×

We use cookies to help make LingQ better. By visiting the site, you agree to our cookie policy.

image

Tajemnicza wyprawa Tomka - Alfred Szklarski, Ciężka próba

Ciężka próba

Mijał dzień za dniem… Stary szlak wiódł dolinami i wąwozami w kierunku północno-wschodnim. Podróżnicy nie zaniedbywali okazji, by jak najdokładniej poznać kraj. Zorientowanie się w jego topografii mogło oddać im nieocenione usługi w drodze powrotnej, po uprowadzeniu zesłańca. Pilnie zatem przepatrywali mijane okolice. Często zjeżdżali z utartego szlaku, szukając dogodniejszych kryjówek, w których mogliby się chronić przed ewentualnym pościgiem. Już samo urzeźbienie terenu stwarzało ku temu korzystne warunki.

Przeciętna wysokość mocno rozczłonkowanego Płaskowyżu Ałdańskiego waha się od 700 do 1000 metrów. Liczne wyodrębnione szczyty i grupy górskie, o wysokościach nieznacznie przekraczających 2300 metrów, nigdzie prawie nie łączyły się w wyraźnie zaznaczone łańcuchy. Przeważały łagodne, zaokrąglone wyniosłości z kopulastymi, masywnymi nagimi wierzchołkami, często całkowicie pokrytymi skalnymi rumowiskami. Rzeki burzliwie przedzierały się poprzez liczne progi, lecz w szerokich, płaskich kotlinach, o rozciągłości równoleżnikowej, płynęły już spokojnie krętymi korytami.

W kotlinach oraz na łagodniejszych stokach królowała typowa tajga jakucka, która, według wyjaśnień Wilmowskiego, w kierunku północnym nie przekraczała łańcucha Gór Wierchojańskich. Przeważały w niej sosna oraz świerk, a bardziej na południu także limba. Modrzew rósł prawie wszędzie na miejscach suchych, wyniosłych i pozbawionych bagien. Z powodu surowości klimatu był to las rzadko rosnących drzew, gęstniejący jedynie w wąskich pasach nadrzecznych.

Duże mrozy i gwałtowne wichury wycisnęły na tajdze charakterystyczne piętno: większość drzew miała krzywe, jakby garbate pnie i pousychane wierzchołki. Na ubogie podszycie składały się: karłowata olcha, bagno zwyczajne[130] i porzeczka wschodniosyberyjska, nieco niżej – borówka, rzadkie runo zielne i chrobotek reniferowy.

[130] Ledum palustre.

Życie świata zwierzęcego skupiało się przeważnie w pobliżu rzek, leśnych jezior i polan. Natomiast w głębi dziewiczej tajgi, z dala od utartych przelotowych szlaków, nie spotykało się nawet wędrownego ptactwa. Panowała tam głucha, grobowa cisza.

Miejsca nawiedzane przez zwierzynę nęciły do polowania. Nie brakło niedźwiedzi, wilków, lisów, rosomaków, wyder, soboli, borsuków, a czasem nawet i rysiów. W stanie dzikim żyły stadka reniferów i łosi. Po nagich, skalistych szczytach przemykały koziorożce, na które tak namiętnie polowali Tunguzi. Mniejsza zwierzyna, jak: susły, bunduruki, wiewiórki i zające bielaki – pojawiała się wszędzie w dużych ilościach.

W miarę jak podróżnicy coraz bardziej oddalali się od granic Kraju Nadamurskiego, coraz mniej unikali spotkań z rdzenną ludnością Syberii. Omijali jedynie większe osiedla, gdzie mogli rezydować rosyjscy przedstawiciele administracji. Umożliwiło im to dokładniejsze poznanie życia Jakutów należących do narodów tureckich[131], jak i znacznie mniej licznych Ewenków, czyli Tunguzów, pod względem fizycznym przynależnych do rasy mongolskiej z domieszką krwi staroazjatyckiej, lecz tworzących językowo oddzielną grupę[132].

[131] Do narodów tureckich zaliczamy wszystkie narody posługujące się narzeczami tureckimi. Język turecki rozbrzmiewa od Oceanu Arktycznego do Tybetu i od Kaukazu po Morze Śródziemne. Do tych ludów należą między innymi Jakuci i Mongołowie, których podgrupę stanowią Buriaci.

[132] Tunguzi, rozproszeni po tajdze od Jeniseju do Oceanu Spokojnego, dzielą się na północno-środkowych i nadmorskich. Południowych Tunguzów od północnych dzieli Amur. Goldowie i Daurowie zaliczani są także do południowej grupy Tunguzów. Mandżurowie, obecnie częściowo zasymilowani z Chińczykami, pod względem językowym i fizycznym należą do grupy tunguskiej. Niegdyś słynęli jako wojowniczy naród, który niejednokrotnie napadał Chiny, a nawet stworzył tam ostatnią dynastię królewską.

Jakuci należeli niegdyś do narodu, który rządził całą Syberią Wschodnią między Leną a krainą Czukczów. Część z nich posługiwała się narzeczem tureckim, podczas gdy inni mówili po tungusku. Kozacy, pierwsi rosyjscy zdobywcy tych ziem, łącząc się na przemian to z Jakutami, to znów z walecznymi Tunguzami, z łatwością podporządkowali sobie obydwa narody, wielokrotnie przewyższające ich liczebnością.

Pod carskimi rządami krajowcom nie wiodło się najlepiej. Jakuci, zmuszeni do przyjęcia prawosławia, po cichu uprawiali dawny szamanizm. Trudnili się przeważnie hodowlą bydła, owiec i koni. Większość prowadziła osiadły tryb życia. Białosrebrne urasy stanowiły letnie mieszkania zamożniejszych gospodarzy. Biedacy nie mogli sobie pozwolić na kosztowne wygotowywanie kory brzozowej w mleku, dopasowywanie odpowiednich płatów i misterne zszywanie ich, toteż podobne kształtem kałymany, lecz kryte tylko darniną, budowane dalej na północy kraju, z wolna wypierały malownicze urasy. Na zimę Jakuci zazwyczaj przenosili się do jurt.

Tunguzi, myśliwi i hodowcy renów, byli koczownikami. Mieszkali w jurtach. W lecie chronili swe stada przed dokuczliwością meszek wyprowadzając je na szczyty gór lub w przewiewne wąwozy. Jeździli na renach jak na koniach bądź zaprzęgali je do sań, żywili się ich mięsem, mleka używali jako domieszki do herbaty, ze skór zaś sporządzali odzienie. Byli doskonałymi przewodnikami, wspaniałymi tropicielami i myśliwymi. Poza tymi zaletami mieli wesołe i pogodne usposobienie.

Dokładniejsze poznawanie mieszkańców, a także flory i fauny kraju sprawiało, że podróżnicy coraz pewniej się w nim czuli. Tomek teraz z jeszcze większym podziwem wspominał odwagę polskich badaczy Syberii. Jako więźniowie-wygnańcy nie wahali się nawet poświęcić życia dla zbierania cennych materiałów naukowych o tym bezkresnym, surowym kraju. Niejeden z nich zyskał sobie przez owe badania rozgłos w świecie naukowym, a niekiedy wcześniejsze uwolnienie z zesłania.

Pierwszego wiernego opisu Syberii na podstawie własnych podróży w latach 1831–1834 dokonał Polak, Kobyłecki, który zwrócił uwagę na gospodarcze możliwości Syberii. Niemałe zasługi naukowe zdobył przez swoje podróże po Syberii i Mongolii zesłaniec, filareta wileński, a później profesor uniwersytetu w Kazaniu i Warszawie, Józef Kowalewski. Jako eksploratorzy na wielką skalę zasłynęli: Aleksander Czekanowski, badacz przyrody okolic Irkucka, kraju nad dolną Tunguską, zwłaszcza nad dolną Leną i Oleniokiem; Jan Czerski wsławił swoje nazwisko badaniami geologicznymi. Ogromne uznanie zdobył Benedykt Dybowski dzięki studiom nad fauną Bajkału oraz badaniom przyrodniczym w Kraju Zabajkalskim, Nadamurskim, na Kamczatce i Wyspach Komandorskich. Dwaj inni Polacy zesłani za działalność rewolucyjną Wacław Sieroszewski i Bronisław Piłsudski zwrócili na siebie uwagę pracami naukowymi i literackimi. Pierwszy z nich opisał w sposób znakomity życie Jakutów, drugi, jak nikt przed nim, życie i język Ajnów, Gilaków i Oroczonów na Sachalinie. Oprócz zesłańców politycznych wielu uczonych polskich, między innymi Talko-Hryncewicz, Karol Bohdanowicz i Morozewicz, samorzutnie prowadziło naukowe badania przyrodnicze i językowe.

Poznawanie kraju i jego mieszkańców, a także ciekawe rozmowy podczas wieczornych biwaków urozmaicały grupce spiskowców niebezpieczną podróż. Po ośmiu dniach wędrówki przybliżyli się do Ałdanu. Smuga i Wilmowski głowili się, w jaki sposób w osadzie odnaleźć zesłańca. Ukazanie się w Ałdanie całej wyprawy niezawodnie wzbudziłoby podejrzenia. Każdy cudzoziemiec po przybyciu do jakiejkolwiek miejscowości zobowiązany był przesłać swój paszport do policji. Tymczasem wyprawa łowiecka nie miała zezwolenia na przebywanie w Jakucji. Wobec tego tylko jeden z jej uczestników mógł potajemnie odszukać więźnia i nawiązać z nim kontakt, podczas gdy inni oczekiwaliby na niego ukryci w pobliskiej tajdze.

Smuga chciał wziąć na siebie tę najtrudniejszą i najniebezpieczniejszą część zadania. Niebawem jednak przypadek skłonił go do zmiany planów.

Tego dnia właśnie zamierzali zjechać z traktu w tajgę, by wyszukać odpowiednią kryjówkę do rozbicia obozu. Do Ałdanu mieli już tylko kilkanaście kilometrów. Osada leżała w dolinie wielkiego zakola utworzonego przez rzekę Ałdan, nieco na południe od jej brzegów. Smuga proponował zaszycie się w tajgę na wschód od osady. Omawiał to właśnie po cichu z Wilmowskim. Naraz, zupełnie nieoczekiwanie, z bocznej drogi wypadło na szlak kilku konnych Kozaków.

Tomek pierwszy spostrzegł jeźdźców. Już z dala było widać, że są umundurowani i uzbrojeni. Oni zaś, zaledwie wyjechali na szlak, również zauważyli podróżników. Jeden z nich coś zawołał. Przystanęli szeregiem na skraju traktu.

– Uciekajmy, Kozacy! – ostrzegawczo krzyknął Tomek. Ściągnął konie cuglami.

Smuga błyskawicznym spojrzeniem ocenił sytuację.

– Stój, za późno! Będą nas ścigać! – zgromił młodzieńca.

– Nie uciekać, jedźmy dalej – dodał Wilmowski, z niepokojem mierząc zbrojny oddział żołnierzy.

– Andrzeju, nie mamy wyjścia, przedstaw się im jako agent tajnej policji – szepnął Smuga, nieznacznie przygotowując rewolwer.

– Dobrze, pokażę papiery Pawłowa – odszepnął Wilmowski.

– Uwaga, rozmawia tylko Brown – cicho rozkazał Smuga. – Rewolwery trzymać w kieszeniach w pogotowiu! Bosmanie, pilnuj jeńca, jeśli nawet tylko mrugnie okiem, zastrzel go natychmiast. Potem dopiero mierz do Kozaków.

– Słyszałeś?! – syknął bosman. – Buzia na kłódkę lub zabiję!

Pawłow pobladł. Zrozumiał, że pierwszy zginie, jeśli wydadzą się Kozakom podejrzani. Oczywiście pragnął zemsty na spiskowcach, lecz nie za cenę własnego życia! Tymczasem starcie zdawało się być nieuniknione. Dowódca Kozaków przez chwilę uważnie przyglądał się nadjeżdżającym z naprzeciwka, a zauważywszy karabiny zwisające z łęków siodeł, ponownie rzucił krótki rozkaz. Kilku żołnierzy zdjęło z pleców berdanki. Agent ujrzał, jak jego towarzysze wsuwają do kieszeni rewolwery przygotowane do strzału. Naraz przyszła mu do głowy zbawcza myśl.

– Panie Brown! – zawołał pospiesznie. – Posiadasz moje dokumenty! Nie odważą się robić trudności, jeśli powiesz, że jedziesz służbowo do uriadnika w Ałdanie! My zaś jesteśmy twoją eskortą!

Podróżnicy, zaskoczeni propozycją, niedowierzająco spojrzeli na Pawłowa. Przerażenie widoczne na jego twarzy wyjaśniło im, w jakim celu pragnął dopomóc swoim wrogom. Po prostu drżał o własną skórę.

– Ano, dobrze, spróbujemy… – odparł Smuga, nieznacznie mrugając do Wilmowskiego. Przecież bez jego rady mieli zamiar legitymować się dokumentami agenta. On podsunął jedynie sposób, w jaki mogli upozorować jazdę do Ałdanu.

Od Kozaków dzieliło ich tylko kilkanaście metrów. Wilmowski, widząc, że oficer wyjeżdża im na spotkanie, również wysunął się do przodu.

– Strzelać tylko na mój rozkaz! – cicho ostrzegł Smuga, zerkając ku bosmanowi i Tomkowi.

– Kto wy?! – ostro zawołał oficer.

– Zdrawstwujtie, my swoi, urzędowe osoby – spokojnie odparł Wilmowski.

– Jak to urzędowe osoby? – już nieco grzeczniej indagował oficer.

– A ot, takie…! – odrzekł Wilmowski, powolnym ruchem wyjmując z kieszeni dokumenty.

Niedbale podał je dowódcy, ten zaś, ujrzawszy nominację podpisaną przez gubernatora, ręką machnął do Kozaków, by zaniechali ostrożności. Z powrotem zarzucili karabiny na plecy.

– Dokąd to służba prowadzi? – zagadnął Wilmowskiego, zwracając mu dokumenty.

– Do Ałdanu… z wizytą do uriadnika.

– A podróżna jest? [133] – spytał oficer.

[133] Podróżna – zezwolenie na podróżowanie wydane przez policję, które równocześnie uprawniało do wypożyczania koni na stacjach.

Wilmowski spojrzał z góry na Kozaka. Wzruszywszy ramionami, odparł ozięble:

– Od wydawania podróżnej to my jesteśmy, a nie pan, panie oficerze! Skąd wy i czego tu szukacie?

Smuga nie znał tak dobrze jak Wilmowski stosunków panujących w carskiej Rosji, toteż usłyszawszy dość natarczywe pytanie Kozaka, położył palec wskazujący na spuście rewolweru, nie wyjmując go z kieszeni. Wilmowski wszakże doskonale się orientował, jak olbrzymią władzę posiadała wówczas policja.

Każdy cudzoziemiec musiał uzyskać jej zezwolenie tak na przyjazd, jak i na wyjazd z kraju, poza tym zobowiązany był meldować o każdej zmianie zamieszkania, na pobyt dłuższy niż sześć miesięcy powinien otrzymać specjalne zezwolenie. Nie mniejsze rygory obowiązywały rdzenną ludność Syberii. Włościanin bez zezwolenia policji nie mógł oddalać się od domu w promieniu ponad trzydziestu wiorst. Świadom tego Wilmowski gniewnie zmarszczył brwi i mierzył Kozaka surowym spojrzeniem.

Taktyka jego nie zawiodła, oficer bowiem pomyślał, że ów agent do specjalnych poruczeń gubernatorskich musi być nie lada szyszką, skoro tak śmiało sobie poczyna. Toteż zaraz „zapomniał” o podróżnej. Salutując uprzejmie, usprawiedliwił się:

– Wasze wysokobłagorodje wybaczy, w cywilnych ubraniach trudno rozpoznać godność urzędową, a spotkanie tutaj na drodze uzbrojonych ludzi często nie wróży nic dobrego. My z eskorty kopalni złota znad Ałdanu. Myszkowaliśmy po okolicy dla bezpieczeństwa. Banda bradiagów włóczy się po tajdze.

– Dobrze, już dobrze, przezorność godna pochwały – powiedział Wilmowski protekcjonalnym tonem. – Złożę odpowiedni raport Jego Ekscelencji gubernatorowi. Jak nazwisko?

– Aleksander Siergiejewicz Natkowsky z sotni kozackiej, stacjonującej w Jakucku, odkomenderowany do ochrony kopalni „Ałdanka” – wyrecytował oficer. – Czy może wasze wysokobłagorodje życzy sobie, abyśmy eskortowali do Ałdanu?

– Dziękuję, mam swoich ludzi. No, do widzenia!

– Z darogi! – zakomenderował oficer.

Kozacy sprawnie zjechali na skraj szlaku. Ustawili się dwójkami w kierunku na południe. Oficer uprzejmie zasalutował. Obydwie grupy zaczęły się oddalać w przeciwne strony.

Zaledwie Kozacy zniknęli za zakrętem, bosman odsapnął głośno i rzekł:

– No, panie Pawłow, nareszcie chociaż raz przydałeś się nam na coś!

– Dureń, nawet nie wiedział, jak blisko był prawdziwej nagrody… lub kuli! – odparł Pawłow ze złością, aczkolwiek sam również odetchnął lżej po takim zakończeniu nieoczekiwanego spotkania.

Smuga wzrokiem uciszył bosmana.

Po kilkunastu minutach zjechali ze szlaku. Do wieczora, klucząc wąwozami, zataczali szerokie półkole wokół Ałdanu i zamiast wprost z południa, przybliżyli się doń od wschodu. Według obliczeń Wilmowskiego od miasteczka dzieliło ich około ośmiu lub dziesięciu kilometrów. Rozbili obóz w małym wąwozie, zagubionym wśród rumowisk skalnych. Nigdzie nie było widać żadnych śladów ludzkiej bytności, zające bielaki prawie nie uciekały na ich widok.

Po zachodzie słońca bosman umieścił Pawłowa w namiocie, gdyż widać było po nim, że jest wyczerpany. Niebezpieczna sytuacja zapewne zmniejszyła jego odporność fizyczną. Bosman spętał mu nogi kajdankami, a następnie opuścił namiot i przysiadł się do przyjaciół.

Smuga, jakby tylko na to czekał, zaraz dał znak dłonią, aby pochylili się ku niemu.

– Nie możemy tutaj zbyt długo popasać. Osada blisko, ktoś przypadkiem mógłby nas tu znaleźć – powiedział.

– Masz rację, musimy natychmiast przystąpić do działania – potwierdził Wilmowski.

– Mówiłeś pan w drodze, że obmyśliłeś już jakiś plan działania – zauważył bosman.

– A jakże! Zamierzałem cichaczem wyprawić się na zwiady – powiedział Smuga. – Zbyszek widział mnie w Warszawie, gdy zabierałem Tomka. Na pewno by mnie poznał.

– Przecież ja znam Zbyszka lepiej… – wtrącił Tomek.

– Nie, mój drogi, zbyt wiele was łączy… Wzruszenie, oczywiście bardzo zrozumiałe w tym wypadku, mogłoby nam wszystkim oddać niedźwiedzią przysługę – przerwał mu w pół zdania Smuga. – Tobie nie mogę powierzyć tego zadania.

– Święta racja – przytaknął bosman. – A gdybym ja poszedł na zwiady…?

– To również niemożliwe, bosmanie, za bardzo zwracasz na siebie uwagę – rzekł Smuga. – Jak więc powiedziałem, do dzisiaj byłem zdecydowany sam zasięgnąć języka, lecz po spotkaniu z Kozakami przyszedł mi do głowy inny pomysł.

– Prawdopodobnie obydwaj jednocześnie pomyśleliśmy o tym samym – odezwał się Wilmowski. – Czy sądzisz, że uriadnik dałby się wprowadzić w błąd tak samo jak oficer Kozaków?

– W takiej zapadłej dziurze nie należy spodziewać się wybitnego tuza na tym stanowisku. Jeśli tylko nie zna osobiście Pawłowa, to powinno się udać.

– I ja tak myślę. Nie przypuszczałem, że tak dobrze zagram rolę agenta tajnej policji – powiedział Wilmowski. – W takim jednak razie mnie musisz powierzyć to zadanie, bo najlepiej mówię po rosyjsku i… doskonale znam obyczaje carskich sług.

– Wspaniale się spisałeś z Kozakami! Niestety w Ałdanie będziesz mógł liczyć tylko na własne siły – zafrasował się Smuga. – Musisz mocno trzymać się w karbach!

– Wiem, przecież to gra o nasze życie. Zastanówmy się teraz, w jakim celu mógłbym przybyć do Ałdanu jako agent policji?

– Nie wolno nam za bardzo komplikować sprawy. Im więcej kłamstw, tym łatwiej zabrnąć w ślepy zaułek. Moim zdaniem agent policji śledczej może tu przyjechać w sprawie przesłuchania zesłańca. Pamiętajmy, że Pawłow jest agentem do specjalnych poruczeń!

– A jeśli uriadnik zapyta o pisemne polecenie?

– Oficer Kozaków również o to pytał – dodał bosman.

– No to co z tego? Spytał i przestał pytać – odparł Smuga. – Przesłuchiwanie zesłańca przez agenta tajnej policji nie jest czymś niezwykłym. Poza tym potrząśniesz kiesą…

– To by najlepiej poskutkowało, ale pod jakim pretekstem mógłbym zaproponować mu wzięcie pieniędzy?

– Czy nie można by powiedzieć, że gubernator przysłał nagrodę, której wypłacenie uzależnił od wyniku inspekcji? – wtrącił Tomek.

– Dobra myśl, synu – pochwalił Wilmowski.

– Gdy Tomek ruszy łepetyną, to zawsze coś mądrego z niej wyleci – zawtórował bosman.

– Nigdy źle nie wyszliśmy na jego radach – potwierdził Smuga. – Wiesz, Tomku, jak bardzo cenię twój spryt. Co sądzisz o naszym planie?

– Według mnie ryba połknie haczyk, tylko że ja na miejscu ojca zacząłbym od nagrody i protekcjonalnych pochwał, a potem dopiero mówiłbym o przesłuchaniu zesłańca.

– Jak amen w pacierzu, Tomek dobrze radzi – poparł go marynarz.

– Owszem, to słuszne – powiedział Smuga. – A więc skoro pierwsza trudność została pokonana, omówmy z kolei drugą. Chodzi mianowicie o ucieczkę Zbyszka z Ałdanu.

– Już przemyślałem tę sprawę – wyjaśnił Wilmowski. – Zesłani administracyjnie na Syberię, tak jak on właśnie, przebywają na wolnej stopie, jedynie co jakiś czas muszą meldować się w policji. Wobec tego ustalę z nim dzień ucieczki, a on w nocy wymknie się z domu i przyjdzie w umówione miejsce, gdzie będę na niego czekał. Potem obydwaj pospieszymy do was.

– Co zrobimy z Pawłowem? – zapytał Smuga.

– Zabierzemy go ze sobą – stanowczo odrzekł Wilmowski.

– Nie ma innej rady – markotnie zauważył bosman. – Nijak by teraz było ukręcić mu łepetynę jak kurczakowi! Człowiek to dziwne stworzenie, do wszystkiego może się przyzwyczaić. Jeden mój kumpel z braci marynarskiej tak zżył się z bolącym wrzodem na pośladku, że za nic w świecie nie chciał dać go sobie przeciąć.

– A więc postanowione, Andrzeju. Wyruszasz jutro o świcie – zakończył Smuga.

Learn languages from TV shows, movies, news, articles and more! Try LingQ for FREE

Ciężka próba |важке випробування A tough test

Mijał dzień za dniem… Stary szlak wiódł dolinami i wąwozami w kierunku północno-wschodnim. Podróżnicy nie zaniedbywali okazji, by jak najdokładniej poznać kraj. Zorientowanie się w jego topografii mogło oddać im nieocenione usługi w drodze powrotnej, po uprowadzeniu zesłańca. Pilnie zatem przepatrywali mijane okolice. Często zjeżdżali z utartego szlaku, szukając dogodniejszych kryjówek, w których mogliby się chronić przed ewentualnym pościgiem. Już samo urzeźbienie terenu stwarzało ku temu korzystne warunki.

Przeciętna wysokość mocno rozczłonkowanego Płaskowyżu Ałdańskiego waha się od 700 do 1000 metrów. Liczne wyodrębnione szczyty i grupy górskie, o wysokościach nieznacznie przekraczających 2300 metrów, nigdzie prawie nie łączyły się w wyraźnie zaznaczone łańcuchy. Przeważały łagodne, zaokrąglone wyniosłości z kopulastymi, masywnymi nagimi wierzchołkami, często całkowicie pokrytymi skalnymi rumowiskami. Rzeki burzliwie przedzierały się poprzez liczne progi, lecz w szerokich, płaskich kotlinach, o rozciągłości równoleżnikowej, płynęły już spokojnie krętymi korytami. |||||||||||||||||||рукавами

W kotlinach oraz na łagodniejszych stokach królowała typowa tajga jakucka, która, według wyjaśnień Wilmowskiego, w kierunku północnym nie przekraczała łańcucha Gór Wierchojańskich. Przeważały w niej sosna oraz świerk, a bardziej na południu także limba. Modrzew rósł prawie wszędzie na miejscach suchych, wyniosłych i pozbawionych bagien. Z powodu surowości klimatu był to las rzadko rosnących drzew, gęstniejący jedynie w wąskich pasach nadrzecznych.

Duże mrozy i gwałtowne wichury wycisnęły na tajdze charakterystyczne piętno: większość drzew miała krzywe, jakby garbate pnie i pousychane wierzchołki. Na ubogie podszycie składały się: karłowata olcha, bagno zwyczajne[130] i porzeczka wschodniosyberyjska, nieco niżej – borówka, rzadkie runo zielne i chrobotek reniferowy. ||підлісся|||||багно звичайне|||||||||||||

[130] Ledum palustre.

Życie świata zwierzęcego skupiało się przeważnie w pobliżu rzek, leśnych jezior i polan. Natomiast w głębi dziewiczej tajgi, z dala od utartych przelotowych szlaków, nie spotykało się nawet wędrownego ptactwa. Panowała tam głucha, grobowa cisza.

Miejsca nawiedzane przez zwierzynę nęciły do polowania. Nie brakło niedźwiedzi, wilków, lisów, rosomaków, wyder, soboli, borsuków, a czasem nawet i rysiów. W stanie dzikim żyły stadka reniferów i łosi. Po nagich, skalistych szczytach przemykały koziorożce, na które tak namiętnie polowali Tunguzi. Mniejsza zwierzyna, jak: susły, bunduruki, wiewiórki i zające bielaki – pojawiała się wszędzie w dużych ilościach.

W miarę jak podróżnicy coraz bardziej oddalali się od granic Kraju Nadamurskiego, coraz mniej unikali spotkań z rdzenną ludnością Syberii. Omijali jedynie większe osiedla, gdzie mogli rezydować rosyjscy przedstawiciele administracji. Umożliwiło im to dokładniejsze poznanie życia Jakutów należących do narodów tureckich[131], jak i znacznie mniej licznych Ewenków, czyli Tunguzów, pod względem fizycznym przynależnych do rasy mongolskiej z domieszką krwi staroazjatyckiej, lecz tworzących językowo oddzielną grupę[132].

[131] Do narodów tureckich zaliczamy wszystkie narody posługujące się narzeczami tureckimi. Język turecki rozbrzmiewa od Oceanu Arktycznego do Tybetu i od Kaukazu po Morze Śródziemne. Do tych ludów należą między innymi Jakuci i Mongołowie, których podgrupę stanowią Buriaci.

[132] Tunguzi, rozproszeni po tajdze od Jeniseju do Oceanu Spokojnego, dzielą się na północno-środkowych i nadmorskich. Południowych Tunguzów od północnych dzieli Amur. Goldowie i Daurowie zaliczani są także do południowej grupy Tunguzów. Mandżurowie, obecnie częściowo zasymilowani z Chińczykami, pod względem językowym i fizycznym należą do grupy tunguskiej. Niegdyś słynęli jako wojowniczy naród, który niejednokrotnie napadał Chiny, a nawet stworzył tam ostatnią dynastię królewską.

Jakuci należeli niegdyś do narodu, który rządził całą Syberią Wschodnią między Leną a krainą Czukczów. Część z nich posługiwała się narzeczem tureckim, podczas gdy inni mówili po tungusku. Kozacy, pierwsi rosyjscy zdobywcy tych ziem, łącząc się na przemian to z Jakutami, to znów z walecznymi Tunguzami, z łatwością podporządkowali sobie obydwa narody, wielokrotnie przewyższające ich liczebnością.

Pod carskimi rządami krajowcom nie wiodło się najlepiej. Jakuci, zmuszeni do przyjęcia prawosławia, po cichu uprawiali dawny szamanizm. Trudnili się przeważnie hodowlą bydła, owiec i koni. Większość prowadziła osiadły tryb życia. Białosrebrne urasy stanowiły letnie mieszkania zamożniejszych gospodarzy. Biedacy nie mogli sobie pozwolić na kosztowne wygotowywanie kory brzozowej w mleku, dopasowywanie odpowiednich płatów i misterne zszywanie ich, toteż podobne kształtem kałymany, lecz kryte tylko darniną, budowane dalej na północy kraju, z wolna wypierały malownicze urasy. Na zimę Jakuci zazwyczaj przenosili się do jurt.

Tunguzi, myśliwi i hodowcy renów, byli koczownikami. Mieszkali w jurtach. W lecie chronili swe stada przed dokuczliwością meszek wyprowadzając je na szczyty gór lub w przewiewne wąwozy. Jeździli na renach jak na koniach bądź zaprzęgali je do sań, żywili się ich mięsem, mleka używali jako domieszki do herbaty, ze skór zaś sporządzali odzienie. Byli doskonałymi przewodnikami, wspaniałymi tropicielami i myśliwymi. Poza tymi zaletami mieli wesołe i pogodne usposobienie.

Dokładniejsze poznawanie mieszkańców, a także flory i fauny kraju sprawiało, że podróżnicy coraz pewniej się w nim czuli. Tomek teraz z jeszcze większym podziwem wspominał odwagę polskich badaczy Syberii. Jako więźniowie-wygnańcy nie wahali się nawet poświęcić życia dla zbierania cennych materiałów naukowych o tym bezkresnym, surowym kraju. Niejeden z nich zyskał sobie przez owe badania rozgłos w świecie naukowym, a niekiedy wcześniejsze uwolnienie z zesłania.

Pierwszego wiernego opisu Syberii na podstawie własnych podróży w latach 1831–1834 dokonał Polak, Kobyłecki, który zwrócił uwagę na gospodarcze możliwości Syberii. Niemałe zasługi naukowe zdobył przez swoje podróże po Syberii i Mongolii zesłaniec, filareta wileński, a później profesor uniwersytetu w Kazaniu i Warszawie, Józef Kowalewski. Jako eksploratorzy na wielką skalę zasłynęli: Aleksander Czekanowski, badacz przyrody okolic Irkucka, kraju nad dolną Tunguską, zwłaszcza nad dolną Leną i Oleniokiem; Jan Czerski wsławił swoje nazwisko badaniami geologicznymi. Ogromne uznanie zdobył Benedykt Dybowski dzięki studiom nad fauną Bajkału oraz badaniom przyrodniczym w Kraju Zabajkalskim, Nadamurskim, na Kamczatce i Wyspach Komandorskich. Dwaj inni Polacy zesłani za działalność rewolucyjną Wacław Sieroszewski i Bronisław Piłsudski zwrócili na siebie uwagę pracami naukowymi i literackimi. Pierwszy z nich opisał w sposób znakomity życie Jakutów, drugi, jak nikt przed nim, życie i język Ajnów, Gilaków i Oroczonów na Sachalinie. Oprócz zesłańców politycznych wielu uczonych polskich, między innymi Talko-Hryncewicz, Karol Bohdanowicz i Morozewicz, samorzutnie prowadziło naukowe badania przyrodnicze i językowe.

Poznawanie kraju i jego mieszkańców, a także ciekawe rozmowy podczas wieczornych biwaków urozmaicały grupce spiskowców niebezpieczną podróż. Po ośmiu dniach wędrówki przybliżyli się do Ałdanu. Smuga i Wilmowski głowili się, w jaki sposób w osadzie odnaleźć zesłańca. Ukazanie się w Ałdanie całej wyprawy niezawodnie wzbudziłoby podejrzenia. Każdy cudzoziemiec po przybyciu do jakiejkolwiek miejscowości zobowiązany był przesłać swój paszport do policji. Tymczasem wyprawa łowiecka nie miała zezwolenia na przebywanie w Jakucji. Wobec tego tylko jeden z jej uczestników mógł potajemnie odszukać więźnia i nawiązać z nim kontakt, podczas gdy inni oczekiwaliby na niego ukryci w pobliskiej tajdze.

Smuga chciał wziąć na siebie tę najtrudniejszą i najniebezpieczniejszą część zadania. Niebawem jednak przypadek skłonił go do zmiany planów.

Tego dnia właśnie zamierzali zjechać z traktu w tajgę, by wyszukać odpowiednią kryjówkę do rozbicia obozu. Do Ałdanu mieli już tylko kilkanaście kilometrów. Osada leżała w dolinie wielkiego zakola utworzonego przez rzekę Ałdan, nieco na południe od jej brzegów. Smuga proponował zaszycie się w tajgę na wschód od osady. Omawiał to właśnie po cichu z Wilmowskim. Naraz, zupełnie nieoczekiwanie, z bocznej drogi wypadło na szlak kilku konnych Kozaków.

Tomek pierwszy spostrzegł jeźdźców. Już z dala było widać, że są umundurowani i uzbrojeni. Oni zaś, zaledwie wyjechali na szlak, również zauważyli podróżników. Jeden z nich coś zawołał. Przystanęli szeregiem na skraju traktu.

– Uciekajmy, Kozacy! – ostrzegawczo krzyknął Tomek. Ściągnął konie cuglami.

Smuga błyskawicznym spojrzeniem ocenił sytuację.

– Stój, za późno! Będą nas ścigać! – zgromił młodzieńca.

– Nie uciekać, jedźmy dalej – dodał Wilmowski, z niepokojem mierząc zbrojny oddział żołnierzy.

– Andrzeju, nie mamy wyjścia, przedstaw się im jako agent tajnej policji – szepnął Smuga, nieznacznie przygotowując rewolwer.

– Dobrze, pokażę papiery Pawłowa – odszepnął Wilmowski.

– Uwaga, rozmawia tylko Brown – cicho rozkazał Smuga. – Rewolwery trzymać w kieszeniach w pogotowiu! Bosmanie, pilnuj jeńca, jeśli nawet tylko mrugnie okiem, zastrzel go natychmiast. Potem dopiero mierz do Kozaków.

– Słyszałeś?! – syknął bosman. – Buzia na kłódkę lub zabiję!

Pawłow pobladł. Zrozumiał, że pierwszy zginie, jeśli wydadzą się Kozakom podejrzani. Oczywiście pragnął zemsty na spiskowcach, lecz nie za cenę własnego życia! Tymczasem starcie zdawało się być nieuniknione. Dowódca Kozaków przez chwilę uważnie przyglądał się nadjeżdżającym z naprzeciwka, a zauważywszy karabiny zwisające z łęków siodeł, ponownie rzucił krótki rozkaz. Kilku żołnierzy zdjęło z pleców berdanki. Agent ujrzał, jak jego towarzysze wsuwają do kieszeni rewolwery przygotowane do strzału. Naraz przyszła mu do głowy zbawcza myśl.

– Panie Brown! – zawołał pospiesznie. – Posiadasz moje dokumenty! Nie odważą się robić trudności, jeśli powiesz, że jedziesz służbowo do uriadnika w Ałdanie! My zaś jesteśmy twoją eskortą!

Podróżnicy, zaskoczeni propozycją, niedowierzająco spojrzeli na Pawłowa. Przerażenie widoczne na jego twarzy wyjaśniło im, w jakim celu pragnął dopomóc swoim wrogom. Po prostu drżał o własną skórę.

– Ano, dobrze, spróbujemy… – odparł Smuga, nieznacznie mrugając do Wilmowskiego. Przecież bez jego rady mieli zamiar legitymować się dokumentami agenta. On podsunął jedynie sposób, w jaki mogli upozorować jazdę do Ałdanu.

Od Kozaków dzieliło ich tylko kilkanaście metrów. Wilmowski, widząc, że oficer wyjeżdża im na spotkanie, również wysunął się do przodu.

– Strzelać tylko na mój rozkaz! – cicho ostrzegł Smuga, zerkając ku bosmanowi i Tomkowi.

– Kto wy?! – ostro zawołał oficer.

– Zdrawstwujtie, my swoi, urzędowe osoby – spokojnie odparł Wilmowski.

– Jak to urzędowe osoby? – już nieco grzeczniej indagował oficer.

– A ot, takie…! – odrzekł Wilmowski, powolnym ruchem wyjmując z kieszeni dokumenty.

Niedbale podał je dowódcy, ten zaś, ujrzawszy nominację podpisaną przez gubernatora, ręką machnął do Kozaków, by zaniechali ostrożności. Z powrotem zarzucili karabiny na plecy.

– Dokąd to służba prowadzi? – zagadnął Wilmowskiego, zwracając mu dokumenty.

– Do Ałdanu… z wizytą do uriadnika.

– A podróżna jest? [133] – spytał oficer.

[133] Podróżna – zezwolenie na podróżowanie wydane przez policję, które równocześnie uprawniało do wypożyczania koni na stacjach.

Wilmowski spojrzał z góry na Kozaka. Wzruszywszy ramionami, odparł ozięble:

– Od wydawania podróżnej to my jesteśmy, a nie pan, panie oficerze! Skąd wy i czego tu szukacie?

Smuga nie znał tak dobrze jak Wilmowski stosunków panujących w carskiej Rosji, toteż usłyszawszy dość natarczywe pytanie Kozaka, położył palec wskazujący na spuście rewolweru, nie wyjmując go z kieszeni. Wilmowski wszakże doskonale się orientował, jak olbrzymią władzę posiadała wówczas policja.

Każdy cudzoziemiec musiał uzyskać jej zezwolenie tak na przyjazd, jak i na wyjazd z kraju, poza tym zobowiązany był meldować o każdej zmianie zamieszkania, na pobyt dłuższy niż sześć miesięcy powinien otrzymać specjalne zezwolenie. Nie mniejsze rygory obowiązywały rdzenną ludność Syberii. Włościanin bez zezwolenia policji nie mógł oddalać się od domu w promieniu ponad trzydziestu wiorst. Świadom tego Wilmowski gniewnie zmarszczył brwi i mierzył Kozaka surowym spojrzeniem.

Taktyka jego nie zawiodła, oficer bowiem pomyślał, że ów agent do specjalnych poruczeń gubernatorskich musi być nie lada szyszką, skoro tak śmiało sobie poczyna. Toteż zaraz „zapomniał” o podróżnej. Salutując uprzejmie, usprawiedliwił się:

– Wasze wysokobłagorodje wybaczy, w cywilnych ubraniach trudno rozpoznać godność urzędową, a spotkanie tutaj na drodze uzbrojonych ludzi często nie wróży nic dobrego. My z eskorty kopalni złota znad Ałdanu. Myszkowaliśmy po okolicy dla bezpieczeństwa. Banda bradiagów włóczy się po tajdze.

– Dobrze, już dobrze, przezorność godna pochwały – powiedział Wilmowski protekcjonalnym tonem. – Złożę odpowiedni raport Jego Ekscelencji gubernatorowi. Jak nazwisko?

– Aleksander Siergiejewicz Natkowsky z sotni kozackiej, stacjonującej w Jakucku, odkomenderowany do ochrony kopalni „Ałdanka” – wyrecytował oficer. – Czy może wasze wysokobłagorodje życzy sobie, abyśmy eskortowali do Ałdanu?

– Dziękuję, mam swoich ludzi. No, do widzenia!

– Z darogi! – zakomenderował oficer.

Kozacy sprawnie zjechali na skraj szlaku. Ustawili się dwójkami w kierunku na południe. Oficer uprzejmie zasalutował. Obydwie grupy zaczęły się oddalać w przeciwne strony.

Zaledwie Kozacy zniknęli za zakrętem, bosman odsapnął głośno i rzekł:

– No, panie Pawłow, nareszcie chociaż raz przydałeś się nam na coś!

– Dureń, nawet nie wiedział, jak blisko był prawdziwej nagrody… lub kuli! – odparł Pawłow ze złością, aczkolwiek sam również odetchnął lżej po takim zakończeniu nieoczekiwanego spotkania.

Smuga wzrokiem uciszył bosmana.

Po kilkunastu minutach zjechali ze szlaku. Do wieczora, klucząc wąwozami, zataczali szerokie półkole wokół Ałdanu i zamiast wprost z południa, przybliżyli się doń od wschodu. Według obliczeń Wilmowskiego od miasteczka dzieliło ich około ośmiu lub dziesięciu kilometrów. Rozbili obóz w małym wąwozie, zagubionym wśród rumowisk skalnych. Nigdzie nie było widać żadnych śladów ludzkiej bytności, zające bielaki prawie nie uciekały na ich widok.

Po zachodzie słońca bosman umieścił Pawłowa w namiocie, gdyż widać było po nim, że jest wyczerpany. Niebezpieczna sytuacja zapewne zmniejszyła jego odporność fizyczną. Bosman spętał mu nogi kajdankami, a następnie opuścił namiot i przysiadł się do przyjaciół.

Smuga, jakby tylko na to czekał, zaraz dał znak dłonią, aby pochylili się ku niemu.

– Nie możemy tutaj zbyt długo popasać. Osada blisko, ktoś przypadkiem mógłby nas tu znaleźć – powiedział.

– Masz rację, musimy natychmiast przystąpić do działania – potwierdził Wilmowski.

– Mówiłeś pan w drodze, że obmyśliłeś już jakiś plan działania – zauważył bosman.

– A jakże! Zamierzałem cichaczem wyprawić się na zwiady – powiedział Smuga. – Zbyszek widział mnie w Warszawie, gdy zabierałem Tomka. Na pewno by mnie poznał.

– Przecież ja znam Zbyszka lepiej… – wtrącił Tomek.

– Nie, mój drogi, zbyt wiele was łączy… Wzruszenie, oczywiście bardzo zrozumiałe w tym wypadku, mogłoby nam wszystkim oddać niedźwiedzią przysługę – przerwał mu w pół zdania Smuga. – Tobie nie mogę powierzyć tego zadania.

– Święta racja – przytaknął bosman. – A gdybym ja poszedł na zwiady…?

– To również niemożliwe, bosmanie, za bardzo zwracasz na siebie uwagę – rzekł Smuga. – Jak więc powiedziałem, do dzisiaj byłem zdecydowany sam zasięgnąć języka, lecz po spotkaniu z Kozakami przyszedł mi do głowy inny pomysł.

– Prawdopodobnie obydwaj jednocześnie pomyśleliśmy o tym samym – odezwał się Wilmowski. – Czy sądzisz, że uriadnik dałby się wprowadzić w błąd tak samo jak oficer Kozaków?

– W takiej zapadłej dziurze nie należy spodziewać się wybitnego tuza na tym stanowisku. Jeśli tylko nie zna osobiście Pawłowa, to powinno się udać.

– I ja tak myślę. Nie przypuszczałem, że tak dobrze zagram rolę agenta tajnej policji – powiedział Wilmowski. – W takim jednak razie mnie musisz powierzyć to zadanie, bo najlepiej mówię po rosyjsku i… doskonale znam obyczaje carskich sług.

– Wspaniale się spisałeś z Kozakami! Niestety w Ałdanie będziesz mógł liczyć tylko na własne siły – zafrasował się Smuga. – Musisz mocno trzymać się w karbach!

– Wiem, przecież to gra o nasze życie. Zastanówmy się teraz, w jakim celu mógłbym przybyć do Ałdanu jako agent policji?

– Nie wolno nam za bardzo komplikować sprawy. Im więcej kłamstw, tym łatwiej zabrnąć w ślepy zaułek. Moim zdaniem agent policji śledczej może tu przyjechać w sprawie przesłuchania zesłańca. Pamiętajmy, że Pawłow jest agentem do specjalnych poruczeń!

– A jeśli uriadnik zapyta o pisemne polecenie?

– Oficer Kozaków również o to pytał – dodał bosman.

– No to co z tego? Spytał i przestał pytać – odparł Smuga. – Przesłuchiwanie zesłańca przez agenta tajnej policji nie jest czymś niezwykłym. Poza tym potrząśniesz kiesą…

– To by najlepiej poskutkowało, ale pod jakim pretekstem mógłbym zaproponować mu wzięcie pieniędzy?

– Czy nie można by powiedzieć, że gubernator przysłał nagrodę, której wypłacenie uzależnił od wyniku inspekcji? – wtrącił Tomek.

– Dobra myśl, synu – pochwalił Wilmowski.

– Gdy Tomek ruszy łepetyną, to zawsze coś mądrego z niej wyleci – zawtórował bosman.

– Nigdy źle nie wyszliśmy na jego radach – potwierdził Smuga. – Wiesz, Tomku, jak bardzo cenię twój spryt. Co sądzisz o naszym planie?

– Według mnie ryba połknie haczyk, tylko że ja na miejscu ojca zacząłbym od nagrody i protekcjonalnych pochwał, a potem dopiero mówiłbym o przesłuchaniu zesłańca.

– Jak amen w pacierzu, Tomek dobrze radzi – poparł go marynarz.

– Owszem, to słuszne – powiedział Smuga. – A więc skoro pierwsza trudność została pokonana, omówmy z kolei drugą. Chodzi mianowicie o ucieczkę Zbyszka z Ałdanu.

– Już przemyślałem tę sprawę – wyjaśnił Wilmowski. – Zesłani administracyjnie na Syberię, tak jak on właśnie, przebywają na wolnej stopie, jedynie co jakiś czas muszą meldować się w policji. Wobec tego ustalę z nim dzień ucieczki, a on w nocy wymknie się z domu i przyjdzie w umówione miejsce, gdzie będę na niego czekał. Potem obydwaj pospieszymy do was.

– Co zrobimy z Pawłowem? – zapytał Smuga.

– Zabierzemy go ze sobą – stanowczo odrzekł Wilmowski.

– Nie ma innej rady – markotnie zauważył bosman. – Nijak by teraz było ukręcić mu łepetynę jak kurczakowi! Człowiek to dziwne stworzenie, do wszystkiego może się przyzwyczaić. Jeden mój kumpel z braci marynarskiej tak zżył się z bolącym wrzodem na pośladku, że za nic w świecie nie chciał dać go sobie przeciąć. |||||||||||гнійником|||||||||||||

– A więc postanowione, Andrzeju. Wyruszasz jutro o świcie – zakończył Smuga.