu swój kapitał, otoczyłby go protekcją, a on płaciłby mu procenta; w każdym razie szkoda go..."

Przyszedł jej na myśl stary rządca ich niegdyś majątku, który służył u nich trzydzieści lat i którego bardzo lubiła, bardzo mu ufała; może Wokulski obojgu im zastąpiłby nieboszczyka, a jej rozsądnego powiernika i - zginie!...

Jakiś czas leżała z zamkniętymi oczyma nie myśląc o niczym; potem przyszły jej do głowy niesłychanie dziwne kombinacje.

"Co za szczególny traf!

- mówiła w sobie. - Jutro walczyć będą z jej powodu dwaj ludzie, którzy ją śmiertelnie obrazili: Krzeszowski złośliwymi drwinami, Wokulski - ofiarami, jakie ośmielił się ponosić dla niej. Ona mu już prawie przebaczyła i kupno serwisu, i owe weksle, i owe przegrane w karty do ojca, z ktorych przez parę tygodni utrzymywał się cały dom... (Nie, jeszcze mu nie przebaczyła i nie przebaczy nigdy!...) Ale choćby nawet, to jednak - za jej obrazę ujęła się sprawiedliwość boska... I kto jutro zginie?... Może obaj. W każdym razie ten, który poważył się pannie Izabeli Łęckiej ofiarować pomoc pieniężną. Człowiek taki, jak kochanek Kleopatry, żyć nie może..." Tak myślała zanosząc się od płaczu; żal jej było oddanego sługi, a może powiernika; ale korzyła się przed wyrokami Opatrzności, która nie przebacza obrazy wyrządzonej pannie Łęckiej.

Gdyby Wokulski mógł w tej chwili zajrzeć w jej duszę, uciekłby z przestrachem i uleczyłby się ze swego obłędu.

Swoją drogą panna Izabela nie spała przez całą noc.

Ciągle stał jej przed oczyma obraz jakiegoś francuskiego malarza przedstawiający pojedynek. Pod grupą zielonych drzew dwaj czarno ubrani mężczyźni mierzyli do siebie z pistoletów. Potem (czego już nie było na obrazie) jeden z nich padł uderzony kulą w głowę.

Był to Wokulski. Panna Izabela nawet nie poszła na jego pogrzeb nie chcąc zdradzić się ze wzruszeniem. Ale w nocy parę razy płakała. Żal jej było tego nadzwyczajnego parweniusza, tego wiernego niewolnika, który swoje zbrodnie względem niej odpokutował śmiercią dla niej. Zasnęła dopiero o siódmej rano i spała jak drewno do południa.

Przed samą dwunastą obudziło ją nerwowe pukanie do drzwi sypialni. - Kto tam?

- Ja - odpowiedział jej ojciec radosnym głosem.

- Wokulski nietknięty, baron raniony w twarz! - Czy tak?...

Miała migrenę, więc została w łóżku do czwartej po południu.

Była kontenta, że baron został ranny, a zdziwiona, że opłakany przez nią Wokulski nie zginął. Wstawszy tak późno panna Izabela wyszła przed obiadem na krótki spacer w Aleje.

Widok pogodnego nieba, pięknych drzew, przelatujących ptaków i wesołych ludzi zatarł ślady jej nocnych przywidzeń; gdy zaś jeszcze z kilku przejeżdżających powozów spostrzeżono ją i powitano, w sercu jej ocknęło się zadowolenie.

"Jednakże Pan Bóg jest łaskawy - myślała - gdy ocalił człowieka, który może się nam przydać.

Ojciec tak liczy na niego, a i ja nabieram ufności. O ileż mniej w życiu doznałabym zawodów mając rozumnego i energicznego przyjaciela. Słówko "przyjaciel" nie podobało się jej.

Przyjacielem panny Izabeli mógłby być człowiek co najmniej posiadający majątek ziemski. Ale kupiec galanteryjny kwalifikował się tylko na doradcę i wykonawcę. Po powrocie do domu zaraz poznała, że jej ojciec jest w wybornym humorze.

- Wiesz - mówił - byłem z powinszowaniem u Wokulskiego.

To dzielny człowiek, istotny dżentelmen! Już ani myśli o pojedynku i nawet zdaje się żałować barona. Nic nie pomoże, szlachecka krew musi się odezwać, bez względu na kondycję... A potem odprowadziwszy córkę do gabinetu i rzuciwszy parę razy okiem w zwierciadło dodał:

- No i powiedz sama, czy można nie ufać w opiekę boską?

Śmierć tego człowieka byłaby dla mnie ciężkim ciosem - i - został uratowany! Muszę z nim zawiązać bliższe stosunki, a wtedy zobaczymy, kto wyjdzie lepiej: czy książę na swoim wielkim adwokacie, czy ja na moim Wokulskim. Jak sądzisz? - To samo myślałam przed chwilą - odpowiedziała panna Izabela uderzona zgodnością przeczuć jej własnych i ojca - papuś koniecznie powinien mieć przy sobie zdolnego i zaufanego człowieka.

- Który w dodatku sam garnie się do mnie - dodał pan Tomasz.- Bystry człowiek!

on to pojmuje, że więcej zrobi i lepszą zyska reputację pomagając dźwigać się dawnemu rodowi, aniżeli gdyby sam wyrywał się naprzód. Bardzo rozumny człowiek - powtórzył pan Tomasz. - Choć chwilowo zdobył sobie księcia i całą arystokrację, mnie jednak okazuje najwięcej przywiązania. I nie będzie tego żałował, gdy odzyskam stanowisko... Panna Izabela patrzyła na cacka ustawione na biurku i myślała, że jednak ojciec łudzi się trochę, sądząc, iż Wokulski garnie się do niego.

Nie prostowała jednak omyłki, a na odwrót, przyznawała w duchu, że należy trochę więcej zbliżyć się z tym kupcem i przebaczyć mu jego stanowisko społeczne. Adwokat... kupiec... to prawie na jedno wychodzi: jeżeli zaś adwokat może być poufałym księcia, dlaczegóż by... kupiec (ach, jakie to niesmaczne!) nie mógł zostać powiernikiem domu Łęckich? Obiad, wieczór i kilka dni następnych zeszły pannie Izabeli bardzo przyjemnie.

Zastanowiła ją jedna okoliczność, że w ciągu tak krótkiego czasu odwiedziło ich więcej osób aniżeli dawniej w ciągu miesiąca. Bywały godziny, że w pustym niegdyś salonie teraz rozlegał się gwar śmiechów i rozmów, aż wypoczęte meble dziwiły się natłokowi, a w kuchni szeptano, że pan Łęcki musiał odebrać jakieś wielkie pieniądze. Nawet damy, które jeszcze na wyścigach nie mogły poznać panny Izabeli, przyszły teraz do niej z wizytami; młodzi zaś panowie, aczkolwiek nie przychodziłi, poznawali ją na ulicy i kłaniali się z szacunkiem. I pan Tomasz miewał teraz gości.

Odwiedził go hrabia Sanocki zaklinając, ażeby Wokulski przestał już bawić się wyścigami i pojedynkami, a zajął się spółką. Był hrabia Liciński i opowiadał dziwy o dżentelmenerii Wokulskiego. Lecz nade wszystko przyjeżdżał tu parę razy książę z prośbą do pana Tomasza, ażeby Wokulski bez względu na zajście z baronem nie zniechęcał się do arystokracji i pamiętał o nieszczęśliwym kraju. - I niech mu też kuzyn - zakończył książę - wyperswaduje pojedynki.

To niepotrzebne; to dobre dla ludzi młodych, ale nie dla poważnych i zasłużonych obywateli... Pan Tomasz był zachwycony, szczególnie gdy pomyślał, że wszystkie te owacje spotykają go w przeddzień sprzedaży domu; rok temu bliskość podobnego wypadku odstraszała ludzi...

"Zaczynam odzyskiwać należne mi stanowisko" - szepnął pan Tomasz i nagle obejrzał się.

Zdawało mu się, że za nim stoi Wokulski. Więc dla uspokojenia się powtórzył parę razy: "Wynagrodzę go... wynagrodzę... może być pewnym mego poparcia"

Trzeciego dnia po pojedynku Wokulskiego pannie Izabeli przyniesiono kosztowne pudełko i list, który ją wstrząsnął.

Poznała pismo barona. "Kochana kuzyneczko!

Jeżeli przebaczysz mi moje nieszczęsne ożenienie, ja w zamian daruję ci moją małżonkę, która już mnie samemu dokuczyła. Jako zaś materialny symbol zawartego między nami pokoju na zawsze, posyłam ci ząb, który mi wystrzelił W-ny Wokulski, zdaje mi się - za to, co ośmieliłem się powiedzieć ci na wyścigach. Upewniam cię, kochana kuzynko, że jest to ten sam ząb, którym cię dotychczas gryzłem i już gryźć nigdy nie będę. Możesz go wyrzucić na ulicę, lecz pudełeczko racz zachować na pamiątkę. Przyjmij ten drobiazg od człowieka dziś trochę chorego i wierzaj - nie najgorszego, a będę miał nadzieję, że kiedyś zapomnisz mi moich niedorzecznych złośliwości. Kochający cię i pełen głębokiego szacunku kuzyn Krzeszowski. S. Jeżeli mego zęba nie wyrzucisz za okno, przyszlij mi go na powrót, abym mógł ofiarować go mojej niezapomnianej małżonce. Będzie miała martwić się czym przez kilka dni, co podobno biedaczce jest zalecone przez doktorów. Ten zaś pan Wokulski jest bardzo miłym i dystyngowanym człowiekiem i wyznaję, że serdecznie go polubiłem, choć mi taką zrobił krzywdę. W kosztownym pudełku znajdował się istotnie ząb owinięty w bibułkę.

Panna Izabela po krótkim namyśle odpisała bardzo życzliwy list baronowi oświadczając, że już nie gniewa się i że przyjmuje pudełeczko, a ząb z należytą czcią odsyła jego właścicielowi.

Tu już nie można było wątpić, że tylko dzięki Wokulskiemu baron pojednał się z nią i prosił o przebaczenie.

Panna Izabela nieledwie roztkliwiła się swoim triumfem, a dla Wokulskiego uczuła jakby wdzięczność. Zamknęła się w swoim gabinecie i poczęła marzyć. Marzyła, że Wokulski sprzedał swój sklep, a kupił dobra ziemskie, lecz pozostał naczelnikiem spółki handlowej przynoszącej ogromne zyski.

Cała arystokracja przyjmowała go u siebie, ona zaś, panna Izabela, zrobiła go swoim powiernikiem. On podźwignął ich majątek i podniósł go do dawnej świetności; on spełniał wszystkie jej zlecenia; on narażał się, ile razy była tego potrzeba. On wreszcie wyszukał jej męża, odpowiedniego znakomitości domu Łęckich. Wszystko to robił, ponieważ kochał ją miłością idealną, więcej niż własne życie.

I czuł się zupełnie szczęśliwym, jeżeli uśmiechnęła się do niego, życzliwiej spojrzała albo po jakiejś wyjątkowej zasłudze serdecznie uścisnęła go za rękę. Gdy zaś Pan Bóg dał jej dzieci, on wyszukiwał im bony i nauczycieli, powiększał ich majątek, a nareszcie, gdy ona zmarła (w tym miejscu łzy zakręciły się w pięknych oczach panny Izabeli), on zastrzelił się na jej grobie... Nie, przez delikatność, którą ona w nim rozwinęła, zastrzelił się o kilka grobów dalej. Wejście ojca przerwało ciąg jej fantazji.

- Podobno pisał do ciebie Krzeszowski?

- zapytał ciekawie pan Tomasz. Córka wskazała mu list leżący na biurku i złote pudełko.

Pan Tomasz kręcił głową Czytając list, a nareszcie rzekł: - Zawsze wariat, chociaż dobry chłopak.

Ale... Wokulski oddał ci rzeczywistą przysługę: zwyciężyłaś śmiertelnego wroga. - Myślę, ojcze, że należałoby tego pana zaprosić kiedy na obiad... Chciałabym go poznać bliżej.

- Właśnie od kilku dni miałem cię o to samo prosić!...

- odpowiedział uradowany pan Tomasz - niepodobna trzymać się na zbyt etykietalnej stopie z człowiekiem tak użytecznym. - Naturalnie - wtrąciła panna Izabela - przecież nawet wierną służbę dopuszczamy do niejakiej poufałości.

Uwielbiam twój rozum i takt, Belu!... - zawołał pan Tomasz i zachwycony, pocałował ją naprzód w rękę, potem w czoło.