TAJEMNICA (2)
– Pójdziesz ze mną na spotkanie z dziadkiem? – spytała Marta.
Właściwie od początku wspólnego seansu była jakaś nieswoja. Siedzieli u Maćka w pokoju i oglądali Fanny i Aleksandra. Marta raz po raz wierciła się i wzdychała. Pytanie zadała nieoczekiwanie, a Maciek pokiwał głową, gdyż nie przeczuwał nawet, że za sprawą tego z pozoru niewinnego pytania wydarzenia sprzed roku ożyją w jego pamięci. Prośba Marty brzmiała przecież banalnie.
– Nie ma problemu. Daleko? – i dodał po chwili: – A jakiego dziadka?
– Dziadka Neumanna.
– Ojca twojego ojca? – upewnił się Maciek.
Od dnia, kiedy odnalazła się Małgosia, Marta się zmieniła. I nie chodziło o Małgosię, z którą kontaktował się rzadko, a raczej o Małgosine kontakty z rodzicami. Ilekroć z Martą o tym rozmawiali, tylekroć Marta… broniła Małgosi. Uważała, że dziewczyna miała rację, kiedy przez tak długi czas nie odzywała się do rodziców.
– Ty nie wiesz, jak to jest, kiedy rodzice zranią – powiedziała pewnego dnia. Siedzieli wtedy u Maćka w pokoju i na zmianę z Gogusiem gwizdali melodię z Mostu na rzece Kwai.
– Ja nie wiem? – zaoponował zdumiony Maciek i pomyślał o Piotrze.
Po tych kilku latach ojczym, który porzucił jego matkę tuż po poronieniu, wydawał mu się odległy, ale pamiętał płacz porzuconej rodzicielki. A ten płacz ranił i jego. Jednak ujrzawszy minę Marty, zdecydował się nie mówić o Piotrze, tylko spytał:
– A ciebie zranili?
– Rodzice?
– Tak.
– Rodzice to nie…
– To czemu raptem…
– Nie chcę o tym mówić – Marta przerwała mu gwałtownie i znów wraz z Gogusiem zagwizdała. – Nigdy nie widziałam tego filmu, a ty? – spytała, zmieniając temat.
– Oglądaliśmy na zajęciach z filmoznawstwa. W końcu to film, który dostał siedem Oscarów! Między innymi za muzykę.
Teraz, oglądając zupełnie inny film, znów wrócili do sprawy rodziców. Maciek spytał o tego dziadka, a Marta nagle roztrzęsiona powiedziała:
– Dla mnie to szansa, ale boję się.
– Szansa na co? No i czego się boisz? – spytał Maciek.
– Że on też nie ma zdjęcia…
– Jakiego zdjęcia? Nie mów zagadkami.
– Zagadkami… – szepnęła i wtuliła twarz w jego szyję. – Pamiętasz, jak się poznaliśmy? – wyszeptała.
– Wtedy w Świnoujściu?
– Tak… Mieliśmy tam pojechać całą paczką, ale… przyjaciele odwrócili się ode mnie.
– Pamiętam. Nie chciałaś powiedzieć dlaczego.
– W ostatniej chwili zmienili miejsce wyjazdu i nie zawiadomili mnie – powiedziała cicho. – Pojechali do Mielna. Potem dowiedziałam się, że to przez tę architekturę. Przez to, że nie złożyłam teczki na politechnikę i wybrałam historię sztuki. Oni się wszyscy na mnie obrazili, a ja… nie umiałam z nimi porozmawiać na ten temat.
– Oni?
– Była nas paczka. Znałyśmy się z dzieciństwa z takiego kółka architektonicznego w Domu Kultury na Służewcu. Rodzice… to jest… byłam wożona na te zajęcia i od małego przygotowywana, że zostanę architektem. Taka rodzinna tradycja. Dziadek architekt…
– Ojciec architekt – dodał Maciek, a wtedy Marta wykrzywiła twarz.
– Mój ojciec nie był architektem – wyszeptała.
– No ale teraz jest…
– To nie jest mój ojciec, Maćku. To nie jest mój ojciec – powtórzyła i dodała: – Oni mnie latami okłamywali. Przez nich nie wiem, jak wyglądała moja matka.
Maciek nic nie rozumiał. Nie wiedział też, jak się zachować. Znali się już tak długi czas, a Marta do tej pory nie mówiła nigdy nic na ten temat. W domu widział jej zdjęcia z dzieciństwa. Wisiały na ścianie w jej pokoju. Były to zdjęcia bobasa na rękach u ojca. Trochę młodszego, ale na pewno tego samego faceta, którego widywał w bemowskiej willi Marty. Jakże więc ten mężczyzna mógłby nie być jej ojcem? Na tym zdjęciu wiszącym w ramce w kuchni widział jej matkę. Dlaczego więc… teraz twierdziła, że to nie jest jej matka? Jednak Maciek milczał. Czuł, że lepiej nie ciągnąć Marty za język.
– Właściwie rok przed maturą znalazłam akt ślubu rodziców, to znaczy… Boże! Jak ci to wytłumaczyć? To strasznie skomplikowane.
– Spokojnie. Mów jak chcesz, a ja zrozumiem.
– Zatrzymaj film – powiedziała Marta i wyszła do toalety. Po chwili wróciła ze zmytym makijażem. – Boję się, że się popłaczę – wyjaśniła, podchwytując zdumione spojrzenie Maćka. Po czym wzięła głęboki oddech i zaczęła mówić. Najpierw o tym akcie ślubu. Z jej aktu urodzenia wynikało, że matka jest z domu Kacprzak, a z aktu ślubu rodziców wynikało, że Kasprowicz.
– Niby drobiazg, ale… w dwudziestym wieku w aktach taka pomyłka? Raz Zofia Kasprowicz, a raz Zofia Kacprzak? Zaczęłam też obliczać, ile matka miała lat, kiedy mnie urodziła. Wyszło, że czterdzieści pięć…
– No, to się zdarza…
– Tak – odparła Marta i dodała: – Ale to był początek. W moim akcie urodzenia było, że mój ojciec to Bronisław Antoni. Ale pracownia rodziców nazywa się A-Z Neumann, czyli Antoni i Zofia Neumannowie. Ojciec mówił, że i tak używa tego drugiego imienia, bo ono lepiej pasuje do nazwy, bo tworzy się od A do Z, czyli niby zaprojektują wszystko. A poza tym zawsze był Antonim. Ja w dokumentach też mam Antonina Marta.
– Antonina Marta? – zdumiał się Maciek i nagle uświadomił sobie, że nigdy nie widział dokumentów Marty. No ale i ona nie widziała jego.
Marta przytaknęła.
– Tak… Jestem Antonina Marta. Dlatego łyknęłam kłamstwo, ale… w tym akcie ślubu było napisane, że ślub biorą Antoni Bronisław i Zofia Kasprowicz. Powiedzieli, że to pomyłka, że urzędnik, który wypisywał, był pijany, że potem go wyrzucono z pracy, że to głośna sprawa opisywana niegdyś przez prasę i oni ten akt trzymają jako taką pamiątkę pomyłki upublicznionej w mediach. A ja… uwierzyłam, chociaż… coś mi nie zgrzewało. Nie umiałam jednak wtedy powiedzieć co. Może ich miny? Tuż przed maturą znalazłam w piwnicy pudło. Zawierało mnóstwo zdjęć. Nigdy nie zaglądałam do środka, ale jakoś tego dnia nabrałam ochoty. Szybko okazało się, że wszystkie zdjęcia znałam. Poza tym jednym…
Marta drżącą ręką otworzyła torebkę i z portfela wyjęła małą fotografię. Była ukryta w dowodzie rejestracyjnym samochodu. Przedstawiała dwóch takich samych chłopców, na oko trzyletnich, a podpisana była: „Antek i Bronek na budowie swojego domu”.
– Rozumiesz? – spytała ze łzami w oczach.
– Nie jestem pewien… – zaczął Maciek, ale Marta mu przerwała.
– To jest mój ojciec. Bronek. – Pokazała palcem chłopca stojącego z lewej strony. A to mój stryj Antek, który mnie wychowywał na architekta i miał nadzieję, że nigdy się nie dowiem, że ukradł mnie moim własnym rodzicom!
– Ale jak to UKRADŁ? Co się stało z twoimi rodzicami?
– Kiedy pokazałam im tę fotografię, byli zmieszani.
– Rodzice?
– No… teraz wiem, że to nie moi rodzice. Boże! Jak to trudno wyjaśnić. Ja nawet nie wiem, jak do nich mówić… – Marta próbowała nie płakać, ale powoli oczy zaczynały jej się szklić. – Moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Z babcią. Dziadek już wtedy mieszkał w Australii. W ogóle dziadkowie rozwiedli się, jak ojciec miał cztery lata. Dziadek odszedł do innej, a potem wyjechał z nią do Australii. Przed wyjazdem zdążył jeszcze zaprojektować i wybudować dom dla synów. Bliźniak. Lewa strona dla Antka, a prawa dla Bronka. Po wypadku przebudowano go na jednorodzinną willę według projektu ojca.
– Też był architektem? – spytał Maciek i dodał: – Przecież mówiłaś, że nie był…
W tym momencie Marta, która od dłuższego czasu starała się powstrzymać łzy, rozpłakała się jak dziecko. Wyrzucała z siebie pojedyncze słowa, z których Maciek składał całość. Okazało się, że Marta przez lata do brata ojca mówiła „tato”. Wierzyła, że jest jego córką, i teraz sama nie wie, jak mówić. Jej ojciec Bronek był historykiem sztuki. Matka Zofia też. Stryj Antek z żoną Zofią wykorzystali fakt, że bracia ożenili się z kobietami o takim samym imieniu, kiedy adoptowali Martę. A adoptowali dlatego, że rodzice Marty zginęli w wypadku wraz z babcią w drodze do Warszawy z Mazur, gdzie robili dokumentację jakiegoś zamku. Marta miała wtedy półtora roku. Rodzice na tę dokumentację wzięli ze sobą babcię, bo tak jak dziadek i ojciec, tak i ona była architektem i zaofiarowała pomoc. Architektem był też Antek, który z żoną nie mógł mieć dzieci, a oboje marzyli o dziecku. To stąd zdjęcia Zofii z małą Martą na ręku. Zofia była jej matką chrzestną. Gdy Marta spytała kiedyś o rodziców chrzestnych usłyszała, że nie żyją. Marta miała na pierwsze Antonina na cześć stryja. Obaj bracia byli bardzo ze sobą związani. Ale podobno babcia powiedziała, że takie imię u dziewczynki może budzić śmiech, więc wszyscy mówili do niej tym drugim i tak już zostało.
– Oni myśleli, że to się nie wyda? – spytał zdumiony Maciek.
– Najwyraźniej… Ojciec wyrzucił wszystkie… – Marta nagle urwała i znów rozszlochała się. – O Boże! Boże! Ty słyszysz? Nie wiem, jak mam o nich i do nich mówić. Ja trzeci rok tak żyję. Nawet tobie nie umiem tego składnie opowiedzieć. Ale to dlatego nie chciałam iść na architekturę. Wcześniej myślałam, że będę robić to, co ojciec i dziadek, a jak odkryłam prawdę, to się poczułam, jakby mi ktoś życie ukradł! Rozumiesz? Ja się ich pytałam o zdjęcie matki. Nie ma! Ojciec wyrzucił wszystkie ich zdjęcia. Boże! Słyszysz, Maciek, jak ja mówię? Cały czas mówię o nim ojciec, a to nie jest mój ojciec!
Maciek przytulił Martę mocno do siebie i głaskał po głowie. A ona nadal mówiła urywanymi zdaniami.
– Nie zrobił im napisów na grobie. Są w środku, ale napis mówi tylko o babci.
– Ale jak oni ci to wytłumaczyli?
– Że dziecko chowane w poczuciu bycia sierotą nie jest szczęśliwe, a ponieważ oni mnie kochali, to chcieli dać dom i chcieli, żebym była szczęśliwa.
– I byłaś szczęśliwa? Dali ci dom? – pytania zadane przez Maćka zawisły w powietrzu. Marta milczała. – No powiedz… czułaś się kochana? Czułaś się z nimi bezpieczna?
– Tak, ale… wiesz… ja ich spytałam, kiedy zamierzali powiedzieć mi prawdę. Ojciec powiedział, że przygotował kopertę do otwarcia po swojej śmierci, a matka na to: „Przecież obiecałeś mi, że nigdy”.
– I jest ta koperta?
– Ojciec, to znaczy… Boże, Maciek… ty słyszysz, jak ja mówię? Ja ciągle nie wiem, jak mówić! W każdym razie on mi ją dał. Był tam akt ślubu moich rodziców. Moja matka była dwadzieścia lat młodsza od tej Zofii, do której mówiłam „mamo”. Spytałam ich, czy mogłabym zobaczyć jakieś jej zdjęcie, ale spalili wszystkie. Wyobrażasz sobie? Ojciec spalił wszystkie swoje zdjęcia z dzieciństwa, na których był razem z bratem. Tego jednego nie zauważyli. Spalił też wszystkie zdjęcia mojej matki. Nie wiem, jak wyglądała.
– A rodzice twojej matki?
– Matka miała szesnaście lat, jak zmarła jej mama, a osiemnaście, jak zmarł ojciec. Rodzeństwa nie miała. Dziadek ze strony ojca, czyli jej teść, to jedyna nadzieja. Może dostał zdjęcie rodziców ze ślubu? Może mu wysłali tam do Australii? Dlatego cię poprosiłam… Pójdziesz ze mną na spotkanie z nim?
– Gdzie?
– Przyjeżdża za miesiąc do Polski, ale jeszcze nie wiem, gdzie się zatrzyma.
– Nie u was?
– U nas? Żartujesz chyba. Ojciec… Boże! Znów to powiedziałam. – Marta westchnęła ciężko i po chwili dodała, że wychowujący ją stryj nie utrzymuje z dziadkiem kontaktów. – Ma pretensje, że kiedyś zostawił matkę. Nie wiem, gdzie dziadek się zatrzyma.
– A skąd wiesz, że przyjeżdża?
Marta wyjęła z kieszeni wydruk artykułu z komputera. Miał dzisiejszą datę. Maciek przeczytał: „W marcu do Warszawy ma przyjechać słynny australijski architekt Chris Neumann znany z licznych projektów zagospodarowania przestrzennego miast. Neumann urodził się w Warszawie w 1944 roku. W 1968 roku ukończył architekturę na Politechnice Warszawskiej. Z Polski wyjechał w pierwszej połowie lat 70. Przyjeżdża na rozmowy z władzami miasta na temat koncepcji zagospodarowania przestrzeni wokół Pałacu Kultury i Nauki, bo to jego projekt wygrał konkurs. To pierwsza wizyta Neumanna w Polsce od prawie 40 lat…”.
Maciek spojrzał na Martę. Jej zapłakane oczy wyjaśniły mu wszystko. To była najważniejsza dla niej rzecz. Przytulił ją mocno do siebie.
– Pójdę z tobą na koniec świata – powiedział, bo poczuł jedno. Wreszcie Marta nie ma przed nim żadnych tajemnic.