PUDEŁKO (1)
– Po prostu te bachory są dziś tak rozwydrzone jak… jak… – szukał słowa, by określić ich stopień rozwydrzenia, by znaleźć odpowiednie porównanie, nagle… spojrzał na jej najmodniejszą torebkę, buty i wypalił: – Jak ty!
* * *
Wszystko zaczęło się na początku roku szkolnego, kiedy najmłodsza siostra w piątkowe popołudnie wróciła ze szkoły i rozgoryczona oznajmiła, że wszystkie dzieci mają pudełka na drugie śniadanie z minionkami, tylko nie ona. Była przy tym wyraźnie zła, jakby brak pudełka z minionkami czynił ją kimś gorszym.
Ojciec popatrzył na nią zdumiony, a potem wzrokiem poszukał Marcina, który podchwyciwszy to spojrzenie, zrozumiał: pomoc potrzebna od zaraz. Cóż… ojciec pracował nieustannie i kompletnie nie wiedział, co to minionki. W kinie, na kreskówce czy jakimkolwiek filmie dla dzieci był ostatni raz, zanim jeszcze mama zachorowała, czyli wiele lat temu. Z Mateuszem i Magdą do kina chodził Marek. Dlatego teraz pan Niewiadomski nachylił się do swojego pierworodnego i konspiracyjnym szeptem spytał:
– To coś minionego?
Marcin parsknął śmiechem.
– Raczej przyszłościowego – odpowiedział i wytłumaczył ojcu, że zapowiadana jest kolejna część kultowego filmu.
– No dobrze, ale czy to naprawdę takie ważne, co jest na pudełku?
– Tata!
Ojciec aż się skulił. W tonie najstarszego syna zabrzmiało bowiem coś w rodzaju nagany.
– Za twoich czasów były pudełka na drugie śniadanie?
– Żadnych pudełek – błyskawicznie odpowiedział ojciec i dodał: – Mama zawijała mi kanapki w serwetkę, papier śniadaniowy albo folię do pieczenia i wkładała w torebkę foliową. Czasami dodawała jabłko. Gdyby były pudełka na drugie śniadanie, to pewnie wkładałaby mi tam jajko na twardo, ogórka kiszonego, a tak… Ty nawet nie wiesz, ile razy zgniotłem te kanapki albo rozwalałem je, bijąc kogoś po łbie tornistrem… – zaczął i urwał, jakby nagle zorientował się, że przecież do tej pory zawsze opowiadał o sobie jako grzecznym i niesprawiającym żadnych problemów wychowawczych.
– No więc teraz rozumiesz, czemu ktoś wymyślił pudełka?
– Rozumiem i się z nim zgadzam, ale nie rozumiem, czemu pudełko z minionkami ma być lepsze od tego, które ma teraz?
– Magdusia! Wytłumacz tacie! – zawołał Marcin.
Najmłodsza pociecha rodu Niewiadomskich zaczęła opowiadać, że smerfy to były dobre w zerówce, że teraz jest po prostu szał na minionki i tylko one są modne, a ona chce być modna.
– Śmieją się ze mnie – powiedziała płaczliwie, wyginając usta w podkówkę.
– Z powodu pudełka? – Pan Niewiadomski nie krył zgorszenia.
Niestety jego oburzony ton tylko doprowadził Magdusię do łez.
– Nikt mnie nie rozumie! – wykrzyknęła i rozpłakawszy się na dobre, pobiegła do pokoju, który dzieliła z Mateuszem.
– Mateusz! – zawołał ojciec, ale niepotrzebnie, bo Mateusz akurat wszedł do kuchni. – O co chodzi z tymi pudełkami? Ty jakie masz pudełko?
Ale Mateusz nie odpowiedział na pytanie, tylko wyraźnie je ignorując, rozejrzał się po kuchni i spytał:
– Nie ma czegoś słodkiego?
– Nie wiem – machinalnie odparł ojciec, który wielkie zakupy robił raz w tygodniu i wrzucał do koszyka w hipermarkecie to, co palcami wskazali mu albo Marcin, albo Marek odpowiedzialni za aprowizację.
– Zjadłbym jakieś wafelki… – jęknął Mateusz, a w tym momencie dało się słyszeć z drugiego końca mieszkania żałosne zawodzenie zrozpaczonej Magdusi.
– Zaraz poszukamy wafelków. Najpierw ty mi powiedz, o co chodzi z pudełkami i jakie ty masz pudełko?
– Oj, tato! Normalne!
– Ale z czym?
– No przecież z Gwiezdnymi wojnami.
– A czemu nie z minionkami?
– Nie jestem małym dzieckiem – odparł Mateusz i otworzył szafkę, a znalazłszy w środku czekoladę, wykrzyknął: – Hurra! Czekolada!
– I tobie nie dokuczają? – upewnił się ojciec.
– To dziewczyńskie problemy. Poza tym tylko by spróbowali! Od razu dałbym w mordę!
– Mateusz! – Głos Marcina był karcący.
– No co? – zadziornie spytał dwunastolatek, a potem wziąwszy czekoladę, wyszedł z kuchni i poszedł w kierunku pokoju, w którym cały czas płakała młodsza siostra.
Ojciec spojrzał pytająco na Marcina.
– No co? – spytał Marcin i dopiero po chwili, gdy ojciec parsknął śmiechem, zorientował się, że pytanie zadał tak samo jak młodszy brat.
– Co zrobimy z tym rykiem?
– Kupmy jej nowe pudełko – powiedział Marcin, jakby to była oczywista sprawa, i dodał wyjaśniająco: – W końcu to jakieś dziesięć złotych, a przynajmniej przestanie ryczeć. Bo chodzenie do szkoły i wyjaśnianie koleżankom z klasy, że smerfy nie są obciachem, uważam za pozbawione sensu. Jej też nie wytłumaczysz, by się nie przejmowała.
* * *
Znalezienie pudełka śniadaniowego z minionkami nie było trudne, więc pół godziny później pan Niewiadomski wkroczył z nim do domu. Magda otarła oczy i… wszyscy odetchnęli z ulgą. Problem zdawał się zażegnany. Niestety tylko do poniedziałku, bo w pierwszy dzień nowego tygodnia Magdusia wróciła do domu jeszcze bardziej zaryczana niż poprzednio.
– Nigdy, już nigdy nie pójdę do szkoły – oznajmiła, szlochając.
Na pytanie, co się stało, wyjaśniła, że nowe pudełko z minionkami jest obciachowe, bo… najtańsze. Jednym słowem: niezaakceptowane przez szkolne koleżanki, wśród których prym wiodła Wioletka – mająca najmodniejsze ciuchy, zabawki, piórnik, długopis i inne rzeczy, o których marzyli rówieśnicy. Więcej Marcin musiał sobie dośpiewać, bo zapłakana Magdusia zamknęła się w pokoju, a on słuchając jej szlochu, po raz kolejny dochodził do wniosku, że dziewczyny są dziwne, i to bez względu na to, ile mają lat.
„Wioletka? To zupełnie jak… Kamila” – pomyślał, doszedłszy szybko do wniosku, że porównanie tych dwóch osób nie było takie bezpodstawne. Choć dzieliła je różnica wieku, to łączyło je jedno: obie modne i obie bogate z domu.
Kamila zresztą nie bez powodu przyszła mu do głowy. Umówił się z nią na dziś. Ich spotkania stawały się coraz częstsze i… pełne zażartych kłótni, które zawsze kończyły się pocałunkami. Jakby namiętność była rodzajem parawanu przykrywającego wszystkie problemy. A pojawiało się ich sporo. Marcin za wszelką cenę starał się udowodnić Kamili, że jest próżna i nie liczy się z nikim, a Kamila chciała go przekonać, że fascynuje go właśnie tym, że jest taka, jaka jest.
Tego dnia z Kamilą umówili się u niego w domu, bo to na niego spadła opieka nad młodszym rodzeństwem. Ojciec jak zwykle był w pracy, a Marek, jako świeżo upieczony student AWF, pojechał na obóz integracyjny. To dlatego Marcin, mimo że jeszcze trwały studenckie wakacje, spędzał wrzesień w Warszawie.
Kamila wparowała jak burza. Kod do domofonu Marcina znała już na pamięć, więc na klatkę wchodziła jak do siebie i tylko do drzwi mieszkania Niewiadomskich dzwoniła, jak przystało na gościa. Tym razem długo wisiała na dzwonku, bo ryk Magdusi zagłuszał niemal wszystko. Musiała dzwonić na komórkę Marcina i mówić, że stoi pod drzwiami. Na to, że przywita ją tak spazmatyczny szloch dziewczynki, zupełnie nie była przygotowana.
– Jezus Maria! – powiedziała, słysząc dobiegające zza zamkniętych drzwi pokoju spazmy. – Co się stało? Ktoś ją pobił?
– Nie. Po prostu te bachory są dziś tak rozwydrzone jak… jak… – szukał słowa, by określić ich stopień rozwydrzenia, by znaleźć odpowiednie porównanie, nagle… spojrzał na jej najmodniejszą torebkę, buty i wypalił: – Jak ty!
Kamila jednak wcale się nie obraziła, a kiedy opowiedział wszystko to, czego zdążył dowiedzieć się od zrozpaczonej siostrzyczki, okazało się, że ku jego zdumieniu nie uznała tego za błahy problem. Przypomniała jej się historia z breloczkiem z owieczką i kilka innych wydarzeń z czasów, gdy takie drobiazgi miały znaczenie. Zerknęła przy tym na swoją nową, czerwoną torebkę Louis Vuitton. Ojciec zapłacił za nią ponad tysiąc trzysta euro. Chciał w ten sposób przekupić ją, by pojechała na wakacje. Bezskutecznie, ale… po miesiącu i tak dał jej torebkę. W końcu w wakacje miała urodziny. Sama z pogardą patrzyła na kobiety łażące z podróbkami. „Nie stać je na oryginał, niech kupują to, na co je stać!” – mówiła otwarcie.
Marcin na szczęście nie znał ceny torebki. Gdyby ją znał, zszedłby niechybnie na zawał.
Jakie było to śniadaniowe pudełko Magdy? Kamila postanowiła zapytać, jednak Marcin zamiast odpowiedzieć na pytanie, po prostu przyniósł nieszczęsny przedmiot z tornistra młodszej siostry.
– Kto to kupował? – spytała Kamila, obracając plastikowe pudełko w rękach i jakby nie dowierzając, że ktoś mógł w ogóle wyprodukować coś tak… tandetnego.
– No… ojciec.
– Zupełnie nie ma gustu – stwierdziła Kamila.
– Słucham? – Marcin myślał, że źle słyszy. Co ma gust do pudełka?
– No tandeta to jest! – powiedziała z wyraźnym wstrętem w głosie.
– A to takie pudełko może być nietandetne?
– Może – odparła Kamila tak poważnie, że Marcina zatkało. Niezrażona ciągnęła: – Ten, kto to kupił, kierował się ceną, a niestety, jak mawiała moja babcia: „Kto mało płaci, dwa razy płaci”.
– Ty sobie jaja robisz, tak? Rozumiem to w odniesieniu do samochodu czy komputera, ale pudełka na drugie śniadanie?
– To się stosuje do wszystkiego – stwierdziła Kamila, a widząc zdumioną minę Marcina, wyjaśniła: – Naprawdę nie zauważyłeś, że buty dobrej firmy dłużej służą niż podróbki?
Marcin wydął usta, czemu towarzyszyło pełne politowania spojrzenie.
– Nie patrz tak! – zaprotestowała Kamila. – Magda dostała syfiaste pudełko i nie ma się co dziwić, że koleżanki się śmieją.
– I jeszcze mówiły, że to nie z tych minionków – dodała dziewczynka urywanym głosem. Od kilku minut stała w progu salonu, a słuchając Kamili, która ewidentnie zdawała się rozumieć jej straszny problem, zaczęła się uspokajać.
– Jak to nie z tych minionków? – spytał Marcin, ale na to pytanie odpowiedziała mu Kamila.
– Normalnie…
– Co normalnie? – Marcin tracił cierpliwość. I do Kamili, i do Magdy. Zupełnie nie rozumiał, co za problem był z tym cholernym pudełkiem i jeszcze straszniejszymi minionkami, których z minuty na minutę zaczynał po prostu nienawidzić.
– No, to są minionki z pierwszej części filmu, a teraz w modzie są kolejne i…
– Boże! Co za głupoty! – Marcin wzniósł oczy do nieba, a po chwili opuścił, by spojrzeć na Kamilę z politowaniem.
– Może i głupoty, ale… faceci też co roku fascynują się innym piłkarzem.
– Hm – mruknął Marcin i zamilkł, by po chwili spytać: – Czyli co?
– Jedziemy po nowe, modne pudełko – powiedziała Kamila takim tonem, jakby to się rozumiało samo przez się.
– Ale… – Marcin próbował coś powiedzieć, jednak Kamila przerwała mu w pół słowa:
– Ja kupuję! W zamian za to Magda da nam dzisiaj święty spokój. Zgoda?
Ostatnie pytanie skierowane było do Magdy, która błyskawicznie przestała płakać i ciężko wzdychać, podeszła do Kamili i wtuliła się w nią.