SPOTKANIE
– To wszystko przez ciebie – powiedział Maciek i nie czekając na odpowiedź, z całej siły uderzył przeciwnika pięścią między oczy.
Ten zatoczył się i wywrócił na środek podłogi, roztrącając zszokowanych gości. Takiego Maćka nie widzieli. Cóż… w gronie ludzi, którym przyszło razem witać Nowy Rok, nie było zbyt wielu osób, które znałyby tajemnicę łączącą tych dwóch.
* * *
– Maciek?
Na dźwięk swojego imienia obrócił się. Twarz pytającej wydała mu się znajoma, ale przez chwilę zupełnie nie wiedział skąd. Miała na sobie grubą, futrzaną czapkę, pikowany płaszcz do kolan i długie śniegowce. Akurat padał pierwszy w tym roku śnieg. Warszawa szykowała się do sylwestra, który miał być za trzy dni, a on szedł do Zamku Królewskiego na wystawę. Potrzebował przygotować się do zajęć tuż po Nowym Roku. Jej wołanie wyrwało go z zamyślenia.
– Nie pamiętasz mnie. – Dziewczyna się zmartwiła.
Maciek nie miał pojęcia, co powiedzieć, więc milczał. Stali tak na środku placu Zamkowego. Oboje zażenowani. Maciek czekał na jakiekolwiek słowo przypomnienia z jej strony. Gdzie wcześniej się zetknęli? Dziewczyna jednak milczała. Przez chwilę patrzyła na niego. Było w jej spojrzeniu coś szczególnego. Jakby szukała czegoś w jego twarzy. Ale szybko to coś, co miała w oczach, zgasło.
– To cześć – rzuciła i odwróciwszy się na pięcie, ruszyła przed siebie w kierunku Podwala.
– Poczekaj! – zawołał Maciek, próbując złapać ją za rękę, ale dziewczyna odsunęła ją.
– Nie pamiętasz mnie, więc to bez sensu – powiedziała, odwracając twarz tylko na chwilę w jego stronę, a potem niemal sprintem pobiegła w stronę ulicy.
Maciek stał jak wryty. Dziewczyna biegła tak szybko, że zanim zdecydował się ruszyć za nią, odbiegła już zbyt daleko. Zobaczył tylko, jak wsiadła do samochodu. Grafitowego opla astry. Dopiero teraz ją poznał. To była Marta. Ta, która zawiozła go do Szczecina, by wtedy, w wakacje, zdążył na pociąg do Warszawy.
Maciek miał wyrzuty sumienia, że poznał ją dopiero po samochodzie. Zwalał wszystko na zimowe ubranie, na wielką futrzaną czapę, którą dziewczyna miała na głowie, na to, że wtedy w Świnoujściu miał myśli zajęte czymś innym i niedokładnie zapamiętał jej twarz. Jedno było pewne. Marta była i… zniknęła. Prawie jak Małgosia. Czy jeszcze ją spotka? Chociażby po to, by przeprosić, że nie poznał? Myślał o tym, zwiedzając po raz kolejny w życiu zamkowe sale. I nagle dotarło do niego, że pierwszy raz zwiedzał je zupełnie sam.
* * *
– Co w końcu robisz w sylwestra? – zapytał Marcin, któremu ojciec obiecał, że w ten wieczór sam zaopiekuje się swoimi najmłodszymi dziećmi, więc on będzie mógł wyjść z domu na jakąś imprezę.
– Nie wiem – odparł Maciek, bo prawda była taka, że nie miał żadnego pomysłu.
Podobnie jak Marcin. Obaj na studiach nie znaleźli swojego towarzystwa. Nie interesowali się więc, czy ktoś na ich roku robi jakąś imprezę, czy też nie. Siedzieli więc tak w zupełnym milczeniu w korytarzu przychodni weterynaryjnej i czekali na odbiór Garfielda z zabiegu. W ostatnie sobotnie przedpołudnie starego roku w przychodni był mały ruch. Marcin zdecydował się wykastrować kota jeszcze w starym roku, bo wyczytał w internecie, że do końca roku można to zrobić na koszt miasta. Wystarczy tylko zgłosić się do jednej z wyznaczonych przychodni i wypełnić odpowiedni formularz.
Przychodnia, która miała podpisaną umowę z miastem, nie znajdowała się niestety zbyt blisko domu. Dojazd z kotem nie najlepiej znoszącym transport w kontenerze, nie był więc niczym łatwym ani przyjemnym. Zwłaszcza gdy na dworze padał śnieg. Marcin poprosił Maćka, by mu towarzyszył, a Maciek się zgodził. I tak nie miał nic do roboty. Do przychodni na Grochowską przyjechali tramwajem z przesiadką. Jak wrócą? Marcin zastanawiał się nad tym, bo śnieg nie przestawał padać. Teraz obaj z Maćkiem siedzieli w poczekalni i czekali na wybudzenie się Garfielda z narkozy. To jednak trwało. Wreszcie drzwi gabinetu się otworzyły. Doktor zawołał Marcina, który wszedł do gabinetu i aż jęknął na widok kota. Niedawny niszczyciel wydał mu się tak bezbronny, że aż żal mu się go zrobiło.
– On dziś może być senny, przewracać się po zabiegu, więc proszę go obserwować – powiedział lekarz i podał Marcinowi karteczkę. – Tu jest recepta. Ten lek proszę wykupić i podać mu za dwanaście godzin jedną tabletkę. Najlepiej pokruszoną w jedzeniu. I jakby coś było nie tak, proszę natychmiast dzwonić. Tu jest do mnie telefon. – Lekarz zapisał numer na kartce z adresem przychodni. – A teraz proszę przede wszystkim zabrać kota do domu.
Marcin spojrzał za okno. Westchnął i… zamówił taksówkę, informując, że będzie wiózł kota po operacji i że kot będzie w kontenerze. Na szczęście taksówkarz się zgodził.
– Będziesz miał w razie czego pożyczyć parę groszy? – spytał Maćka, gdy wsiadali do auta.
– Jasne! – odparł Maciek i dodał: – W sumie mogliśmy zadzwonić do Michała. Podwiózłby nas i byłoby nam wszystkim raźniej…
Podobno nie ma przypadków. Tak twierdziła kiedyś Małgosia. Chyba dlatego Maćka w ogóle nie zdziwiło, że Michała spotkali pod domem Marcina, gdy wysiadali z taksówki. Od słowa do słowa… wszyscy trzej weszli do domu. Magdusia popłakała się na widok Garfielda. Mateusz nie płakał, ale jego zaciśnięte usta zdradzały, że jest wstrząśnięty tym, jak zwierzak wygląda. Bo wyjęty z kontenera Garfield zataczał się, a w pewnym momencie opadł z sił i położył się na podłodze. Marcin ostrożnie przeniósł go na kanapę i ułożył koło Magdy, która szlochając, głaskała go po rudym futrze. Mateusz siadł z drugiej strony.
– Jeszcze leki – przypomniał Maciek.
– Faktycznie. – Marcin skinął głową.
Michał dowiedziawszy się, że muszą iść do apteki, zaproponował tę, w której swój sobotni dyżur miała Kinga. Wprawdzie miał po nią iść dopiero za godzinę, ale… może przejść się tam z kumplami już teraz. Zresztą… Michał spojrzał na zegarek. Zanim dojdą do apteki tymi jeszcze nieodśnieżonymi do końca chodnikami, Kinga już będzie kończyć pracę.
Po drodze zgadali się na temat sylwestra i szybko okazało się, że Kinga dwa dni temu zdecydowała, że tak jak kiedyś w gimnazjum, tak i teraz zaprasza gości do siebie. Rodzice wyjeżdżali gdzieś poza Warszawę, zostawiając mieszkanie pod opieką córki i jej starszego brata Kuby, który zapowiedział, że może na chwilę wpadnie z jakąś nową dziewczyną.
– Na pewno nie będzie miała nic przeciwko wam – uznał Michał.
Jego słowa już po chwili potwierdziła sama Kinga, która ucieszyła się na widok dawno niewidzianych kolegów, zwłaszcza Maćka, bo Marcina znała trochę słabiej, i sama zaproponowała, by do niej wpadli. Poprosiła też, by ściągnęli Aleksa, Aśkę, Kamilę i Olka, bo sama od kilku dni próbowała dodzwonić się do każdego z nich, ale nie miała szczęścia, a czasu było coraz mniej. Ewki i Białego Michała miało nie być, bo pojechali w góry.
* * *
Te kilka dni do sylwestra zleciały jak z bicza trzasnął. Przed wyjazdem do Kingi umówili się we czwórkę u Aśki: Maciek, Aleks i Marcin, który z Aśką mieszkał na jednym podwórku. Choć Marcin do Aśki miał najbliżej, to właśnie na niego czekali najdłużej.
Siedzieli u Aśki w pokoju. Maciek wziął do ręki fotografię stojącą na regale z książkami. Tę, która przedstawiała ich paczkę na plaży.
– Nie pamiętam, żebym robił wam takie zdjęcie – stwierdził.
– Bo to nie ty robiłeś – powiedział Aleks i dodał szybko: – To Marta.
– A ja? Gdzie wtedy byłem?
– Pojechałeś już do Warszawy.
– Wiecie, że ją spotkałem? – powiedział bardziej do siebie niż Aśki czy Aleksa.
– Ja wiem – odparła Aśka.
– Skąd niby wiesz?
– Gadałam z nią. Najpierw na czacie, a potem przez telefon. Twierdziła, że jej nie poznałeś…
– No bo najpierw nie poznałem – mruknął Maciek i się zamyślił. – Jak masz z nią kontakt, to daj – poprosił po chwili, a zanim nadszedł Marcin, Aśka podyktowała mu numer telefonu dziewczyny.
* * *
Impreza u Kingi rozkręcała się powoli. Było trochę znajomych, bo oprócz Michała, Kingi, a także Aleksa, Aśki i Marcina pojawili się jeszcze Kamila z Olkiem oraz wbrew zapowiedziom Biały Michał i Ewka, którzy nie pojechali w góry ze względu na niesamowitą zamieć, a także Spytek ze swoją dziewczyną, którzy mieli jechać z nimi, a z powodu zmiany planów również nie mieli pomysłu na spędzenie sylwestra.
Kinga zaprosiła też kilka koleżanek ze studiów, a Michał kilku swoich nowych kolegów i przy dźwiękach muzyki powoli na prowizorycznym parkiecie w salonie pojawiały się pierwsze pary.
Maciek patrzył na nie obojętnym wzrokiem. Myślał o Małgosi, bo mimo usilnych starań nie potrafił przestać o niej myśleć. Miał żal do siebie, że obraził się na nią za historię z Kubą. A jednocześnie żal do niej, że zaszła taka sytuacja, za którą mógł się obrazić. I że Małgosia nie zrobiła nic, by ją wyjaśnić, bo tego, że w pewnym momencie próbowała, po prostu nie pamiętał. Pojawiła się też trzecia myśl. Najsmutniejsza. On nic już dla Małgosi nie znaczy. Nic, ale to zupełnie nic. Gdyby było inaczej, odezwałaby się do niego.
Pomyślał też o Marcie, którą spotkał kilka dni temu i nie poznał. Głupio wyszło. Trzeba ją przeprosić. Właściwie… powinien zrobić to teraz, nim zacznie się Nowy Rok. Sięgnął po telefon i wybrał numer. Po chwili usłyszał sygnał, ale równocześnie za jego plecami jakby narastał dźwięk melodyjki zwiastującej, że komuś, kto stoi niedaleko, po prostu dzwoni telefon. Po chwili usłyszał ciche „halo”, ale miał wrażenie, że słyszy je podwójnie. Nie tylko w słuchawce, ale też za plecami. Obrócił się. Przed nim stała Marta. Na razie jeszcze tyłem do niego, ale już powoli zaczynała się odwracać. Gdy ich spojrzenia spotkały się, oboje opuścili telefony.
– Chciałem przeprosić… – zaczął Maciek, ale nie zdążył dodać nic więcej.
Marta podeszła do niego i położyła mu palec na ustach.
– Nie przepraszaj. Aśka powiedziała mi przed chwilą. Poza tym… zachowałam się idiotycznie. Miałeś prawo mnie nie rozpoznać. Wtedy było lato, a teraz…
– Zatańczysz? – spytał, zdejmując jej palec ze swoich ust.
Kiwnęła głową. Przez chwilę kołysali się w rytm muzyki w zupełnym milczeniu.
– W sumie to do tej pory ci nie podziękowałem.
– Za co? – spytała, a Maciek usłyszał w jej głosie szczere zdumienie.
– No… za to, że mnie wtedy podwiozłaś.
– I tak chciałam pojechać do Szczecina.
– Wystawa fajna?
– Bardzo…
Przez najbliższą godzinę tańczyli, gadali o wystawach – tej szczecińskiej i tej, na której teraz był Maciek w Zamku Królewskim. Rozmawiali też o studiach, wykładach, przeczytanych książkach i Maciek nawet nie zauważył, kiedy zaczęto wołać, że za moment północ.
Gdy Michał zarządził otwieranie szampana, nagle koło Marty, jakby spod ziemi, wyrósł Kuba – brat Kingi. Złapawszy dziewczynę ramieniem za szyję, bezceremonialnie przyciągnął do siebie, mówiąc:
– Tu jesteś! A ja cię szukam…
– Ładnie mnie szukasz – stwierdziła z wyrzutem Marta, uwalniając się z jego objęć. W tym momencie Maciek uświadomił sobie, że żadne z nich nie spytało drugiego, z kim tutaj przyszło. – To jest…
– Znamy się – warknął Maciek tak nieprzyjemnie, że Marta spojrzała na niego zdumiona. – To brat mojej koleżanki z klasy i facet, który… który…
– No wyduś to z siebie – cisnął Kuba kpiącym głosem. – Wyduś. Są postępy. Już powiedziałeś o mnie facet. Ty nawet facetem nie jesteś…
– To wszystko przez ciebie – wytknął Maciek i nie czekając na odpowiedź, z całej siły uderzył przeciwnika pięścią między oczy.
Ten zatoczył się i wywrócił na środek podłogi, roztrącając zszokowanych gości. Takiego Maćka nie widzieli. Cóż… w gronie ludzi, którym przyszło razem witać Nowy Rok, nie było zbyt wielu osób, które znałyby tajemnicę łączącą tych dwóch.
Małgosia opowiedziała wprawdzie w swoim czasie Kamili o historii z Kubą, rozpiętą bluzką i tym, że o mały włos zrobiłaby z nim to, czego nie zrobiła nigdy z Maćkiem, jednak Kamila nikomu nie zdradziła tajemnicy przyjaciółki. Maciek zaś z nikim nie mówił na temat tego, co wydarzyło się, gdy pewnego dnia przyszedł niezapowiedziany do domu Małgosi. Nawet Kinga, która wiedziała, że brat podrywał Małgosię, nie domyślała się, co właściwie zaszło między nimi. Dlatego teraz także i ona zdumiona patrzyła na Maćka, który nie pozwolił Kubie podnieść się z podłogi, tylko błyskawicznie dopadł go i po raz kolejny przywalił pięścią prosto w twarz.
– Maciek! – krzyknęła Marta.
Jej głos przywołał go do porządku. Wstał. Zaciskając zęby, podał rękę Kubie i podniósł go z podłogi. A potem popatrzył na Martę, ale już zupełnie innym wzrokiem niż jeszcze kwadrans temu i zmienionym tonem powiedział:
– Współczuję ci. Trafiłaś najgorzej, jak mogłaś.
Po czym wyminąwszy ją, ruszył w kierunku przedpokoju. I choć część gości starała się go zatrzymać, a część dowiedzieć się, o co właściwie poszło, on do nikogo nie odezwał się nawet słowem. Dość szybko znalazł kurtkę na zatłoczonym ubraniami wieszaku. Zegar bił północ. Za oknami słychać było odgłosy fajerwerków, kiedy zbiegał po schodach.
„Ten nowy rok nie zaczął się zbyt dobrze” – pomyślał i ruszył w stronę domu. Za siebie nie obejrzał się ani razu.