SZOFER (1)
Nie wiedziała, co robić. Najlepiej byłoby przeprosić Olka, ale… to oznaczałoby jawne przyznanie się, że źle z nim postępowała. Odebrałaby to jako osobistą porażkę. Tego nie chciała. Czuła się jednak potwornie samotna.
Wbrew temu, co sama sobie wmawiała, prowadzenie samochodu okazało się całkiem przyjemne. A kurs na prawo jazdy pozwolił jej w ogóle jakoś przeżyć te nieszczęsne wczasy z Olkiem. Może byłyby lepsze, gdyby nie on? To, że wiedział, co się stało, sprawiało, że choć siedzenie za kółkiem ją cieszyło, próbowała wmówić sobie, że tak nie jest.
Na szczęście wczasy już się skończyły. Zostawała teraźniejszość, ale i ta bolała. Fakt, że wyjeżdżając z Kiełpina, trzeba było minąć zakręt, na którym rozbił się Wojtek, sprawił, że nowiutki peugeot wciąż stał w garażu. Czasami szła tam i głaskała lakierowaną maskę. Wtedy wspomnienie Wojtka wiążącego jej chustkę na oczach samo przychodziło… I równie szybko jak przychodziło – znikało.
Powoli jednak docierało do niej, że czuje się samotna na własne życzenie. Przecież nawet podczas ostatniej wizyty u Małgosi zachowała się nie jak przyjaciółka. Przez dwie godziny opowiadała tylko, że jest w żałobie, że nikt jej nie rozumie. Wylewała swoje żale, że nie pojechała na pogrzeb do Lublina. Że na Zaduszki nie miała z kim tam pojechać, że sama się boi, że na grób nie trafi, bo wie tylko, że to przy Lipowej. Tego, co miała do powiedzenia Małgosia, w ogóle nie słuchała.
Czuła się jak w matni. Żałoba przygniatała ją coraz bardziej. Brakowało jej Wojtka, ale z tygodnia na tydzień coraz częściej myślała, że pamięć o nim jakby wyrywała ją ze świata. Gdy wchodziła do klasy, milkły śmiechy. Ludzie sami z siebie z nią nie rozmawiali. Cóż… Trzeci miesiąc ich odpychała. Już sama nie wiedziała, co robić.
* * *
Do tej rozmowy Olek szykował się długo. Nie było dnia, by o tym nie myślał, ale ciągle jakby czegoś się bał. A czas płynął. Atmosfera między nim a Kamilą stawała się nie do zniesienia.
Na dodatek treningi judo, na które od tylu lat uczęszczał, coraz bardziej go męczyły. Po pierwsze teraz miał na nie dalej niż kiedyś. Przeprowadzka poza Warszawę spowodowała, że do szkoły musiał jeździć przez całe miasto. Po drugie z dawnej paczki na treningach nie pozostał nikt. Wszyscy z powodu matury opuścili sekcję, obiecując, że kiedyś wrócą. Trener powtarzał, że jak się raz zrezygnuje, to się z reguły nie wraca. Olek to czuł. Dlatego nie rezygnował. W judo nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
Teraz jednak z każdym treningiem ogarniały go wątpliwości. Czy słusznie zrobił? Nawet pogadać po treningu nie ma z kim. Wszystko się zazębiało – Kamila, treningi, szkoła, plany. Myślał o tym, wchodząc do domu Kamili. Miał odebrać od niej Malwinę. Z pozoru proste. Ale tylko z pozoru. Gdy tylko wszedł do pokoju Kuby, młodsza siostra dostała niemal ataku histerii.
– Ja muszę! Ja muszę się odegrać – łkała Malwina. – Ja muszę! – powtarzała z mocą. – To już czwarta partia w chińczyka, którą wygrał Kuba.
Olek już miał zamiar coś powiedzieć, kiedy za plecami usłyszał głos babci:
– Chodź do kuchni, dam ci placków z jabłkami, a oni niech jeszcze pograją. Przecież jutro wolny dzień.
Po chwili siedział przy stole i pałaszował obficie polane słodką śmietaną placki, obserwując przy tym krzątającą się w kuchni starszą panią. Może to z nią pogadać o tym, co tak strasznie go dręczy? Kamila poza domem, więc nie ma ryzyka, że zaraz wejdzie. Swoją drogą ciekawe, gdzie wyszła o tej porze.
Od września z Kiełpina do swoich warszawskich szkół z reguły jeździli we dwójkę. Najczęściej samochodem Olka. Czasem, ale z rzadka, Olek jechał sam, a Kamilę podrzucał jej ojciec.
Kiedy jechali we dwójkę, Kamila przeważnie milczała. A przecież podróż z Kiełpina na Pragę Południe to przeszło dwadzieścia kilometrów. To w godzinach szczytu kawał czasu spędzany w aucie. Ale ona nic. Cisza. Najpierw jeszcze próbował zagadywać, opowiadać coś, potem… już tylko włączał radio. Gdy dojeżdżał na Saską pod liceum Mickiewicza, wysiadała i na odchodne rzucała albo że po lekcjach poczeka na niego w bibliotece przy Meksykańskiej, albo żeby on tam na nią zaczekał. Nie pytała o nic. Nic też nie opowiadała. Zupełnie jakby był jej szoferem.
Codziennie ostentacyjnie ubrana na czarno, co silnie kontrastowało z jej jasnymi włosami, w milczeniu siadała na przednim siedzeniu. Olek już dawno się pogubił. Czy jeszcze ją kocha? Czy to jeszcze ona? Czy ktoś zupełnie nowy i obcy? Gdzie się podziała dawna Kamila? Śmierć Wojtka, owszem, coś okropnego, sam też bardzo to przeżył. Wielokrotnie wyobrażał sobie, co muszą czuć jego rodzice, dla których był jedynym synem. Ale żadna śmierć, nawet bliskiej osoby, to nie powód, by tak ranić otoczenie. Kamila zachowywała się teraz jak całkowicie odarta z uczuć. Jak manekin, na którym dobrze leżą czarna spódnica lub czarne spodnie i równie czarny golf. Jak cyborg.
Olek nie wiedział, z kim o tym rozmawiać. Próbował z Maćkiem, ale przez Gadu-Gadu, telefon czy Skype'a to żadna rozmowa. A jechać do niego nie mógł. W końcu po lekcjach z reguły wracał do domu z Kamilą. Wracać potem znowu na Kępę? Obłęd. Robiłby wtedy dziennie nie pięćdziesiąt, ale sto kilometrów, spędzając kilka godzin w korkach.
No i przecież w tym roku miał maturę. Marzył o studiach na AWF-ie. Sport to było coś, co od dawna go fascynowało. Wprawdzie jeszcze nie do końca zdecydował, jaki kierunek go interesuje, ale był i tak bliżej podjęcia decyzji o swojej przyszłości niż inni. No i z Kiełpina jest znacznie bliżej na AWF niż na jakąkolwiek inną uczelnię.
Chciał wiedzieć, co zamierza Kamila, ale nie śmiał spytać. Tyle razy ucinała wszelkie próby nawiązania poważnej rozmowy. Co robić? Wiele razy myślał, że może pogadać o tym z kimś, kto ich oboje zna dłużej i lepiej. Na przykład z kimś z rodziców, ale jakoś się nie składało. A teraz okazja nadarzyła się sama. Był akurat sobotni wieczór i Malwina nie wracała od Kuby. Mama wysłała go po odbiór młodszej siostry, bo telefoniczne ponaglenia nie odnosiły żadnego skutku.
Teraz siedząc w kuchni i zajadając placki z jabłkami, nabierał coraz większej śmiałości, by zasięgnąć rady babci Kamili. Zawsze wydawała mu się osobą mocno stąpającą po ziemi. Tylko jak ją zagadnąć?
– Wie pani… ja czasami nie wiem, co mam robić – zaczął.
– O co chodzi, kotuniu? Masz jakiś problem? W szkole? – Babcia Kamili spojrzała na niego spod okularów, przerywając wyjmowanie naczyń ze zmywarki. Lubiła tego chłopca. No, wprawdzie jej zdaniem przywiązywał zbytnią wagę do wyglądu, chyba bez sensu ciągle tyle ćwiczył, ale… któż jest bez wad?
– Chodzi mi o to, że Kamila traktuje mnie jak… ja nie wiem, jak to nazwać. Nie chcę powiedzieć czegoś złego, ale…
– Mów śmiało!
– Kiedy jedziemy do szkoły, w ogóle ze mną nie rozmawia.
– Ho, ho! Zdziwiłabym się, gdyby było inaczej. Tu też z nikim nie rozmawia. Ja co prawda bywam tu tylko w weekendy, ale swoje widzę. Reszty się domyślam. Czemu cię to martwi? – Babcia wytarła ręce w fartuch, zamknęła zmywarkę i siadła koło Olka, przyglądając mu się badawczo.
– Męczy mnie rola szofera – wyznał, wzdychając ciężko. – Wszystko jest podporządkowane jej. Wyjeżdżam wcześniej, bo ją muszę odwieźć. Po lekcjach nie mogę nigdzie jechać i nic załatwić, bo jadę po nią. Dwa razy w tygodniu odwożę ją do domu i wracam do Warszawy na trening. Nie mam życia prywatnego. A przecież.. to nie jest moja dziewczyna. – W jego głosie dało się wyczuć smutek. – Ja się tym duszę. Na dodatek, kiedy razem jedziemy, czuję, jakbym jej swoją obecnością wręcz przeszkadzał. Mam wrażenie, że się narzucam, choć przecież z tym wspólnym jeżdżeniem to nie był mój pomysł. Poza tym… – Olek zawiesił głos, jakby się wahał. Powiedzieć czy nie? Po chwili jednak wypalił: – Ona ma samochód. Ja nie wiem, czy to jej unikanie siadania za kierownicą to dobry pomysł. Przecież to nie był jej wypadek. Powinna się przełamać. Dla własnego dobra i dla dobra nas wszystkich. Wie pani… ja mam wrażenie, że ona sama siebie zmusza do cierpienia. Tyle że swoim zachowaniem wciąga w to i nas. Ja zgadzam się, że jej mama… że pani córka… – zaczął plątać się, bo nie wiedział, jak wybrnąć.
– No, nie zachowała się wtedy w porządku – weszła mu w słowo babcia.
– No właśnie – dopowiedział Olek ucieszony, że spotkał się ze zrozumieniem – ale… to już się nie odstanie. To jest tragedia, że Wojtek zginął, ale… trzeba żyć dalej. Ona za ten wypadek wini i karze nas wszystkich. Właściwie cały świat. Ja nie umiem jej pomóc, bo nie chcę, by mnie znienawidziła. Może z mojej strony w tym jest jakiś egoizm? Może chcę po prostu, by mnie… no nie wiem… no wie pani…
– Wiem, dziecko – odparła babcia Kamili, ucinając rozmowę. – I pomyślę o tym. Idź teraz do siebie i się nie martw. A rodzicom powiedz, że osobiście dopilnuję, by Malwina przyszła do domu zaraz, jak tylko się odegra w chińczyka.