×

Wir verwenden Cookies, um LingQ zu verbessern. Mit dem Besuch der Seite erklärst du dich einverstanden mit unseren Cookie-Richtlinien.


image

LO-teria - Małgorzata Karolina Piekarska, PIELGRZYMKA (1)

PIELGRZYMKA (1)

– Bo tobie się wydaje, że czas leczy rany i że jak już minęło ponad pół roku…

– Kamila! Nie wracajmy do starych rozmów. Myślałem, że dawno sobie to wyjaśniliśmy… – powiedział Olek, próbując ją uspokoić.

Stali na środku jej pokoju. Pokoju, w którym nadal w centralnym miejscu na półce z książkami stało jej zdjęcie z Wojtkiem. Olek wielokrotnie udawał, że nie widzi. Ale go raniło. Bo jego zdjęcia w pokoju Kamili nie było. To sprzed lat zniknęło, gdy w jej sercu nastał czas Wojtka. Ale ostatnio zrobili tyle nowych – i żadne nie zostało wybrane.

– Tak, ale ja muszę! Rozumiesz, muszę tam pojechać! To jest jak… jak… – Kamila szukała odpowiedniego słowa, potrząsając jasną, niemal białą grzywką. – Jak pielgrzymka! – wykrzyknęła po chwili.

– A cmentarz to Mekka?

– Nie kpij! Proszę! – Podeszła i objęła go za szyję. – Proszę – powtórzyła ciszej, wtulając się.

– No to jedź! Przecież ja nie bronię…

– Ale ja chcę, żebyś pojechał ze mną!

– A nie pomyślałaś, że ja się mogę z tym źle czuć? – spytał, biorąc ją za przeguby i lekko odsuwając od siebie.

– Ale dla mnie to ważne! – nalegała, patrząc mu w oczy.

Odgarnął jej z czoła grzywkę.

– Muszę się zastanowić – powiedział tak szczerze, że Kamila już nie drążyła tematu. Czuła, że Olek naprawdę musi przemyśleć sprawę – czy jechać z nią do Lublina na grób Wojtka.

* * *

– Wiesz, to jest tak, że ja w sumie chciałabym, byśmy na tym grobie byli we dwójkę – tłumaczyła potem Małgosi, gdy wieczorem gadały przez Skype'a. – Po co?

– No… – Kamila się zawahała. – Głupie…

– No mów! Ja ci mówiłam ostatnio tyle o swoich zupełnie idiotycznych zachowaniach, że ty też możesz mi powiedzieć.

– Chyba lepiej bym się czuła, gdyby mi na głowę nic nie spadło.

– Słucham?

– No… gdyby żaden grom z nieba…

– Nie rozumiem – powiedziała Małgosia zupełnie zdezorientowana.

– Chodzi mi o to, że… że…

– No wysłów się wreszcie, bo tracę cierpliwość!

– Krótko mówiąc, mam wyrzuty sumienia – powiedziała Kamila i zapadła cisza.

Zarówno jedna, jak i druga słyszały tylko szum swoich komputerów. Małgosia odezwała się pierwsza. Najpierw było to chrząknięcie. Wreszcie słowa:

– Mogłabyś rozwinąć tę myśl.

– Mam wyrzuty sumienia, że jestem z Olkiem. Że to tak szybko…

– Pół roku to nie tak szybko.

– Ale mówi się, że żałoba powinna trwać rok.

– Kto tak mówi?

– No… Kiedyś ludzie po śmierci ukochanej osoby nosili żałobne opaski…

– Kobieto! Ale to było w dziewiętnastym wieku…

– Nieprawda! Babcia nie żyła w dziewiętnastym… Poza tym nawet w Muminkach…

– W Muminkach? – Małgosia z trudem stłumiła śmiech. – Na Muminki się powołujesz? Może jeszcze pozjeżdżasz z górki na srebrnej tacy odziana w kapturek z imbryczka? Jak Mała Mi w Zimie Muminków?

– Weź, nie żartuj! Wiesz… nic ci nie powiem. Nie chce mi się gadać, jak kpisz.

– Kamila… – Głos Małgosi złagodniał. – Chodzi mi tylko o to, że niczego z tego, co mówisz, nie rozumiem. Mówisz o żałobie. A przecież już od dawna ludzie noszą czarny kolor nie na znak żałoby, ale tak w ogóle. Czarny kolor dawno temu stał się symbolem elegancji. Na przykład mała czarna…

– Nie chodzi o czarny kolor. Chodzi o to, co w sercu. Chodzi o to, że jest mi smutno z powodu Wojtka. Brak mi go, ale… Olek też jest ważny.

– No wreszcie…

– Co wreszcie?

– Wreszcie ważny.

– No… właśnie. Ważny. A ja ciągle czuję, że zdradzam Wojtka. I dlatego myślę, że gdybym… Gdybym… – Kamila jąkała się, stawiając przy tym zupełnie bezmyślnie pasjansa na ekranie komputera. – Jak by ci to wytłumaczyć…

– Postaraj się najprostszymi słowami – powiedziała Małgosia, która z kolei korzystając z tego, że rozmawiają przez Skype'a, najzwyczajniej w świecie szydełkowała. – No chciałabym, żebyśmy po prostu z Olkiem dostali od Wojtka coś na kształt błogosławieństwa – jednym tchem wyrzuciła z siebie Kamila.

Znów zapadła cisza.

– I myślisz, że to błogosławieństwo nadejdzie, jak oboje staniecie nad grobem? – spytała Małgosia, dobierając ostrożnie słowa, ale powoli odkrywała, że chyba rozumie, o co przyjaciółce chodzi.

– No… uważam, że jeśli nie spadnie na nas grom z jasnego nieba, to będzie to błogosławieństwo.

– A nie uważasz, że już je masz, skoro jesteś z Olkiem? Wojtek już się na to zgodził. Puścił wolno twoje serce, skoro stwierdziłaś, że coś jednak czujesz do Olka? No bo nie powiesz mi chyba, że tak nie jest?

* * *

– Mamo, czy kiedy ty chodziłaś do szkoły, to ktoś z twoich koleżanek lub kolegów umarł? – spytał Olek, wchodząc do pokoju, który rodzice od dłuższego czasu szykowali dla malucha.

Berbeć miał się urodzić już za niecałe trzy miesiące. Jakiej będzie płci? Mama już na samym początku ciąży uznała, że nie chce wiedzieć, bo jest jej już wszystko jedno. Ma i córkę, i syna, więc teraz chce tak jak sto lat temu jej przodkowie mieć niespodziankę i o płci dziecka dowiedzieć się dopiero po porodzie. Lekarz robiący USG ma mówić jej wszystko, ale nie wolno mu podawać płci.

Pokój, w którym miał zamieszkać przyszły brat lub siostra, był malutki i położony tuż koło sypialni rodziców. Pierwotnie przeznaczono go dla Malwiny, a ten, który zajmowała Malwina, miał być pokojem Olka, a ten, który zajmował Olek − pokojem dla gości, ale w ostatniej chwili rodzice zmienili zdanie. Stwierdzili, że gościnny urządzą koło swojej sypialni, bo a nuż… zechcą jeszcze mieć dziecko. Wtedy muszą je mieć blisko siebie. Nie będą w domu robić rewolucji i wszystkich przeprowadzać.

Gdy pierwszy raz ojciec Olka powiedział to przy rodzicach Kamili, jej mama prychnęła, wydymając wargi:

– Dziecko? W tym wieku? Kiedy się już wyrosło z pieluch?

Ojciec nic wtedy nie odpowiedział, a Olek zauważył, że mama kopnęła go wtedy pod stołem. Gdy kilka miesięcy później zaszła w ciążę, długo ukrywała ten fakt przed rodzicami Kamili, a zwłaszcza przed jej mamą. Teraz już tego nie robiła. Gdy wszedł zadać jej pytanie, spokojnie segregowała w szafce śpioszki, kaftaniki i kocyki. Czekała na mamę Kamili. Miała jej pomóc wybrać z katalogu zasłonki.

– Pytałeś o coś? – Odwróciła się, wysuwając głowę z szafy.

– Tak. Czy kiedy chodziłaś do szkoły, to ktoś z twoich kolegów lub koleżanek umarł?

– W jakim sensie? – spytała mama, znów zanurzając się między półkami w szafie.

– No…

Olek się zawahał. Jak to w jakim sensie. Śmierć to śmierć. Mama odwróciła się i najwyraźniej zobaczyła na jego twarzy wahanie, bo szybko powiedziała:

– Chodzi mi o to, czy pytasz o śmierć w wyniku choroby, śmierć w wyniku wypadku, czy śmierć samobójczą – sprecyzowała mama tak spokojnie, jakby chodziło o przepisy na kotlety.

Jej ton rozdrażnił Olka, ale sens zamurował. Aż tak to o śmierci nie myślał. Pytał, bo Kamila powiedziała, że przed maturą musi pojechać na grób Wojtka i on ma jej towarzyszyć. Ta prośba, która brzmiała jak żądanie, męczyła go. Jechać? Nie jechać? Mamie o tym mówić nie chciał. I tak ostatnio zdradziła się ze swoimi myślami. Powiedziała ojcu, że uważa Kamilę za ofiarę własnej matki, która jest niezwykle apodyktyczna. Ojciec bronił mamy Kamili. W sumie nic dziwnego. Znali się jeszcze ze szkoły. Kiedyś chodzili razem do klasy.

– No, wszystkie trzy rodzaje – odpowiedział niepewnie. – W sumie jakakolwiek…

– Z podstawówki z mojej klasy nikt, ale… – Mama Olka zaczęła się zastanawiać. – Zmarła jedna dziewczynka ze starszej klasy. Wiesz… ona mi się kiedyś wpisała do pamiętnika…

– Jakiego pamiętnika? – spytał Olek.

– Gdy chodziłam do szkoły, była moda na takie pamiętniki, coś jak dziewiętnastowieczne sztambuchy. Chodź, to ci pokażę – zaproponowała mama, idąc do sypialni.

Wyjęła z szafy swoje pudło z tak zwanymi skarbami. Kiedyś pokazywała niektóre Olkowi i Kamili. Była tam maskotka od chłopaka, identyfikator z lat osiemdziesiątych z festiwalu w Jarocinie, listy od koleżanki z Bytomia, pocztówki sprzed lat i masa innych drobiazgów. Teraz mama wyjęła mały zeszycik w bordowej okładce ze złotym napisem „Pamiętnik” i gałązką laurową. Chwilę wertowała zapisane kartki, by po chwili podsunąć Olkowi pod nos stronę, na której koślawym pismem i niezwykle bladym niebieskim atramentem wypisano wierszyk:

Jak szarotka wśród ukrycia,

obudzona tchnieniem wiosny,

tak ty każdy dzionek życia

miej szczęśliwy i radosny

Miłej koleżance wpisała się Zosia Pasierbińska

– Fajna była ta Zosia? – spytał Olek, długo przyglądając się rachitycznym i krzywym literkom.

– Nie znałam jej dobrze. – Mama zamyśliła się na chwilę. Wzięła z rąk Olka pamiętnik i wertowała kartki. – Przychodziła do naszej klasy, by podczas naszych lekcji, siedząc przy biurku wychowawczyni, odrabiać swoje zadania domowe. Cicha, zawsze uśmiechnięta. Myślę, że trochę zahukana. Kiedy mi się wpisała, byłam w drugiej klasie. Ona w siódmej. Imponował mi wpis starszej koleżanki, ale dziewczyny z klasy rok wyżej, takie bardziej wyszczekane, powiedziały, że Zosia to niemota i pierdoła. Dlatego chodzi odrabiać lekcje do naszej pani. Dzisiaj nawet nie pamiętam, czy im uwierzyłam.

– A co jej się stało, że umarła?

– Miała wrodzoną wadę serca. Podobno od dzieciństwa było wiadomo, że umrze.

– Straszne.

– Wiesz… Ale ona miała podobno kochających rodziców, siostrę… Jakieś dwa lata temu spotkałam koleżankę ze szkoły i mi opowiedziała, że ten dom Zosi był jednym z najfajniejszych, jakie odwiedzała w dzieciństwie. Ale taka śmierć, która wynika z długiej choroby, kiedy bliscy mają poczucie, że zrobili dla tej osoby wszystko, co mogli, to jest coś innego niż nagła.

– No właśnie – mruknął Olek.

– Myślisz o tym Wojtku?

– Yhm…

– Byłam już w liceum, gdy dowiedziałam się, że jeden kolega z podstawówki, z młodszej klasy, zginął w wypadku motocyklowym. Znałam go z obozów harcerskich. Od skończenia podstawówki się nie widzieliśmy. O jego śmierci usłyszałam chyba pół roku po wypadku. Jedyne dziecko samotnej matki… Jeszcze długo potem widziałam ją, jak snuła się po osiedlu ubrana na czarno…

– No właśnie…

– Ale wiesz… wypadek to jeszcze nie jest taka najgorsza śmierć.

– Nie najgorsza? – Nie… zawsze możesz winić kogoś…

– No chyba, że wyrzucasz sobie, że zgodziłeś się kupić synowi motor…

– A tak jest w tym przypadku?

– Nie wiem… – odparł Olek. – Przecież nie znam rodziców Wojtka.

– Ale z reguły możesz winić innych – dodała mama po chwili milczenia. – Możesz wyrzucać komuś, że na przykład najechał… Tu w przypadku Wojtka to ten kierowca TIR-a był winien.

– Podobno, ale wiesz… – Olek urwał. Nie chciał mówić o mamie Kamili, którą wszyscy obwiniali o to, co się stało, a która udawała, że jej to nie dotyczy.

– Pomyśl, że znacznie gorzej jest, jak dochodzi do samobójstwa. Wtedy zawsze po jakimś czasie rodzice winią siebie. No… chyba, że są nienormalni.

– Maćka kolega z gimnazjum…

– Pamiętam… Opowiadałeś. W liceum jeden chłopak z innej klasy rzucił się z okna. Z ósmego piętra jakiegoś wieżowca. Podobno powodem była nieszczęśliwa miłość. Zebrano nas wszystkich w szkolnym holu, gdzie odbywały się akademie. Dyrektorka przemawiała. Nawet nie wiedziałam, jak on wyglądał. Zapamiętałam, że nazywał się Paweł. To zebranie całej szkoły było straszne. Dyrektorka mówiła, że jeśli mamy jakieś kłopoty, to pomóc nam może wychowawca, a jeśli nie mamy do niego zaufania, to psycholog lub pedagog. Jeśli i to nam nie odpowiada, to proponuje, żebyśmy zadzwonili do telefonu zaufania, ale odbieranie sobie życia to robienie krzywdy otoczeniu. Pamiętam, jak grzmiała takim głosem pełnym patosu, że „pewnie wielu z was zastanawia się, czy mogło zapobiec tej tragedii…”. Niektórzy udawali, że ich to śmieszy. Oczywiście sposób, w jaki ona to mówiła. Ale myślę dziś, że chyba w głębi duszy wszystkimi to po prostu wstrząsnęło. Tylko tak się maskowali. Myślałam, że Kamila się już pozbierała…

– Też tak myślałem – mruknął Olek i zamilkł.

Przecież nie powie matce, że ich związek jest dziwny. Jakby na papierze. Kamila nie zawsze daje się nawet pocałować, a co dopiero mówić o innych rzeczach. A z Wojtkiem pewnie… Ech!

– O co chodzi?

– Ona chce przed maturą pojechać do Lublina na grób Wojtka.

– Niech jedzie, jeśli uważa, że jej to w czymś pomoże.

– Ale ona chce, bym z nią jechał. Wręcz mnie na to namawia.

– No to chyba dobrze.

– Dlaczego?

– Bo to znaczy, że jesteś dla niej ważny. Że jej zależy.

– A po co tam chce jechać?

– Mam kilka teorii, ale…

– No?

– Nie powiem.

– Mama!

– Jedźcie! I mnie nie denerwuj! Jestem ciąży! Nie wiem, czy nie zapomniałeś – powiedziała, głaszcząc się po brzuchu. – No chodź! Przytul się! – Wyciągnęła do Olka rękę. – Na ciebie też tak czekałam. Tylko mieszkanie mieliśmy mniejsze.


PIELGRZYMKA (1) PILGRIMAGE (1) ПАЛОМНИЦТВО (1)

– Bo tobie się wydaje, że czas leczy rany i że jak już minęło ponad pół roku…

– Kamila! Nie wracajmy do starych rozmów. Myślałem, że dawno sobie to wyjaśniliśmy… – powiedział Olek, próbując ją uspokoić.

Stali na środku jej pokoju. Pokoju, w którym nadal w centralnym miejscu na półce z książkami stało jej zdjęcie z Wojtkiem. Olek wielokrotnie udawał, że nie widzi. Ale go raniło. Bo jego zdjęcia w pokoju Kamili nie było. To sprzed lat zniknęło, gdy w jej sercu nastał czas Wojtka. Ale ostatnio zrobili tyle nowych – i żadne nie zostało wybrane.

– Tak, ale ja muszę! Rozumiesz, muszę tam pojechać! To jest jak… jak… – Kamila szukała odpowiedniego słowa, potrząsając jasną, niemal białą grzywką. – Jak pielgrzymka! – wykrzyknęła po chwili.

– A cmentarz to Mekka?

– Nie kpij! Proszę! – Podeszła i objęła go za szyję. – Proszę – powtórzyła ciszej, wtulając się.

– No to jedź! Przecież ja nie bronię…

– Ale ja chcę, żebyś pojechał ze mną!

– A nie pomyślałaś, że ja się mogę z tym źle czuć? – spytał, biorąc ją za przeguby i lekko odsuwając od siebie.

– Ale dla mnie to ważne! – nalegała, patrząc mu w oczy.

Odgarnął jej z czoła grzywkę.

– Muszę się zastanowić – powiedział tak szczerze, że Kamila już nie drążyła tematu. Czuła, że Olek naprawdę musi przemyśleć sprawę – czy jechać z nią do Lublina na grób Wojtka.

* * *

– Wiesz, to jest tak, że ja w sumie chciałabym, byśmy na tym grobie byli we dwójkę – tłumaczyła potem Małgosi, gdy wieczorem gadały przez Skype'a. – Po co?

– No… – Kamila się zawahała. – Głupie…

– No mów! Ja ci mówiłam ostatnio tyle o swoich zupełnie idiotycznych zachowaniach, że ty też możesz mi powiedzieć.

– Chyba lepiej bym się czuła, gdyby mi na głowę nic nie spadło.

– Słucham?

– No… gdyby żaden grom z nieba…

– Nie rozumiem – powiedziała Małgosia zupełnie zdezorientowana.

– Chodzi mi o to, że… że…

– No wysłów się wreszcie, bo tracę cierpliwość!

– Krótko mówiąc, mam wyrzuty sumienia – powiedziała Kamila i zapadła cisza.

Zarówno jedna, jak i druga słyszały tylko szum swoich komputerów. Małgosia odezwała się pierwsza. Najpierw było to chrząknięcie. Wreszcie słowa:

– Mogłabyś rozwinąć tę myśl.

– Mam wyrzuty sumienia, że jestem z Olkiem. Że to tak szybko…

– Pół roku to nie tak szybko.

– Ale mówi się, że żałoba powinna trwać rok.

– Kto tak mówi?

– No… Kiedyś ludzie po śmierci ukochanej osoby nosili żałobne opaski…

– Kobieto! Ale to było w dziewiętnastym wieku…

– Nieprawda! Babcia nie żyła w dziewiętnastym… Poza tym nawet w Muminkach…

– W Muminkach? – Małgosia z trudem stłumiła śmiech. – Na Muminki się powołujesz? Może jeszcze pozjeżdżasz z górki na srebrnej tacy odziana w kapturek z imbryczka? Jak Mała Mi w Zimie Muminków?

– Weź, nie żartuj! Wiesz… nic ci nie powiem. Nie chce mi się gadać, jak kpisz.

– Kamila… – Głos Małgosi złagodniał. – Chodzi mi tylko o to, że niczego z tego, co mówisz, nie rozumiem. Mówisz o żałobie. A przecież już od dawna ludzie noszą czarny kolor nie na znak żałoby, ale tak w ogóle. Czarny kolor dawno temu stał się symbolem elegancji. Na przykład mała czarna…

– Nie chodzi o czarny kolor. Chodzi o to, co w sercu. Chodzi o to, że jest mi smutno z powodu Wojtka. Brak mi go, ale… Olek też jest ważny.

– No wreszcie…

– Co wreszcie?

– Wreszcie ważny.

– No… właśnie. Ważny. A ja ciągle czuję, że zdradzam Wojtka. I dlatego myślę, że gdybym… Gdybym… – Kamila jąkała się, stawiając przy tym zupełnie bezmyślnie pasjansa na ekranie komputera. – Jak by ci to wytłumaczyć…

– Postaraj się najprostszymi słowami – powiedziała Małgosia, która z kolei korzystając z tego, że rozmawiają przez Skype'a, najzwyczajniej w świecie szydełkowała. – No chciałabym, żebyśmy po prostu z Olkiem dostali od Wojtka coś na kształt błogosławieństwa – jednym tchem wyrzuciła z siebie Kamila.

Znów zapadła cisza.

– I myślisz, że to błogosławieństwo nadejdzie, jak oboje staniecie nad grobem? – spytała Małgosia, dobierając ostrożnie słowa, ale powoli odkrywała, że chyba rozumie, o co przyjaciółce chodzi.

– No… uważam, że jeśli nie spadnie na nas grom z jasnego nieba, to będzie to błogosławieństwo.

– A nie uważasz, że już je masz, skoro jesteś z Olkiem? Wojtek już się na to zgodził. Puścił wolno twoje serce, skoro stwierdziłaś, że coś jednak czujesz do Olka? No bo nie powiesz mi chyba, że tak nie jest?

* * *

– Mamo, czy kiedy ty chodziłaś do szkoły, to ktoś z twoich koleżanek lub kolegów umarł? – spytał Olek, wchodząc do pokoju, który rodzice od dłuższego czasu szykowali dla malucha.

Berbeć miał się urodzić już za niecałe trzy miesiące. Jakiej będzie płci? Mama już na samym początku ciąży uznała, że nie chce wiedzieć, bo jest jej już wszystko jedno. Ma i córkę, i syna, więc teraz chce tak jak sto lat temu jej przodkowie mieć niespodziankę i o płci dziecka dowiedzieć się dopiero po porodzie. Lekarz robiący USG ma mówić jej wszystko, ale nie wolno mu podawać płci.

Pokój, w którym miał zamieszkać przyszły brat lub siostra, był malutki i położony tuż koło sypialni rodziców. Pierwotnie przeznaczono go dla Malwiny, a ten, który zajmowała Malwina, miał być pokojem Olka, a ten, który zajmował Olek − pokojem dla gości, ale w ostatniej chwili rodzice zmienili zdanie. Stwierdzili, że gościnny urządzą koło swojej sypialni, bo a nuż… zechcą jeszcze mieć dziecko. Wtedy muszą je mieć blisko siebie. Nie będą w domu robić rewolucji i wszystkich przeprowadzać.

Gdy pierwszy raz ojciec Olka powiedział to przy rodzicach Kamili, jej mama prychnęła, wydymając wargi:

– Dziecko? W tym wieku? Kiedy się już wyrosło z pieluch?

Ojciec nic wtedy nie odpowiedział, a Olek zauważył, że mama kopnęła go wtedy pod stołem. Gdy kilka miesięcy później zaszła w ciążę, długo ukrywała ten fakt przed rodzicami Kamili, a zwłaszcza przed jej mamą. Teraz już tego nie robiła. Gdy wszedł zadać jej pytanie, spokojnie segregowała w szafce śpioszki, kaftaniki i kocyki. Czekała na mamę Kamili. Miała jej pomóc wybrać z katalogu zasłonki.

– Pytałeś o coś? – Odwróciła się, wysuwając głowę z szafy.

– Tak. Czy kiedy chodziłaś do szkoły, to ktoś z twoich kolegów lub koleżanek umarł?

– W jakim sensie? – spytała mama, znów zanurzając się między półkami w szafie.

– No…

Olek się zawahał. Jak to w jakim sensie. Śmierć to śmierć. Mama odwróciła się i najwyraźniej zobaczyła na jego twarzy wahanie, bo szybko powiedziała:

– Chodzi mi o to, czy pytasz o śmierć w wyniku choroby, śmierć w wyniku wypadku, czy śmierć samobójczą – sprecyzowała mama tak spokojnie, jakby chodziło o przepisy na kotlety.

Jej ton rozdrażnił Olka, ale sens zamurował. Aż tak to o śmierci nie myślał. Pytał, bo Kamila powiedziała, że przed maturą musi pojechać na grób Wojtka i on ma jej towarzyszyć. Ta prośba, która brzmiała jak żądanie, męczyła go. Jechać? Nie jechać? Mamie o tym mówić nie chciał. I tak ostatnio zdradziła się ze swoimi myślami. Powiedziała ojcu, że uważa Kamilę za ofiarę własnej matki, która jest niezwykle apodyktyczna. Ojciec bronił mamy Kamili. W sumie nic dziwnego. Znali się jeszcze ze szkoły. Kiedyś chodzili razem do klasy.

– No, wszystkie trzy rodzaje – odpowiedział niepewnie. – W sumie jakakolwiek…

– Z podstawówki z mojej klasy nikt, ale… – Mama Olka zaczęła się zastanawiać. – Zmarła jedna dziewczynka ze starszej klasy. Wiesz… ona mi się kiedyś wpisała do pamiętnika…

– Jakiego pamiętnika? – spytał Olek.

– Gdy chodziłam do szkoły, była moda na takie pamiętniki, coś jak dziewiętnastowieczne sztambuchy. Chodź, to ci pokażę – zaproponowała mama, idąc do sypialni.

Wyjęła z szafy swoje pudło z tak zwanymi skarbami. Kiedyś pokazywała niektóre Olkowi i Kamili. Była tam maskotka od chłopaka, identyfikator z lat osiemdziesiątych z festiwalu w Jarocinie, listy od koleżanki z Bytomia, pocztówki sprzed lat i masa innych drobiazgów. Teraz mama wyjęła mały zeszycik w bordowej okładce ze złotym napisem „Pamiętnik” i gałązką laurową. Chwilę wertowała zapisane kartki, by po chwili podsunąć Olkowi pod nos stronę, na której koślawym pismem i niezwykle bladym niebieskim atramentem wypisano wierszyk:

Jak szarotka wśród ukrycia,

obudzona tchnieniem wiosny,

tak ty każdy dzionek życia

miej szczęśliwy i radosny

Miłej koleżance wpisała się Zosia Pasierbińska

– Fajna była ta Zosia? – spytał Olek, długo przyglądając się rachitycznym i krzywym literkom.

– Nie znałam jej dobrze. – Mama zamyśliła się na chwilę. Wzięła z rąk Olka pamiętnik i wertowała kartki. – Przychodziła do naszej klasy, by podczas naszych lekcji, siedząc przy biurku wychowawczyni, odrabiać swoje zadania domowe. Cicha, zawsze uśmiechnięta. Myślę, że trochę zahukana. Kiedy mi się wpisała, byłam w drugiej klasie. Ona w siódmej. Imponował mi wpis starszej koleżanki, ale dziewczyny z klasy rok wyżej, takie bardziej wyszczekane, powiedziały, że Zosia to niemota i pierdoła. Dlatego chodzi odrabiać lekcje do naszej pani. Dzisiaj nawet nie pamiętam, czy im uwierzyłam.

– A co jej się stało, że umarła?

– Miała wrodzoną wadę serca. Podobno od dzieciństwa było wiadomo, że umrze.

– Straszne.

– Wiesz… Ale ona miała podobno kochających rodziców, siostrę… Jakieś dwa lata temu spotkałam koleżankę ze szkoły i mi opowiedziała, że ten dom Zosi był jednym z najfajniejszych, jakie odwiedzała w dzieciństwie. Ale taka śmierć, która wynika z długiej choroby, kiedy bliscy mają poczucie, że zrobili dla tej osoby wszystko, co mogli, to jest coś innego niż nagła.

– No właśnie – mruknął Olek.

– Myślisz o tym Wojtku?

– Yhm…

– Byłam już w liceum, gdy dowiedziałam się, że jeden kolega z podstawówki, z młodszej klasy, zginął w wypadku motocyklowym. Znałam go z obozów harcerskich. Od skończenia podstawówki się nie widzieliśmy. O jego śmierci usłyszałam chyba pół roku po wypadku. Jedyne dziecko samotnej matki… Jeszcze długo potem widziałam ją, jak snuła się po osiedlu ubrana na czarno…

– No właśnie…

– Ale wiesz… wypadek to jeszcze nie jest taka najgorsza śmierć.

– Nie najgorsza? – Nie… zawsze możesz winić kogoś…

– No chyba, że wyrzucasz sobie, że zgodziłeś się kupić synowi motor…

– A tak jest w tym przypadku?

– Nie wiem… – odparł Olek. – Przecież nie znam rodziców Wojtka.

– Ale z reguły możesz winić innych – dodała mama po chwili milczenia. – Możesz wyrzucać komuś, że na przykład najechał… Tu w przypadku Wojtka to ten kierowca TIR-a był winien.

– Podobno, ale wiesz… – Olek urwał. Nie chciał mówić o mamie Kamili, którą wszyscy obwiniali o to, co się stało, a która udawała, że jej to nie dotyczy.

– Pomyśl, że znacznie gorzej jest, jak dochodzi do samobójstwa. Wtedy zawsze po jakimś czasie rodzice winią siebie. No… chyba, że są nienormalni.

– Maćka kolega z gimnazjum…

– Pamiętam… Opowiadałeś. W liceum jeden chłopak z innej klasy rzucił się z okna. Z ósmego piętra jakiegoś wieżowca. Podobno powodem była nieszczęśliwa miłość. Zebrano nas wszystkich w szkolnym holu, gdzie odbywały się akademie. Dyrektorka przemawiała. Nawet nie wiedziałam, jak on wyglądał. Zapamiętałam, że nazywał się Paweł. To zebranie całej szkoły było straszne. Dyrektorka mówiła, że jeśli mamy jakieś kłopoty, to pomóc nam może wychowawca, a jeśli nie mamy do niego zaufania, to psycholog lub pedagog. Jeśli i to nam nie odpowiada, to proponuje, żebyśmy zadzwonili do telefonu zaufania, ale odbieranie sobie życia to robienie krzywdy otoczeniu. Pamiętam, jak grzmiała takim głosem pełnym patosu, że „pewnie wielu z was zastanawia się, czy mogło zapobiec tej tragedii…”. Niektórzy udawali, że ich to śmieszy. Oczywiście sposób, w jaki ona to mówiła. Ale myślę dziś, że chyba w głębi duszy wszystkimi to po prostu wstrząsnęło. Tylko tak się maskowali. Myślałam, że Kamila się już pozbierała…

– Też tak myślałem – mruknął Olek i zamilkł.

Przecież nie powie matce, że ich związek jest dziwny. Jakby na papierze. Kamila nie zawsze daje się nawet pocałować, a co dopiero mówić o innych rzeczach. A z Wojtkiem pewnie… Ech!

– O co chodzi?

– Ona chce przed maturą pojechać do Lublina na grób Wojtka.

– Niech jedzie, jeśli uważa, że jej to w czymś pomoże.

– Ale ona chce, bym z nią jechał. Wręcz mnie na to namawia.

– No to chyba dobrze.

– Dlaczego?

– Bo to znaczy, że jesteś dla niej ważny. Że jej zależy.

– A po co tam chce jechać?

– Mam kilka teorii, ale…

– No?

– Nie powiem.

– Mama!

– Jedźcie! I mnie nie denerwuj! Jestem ciąży! Nie wiem, czy nie zapomniałeś – powiedziała, głaszcząc się po brzuchu. – No chodź! Przytul się! – Wyciągnęła do Olka rękę. – Na ciebie też tak czekałam. Tylko mieszkanie mieliśmy mniejsze.