PUDEŁKO (2)
We wtorkowy ranek Marcin pewnie spałby dużo dłużej niż zwykle, ale Magdusia podekscytowana nowym pudełkiem obudziła go już o piątej rano i zażądała przyrządzenia drugiego śniadania.
– Ty najpierw pierwsze zjedz! – zarządził Marcin i wysłał młodszą siostrę do łazienki, a potem ruszył do kuchni.
Pudełko w minionki leżało na stole. Marcin musiał już wczoraj przyznać, że znacząco różniło się od obu tych, których siostra używała wcześniej. Przede wszystkim był to zestaw złożony z trzech części. Oprócz pudełka w jego skład wchodził bidon, a całość zamykało się w zgrabnej torebce, którą można było zawiesić na ramieniu i włożyć do niej jeszcze kilka innych drobnych rzeczy. Wszystko to wyglądało na rzecz bardzo porządną, by nie powiedzieć nawet… elegancką.
Marcin dość szybko uwinął się z wyprawianiem rodzeństwa do szkoły, choć zapał Magdusi, by iść tam natychmiast, trochę go bawił. Zwłaszcza że z drugiej strony obserwował dokładnie odwrotną reakcję Mateusza, który starał się zrobić wszystko, by do szkoły nie iść. A przecież oboje chodzili tam razem.
Gdy tylko za rodzeństwem zamknęły się drzwi, zerknął na zegarek. Było za wcześnie, by dzwonić do Kamili. Poczekał do dziesiątej. Przez ten czas sprzątnął, pozmywał i drugi raz nakarmił miauczącego kota.
– Chciałem ci jeszcze raz podziękować za to pudełko… – zaczął, gdy tylko odebrała telefon, ale Kamila przerwała:
– Nie ma sprawy – odparła wesoło. – To był dziewczyński problem, którego nie byliście w stanie zrozumieć, i cieszę się, że mogłam pomóc go rozwiązać. Biedna ta twoja Magda. Być jedyną kobietą w domu… Nawet kota wzięliście samca. Horror!
Marcin zaśmiał się, ale usłyszał w słuchawce sygnał zwiastujący, że ktoś próbuje się do niego dodzwonić. Spojrzał na wyświetlacz komórki i ujrzał napis: „Szkoła Mateusza”.
– Muszę kończyć – powiedział i dodał: – Dzwonią ze szkoły Mateusza. Pewnie znów coś zmalował. Widzimy się dzisiaj? – spytał, a usłyszawszy, że Kamila przyjedzie wieczorem, rozłączył się.
Niestety telefon ze szkoły nie dotyczył Mateusza, a… Magdy. Dyrektorka Zdzieszyńska wzywała Marcina do szkoły natychmiast. Zameldował się w jej gabinecie już po kwadransie.
– Co się stało? – wysapał od progu, ale po chwili już wiedział, że tym razem został wezwany… w sprawie nieszczęsnego nowego pudełka na drugie śniadanie, bo zauważył je na biurku dyrektorki.
– Czy to jest…? – zaczęła dyrektorka, ale nie dokończyła, gdy Marcin powiedział:
– Nowe śniadaniowe pudełko mojej siostry.
– No to w tej sprawie kamień spadł mi z serca. – Odparła dyrektorka i z miejsca zaproponowała Marcinowi kawę. – Bo to nie wszystko – dodała po chwili.
– Ale o co chodzi? – spytał Marcin zdumiony, że można było go fatygować do szkoły z powodu… pudełka.
– Magda pobiła się z koleżanką.
– Magda? Pobiła? – zdumiał się Marcin.
Siostra nigdy z nikim się nie biła. Miał często wrażenie, że bójki między bratem a Piotrkiem Koperskim, z którym na szczęście Mateusz już nie chodził do jednej klasy, były czymś, co ją drażniło. Cóż więc takiego się stało, że pobiła się z jakąś koleżanką. I z którą? Nie zdążył zapytać, bo dyrektorka sama z siebie wytłumaczyła, że ofiarą Magdusi jest… Wioletka. Do pobicia doszło na przerwie śniadaniowej.
– Podobno gdy Wioletka zobaczyła pudełko Magdy, powiedziała, że jest kradzione.
– Dlaczego miałoby być kradzione?
Okazało się, że gdy dziewczynki rozdzielono i zaczęto z nimi rozmawiać w gabinecie szkolnego pedagoga, z trudem, ale jednak doszli do sedna konfliktu. Otóż Wioletka ujrzawszy pudełko, wykrzyczała, że musi być kradzione, bo Magda jest za biedna, by mieć tak porządną rzecz. Magda powiedziała, że nie jest kradzione, bo kupiła je Kamila. Na co Wioletka spytała, kim jest Kamila, a Magda odparła, że dziewczyną jej brata. Opowiedziała też, że na zakupy pojechały samochodem Kamili, a ona, Magda, wybrała sobie takie pudełko, jakie chciała.
Marcin, słuchając opowieści, tylko potakiwał na znak, że dokładnie tak było. Końcówka opowieści dyrektorki zwaliła go jednak z nóg. Okazało się bowiem, że Wioletka nie uwierzyła w ani jedno słowo Magdusi, twierdząc, że nie jest możliwe, by jej starszy brat miał taką dziewczynę, którą stać na kupienie Magdusi pudełka pudełka.
„Jest dziadem, jak cała twoja dziadowska rodzina!” – krzyczała Wioletka i pewnie krzyczałaby tak dalej, gdyby nie cios pięścią w twarz, jaki sprzedała jej spokojna dotąd Magdusia.
– Rozumiem, że wszystko to, co mówiła siostra, jest prawdą, ale… – zaczęła dyrektorka, ale Marcin jej przerwał.
– Niech pani nie kończy. Chodzi o to, że nawet w takiej sytuacji nie powinna się tak zachowywać?
– Właśnie! – odparła dyrektorka i rozpromieniła się pewna, że spotkała się ze zrozumieniem.
– A ja uważam, że powinna jej przywalić już kilka dni temu – powiedział Marcin, a widząc zaskoczoną minę dyrektorki, dodał: – Od tygodnia ryczała, że Wioletka dokucza jej, że ma brzydkie pudełko, że powinna mieć nie ze smerfami, a z minionkami. No to ojciec kupił jej te cholernie minionki. I wie pani, co się stało?
Dyrektorka w milczeniu poruszyła głową najpierw przecząco, a potem potakująco, tak jakby nie wiedziała, jaka reakcja będzie oznaczała, że nie wie.
– Wczoraj poszła z tym pudełkiem pierwszy raz do klasy, a do domu wróciła w takiej histerii, że aż spazmów dostała. Dlaczego? Bo Wioletka powiedziała jej, że tandetne. No i rzeczywiście moja dziewczyna kupiła jej nowe, i rzeczywiście było drogie. I prawdą jest, że my sami byśmy jej takiego nie kupili. Ale nie dlatego, że nas nie stać, ale dlatego, że wszyscy mamy to gdzieś! – wykrzyczał Marcin. – Nie uważa pani, że powinni państwo porozmawiać z rodzicami Wioletki?
– Ale to ona ma rozbity nos… – zaczęła dyrektorka.
– Ale nie miałaby go, gdyby nie terroryzowała mojej siostry swoim bogactwem! Niektórym ludziom od kasy to się w głowie przewraca – stwierdził rozgoryczony i dodał: – Ja z Magdą oczywiście porozmawiam, ale tak po ludzku to w ogóle jej się nie dziwię. Aha. I jeśli z tego powodu Magda będzie miała obniżone sprawowanie, a Wioletka nie, to zapewniam, że zawiadomię o sprawie kuratorium. A tu na rozmowę przyjdzie mój ojciec, a pani wie, jaki on jest.
Ostatnie słowo zabrzmiało jak groźba, ale dyrektorka nie była tym zgorszona. Marcin odniósł wrażenie, że dopiero teraz do niej dotarło, że konflikt między Magdą a Wioletką to nie jest taka prosta sprawa.
– Proszę zabrać ze sobą ten zestaw śniadaniowy – powiedziała.
– Dlaczego? – spytał Marcin.
– Bo… – Dyrektorka zamilkła. Nie wiedziała, jak powiedzieć, że w trakcie szarpaniny Wioletka pudełko połamała, a torebkę rozerwała, krzycząc, by Magda przestała ryczeć, bo kradzione nie tuczy.
Marcin w rozmiarach zniszczeń zorientował się natychmiast, gdy tylko wziął komplet do ręki. Popatrzył na dyrektorkę znacząco. Skuliła się w sobie.
– Zadzwonię do rodziców Wioletki – powiedziała z mocą.
– No myślę – odparł Marcin i spytał: – Czy Magda wie, że to zostało zniszczone?
– Chyba nie…
– To proszę jej nie mówić. – Marcin pożegnawszy się, wyszedł z gabinetu.
Kawa zrobiona przez sekretarkę pozostała na dyrektorskim stole nietknięta, a Zdzieszyńska patrzyła na nią jak na wyrzut sumienia.
W tym czasie Marcin szedł na przystanek. Jechał do sklepu, w którym wczoraj Kamila kupiła zestaw śniadaniowy. W myślach liczył, czy stać go na zakup nowego, i obiecywał sobie jedno. Nigdy więcej nie pozwoli Kamili, by komukolwiek z nich zrobiła taki drogi prezent. Nie przypuszczał jednak, że obiecywać to sobie mógł. Nie miał przecież zielonego pojęcia, że Kamila, gdy czegoś chciała, i tak stawiała na swoim. Myślał też o dyrektorce i o tym, że historię z gnębieniem przez Mateusza Miriam poniekąd zbagatelizowała, za co wtedy był jej wdzięczny. A teraz takie głupstwo rozdmuchiwała, jakby to było Bóg wie co. Nie wiedział bowiem, że w tym konflikcie sprężynę nakręcali rodzice dziewczynki, którzy w przeciwieństwie do rodziców Miriam uwielbiali konflikty.