„Czuję wielki żal. Do nauczycieli, lekarzy, do całego społeczeństwa” (2)
Moja mama nie wypowiadała się na ten
temat, powiedziała, że zobaczymy, może
to się zmieni. Podeszła do tego tak,
no, sceptycznie.
Najbliżsi mówili ci:
"nie pozwalaj jej
się zmienić".
A ty nie miałaś takich myśli, żeby
jakoś próbować wpłynąć na to? Czy już
wtedy wiedziałaś, że to nie ma sensu?
Ja zaczęłam o tym jeszcze bardziej
czytać. Zaczęłam wgłębiać
się w to, zaczęłam szukać po grupach
dzieci
transpłciowych.
I wiem, że...
jedyną...
jedyne, co mogłam wtedy zrobić, to wspierać.
Nie negować, nie
krytykować, nie mówić,
że pewnie przejdzie, tylko po prostu wspierać
w danym momencie. I szukać dobrych
specjalistów, którzy się na tym znają,
którzy pracują z tymi dzieciakami.
Okej. Wiktor
wraca do szkoły. Jak ten
powrót wygląda?
Po tej zmianie?
Tak.
Cała klasa zaczęła się od razu śmiać. Oprócz
przyjaciółki.
Żaden nauczyciel po tej zmianie nie
zapytał się Wiktora,
jak ma się do niego zwracać. Cały czas
była Wiktorią w dzienniku i cały czas
tak była wyczytywana. Przy każdej
lekcji. Za każdym razem,
jak Wiktor przy odpowiedzi bądź
przy jakimkolwiek pytaniu mówił
o sobie w formie męskiej, cała klasa
zaczynała się śmiać, a nauczyciel w ogóle nie reagował.
Po kilku tygodniach
Wiktor powiedział, że on już nie chce chodzić do tej szkoły.
Powiedział, że ma myśli samobójcze
i wtedy
na szybko zaczęłam szukać prywatnie
psychoterapeuty.
Znalazłam bardzo dobrą
panią, która złapała
świetny kontakt z Wiktorem od samego początku,
ale niestety po pewnym czasie, co jest zrozumiałe,
powiedziała mi, że nie może prowadzić
dalej terapii z moim dzieckiem,
ponieważ cały czas występują
u niego myśli samobójcze.
I niestety jedynym rozwiązaniem
byłoby...
no, byłby pobyt w szpitalu
i zdiagnozowanie, co jest,
czy to jest depresja...
Czyli sytuacja była zbyt poważna?
To znaczy to był jedyny pomysł,
żeby pomóc Wiktorowi na ten moment,
czyli konsultacja psychiatryczna,
z której
skorzystaliśmy w tej samej placówce.
Okazała się oczywiście wielką
pomyłką, bo lekarz
nie potraktował nas
poważnie.
Kiedy Wiktor zakomunikował mu, że chce
być mężczyzną, patrzył się na nas
tak, jakby nas nie rozumiał.
Mówił Wiktorowi, że najpierw
powinien spróbować pieszczot z
mężczyzną, a dopiero potem zastanowić się,
czy chce zmienić płeć, czy nie.
Że od tego powinien zacząć.
W karcie pacjenta
wpisał jako jedną, w zasadzie
chyba jedyną, diagnozę po
pierwszej czy po drugiej wizycie, że
lubi dziewczynki.
Tak brzmiała diagnoza?
Tak, tak. Dokładnie
tak. I przepisał
leki przeciwdepresyjne i
poprosił o kolejną wizytę za
chyba cztery tygodnie.
Czy leki pomogły? Co działo się później?
Nie, leki nie pomogły.
Wiktor cały czas miał
myśli samobójcze. Bardzo źle się czuł.
I na drugiej wizycie
powiedziałam, co mnie
niepokoi i że nie ma dalej poprawy.
I z tego, co pamiętam,
dawka chyba została
troszeczkę zwiększona
przez lekarza.
Było lepiej?
Nie, nie było lepiej, ponieważ w sylwestra
Wiktor, siedząc
w pokoju, podciął sobie
żyły
w nadgarstku.
Pojechaliśmy na zszycie
rany do szpitala
na Saskiej Kępie,
nie pamiętam dokładnie na jakiej ulicy.
I stamtąd został przewieziony
na Żwirki i Wigury do szpitala
psychiatrycznego.
Tam
został przyjęty...
no i
kolejny szpital. Tym razem
powiedziałam sobie, że na pewno nie mogę
zabrać dziecka wtedy, kiedy chcę.
Tylko wiedziałam, że teraz musi zostać
do momentu wypisu.
I liczyłam, że ktoś w końcu zdiagnozuje
moje dziecko, powie mi, co jest,
co robić dalej. Ja mogłam wtedy
spokojnie chodzić do pracy.
Nie martwiłam się,
czy Wiktor sobie coś zrobi.
I codziennie
po pracy jeździłam
do szpitala, żeby porozmawiać z lekarzem.
Oczywiście żadnych lekarzy o tej godzinie nie było, były
same pielęgniarki.
Codziennie pytałam się Wiktora,
czy miał już jakąś konsultację, czy rozmawiał
z psychoterapeutą, i codziennie
mówił mi, że nie.
I przez trzy tygodnie miał dwa razy
rozmowę z doktor prowadzącą
po pięć minut. I pytanie brzmiało, jak się czujesz
i czy masz jeszcze myśli samobójcze.
To była ta rozmowa.
Kiepsko to brzmi.
No... Brzmi to kiepsko,
myślałam, że jeszcze skonsultuję się
przy wypisie, tak? Że porozmawiam, co mam
robić w takich sytuacjach, co mam robić
dalej, co mam robić
w momencie, kiedy dziecko będzie miało z powrotem myśli
samobójcze.
Na pierwszej konsultacji dowiedziałam się,
zapytałam się, czy
dobrym pomysłem jest przeniesienie dziecka w trakcie roku
szkolnego do innej
placówki. Otrzymałam
odpowiedź od doktor prowadzącej
oraz od pani psycholog, że to nie jest dobry
pomysł, że to już jest ósma klasa,
że są
dzieciaki... Uczą się do
egzaminu ósmoklasisty, że nie wiadomo, jak zareaguje
nowa szkoła, że może być gorzej, że to może być
kolejny stres i żeby lepiej
dziecko zostało po prostu w tej placówce.
No i też posłuchałam pani doktor.
Zostawiłam dziecko w tej samej
szkole.
Przy wypisie chciałam się jeszcze dowiedzieć
kilku istotnych rzeczy.
Oczywiście przy wypisie nie było pani doktor.
bo była
na zwolnieniu lekarskim.
Wypis i receptę wręczyła mi
pani pielęgniarka. Na wypisie zobaczyłam,
że dziecko ma
zmienione leki,
w innej dawce. Nie zostałam poinformowana
przez trzy tygodnie,
a sądzę, że powinnam.
No i z tą kartą wyszłam, pojechałam
do domu, zaczęły się ferie,
bo to był wypis...
Wypis był gotowy w piątek, od poniedziałku
zaczynały się ferie zimowe, więc
te dwa tygodnie jeszcze
były okej.
A po tych dwóch tygodniach?
Po dwóch tygodniach
Wiktor wrócił do szkoły dosłownie
na dwa dni.
I dokładnie 14 lutego, kiedy byliśmy umówieni
na kolejną wizytę u...
psychoterapeuty,
czekałam na Wiktora
pod budynkiem i on się nie pojawił.
I zadzwoniła do mnie wtedy mama
Kacpra.
Kacper jest...
był kolegą Wiktora. Poznali się na oddziale właśnie,
w styczniu, na
Żwirkach. Kacper
zadzwonił do mamy tego dnia
i powiedział, że Wiktor jest
w domu, że chce sobie coś zrobić.
I mama Kacpra
I mama Kacpra wybłagała Wiktora, żeby
podał numer do mamy.
On podał numer, ja szybko
przyjechałam do domu...
I tak się dowiedziałaś, że znowu jest niebezpiecznie.
Przyjechałam do domu, roztrzęsiona oczywiście.
Bo przecież dopiero co
moje dziecko zostało wypisane
ze szpitala, tak? Czyli powinno być
w miarę okej.
Pojechaliśmy znowu na
Żwirki i Wigury, na konsultację. Przyjęła nas...
Do tego samego szpitala.
Tak, do tego samego szpitala.
Okazało się, że nie ma miejsc,
w ogóle, w tym szpitalu, i że
mogą z tym...
zapytać w szpitalu oddalonym
o prawie 500 kilometrów
od Warszawy,
czy jest jakieś miejsce.
Tam najprawdopodobniej było jakieś miejsce,
ale po pierwsze Wiktor powiedział, że on
absolutnie nie chce tam jechać, ja też nie miałabym możliwości
jeździć tam codziennie, no bo - niestety -
musiałam pracować.
Musiałam zarabiać na tą całą terapię,
na prywatne wizyty.
Nie mogłam sobie pozwolić na
kolejny urlop, niestety.
I na odwiedzanie dziecka w tej placówce, no bo...
po prostu nie mogłam.
Znowu zgłosiłyśmy się... zgłosiliśmy się
do tej pani psycholog,
do której chodziliśmy.
Czyli tej, do której Wiktor
chodził na samym początku i miał z nią fajną relację, tak?
Tak, bardzo fajną.
Ona była po prostu
w szoku, że Wiktor był tylko 3
tygodnie w szpitalu i że 14 lutego
nie został przyjęty na oddział
z powodu przepełnienia.
Co poleciła?
Po prostu rozłożyła ręce. Powiedziała, że nie wie, jak to
jest możliwe. A tak naprawdę, to była jedyna
osoba, która
jest tylko psychoterapeutą, która
postawiła trafną diagnozę.
Że moje dziecko powinno być w szpitalu.
Później,
po czternastym,
było troszeczkę lepiej.
Wiktor kolegował się z Kacprem.
Spędzali bardzo dużo
czasu ze sobą.
Ja poprosiłam w szkole
o indywidualne nauczanie.
Wiedziałam, że Wiktor niestety
nie będzie już chodził do tej szkoły.
Czyli nauczyciele przychodzili do domu? Tak to wyglądało?
Tak, nauczyciele przychodzili do domu,
niestety nie trwało to długo, bo zaczął się strajk
nauczycieli.
Więc ta praca wyglądała...
to nauczanie wyglądało tak, że
nauczyciele przychodzili
chyba przez pierwszy tydzień,
w kolejnym tygodniu zaczął się strajk
i już nikt nie odwiedzał Wiktora.
Było
chyba w marcu,
nie pamiętam już dokładnie, którego.
Wiktor spóźnił się do
domu, nie odbierał telefonu,
Agnieszka też dzwoniła do Kacpra...
Agnieszka, czyli mama Kacpra.
Mama Kacpra, tak.
Na przemian dzwoniłyśmy do naszych dzieciaków.
Było to już
po 23.00.
Czekałam na
przystanku, myślałam, że
może wysiądą. Okazało się...
że tego dnia
Kacper
próbował...
Wiktor tego dnia chciał
wskoczyć pod metro.
Kacper na szczęście nie doprowadził do takiej sytuacji.
Odwiózł Wiktora do domu...
Czyli powstrzymał go, tak?
Tak, powstrzymał go.
Na drugi dzień znowu pojechałam.
Tym razem do Józefowa, bo tam znowu
był dyżur.
Z Wiktorem, tak?
Tak, z Wiktorem.
Pojechałam do Józefowa, powiedziałam, jaka jest
sytuacja. Dostałam informację od pani
doktor, że tak naprawdę,
to moje dziecko nie ma myśli samobójczych,
tylko miał myśl samobójczą...
Mimo że dzień wcześniej
próbował...
wskoczyć pod pociąg?
Tak, tak. Mimo że było już dwa razy w szpitalu
psychiatrycznym, mówiłam, że bierze leki,
które nie pomagają niestety...
Że chodzi na terapię, że powinien
chodzić na terapię, ale niestety
psychoterapeutka powiedziała, że
nie może prowadzić dłużej terapii, bo dziecko
powinno być pod
opieką lekarzy w szpitalu.
Dostałam
odpowiedź od pani doktor, że
najwyraźniej pani psycholog nie radzi sobie
z prowadzeniem terapii, żebym
poszukała kogoś bardziej kompetentnego,
kto się na tym zna.
I odesłano cię wtedy z kwitkiem.
Tak, odesłano mnie wtedy z kwitkiem.
Miałam napisane na wypisie,
na karcie konsultacyjnej:
"brak zagrożenia życia i zdrowia
pacjenta".
W głowie były inne myśli?
W głowie były inne myśli. Z jednej strony
mój instynkt podpowiadał mi, że jest na pewno
źle, z drugiej, mówi mi to kolejny
lekarz. Że
nie jest tak źle. Że powinien brać
dalej leki, żeby szukać psychoterapeuty.
Że może... naprawdę
sobie ten nie radzi. Wiktor
zakomunikował mi, że nie będzie chodził
do nikogo innego, że ufa tylko i wyłącznie
tej pani psycholog.
Po długiej rozmowie z Wiktorem,
zgodził się
na rozmowę z innym psychoterapeutą.
Musiałam szukać.
Mimo prywatnych
wizyt
udało mi się znaleźć
pewnego psychoterapeutę
w poradni niedaleko
naszego miejsca zamieszkania,
który przyjął
mojego syna, ale
na drugiej konsultacji
Wiktor wyszedł w połowie.
Nie wiedziałam, co się dzieje.
Psychoterapeuta zawołał mnie, poprosił
mnie do gabinetu i powiedział, że
Wiktor odmówił dalszej psychoterapii,
powiedział, że nie czuje
takiej potrzeby, że nie chce, żeby mama
wyrzucała pieniądze w błoto i że
nie potrzebuje tutaj przychodzić.
Więc...
To oznacza, że terapeuta w takiej sytuacji jest bezsilny.
Tak, w takiej sytuacji tak.
Co było dalej?
Mniej więcej dwa lub trzy tygodnie
później, po tym
zdarzeniu,
zadzwonił do mnie
partner
Agnieszki,
że Wiktor jest u nich
na klatce, ma
podcięte gardło
i...
Wezwał już karetkę.
Czyli kolejna próba samobójcza?
Tak, kolejne wołanie o pomoc.
Kolejna próba.
I ty zupełnie bezsilna w tym wszystkim?
Tak. Dostałam informację, że
zostanie przewieziony do szpitala
na Powiślu. Tam też udałam się w taksówce.
Po zszyciu rany
dostaliśmy już skierowanie na papierze
do szpitala psychiatrycznego w Józefowie.
I przetransportowali nas karetką
z Warszawy do...
do Józefowa po raz kolejny.
Wtedy
lekarze musieli przyjąć
Wiktora na oddział?
No wydawało się, że tak. Miałam skierowanie,
dziecko miało podciętą szyję, zszytą,
no i myśli samobójcze.
No niestety po konsultacji
dowiedziałam się, że to nie jest powód
do przyjęcia na oddział.
Za mało, tak?
Za mało, tak.
Lekarz powiedział mi, że
po rozmowie z Wiktorem
dowiedział się, że
mój syn interesuje się
biologią, że wie, gdzie
się zranić, żeby
nie zrobić sobie krzywdy.
Że nie ma myśli samobójczych.
I dał mi dobrą radę, żebym przestała
się trząść nad dzieckiem, żebym zajęła się sobą,
i żebym znalazła sobie jakieś zajęcie, bo
ja niedługo zwariuję i nie będę
silnym rodzicem, który wspiera swoje dziecko.
Mniej więcej użył takich słów.
Godzina 22:40.
Pokazał nam jeszcze ręką, w którą
stronę mamy kierować się
na pociąg,
który zawiezie nas z powrotem do Warszawy.
I kolejna diagnoza: brak zagrożenia życia
i zdrowia pacjenta.
Znowu dostałaś to na piśmie, tak?
Tak, znowu dostałam tak na piśmie.
Nie dostałam informacji tego dnia, że
oddział jest przepełniony.
Nie było w ogóle...
Nikt mi nic takiego nie powiedział. A nawet gdyby powiedział,
to lekarz powinien zrobić wszystko, żeby
znaleźć najbliższą placówkę, tak? Żeby
przewieźć Wiktora,
bo moim zdaniem był już w takim stanie...
Zresztą...
Podcięte gardło moim zdaniem
jest bardzo poważne.
To bardzo poważna sprawa i...
Byłam pewna, że tego dnia Wiktor zostanie
przyjęty na oddział, mimo tych panujących
warunków.
Bałaś się wracać do domu?
Tak. Bałam się.
Bałam się. Bałam się za każdym razem, gdy wchodziłam
do pracy.
Za każdym razem, gdy
zamykałam drzwi, wykonywałam
do Wiktora
co najmniej 40 telefonów.
W ciągu dnia?
W ciągu dnia. W ciągu 8 godzin,
tak naprawdę.
I co? Sprawdzałaś, tak?
Czy wszystko okej?
Sprawdzałam, czy wszystko jest okej. Czy wyłączyłam żelazko,