NA KRAŃCU ŚWIATA (3)
Następne dwa dni spędziła, pomagając cioci Zuli. Głównie w robieniu przetworów. Do perfekcji opanowała szypułkowanie agrestu, czyszczenie porzeczek i innych owoców. Zręcznie kroiła twarde gruszki na ćwiartki, by można było je przyrządzić w occie. Jagoda zajmowała się pracami w polu i ogródku. Zapewne dlatego, że wtedy miała pretekst do spotkania z Adrianem. Małgosia kilka razy słyszała, jak ciocia Zula wychodziła jej szukać. Za każdym razem Jagoda biegła spomiędzy pól, burcząc, że niby oddaliła się tylko na chwilę.
– Ona myśli, że ja głupia jestem i nie wiem, gdzie biega – westchnęła ciocia Zula, wracając z pola po kolejnym poszukiwaniu Jagody. – Strzela oczami za tym Adrianem, a to taki szałaputa! Przecież on jest z nią w gimnazjum w równoległej klasie, bo już dwa razy nie zdał! Najpierw nie zdał w podstawówce. Teraz w gimnazjum się z nim męczą. Przepuścili do drugiej klasy, bo ileż razy można siedzieć w pierwszej. A ona nie rozumie, że to nie towarzystwo dla niej! Jej się zdaje, że jak on dziś taki ładny i rozchwytywany, to całe życie taki będzie. Teraz korzysta z tego, że ojciec wyjechał. Bo jakby tu był, toby się ten Adrian nawet nie zbliżył do naszego domu.
– Ciociu, czy jest tu gdzieś w pobliżu jakaś biblioteka? – spytała Małgosia, chcąc zmienić temat.
– Biblioteka? – Ciocia Zula zastanowiła się przez chwilę. – Chodzi ci o taką, z której można wypożyczyć książki?
– Tak… Bo ja, ciociu, wzięłam tylko pięć i właściwie kończę już czwartą, więc chętnie bym coś wypożyczyła…
– To będzie trudne, bo najbliższa jest w Platerowie, a to ponad jedenaście kilometrów stąd. No i jeszcze w Łosicach, ale to już w ogóle prawie dwadzieścia kilometrów… Poza tym tobie by nie wypożyczyli, bo to niestety trzeba być stąd. Musiałby ktoś z nas z tobą pojechać i wypożyczyć na siebie. Tu na wsi to jest inaczej niż w mieście. – Ciocia Zula westchnęła ciężko. Przez chwilę patrzyła przez okno w jakiś sobie tylko widoczny punkt. – Ale my tu w domu mamy trochę książek – odezwała się już weselszym tonem. – Jak teraz będę szła na strych po puste słoiki, to zerknę do sypialni, czy znajdzie się coś takiego, co by ci się mogło spodobać.
Ledwo ciocia Zula zniknęła w sieni, gdy do kuchni wpadł jakiś chłopak.
– Adrian jestem – przedstawił się, ale Małgosia się tego domyśliła, bo tuż za nim wbiegła zdyszana Jagoda.
Małgosia skinęła głową na powitanie, a w tym czasie Jagoda błyskawicznie przysunęła się do chłopaka, jakby chciała zaznaczyć terytorium.
– A czemu ty tu siedzisz w kuchni? – spytał Adrian, patrząc na Małgosię w dziwny sposób, aż skuliła się pod jego wzrokiem.
Miała wrażenie, że chłopak jest zbyt śmiały. W jego spojrzeniu było coś takiego, że jeszcze chwila, a zarumieniłaby się po same uszy. Na dodatek zaczął się do niej przysuwać. Odsunęła się. Pomału zaczynała rozumieć zdenerwowanie Jagody. Chłopak zachowywał się jak typowy flirciarz.
– Może pójdziesz z nami wieczorem na spacer? – zapytał.
Małgosia spojrzała nad jego ramieniem na Jagodę. O! Gdyby wzrok mógł zabijać, z pewnością leżałaby teraz martwa.
– Nie. Dziękuję – odparła, a widząc jego zdziwione spojrzenie, dodała: – Wolę poczytać. – Odwróciła się plecami do chłopaka.
Gdy po chwili ciocia Zula wróciła do kuchni, nie było w niej ani Adriana, ani Jagody.
– Coś dla ciebie znalazłam – odezwała się, wnosząc naręcze książek.
Wśród nich dziewczyna dostrzegła tę, którą od dawna chciała przeczytać. Nosiła tytuł: Małgosia contra Małgosia, a jej autorką była Ewa Nowacka. Słyszała o książce od mamy, która zapewniała, że gdy była w jej wieku, zaczytywała się tym i jest to opowieść ponadczasowa. Niestety w szkolnej bibliotece tej książki nie było. Teraz miała okazję zajrzeć do środka.
* * *
Zajście w kuchni uświadomiło Małgosi, że pomiędzy nią a Jagodą jest jakaś przepaść. Mogła wynikać z tego, że Jagodę fascynował Adrian, a w Hruszewie rozrywek było jak na lekarstwo. W każdym razie przez prawie tydzień, który minął od jej przyjazdu na wieś, dziewczynki właściwie ze sobą nie rozmawiały. I może dałoby się tak dalej funkcjonować – do końca sierpnia Małgosia zamknięta w swoim świecie czytałaby książki, a Jagoda biegała na spotkania z Adrianem – gdyby nie fakt, że brak zainteresowania ze strony Małgosi zdecydowanie zdenerwował Adriana. Zaczął wręcz szukać jej towarzystwa. To z kolei sprawiło, że Jagoda robiła się dla niej coraz bardziej nieprzyjemna. Raz niby przypadkiem zapomniała otworzyć zamknięte od środka na klucz drzwi łazienki. Małgosi w nocy zachciało się do toalety, więc musiała biec przez podwórko do wygódki. Jagoda rano przepraszała i tłumaczyła się, że to przypadkiem, ale Małgosia widziała ten triumf w jej oczach. Zachowanie rówieśnicy tłumaczyła sobie tym, że najwyraźniej spacery z Adrianem nie przebiegają tak, jak to sobie Jagoda wcześniej wymarzyła.
Tego popołudnia odpoczywała na leżaku w ogródku i czytała książkę. Skończyła już pomagać w kuchni, a poza tym ciocia powiedziała, że przecież ma wakacje. No fakt. Ma. Dlatego pochłonięta przygodami swojej imienniczki, która przeniosła się w czasy króla Jana Kazimierza, nie usłyszała kroków za plecami. Nagle… ktoś wyrwał jej książkę z rąk. Z zaskoczenia aż podskoczyła na leżaku. Gdy podniosła głowę, zobaczyła Adriana.
– Oddaj – poprosiła, wyciągając rękę po książkę.
– Jak pocałujesz.
Zaniemówiła. Pocałować? Ona?! Jego?!! Wzdrygnęła się na samą myśl. Po chwili okazało się, że pytanie słyszała również Jagoda, która przybiegła do ogródka za Adrianem. Małgosi nawet w głowie nie postało pocałować chłopaka. Ponownie wyciągnęła rękę i powtórzyła prośbę:
– Oddaj.
Ale Adrian nie miał takiego zamiaru. Przekomarzając się z nią jak dziecko, przerzucał książkę z ręki do ręki.
– Nie chcesz oddać, to zostaw na leżaku – rzuciła chłodno, podnosząc się, i ruszyła w stronę domu.
Usłyszała jeszcze, jak Jagoda prosi, by Adrian zostawił książkę i żeby poszli na spacer, tak jak obiecał. Chłopak jednak najwyraźniej nie chciał, bo po chwili Małgosię dobiegł jego wściekły syk:
– Spadaj!
To jedno słowo doprowadziło Jagodę do jakiejś furii. Błyskawicznie podbiegła do Małgosi i uderzyła ją pięścią w plecy z taką siłą, że dziewczynka zachwiała się i po chwili leżała jak długa na ziemi. Tuż przed jej nosem wylądowały okulary, z których wypadło jedno szkło. Adrian rzucił się jej na pomoc, co jeszcze bardziej rozwścieczyło Jagodę, bo z całej siły nadepnęła okulary i zmiażdżyła na ścieżce. Małgosia odepchnęła rękę Adriana, który chciał jej pomóc wstać. Zostawiła też na ścieżce zniszczone okulary i pobiegła w stronę domu. Jeszcze chwilę się powstrzymywała, ale łzy już wisiały jej na rzęsach. Schwyciła leżący na stoliku w pokoju telefon, który od przyjazdu tutaj milczał jak zaklęty i wbiegłszy do łazienki, zamknęła się od środka.
TATO ZABIERZ MNIE STĄD. BŁAGAM – ten jeden esemes sprawił, że następnego dnia pod wieczór tata Małgosi przyjechał po nią do Hruszewa. Było to już po awanturze, którą Jagodzie zrobiła ciocia Zula. Choć Małgosia upierała się, że nic się nie stało, potknęła się sama i okulary zniszczyły się przez przypadek. I zapewniała, że bardzo jej tu fajnie, ale musi wracać do Warszawy, bo bez okularów nic nie widzi. Jednak ciocia wiedziała swoje. Kazała Jagodzie przyznać się. Jagoda najpierw długo milczała. Wreszcie pękła. Wyjąc, zaczęła tłumaczyć, że jej na Adrianie bardzo zależy. Małgosia nie chciała słuchać tych bzdur. Znów zamknęła się w łazience. Nie interesował jej Adrian. Nie interesował jej Hruszew, w którym od pierwszego dnia została potraktowana jak intruz. Chciała wrócić do domu, ale przedtem skończyć książkę. Siedząc na zamkniętym sedesie, przelatywała wzrokiem rzędy wyrazów, ale nie mogła się skupić. Jagoda kilkakrotnie pukała do drzwi i poprosiła o wybaczenie. A choć Małgosia odpowiedziała jej w końcu, że wybacza, to przyrzekła sobie, że o tym, co się tutaj zdarzyło, nie powie nikomu. Nigdy. I o wszystkim zapomni natychmiast po powrocie do domu. Tylko jedno ją pocieszyło. Ciocia pozwoliła jej zabrać ze sobą książkę. Dzięki temu nie musiała po drodze rozmawiać z ojcem i opowiadać mu, co się stało. Spokojnie czytała całą drogę. Gdy skończyła i podniosła wzrok, jej oczom ukazał się napis Warszawa.