DZIDZIUSIE (1)
– Patrycja! Nie odbierzesz mi go! Nie pozwolę! – Maciek usłyszał za swoimi plecami znajomy głos.
Odwrócił się dyskretnie, by w razie czego, gdyby się okazało, że głos rzeczywiście należy do niej, nie został rozpoznany. Na szczęście wściekła kobieta nie zwróciła na niego uwagi. Prawie potykając się, biegła w kierunku tego samego stołu, do którego i on zmierzał. Biegła jednak szybciej niż on. Zwolnił. „Najwyżej lody się roztopią” – pomyślał.
* * *
Mama Olka urodziła trzecie dziecko jeszcze latem. Zanim jednak to się stało, tak jakoś tydzień przed rozwiązaniem powiedziała, że imię dla dziecka mają wybrać Olek z Malwiną. Był z tym jednak pewien problem. Otóż przez całą ciążę Irena i Zbigniew Majewscy nie wiedzieli, jaką płeć będzie miała ich najmłodsza pociecha. Wszystko dlatego, że ciężarna już na samym początku ciąży oznajmiła:
– Chciałabym choć raz mieć niespodziankę.
I aby sobie tej niespodzianki nie zepsuć, konsekwentnie na comiesięcznych badaniach USG prosiła lekarzy, by informowali ją o wszystkim, co dotyczy dziecka – poza płcią. Przyszły ojciec próbował wprawdzie oponować i mówić, że wygodniej, gdyby znali płeć, bo mogliby od razu kupić stosowne ubranka, ale Irena Majewska była nieugięta.
Propozycję mamy, by wybrać dla dziecka imię, zakochany w Kamili Olek postanowił wykorzystać jako okazję, by po raz kolejny okazać dziewczynie swoje uczucia. Dlatego wpadł na pomysł, by dziecko, bez względu na to jakiej będzie płci, dostało imię po Kamili. W końcu jest też męska wersja imienia – Kamil. Gdy zwierzył się z tego mamie, w odpowiedzi usłyszał:
– Ale Malwina też musi tego chcieć.
– Oczywiście! – odparł i popędził do młodszej siostry.
Nie zauważył nawet, że gdy powiedział mamie, jaki ma pomysł, nie okazała entuzjazmu. Malwinie było wszystko jedno, ale… postanowiła zarobić. Za poparcie propozycji Olka zażądała kina dla siebie i Kuby – brata Kamili, a także popcornu, coli i lodów po seansie. Olek zatarł ręce z radości. Do kina poszli wtedy we czwórkę, bo jeszcze z Kamilą. Malwina obiecała nie zdradzić tajemnicy wybranego dla przyszłego brata lub siostry imienia.
* * *
Kamil przyszedł na świat w poranek 28 lipca. Był zdrowy, dorodny i… rozwrzeszczany.
– Ryczy jak prawdziwy lew – powiedziała o nim mama, całując czule w piąstki i stópki; w tych słowach powiązanych z czynami zawierała się cała gama jej uczuć.
W domu wokół Kamila skakali niemal wszyscy. Malwina podtykała grzechotki, choć maluch na razie leżał nieruchomo jak kukiełka i tylko płaczem komunikował się ze światem. Olek z ochotą asystował przy wieczornej kąpieli. Kamila też wpadła obejrzeć dzidziusia, jak nazywał Olek braciszka, który otrzymał imię na jej cześć. Nawet przyniosła dla niego stosowny prezent – piękną pozytywkę z kołysanką Johannesa Brahmsa, ale potem wymawiała się od wizyt u Olka.
– Nie chcę przynosić zarazków – mówiła.
Olek już wtedy, latem, powinien był wyczuć, że coś jest nie tak, zwłaszcza gdy przemilczała żart, by przyzwyczajała się do dzidziusia, bo kiedyś będą mieli własnego. Ale wspólny sylwester uśpił jego czujność. Dopiero moment, kiedy Kamila wyszła z pubu, podziałał jak kubeł zimnej wody. Bardziej go to zabolało niż jej decyzja, że chce jeździć sama na uczelnię, a on nie musi jej podwozić do metra ani stamtąd odbierać.
Od wyjścia Kamili z pubu minął miesiąc. Przez ten czas sama z siebie nie odezwała się do niego ani razu. Nie znaczy to oczywiście, że się nie kontaktowali. Jak kiedyś wysyłał jej śmieszne ememesy, a czasem propozycje typu: „Jadę na duże zakupy. Może też coś potrzebujecie?”. Niestety w odpowiedzi przychodziła albo odpowiedź: „Nic. Dziękuję”, albo samo suche „Nic”, ewentualnie „Nie”.
Bywało, że spotykali się na dworze. W końcu wybudowane po sąsiedzku domy ich rodziców nie sprzyjały izolacji. Kamila wychodziła z psem, a poza tym wiosna była okresem wzmożonych prac ogrodniczych. Olek w weekendy co najmniej dwie godziny dziennie spędzał na robieniu tego, z czym nie mogła poradzić sobie mama zajęta przeważnie Kamilem. Grabił więc resztki liści i woził taczkami na kompost. Albo kopał grządki. Kamil w tym czasie siedział w ogrodzie w wózku. Malwina czytała książeczkę z obrazkami i tylko co jakiś czas podawała małemu wyrzucane przez niego z wózka zabawki, a mama, przerywając „rozmowy” z gugającym dzidziusiem, wydawała Olkowi dyspozycje.
Kamila też pomagała rodzicom w ogródku. Wprawdzie rzadziej, niż robił to Olek, ale… też ze dwa razy spotkali się po dwóch stronach siatki ubrani w robocze stroje.
– Jak ci leci? – spytał raz.
Był już początek maja. Długi weekend obejmujący Święto Pracy, Dzień Flagi i Święto Konstytucji minął im zupełnie niepostrzeżenie.
– W porządku – odparła Kamila, wyrzucając zgrabione liście na kompost w swoim ogródku, po czym poprawiwszy rękawiczki, pociągnęła za sobą pustą taczkę.
– Pokłóciliście się? – spytała mama, a ponieważ w odpowiedzi Olek tylko wzruszył ramionami, więc szybko dodała: – Przepraszam. Nie powinnam się wtrącać, ale widzę, że coś jest nie tak.
– Mamo, nie mam siły o tym mówić. Nie chcę o tym gadać.
– Okej, nie było tematu. – Mama już miała wstać i wejść do domu, kiedy nagle odwróciła się w jego kierunku i powiedziała: – Słuchaj… jest taka piękna pogoda, a jutro podobno ma być jeszcze ładniejsza, czy nie zrobiłoby ci kłopotu, gdybyś pojechał z Kamilem na spacer?
– I ze mną! – odezwała się milcząca dotąd Malwina.
– I z Malwą – przytaknęła mama, a potem dodała, jakby usprawiedliwiając się: – Ja jestem taka przemęczona, że chętnie bym posiedziała w domu zupełnie sama. Ojciec wraca z Poznania dopiero jutro wieczorem…
Olek spojrzał na mamę. Dopiero teraz zobaczył zmęczenie na jej twarzy. Cóż… Kamil zaczął już nie tylko przewracać się na boki, siadać, raczkować, lecz także nawet chodzić. Trzeba było cały czas na niego uważać, zwłaszcza, że wszystko wkładał do buzi.
– Okej, mamo – odparł Olek i dopiero po chwili zamyślenia dodał: – Spacer to dobry pomysł. Ciebie, Malwa, też wezmę – powiedział, pociągając siostrę za cienki warkoczyk.
Wieczorem zadzwonił do Maćka z pytaniem, czy nie miałby ochoty na spacer po parku Skaryszewskim z nim i jego rodzeństwem.
– Dawno nie gadaliśmy sam na sam.
– Jeżeli uważasz, że towarzystwo Kamila i Malwiny to sam na sam, to nie ma sprawy – odparł Maciek.
Byli umówieni.
* * *
Niedzielny poranek był tak ciepły i słoneczny, że Malwina już o ósmej rano wparowała do pokoju Olka, domagając się natychmiastowego wyjścia na lody. Jednak musiała uzbroić się w cierpliwość. Kamila należało do spaceru przygotować. Wziąć dla niego picie w butelce, bo choć malec był jeszcze czasem karmiony piersią, to przecież jadł też i inne pokarmy. Mama przygotowała dla niego także nawilżane chusteczki, pieluchę na zmianę i kilka innych drobiazgów.
– Mamo, ale to tylko spacer, a nie miesięczna podróż na koniec świata.
– Saska Kępa dla Kiełpina to jest koniec świata – odparła mama i wręczyła Olkowi sto złotych. – A to na lody, frytki i co tam będziecie chcieli. I w ogóle dla ciebie za pomoc.