MAMA I… TATA
Szkolna biblioteka. Tu rzadko zagląda ktoś z klasy. Jedynie Małgosia z Maćkiem biją wszelkie rekordy w wypożyczaniu książek. Michał zachodził tu tylko, aby wypożyczyć lektury. Ale tego dnia właśnie tu się umówił. Zadzwonił jeszcze przed ósmą do niej do domu i powiedział, że tu będzie czekał. Musi jej to opowiedzieć. Właśnie jej. Nikomu innemu. Kiedyś myślał, że takie rzeczy będzie mógł powiedzieć Kamili, ale teraz wie, że nie. Zresztą Kamila… ostatnio patrzy w jego stronę częściej niż kiedyś. Ale teraz już mu na tym nie zależy.
Michał czekał. Do dzwonka zostało jeszcze dwadzieścia minut. Nie poszedł na angielski. Chciał przemyśleć całe niedzielne zdarzenie – tak okropne, że aż strach o nim myśleć. Dzień, o którym tak długo marzył, okazał się fatalny. Zaczęło się oczywiście dużo wcześniej. Michał myślami wrócił do czwartku. Bo to w czwartek była ta wielka awantura.
* * *
– Michał!
Wołanie z kuchni powtórzyło się.
– Michał!
– Poczekaj chwilę, mama woła – powiedział do słuchawki i wybiegł z pokoju. Do kuchni wpadł jak burza.
– Mamo! Rozmawiam przez telefon!
Głos Michała był karcący. A mama milczała. „Powinna zrozumieć” – myślał. Coraz częściej zauważał, że mama w ogóle go nie rozumie. Co się stało? Wydawało mu się, że to było tak niedawno, gdy grali razem w gry, czytali wieczorami książki, a teraz… Michał dobrze pamiętał moment, kiedy to się zmieniło. Dokładnie rok temu mama zauważyła na biurku karteczki z zapisanym kilka razy imieniem Kamila.
„Uuuu. Widzę, że poważna sprawa!” – orzekła z takim uśmiechem, jakby przyłapała go na czymś głupim. Kiedyś pewnie by jej sam powiedział, ale teraz…
– Jak długo można? – spytała mama, przerywając ciszę.
– Można – burknął.
– To skończ już, bo trzeba byś poszedł po sprawunki.
– Zakupy! – poprawił ją. Nie znosił, gdy mama używała tych staroświeckich słów. Kiedyś go nie raziły, ale teraz… teraz raziło go wszystko. I to, jak mama mówiła i jak się ubierała. Inni mieli matki w dżinsach, a on… w starożytnych (tak to nazywał w myślach) kraciastych spódnicach.
– Niech ci będzie zakupy – zgodziła się mama. – Masz kupić dwa kilogramy kartofli…
– Ziemniaków! Ile razy mam mówić, że to niemieckie określenie. Po polsku, mamo, mówi się ziemniaki!
– Już ty mnie nie będziesz uczyć, jak się mówi po polsku! A poza tym sam się z polskiego popraw! No i pospiesz się! – zawołała głośniej, widząc, że zamyka za sobą drzwi od pokoju.
– Muszę iść po zakupy. A może przejdziesz się ze mną? – spytał.
Nie zdążył usłyszeć odpowiedzi – mama już była w pokoju.
– Dosyć tego. – Jej głos był stanowczy. – Masz zaraz wrócić z kartoflami. I natychmiast odłóż słuchawkę. Gadasz już ze trzy kwadranse.
W słuchawce panowała cisza. Odłożono ją z tamtej strony. Jakby wiedziano, że tu atmosfera się zagęszcza i zaraz wybuchnie. Usta mamy robiły się podobne do cienkiej kreski. A Michał wiedział, co to oznacza. Za moment padnie zdanie: „Jestem jak matka i ojciec w jednym i to mnie masz słuchać! To moje słowo liczy się ostatnie!”. Z reguły to właśnie zdanie kończyło awantury. Michał nienawidził, kiedy mama to mówiła. Nie chciał więc czekać, aż i tym razem je wypowie. Demonstrując swoją niechęć, niedbale sięgnął po leżące na stole pieniądze. Nie odezwawszy się nawet słowem, szarpnął wiszącą na wieszaku kurtkę.
„Ona tego nie rozumie, bo pewnie jej samej nigdy w życiu na nikim tak nie zależało”.
Zbiegając po trzy stopnie, myślał o odłożonej na widełki słuchawce. A więc to jest miłość? Jeszcze nie tak dawno był pewien, że z Kamilą to była miłość, ale teraz wie, że to nie Kamili ma tyle do powiedzenia. No i nie wyobraża sobie siebie z Kamilą na zakupach… Z daleka już dojrzał pod sklepem znajomy warkocz…
– Nic nie mów – usłyszał na przywitanie. – Wiedziałam, że jak po ziemniaki, to tu, więc przyszłam.
– Mama jest dziwna – odparł, jakby chciał usprawiedliwić i siebie, i mamę. – Babcia mówi, że to dlatego, że jest sama…
– Rozwiedli się… – Jej słowa zabrzmiały bardziej jak stwierdzenie niż pytanie.
– Nie – szepnął Michał i zamilkł.
Nikomu jeszcze o tym nie mówił. Czy jej można? Czy nie będzie się śmiała? Czy nie stanie się tak, jak na koloniach? Wprawdzie to było kilka lat temu, ale Michał na długo zapamiętał ten wstyd. Podawali dane dotyczące rodziców. On ma w rubryce „imię ojca” wpisane „Michał”, ale… za to w rubryce „nazwisko panieńskie matki” pojawia się to nazwisko, które on sam nosi. Na kolonii śmiali się, że mama wyszła za… jego samego.
– Kiedyś ci powiem – mruknął. – Poproszę dwa kilogramy kartofli – wykrztusił speszony, bo dopiero po dłuższej chwili usłyszał, że sprzedawczyni pyta, co podać.
I nagle zdał sobie sprawę, że użył tego samego słowa co mama. Powiedział „kartofli”, choć przecież tak nienawidzi tych staroświeckich i obcych wyrazów.
Michał zapłacił i już po chwili ziemniaki obijały się w siatce. On i Kinga w milczeniu stali pod sklepem.
– Nie chcę, żebyś ze mną szła – powiedział Michał, a widząc jej zaskoczone, ale i przestraszone spojrzenie, dodał: – Nie o to mi chodzi, głuptasku. – Uśmiechnął się i wyciągnął dłoń, by pogłaskać ją po policzku, ale… cofnął rękę. Głupio mu było tak na ulicy. – Chciałbym to ja ciebie odprowadzić. Nie ty mnie. Ale nie mogę. Ona zaraz się będzie wydzierać.
„Ona. Czy to ładnie mówić tak o mamie?” – zastanawiał się, wracając do domu.
A potem awantura. Widziała przez okno, jak stał i aż dziesięć minut rozmawiał. A czy to zbrodnia? Czy rozmawiać już nie można?
– Amory ci w głowie! – krzyczała mama.
– Bo co? – stawiał się Michał.
– Jestem jak matka i ojciec w jednym i to mnie masz słuchać! To moje słowo liczy się ostatnie! – znienawidzone zdanie padło, więc teraz Michał krzyknął:
– Ja się na świat nie prosiłem! A i ciebie nie prosiłem, byś była i matką, i ojcem! Co zrobiłaś, że nie mam ojca? – To pytanie zabrzmiało jak oskarżenie.
Sprawiło, że twarz mamy skamieniała. Odwróciła się do Michała plecami.
– No? Co zrobiłaś? – głos Michała stał się napastliwy.
Mama milczała. Dopiero po chwili powiedziała:
– Dobrze. Chcesz znać prawdę, to ją poznasz. W niedzielę.
I zamknęła się w sypialni. Michał był zaskoczony. Może dlatego nie zwrócił uwagi na szloch, który dobiegał zza zamkniętych drzwi.
* * *
Do dzwonka zostało jeszcze dziesięć minut. Michał wrócił myślami do niedzieli. Rano mama powiedziała, że zabierze go do pracy. Pracowała w radiu, a radio – wiadomo, nadaje programy i w niedzielę. Mama rzadko go tu zabierała – zaledwie kilka razy odwiedził ją w redakcji. Dlatego nie bardzo rozumiał, czemu prawdę o ojcu ma poznać u mamy w pracy. Ale nie pytał. W samochodzie mama sama się odezwała. Mówiła urywanymi, krótkimi zdaniami:
– Pracowaliśmy razem. Zakochałam się. W pracy nikt nie wiedział. Potem ciąża. On ciebie nie chciał. A ja bardzo. Nie chciałam nazwiska. Nic nie chciałam. Pokażę ci go dzisiaj. Ale nie oczekuj niczego. Zresztą… – głos mamy drżał – sam zobaczysz. Nie spodziewaj się niczego! Niczego! I proszę, nie podchodź! Błagam! Boję się, że stracę pracę.
Michał siedział wciśnięty w tylne siedzenie samochodu. Może to i dobrze. Bo mama nie widziała wyrazu jego twarzy. Byłoby jej przykro, bo w Michale kiełkowała nadzieja. Wbrew temu, co mama mówiła. Michał pierwszy raz miał tak wielką nadzieję! Wcześniej myślał… Ach! Czego to on sobie nie myślał. Najpierw, że mama jest wdową i bardzo płakała, gdy tata zmarł, i dlatego o nim nie mówi. Potem, kiedy dowiedział się, skąd się biorą dzieci, i zorientował się, że mama jest panną, myślał, że on jest z probówki. Nawet spytał kiedyś babcię. Bardzo się śmiała. Teraz dopiero wie, jak było. Ale wiedzieć to za mało! Michał chciałby, żeby było inaczej. Niech ojciec będzie dla niego choć raz na dwa tygodnie – jak u tych, których rodzice się rozwiedli. W klasie kilka osób tak ma.
„Na pewno jak mnie zobaczy – myślał – będzie chciał się ze mną spotykać”.
* * *
Dzwonek tuż-tuż. Michał niecierpliwie spogląda na zegarek. Obrazy wirują mu przed oczami. Widzi siebie w bufecie radiowym. Mama siedzi naprzeciwko i nagle szeptem mówi:
– Widzisz tego pana, który stoi przy kasie?
Ale on nie zdążył nawet kiwnąć głową. Mężczyzna obrócił się w ich stronę. Bezmyślnie spojrzał na Michała i dopiero po chwili zaczął mu się uważniej przyglądać. Przez kilkanaście sekund patrzyli sobie w oczy. Identyczne. Michał uśmiechnął się. Mężczyzna odwrócił głowę. Wyszedł z bufetu, zapominając wziąć resztę. Michał domyśla się, że musiał wtedy być blady. Czuł, że cała krew odpłynęła mu z twarzy.
– Synku… On przez tyle lat nie tylko nie zainteresował się, czy mi czegoś nie potrzeba, lecz także nawet nie zapytał, jak ci dałam na imię – w uszach zabrzmiały mu słowa mamy.
Powiedziała je dopiero w domu i przytuliła go tak jak wtedy, gdy był mały.
* * *
– Jesteś wreszcie! – Michał zerwał się od stojącego w bibliotece stolika.
Gdy po chwili usiedli razem, to teraz on, tak jak wtedy mama, mówił urywanymi słowami:
– A ja… wiesz… imię to mam po nim… – skończył i wbił wzrok w ziemię.
Przez chwilę milczeli.
– Wiesz… teraz to mi się twoja mama podoba!
– Naprawdę? Kingus, naprawdę? – spytał Michał, wyraźnie ożywiony.
Nie zauważył nawet, że w drzwiach biblioteki stanęła Kamila. Wreszcie wiedziała, że „Hindus” to po prostu „Kingus”. Ale dla Michała liczyło się tylko to, że Kinga go rozumie.
– To, co było na lekcji, musisz uzupełnić – dodała Kinga po chwili i Michał zobaczył, że nadal jest tą samą najlepszą uczennicą.
A jednocześnie zupełnie inną osobą, niż myślał kiedyś. Najfajniejszą ze wszystkich dziewczyn. Naprawdę!