SCHEDA
Ach! Gdyby wcześniej wiedział, po co ma tu przyjść, nie zgodziłby się. Nawet za cenę awantury. „Co za wstrętni ludzie! Jak mama mogła! Niedaleko pada jabłko od jabłoni” – myślał Michał, patrząc szeroko rozwartymi oczami na starą, ubraną na czarno kobietę, która mówiła te okropne słowa do jego matki.
– Jaki masz dowód, że to syn Michała. Jaki?
Odpowiedziała bezgłośnie.
– Co tam bredzisz?
Mama szturchnęła Michała w bok. Miał być jej tłumaczem. Wstydziła się używać aparatu. Nie chciała, by jej głos brzmiał metalicznie. Michał to wiedział, ale nie chciał tłumaczyć. Nie takie słowa i nie tym ludziom. Bez sensu. Dopiero tu zorientował się, po co przyszli.
Ten człowiek – jak o nim myślał, kiedy w ogóle przypominał sobie o jego istnieniu – sporządził testament. Zapisał mu w nim swoje mieszkanie, samochód i coś tam jeszcze. Zostawił nawet jakiś list, który Michał miętolił w ręku, ale nie śmiał otworzyć koperty. Z rozmowy z prawnikiem zorientował się, że treść testamentu chcą podważyć rodzice tego człowieka. Państwo Ruszczykowscy. Niby jego dziadkowie. Niby. Mama jego matki oddałaby mu wszystko, gdyby miała cokolwiek, co można oddać. A ci ludzie? Patrzył na nich. Niby oczy kobiety były takie jak jego, a jednak obce. Kiedy patrzyła na jego matkę, w jej wzroku mieszały się nienawiść i pogarda.
Mama wyjęła z torebki aparat i przytknęła do szyi. W pokoju adwokata rozległ się metaliczny głos:
– Nie rozumiem państwa. Zmarł wasz jedyny syn. Nie macie więcej nikogo. Zamiast cieszyć się, że zyskujecie wnuka, wy zioniecie nienawiścią. I po co?
– Bo czyhasz na mieszkanie po naszym biednym Michałku – powiedziała pani Ruszczykowska. – Nie będziesz mnie tu mamić, że chcesz nam dać wnuka.
– Mogłaby pani zachować resztki godności – odezwał się milczący dotąd mężczyzna, którego Michał w myślach nazwał „pseudodziadkiem”. – Nasz syn pani nie chciał, a pani nawet teraz, po latach nie daje mu spokoju.
– Ja? – spytała metalicznie Biernacka, patrząc prosto w oczy starszego mężczyzny. – Sama z siebie tu nie przyszłam. To państwa syn sporządził testament, to państwa syn napisał ten list. – Wyciągnęła w ich kierunku kartkę poplamioną łzami. – Proszę przeczytać!
Ale kobieta nie wzięła kartki. Zamiast tego wydęła wargi i syknęła:
– Zawsze mówiłam Michałowi, że jest pani prostaczką. Dawać komuś do czytania cudze listy!
– To jest list do mnie. – Metaliczny głos nie wyrażał emocji. Może to i dobrze? Gdyby było inaczej, słyszeliby drżenie, rozpacz, błaganie. A tak…
Patrzyła na trzymaną w ręku kartkę.
„Wybacz, Mireczko… Byłem strasznym egoistą. Za późno to zrozumiałem – Michał patrzył matce przez ręce i czytał dalej: – Kochałem Cię, ale bałem się najpierw przedstawić Ciebie rodzicom, a potem, kiedy znałem już ich zdanie na Twój temat, bałem się im przeciwstawić. Potem sam sobie wmówiłem to, co oni mówili na Twój i mój temat. Zraniłem wszystkich. Choć wiem, że najbardziej małego. Nie umiem o nim myśleć »Michał«, bo nie zasłużyłem na to, by mieć syna o moim imieniu. Chcę, by mi wybaczył. Wiem, że mieszkanie czy samochód nie wrócą mu dzieciństwa. Ale tylko to mogę mu dać. Zawsze umiałem tylko dawać rzeczy, a nie miłość…”. Reszta słów była na drugiej stronie kartki, ale Michał nie śmiał wyjąć jej matce z dłoni.
– Charczesz i charczesz! – krzyknęła kobieta. − Bóg pokarał cię za puszczanie się! Głosik zabrał, co? Zawsze zsyła raka na tych, którzy mają coś na sumie… – mówiła z zajadłością, ale nagle spłoszona własnymi słowami, urwała w połowie zdania. Mąż posłał jej karcące spojrzenie, więc dodała: – I na tych, którzy są ofiarami takich żmij jak ty!
– Pani opinia na mój temat mnie nie interesuje. Chodzi mi tylko o moje dziecko. Państwa wnuka.
– Mamo! Daj spokój! Mam w dupie mieszkanie tego tchórza, który nie chciał być z tobą, bo mu rodzice zabronili. Który wstydził się mieć własne zdanie. Niedojrzały. Niedorosły. Niedorozwinięty. Siedźcie w tej chacie we dwójkę. Patrzcie na te ściany i myślcie o tym, że jego już nie macie. I nikogo więcej mieć już nie będziecie! – krzyknął Michał i wybiegł z gabinetu, z trzaskiem zamykając za sobą drzwi.
Siedzący przy biurku adwokat złapał się za uszy, ale po chwili pokiwał ze zrozumieniem głową.
– No! Twój syn ma więcej godności niż ty! – powiedziała kobieta.
– Ale nie ma osiemnastu lat i na razie ja jestem jego prawnym opiekunem. A moim obowiązkiem jest zapewnić mu byt. – Metaliczny głos matki Michała rozbrzmiewał w pokoju równie metalicznym echem. – Nie zrezygnuję. Skoro Michał przed śmiercią poszedł po rozum do głowy i uznał swoje dziecko, to zrobię wszystko, by dostało po nim mieszkanie.
– To udowodnij, że to jego syn! – zaskrzeczała staruszka w czerni.
– Nie muszę! Testament jest dowodem – odparła mama Michała i jeszcze raz spojrzała prosto w oczy kobiecie, która gdyby chciała, mogłaby mieć jej syna za wnuka. – To ty udowodnij, że nie jest! – powiedziała, celowo przechodząc na „ty”. – Ale zanim cokolwiek zaczniesz robić, spójrz mu w oczy. I nie zdziw się, kiedy zobaczysz, że są podobne do twoich. Dodam tylko, że niestety. To, co zawsze mnie bolało, to fakt, że mój syn nie jest podobny do mnie, ale do was! Do waszej rodziny. Ma rysy twoje i twojego syna. Śpi tak jak twój syn! Na wznak z rękoma pod głową. Wbrew temu, co mówicie, nie było tak, że spotkaliśmy się raz i ja chciałam go potem wrobić. Ale to nie wasza sprawa!
– Proszę państwa – odezwał się milczący dotąd adwokat. – Państwo oczywiście mają prawo złożyć do sądu wniosek o unieważnienie testamentu, ale… to będzie bardzo trudne. Testament został sporządzony przez notariusza. Wprawdzie nie w kancelarii notarialnej, tylko w szpitalu, ale w obecności świadków. Będą musieli państwo powołać świadków, którzy stwierdzą, że w chwili podpisywania syn nie był świadom tego, co podpisuje, ale… wątpię, czy takich świadków państwo znajdą. Świadkami sporządzenia testamentu są członkowie personelu hospicjum. I jeszcze jedno. Syn miał mieszkanie. Nie umierał w hospicjum domowym. Umierał sam w hospicjum przyszpitalnym. Państwa przy nim nie było! – Adwokat położył nacisk na słowa „nie było” i umilkł.
– Jego rzekomego syna też nie! – powiedziała z satysfakcją kobieta.
– Co do tego, czy to jest państwa wnuk, czy nie… to proszę wybaczyć, ale łatwo to udowodnić. Jeśli państwo są rodzicami zmarłego, to wystarczy pobrać próbki DNA od państwa i syna pani Biernackiej…
– Jeszcze czego!
– …ale to nie będzie konieczne – ciągnął niezrażony adwokat. – Oczywiście na pewno znajdzie się prawnik, który chętnie pomoże państwu w obalaniu testamentu. W końcu od tego jesteśmy. I dostajemy swoje honoraria bez względu na to, czy wygrywamy sprawy, czy nie. Ta jednak jest nie do wygrania.
– Pan jest w zmowie z tą… – Kobieta pokazała palcem mamę Michała.
Adwokat wzruszył ramionami.
– Niech pani myśli, co chce. Pani Mirosławo, ja mam jeszcze coś dla syna, ale to dam pani potem. Państwo mogą już iść – zwrócił się do Ruszczykowskich.
Wyszli bez słowa. Nawet nie zamknęli drzwi.
– Proszę się nie martwić – zapewnił adwokat. – Nic nie wskórają. Już napisałem dla pani wniosek o stwierdzenie nabycia spadku. A to jest dla Michała. Notariusz mi dał. Pan Ruszczykowski bał się, że rodzice przechwycą, a chciał, żeby Michał to dostał.
Spuściła wzrok. Nie chciała patrzeć na leżący w czerwonym pudełeczku sygnet. Nienawidziła go przez te wszystkie lata. Właśnie tego. Tego małego złotego kółka.
* * *
Nie czekał na matkę. Wysłał jej esemesa: Kocham cię, ale mam w dupie tego faceta. Nie chcę nic. Nie gniewaj się. Pobiegłem do Kingi.
Musiał do niej pójść. Przez ostatni tydzień nie był w stanie się z nią spotkać. Gryzły go wyrzuty sumienia. Za tamto. Za Klaudię. Kilka razy myślał, żeby powiedzieć Kindze. Ale jak? Że to, co powinien przeżywać z nią, to on właśnie z Klaudią? I dlaczego? Jak to wytłumaczyć? Że chciał odreagować? Że nie myślał? A może zwalić wszystko na wypite piwo? A jeśli Klaudia… nie. Wykluczone. Nikomu nie powie. A jeśli ciąża? Byłby taki jak jego ten… Ten człowiek! O Boże! Michał najchętniej cofnąłby czas, by tego z Klaudią w ogóle nie było. Ale było. Do tej pory widział jej półprzymknięte powieki, kiedy uchodziła z niego cała złość, a w uchu słyszał słowa: „Wiedziałam, że jesteś mój”.
Nie jest! Na pewno nie jest jej! Nie Klaudii! Rany! Teraz będzie miał przed Kingą tajemnicę, bo przecież nie wyzna jej tego! No bo jak?! Kinga nie wybaczy. I będzie miała rację. On by nie wybaczył. Dziś myślał o Ruszczykowskich i o tym człowieku, że niedaleko pada jabłko od jabłoni, ale… on sam też jest taki.
Wyjął z kieszeni list. Obrócił w palcach kopertę. „Kinga będzie wiedziała, czy przeczytać, czy nie” – pomyślał i ruszył w stronę jej domu. Serce waliło mu jak młotem.
W tym samym czasie matka kładła mu na biurku złoty sygnet, którego czarne oczko wypełniał wygrawerowany herb Brochwicz. Towarzyszyła mu krótka karteczka napisana równym pismem, choć prowadzonym wyraźnie drżącą ręką: Dla mojego jedynego syna. Błagam, wybacz!.