BEZDOMNOŚĆ. Jak przeżyć NA ULICY? – 7 metrów pod ziemią (2)
Obcy świat, no co tu zrobić?
A znajomi? Rodzina? Przyjaciele?
No okazało się, że jednak w trakcie picia tych wszystkich znajomych, wszyscy się ode mnie odsunęli
no bo trudno jest żyć z człowiekiem, który jest na okrągło pijany,
jest niesłowny, nie wykonuje, nie wywiązuje się z zobowiązań,
obiecuje, że przyjdzie, że będzie trzeźwy, a przychodzi podpity czy brudny, czy, czy...
śmierdzący alkoholem, no jednak ludzie się odsuwają bardzo szybko,
ale bardzo szybko, z drugiej strony, znajduje się kolegów takich, którzy są w tym samym stanie
i to jeszcze nakręca tą sytuację, dlatego że wtedy mam poczucie takie „aha, ja piję, ale wszyscy piją,
bo wszyscy moi koledzy piją”, ale to, że ci koledzy są do tego czasu dopóki ja mam pieniądze,
i że mnie odwiedzają, i że mnie zapraszają, i że się czuję, prawda, lubiany i doceniany,
to się kończy z momentem końca pieniędzy. Nagle się znajduję sam na ulicy,
do nikogo nie mogę się odezwać, ludzie się ode mnie odwracają, nawet ci, co ze mną niedawno pili alkohol,
to jak wiedzą, że nie mam pieniędzy, to przechodzą na drugą stronę ulicy
i nie ma tej pomocy od tych osób absolutnie znikąd.
Pamiętasz swoją pierwszą noc na ulicy?
Tak, no to było koszmarne.
Ja to przeżyłeś?
To było koszmarne, dlatego że poprzednią noc jeszcze spałem w wynajętym mieszkaniu,
na swoim łóżku, w pościeli, jeszcze myślałam, że jakoś mi się uda to przedłużyć,
dogadać z tym właścicielem; i nagle się znalazłem na ulicy, gdzie nie wiedziałem dokąd pójść,
no ze słyszenia wiedziałem, że osoby bezdomne to na dworcu nocują,
więc poszedłem na Dworzec Centralny w Warszawie, no jeszcze wtedy to był dziewięćdziesiąty szósty rok,
zima, początek dziewięćdziesiątego siódmego, więc to zupełnie inaczej wyglądało,
no i spotkałem jakieś osoby bezdomne, jeszcze miałem jakąś resztkę pieniędzy,
także że piłem z nimi alkohol, tam zaczęli widzieć, że jestem niegroźny, że można mnie gdzieś...
Pokazali mi po prostu, że w podziemiach dworca można sobie kartony położyć, przespać się,
no ale to było koszmarne wrażenie, no po prostu jacyś oby ludzie, nie wiadomo, poczucie zagrożenia,
jakieś takie miejsce nieprzyjemne, no bo to to jakieś tam magazyny, jakieś, jakieś przejście,
jakieś wchodzenie ukradkiem, wychodzenie ukradkiem, brak toalety, żeby się umyć rano czy odświeżyć.
To przeżyłem w ten sposób kilka nocy,
no i ktoś mi właśnie jeszcze powiedział, wtedy to były takie początki bezdomności, że jest
na ulicy Żytniej taki ośrodek w Warszawie, gdzie można się zgłosić, jest noclegownia, no i tam trafiłem
i to był taki pierwsza, pierwsza moja noclegownia, w dziewięćdziesiątym siódmym roku,
tam pomieszkałem chyba trzy miesiące, no ale nie przyszło mi do głowy,
że w noclegowniach jest w regulaminie zachowanie abstynencji, a ja byłem nadal w ciągu alkoholowym.
Jakoś w dziwny sposób nie łączyłem wcale tego ciągu alkoholowego z moim stanem,
z tym, co się ze mną dzieje. Nie, alkohol był niczemu nie winien, to jakieś ludzie byli winni,
to to, że nie mam pracy to też było ludzie byli winni, nie ja, ja... To jest takie właśnie typowe myślenie.
Ja niczemu nie jestem winien, ja tylko chcę sobie pić, za swoje czy jakieś zdobyte pieniądze,
a ludzie mi nie dają, więc niemiłe to jest, no.
Czy początkowo miałeś takie przeczucie, przeświadczenie, że to jest na chwilę, że to na kilka dni?
Oczywiście. Jak wyglądało oswajanie się z sytuacją?
To jest takie poczucie zawieszenia, no nie, no przecież to tam parę dni, ja wrócę, ja stanę na nogi, jutro
na pewno coś zrobię, jutro gdzieś pójdę, jutro zadbam o siebie, jutro coś nowego załatwię,
że jakąś pracę znajdę, jakieś coś, bo idę z powrotem i to jest ciągle to „jutro”. Ciągle „jutro”,
ale z drugiej strony żyjąc właśnie w tym środowisku osób bezdomnych, żyjąc na dworcu widzi się,
że jednak można tak żyć. Kiedy cały czas człowiek patrzy, przygląda się, widzi „aha, inni żebrzą"
i podchodziłem na przykład o jednego papierosa prosiłem, bo zapalić,
a kolega bezdomny mi powiedział po co Ty chodzisz po jednego papierosa,
Ty obejdź tutaj, zobacz na Dworcu Centralnym są takie sklepiki,
oczywiście już mnie nauczył, że podchodzi się w momencie, kiedy ta osoba ma w ręku pieniądze,
za coś płaci, żeby się nie bała, żeby nie uciekła, że musi wyjąć pieniądze, tylko ma
i wtedy się tam oczywiście jakaś opowieść, jakaś legenda, że na coś tam potrzebuję, na to, na tamto.
Są osoby z kolei, które dadzą pieniądze, jeżeli się powie właśnie, że na alkohol, bo uważają, widzą - skacowany, no trzeba pomóc.
Szczerze i otwarcie. Tak, tak, tak, że otwartość.
I w piętnaście minut będziesz miał na paczkę, a nie na jednego papierosa, no i rzeczywiście
i tak zaczyna się otwierać, tak krok po kroku.
Wypracowałeś skuteczne sposoby jak to robić, aby dostać te pieniądze?
No po pewnym czasie to to już zacząłem to traktować żeby rozgrzeszać siebie,
żeby po pierwsze żebranie nazywa się w takiej mowie osób bezdomnych wędkowaniem, zarzucaniem wędki, wędkowaniem.
To już nie jest to żebranie tylko wędkujemy.
Inaczej to wygląda. Tak, inaczej to wygląda.
To chodzi cały czas o podnoszenie własnego poczucia wartości jednak.
Później zacząłem to traktować jako scenki aktorskie, które muszę odegrać.
Najpierw przygotowanie, czyli ocena danej osoby, mniej więcej co mam powiedzieć, co na tą osobę może zadziałać,
po kilkunastu razach już zaczyna się mieć jakąś wprawę taką, że pewne osoby
posiadają jakieś cechy charakterystyczne, nie wiem czy to jest przez analogię czy rzeczywiście na tej zasadzie, że to działa, że podobna osoba mi dała, więc ta podobna osoba też mi da i to się sprawdza.
A jakiś przykład?
No, prosta rzecz taka jest, że młodzi ludzie z brodami, w sportowych ubraniach,
tak, tak, dość, no w stylu hipstera bardzo chętnie dają.
Rzeczywiście wykazują taką empatię, dają „proszę zaczekać, nie mam, ja rozmienię, dam panu mniej” tam coś tego
rzeczywiście dają. Często dają osoby... Młode dziewczyny, które no ufne są
i osoby bezdomne to wykorzystują, że opowiadają historyjki, że są głodni, że tam na coś potrzebują,
że gdzieś tam na bilet, na... No te historyjki są absolutnie różne, każda osoba bezdomna ma jakiś swój styl, który wymyśla.
Masz może w pamięci człowieka, który pomógł Ci w największym stopniu?
Tak, tak, tak, no jest taka osoba, właśnie to ostatnio najbardziej pamiętam z tych ośmiu miesięcy,
które spędziłem na ulicy w takim ciągu alkoholowym, to był taki właśnie pan, który praktycznie
codziennie mi przywoził pieniądze, równocześnie zapraszał mnie na jakieś... Posiłek do kebaba czy, czy
do chińskiej restauracji. Rzeczywiście, no, pytał się mnie co się dzieje, co mi jest potrzebne,
jak bym chciał swoje, zmienić swoje życie, użyczał mi telefonu, żebym sobie mógł zadzwonić,
dowiedzieć się czy są miejsca w noclegowniach czy, czy gdzieś mogę wyjść z tego stanu,
tak jak gdyby że przejął jakąś opiekę nade mną trochę i, i... Znaczy ja spotkałem sporo takich ludzi.
Ten pan mi najbardziej, no on był właśnie taki charakterystyczny, że
ubrany zawsze, młody, około trzydziestu lat, w skórzanym ubraniu, w skórzanej kurtce,
z takimi metalowymi napinkami, długie włosy, w kucyk.
On w ogóle sam podchodził do mnie, sam, sam, sam się interesował moim losem
i to było bardzo fajne, bo on mnie nie strofował, on mi nie dawał właśnie jakichś takich
nieosiągalnych propozycji, że a idź tam, a zrób to, a zrób tamto. On się mnie pytał czego potrzebuję,
co ja bym chciał. No oczywiście ja mu szczerze mówiłem, że potrzebuję na alkohol,
no dobrze, no to masz tutaj, nie wiem, dwadzieścia złotych Ci wystarczy na tam, na jakiś czas,
ja mówię no tak, oczywiście, ale chodź, bo ja Ci jeszcze tu chcę kupić jakieś, no żebyś nie pił samego,
to ja Ci tu kupię kebaba, żebyś miał na zakąskę, jakiś napój Ci kupię, jakieś coś
i to się zdarzało tak co drugi, co trzeci dzień rzeczywiście i to właśnie najbardziej zapamiętałem,
ale była duża grupa osób. Sporo było takich osób bardzo młodych,
które w jakiś sposób mi pomagały, na przykład to było w zimie i poprosiłem na przystanku
dziewczynę młodą koło trzydziestu lat, żeby... O jakieś pieniądze drobne
i ona jak mnie zobaczyła to mało, że no dała mi te drobne pieniądze,
to jeszcze zdjęła szalik, zdjęła rękawiczki, dała mi, żebym, bo ja nie miąłem, żebym się opatulił
i zostawiła mi numer telefonu do siebie. No ja miałem wówczas telefon jakiś,
także też jej dałem, wymieniliśmy się tymi telefonami,
później jeszcze ze dwa czy trzy razy ją spotkałem, też mi dała jakieś drobne pieniądze, przywiozła mi jakieś jedzenie
i później akurat Wielkanoc się zbliżała i dostałem od niej sms-a, że ona mnie zaprasza
do siebie do domu na Wielkanoc i żebym przyjechał, podała mi adres, żebym przyjechał wcześniej
Poszedłeś? Tak, tak.
Tak, no byłem w takim cugu alkoholowym, że niestety nie mogłem pójść nie wypiwszy trochę,
ale wypiłem tak niewielką ilość, pojechałem do niej, ona pozwoliła mi się wykąpać,
miała już przygotowane dla mnie ubrania, żebym mógł się przebrać, no i tam była grupa kilku osób,
jej znajomych i bardzo przyjemnie spędziliśmy Wielkanoc, w ogóle ona nie uprzedziła tych osób,
że ja jestem bezdomny, że jak ja byłem już wykąpany, ogolony, wszystko, że znajomy, prawda,
także poczułem się, nie czułem jakiejś, takiego od... Zainteresowania, że nie, to to jest mój znajomy, skądś tam
i właśnie tu jest u mnie na Wielkanoc i... Nie było słowa o tej bezdomności, także bardzo przyjemne takie uczucie.
Dobrze wiedzieć, że są jeszcze tak wspaniali ludzie. Są. Są, są, są.
Twoje doświadczenie bezdomności jest bardzo bogate, ponad dwadzieścia lat,
zaliczyłeś wiele ośrodków, pensjonatów, pamiętasz moment, kiedy miałeś najgorszy czas?
Tak. Najgorszy czas to był taki, jak trafiłem do ośrodka dla osób bezdomnych Markotu w Sowiej Woli.
To było coś koszmarnego, to jest w Puszczy Kampinowskiej, mała wioska i to mieściło się
w nieczynnym już PGR-ze hodowlanym, gdzie prawie trzysta osób mieszkało w takiej hali,
gdzie przedtem krowy stały, to było podzielone jakimiś łóżkami piętrowymi, jakimiś kocami pozawieszanymi,
było koszmarnie zimno. Jeden prysznic przypadał, nie wiem, chyba na sto osób,
więc dostanie się tam to było koszmarne. Wyżywienie było też, no... Bez przerwy głodni wszyscy chodzili,
bo na śniadanie był na przykład chleb z majonezem, na obiad zupa z proszku i na kolację chleb ze smalcem
i nic więcej. No i cały czas, jakaś... Zaganiano nas do pracy,
to było prawie na zasadzie pracy niewolniczej, to był jeszcze koniec lat 90.,
także to było dość powszechnie praktykowane w organizacjach zajmujących się pomocą osobom bezdomnym,
tak, jak gdyby nas wynajmowano, w tym ośrodku były tam dwa busy takie,
wynajmowano nas okolicznym rolnikom do prac polowych, do jakiegoś tam obcinania buraków,
do sortowania ziemniaków, do czegoś i t pracowało się osiem, dziesięć, dwanaście godzin
bez pieniędzy i po powrocie ta osoba dostawała na przykład dwie paczki papierosów i małą paczuszkę kawy
i nic więcej. I tak dzień za dniem, dzień za dniem, no ale niestety to była zima
i w żadnych ośrodkach, w Warszawie też było trudno by przeżyć, bo była dość mroźna zima,
więc, no, no, nie było wyjścia po prostu, więc stamtąd uciekłem, tylko cieplej się zrobiło,
no bo, to był dosłownie obóz pracy, w którym osoby bezdomne były wykorzystywane niesamowicie
i również w tym, no osoby funkcyjne, czyli osoby bezdomne, które posiadały jakieś funkcje
w niesamowicie wulgarny, brutalny sposób traktowały tych pozostałych,
że to był koszmar, to było chyba najgorsze, a w takim życiu ulicznym,
no to najgorsze są jednak zimy. Wiadomo, że od... Jak zaczynałem te pierwsze moje doświadczenia na ulicy,
to jeszcze klatki schodowe nie były zamykane, nie było tyle domofonów,
a teraz, w ostatnim okresie, jakieś trzy lata temu właśnie, kiedy byłem na ulicy,
no to już zauważyłem, że wszystko jest zamknięte, trudno jest wejść, więc zima spędzona w pustostanach,
kiedy jest mróz, kiedy przynosi się butelkę jakiegoś napoju, rano się patrzy, że jest zamarźnięty,
że nie ma się czego napić, nie ma gdzie nawet rąk opłukać, bo wszystko zamknięte,
no to jest takie niesamowicie traumatyczne przeżycie, że człowiek budzi się i widzi, że no jest ten koszmar,
który się nie zmieni i nie ma perspektywy, ta bezsilność, taka bezradność, jak to dalej zmienić,
a równocześnie w ciągu alkoholowym, bez przerwy ta chęć napicia się alkoholu.