OBSZCZYMUR
– Wiesz co… – zaczęła Małgosia.
Usadowiła się wygodnie w obszernym fotelu w pokoju Kamili. Fotel był nowy i Małgosia trochę tego fotela Kamili zazdrościła. O! W takim jakby rozwaliła się z książką, to… byłaby w siódmym niebie. Ściągnęłaby ją z niego tylko fizjologia, czyli siusiu. Choć Maciek ostatnio rozwijał przed nią wizje tronu z nocnikiem. W siedemnastym wieku we Włoszech możnowładcy mieli takie specjalne trony z drzwiczkami i dziurą w siedzeniu. Siadali na tym tronie z dziurą i przyjmując audiencje, załatwiali się.
– Hę?! – spytała wtedy, patrząc na niego z niedowierzaniem.
– Nie chcesz, to nie wierz, ale taka jest prawda. Widziałem na jednym filmie kostiumowym. – Maciek wzruszył ramionami.
Nie. Takiego fotela to Małgosia by nie chciała. No bo co? Potem trzeba by z niego i tak wstać i wynieść zawartość nocnika. Przecież nie będzie siedzieć w smrodzie.
– Jakbyś miała taki tron, to miałabyś i służbę – stwierdził Maciek i dodał, że jego marzeniem jest właśnie tron z nocnikiem i służbą.
– Przecież to nierealne… – zauważyła Małgosia.
– A czy marzenia muszą być realne? Poza tym w ostateczności ty mogłabyś mi usługiwać – dodał po chwili.
Małgosia nie wiedziała, czy to miał być żart. Siedząc teraz na nowym fotelu Kamili, wracała myślami do tej rozmowy. Maciek się zmienił. Mówił teraz straszliwie głupoty. W ogóle nie traktował jej poważnie. Kiedy powiedziała mu, że chciałaby tak jak Kamila mieć psa, najlepiej jamnika, spytał ironicznie:
– Co pieniędzmi sra?
Zupełnie inny Maciek. Jakaś beznadzieja. Jakby go ktoś podmienił. Właśnie to chciała Kamili powiedzieć, ale przyjaciółka raz po raz wychodziła z pokoju, by po chwili wrócić z kolejnym czymś na tacy. Z ciastem, cukierkami, orzeszkami, wreszcie z dwoma kieliszeczkami domowej wiśniowej nalewki, którą zrobiła babcia Kamili, i uznawszy, że dziewczynki weszły w odpowiedni wiek, postanowiła je poczęstować.
– To się pije powolutku – powiedziała Kamila.
– Nie jestem Michał – odparła Małgosia i sięgnęła po kieliszek.
– Myślisz, że on nadal pije? – spytała Kamila.
– Nie mam pojęcia. – Małgosia umoczyła koniuszek języka w kieliszku. – Rany! Jakie to słodkie!
– Babcia z reguły dodaje do tortów i ciast… – powiedziała Kamila i też umoczyła język w nalewce. – Jak syrop, co?
– No…
– À propos Michała… Nie miałaś kontaktu z Kingą?
– Nie… myślałam, żeby zadzwonić, ale tak jakoś…
– Michał miał wypadek…
– Samochodowy?
– Czemu zaraz samochodowy? To tylko samochodem powoduje się wypadki? A w górach upadek ze skał to…
– W górach był?
– Nie mówię, że był w górach… podałam taki przykład.
– To co mu się stało?
– Pobili go na ulicy…
– Kto?
– Właśnie! I to jest ciekawe… Michał nie chce mówić. Teraz to się i tak nieprędko czegoś dowiem, bo wakacje się zaczęły i właściwie… musiałabym iść do niego, a wiesz, jak to z nami jest… – Kamila westchnęła ciężko.
– Yhm…
– No ale zaczęłaś coś mówić…
– Tak. Że jest jakoś inaczej teraz.
– Z czym?
– No ze mną i z Maćkiem.
– A co się dzieje?
Małgosia się zamyśliła.
– Jest zupełnie inaczej – odezwała się po chwili.
– Inaczej, czyli jak? – Kamila była wyraźnie zniecierpliwiona.
– Nie umiem ci tego opowiedzieć. – Małgosia westchnęła ciężko i znów zanurzyła język w kieliszku z likierem. – Po prostu nie jest tak jak dawniej.
– Ale jakoś gorzej?
– Zdecydowanie. Mam wrażenie, że Maciek mi nie ufa.
– Wiesz… ja się mu trochę nie dziwię…
– No i ty przeciwko mnie?
– Nie przeciwko, ale jak ja kiedyś z Michałem i z Olkiem… no wiesz… pamiętasz…
Kamila nie lubiła wracać wspomnieniami do tamtych wydarzeń. Bo jakże była wtedy głupia. Sama nie wiedziała, czego chce. Najpierw nie chciała Michała, a potem jak zainteresował się Kingą, a tuż przy niej pojawił się Olek, to ona… Kompletny kretynizm. Brr. Kamila wzdrygnęła się na samo wspomnienie. O! Teraz już by tak nie postąpiła. Teraz jest dorosła. No… owszem. Okłamała Olka w sprawie imienin Wojtka, ale… to jest zupełnie, ale to zupełnie co innego. Tak, tak! Absolutnie!
– Pamiętam – dobiegł ją głos Małgosi. – Ale ja teraz to co innego niż ty wtedy.
– No wiadomo, że ty to co innego niż ja, ale… też nie jesteś zdecydowana – rzuciła Kamila z lekką kpiną i przyjrzała się badawczo przyjaciółce.
– Jestem!
– Taaak?
– Tak! Paweł nic a nic mnie nie obchodzi, ale…
– Nic a nic?
– Nic a nic!
– To czemu z nim korespondujesz?
– Bo on jest tam w Stanach biedny, osamotniony… tamtejsze Polki…
– To jednak cię obchodzi!
– Oj, Kamila!
– A jak w ogóle się pogodziliście?
– To było jeszcze tego dnia, kiedy Karol zrobił lipny alarm…
* * *
– Zaczekaj! – zawołał Maciek, ale Małgosia się nie odwróciła. Równym krokiem szła w kierunku szatni. Dogonił ją dopiero na dole przy boksach. – Przecież i tak nie wypuszczą cię ze szkoły – stwierdził, macając się po kieszeniach w poszukiwaniu chusteczki. Nie znalazł. – No, daj spokój – powiedział i wyciągnął rękę, chcąc objąć ją ramieniem.
Odsunęła się.
– Idź sobie! – powiedziała przez łzy.
– Małgo… – zaczął Maciek. – Mogę sobie iść, ale… czy rzeczywiście oboje tego chcemy?
Nie odpowiedziała. W milczeniu ocierała łzy wierzchem dłoni.
– Będzie kolejna afera… Karol będzie miał przechlapane… Idź przeproś Janeczkę.
– Niech będzie afera! – rzuciła wściekle.
– Ale ja nie chcę, żebyś miała przykrości.
– A co ja ciebie obchodzę?
– Nie wiem – powiedział Maciek z rozbrajającą szczerością. Zapadło milczenie. Nie patrzyli na siebie. – Ale… obchodzisz – dodał po chwili.
Kilka minut później oboje wrócili do klasy.
* * *
– Od tamtej pory nie rozmawialiśmy na ten temat – podsumowała Małgosia.
– To pewnie dlatego nie jest jak dawniej – stwierdziła Kamila. – Wisi coś nad wami w powietrzu, a wy zamiast pogadać, rozebrać na czynniki pierwsze…
Małgosia spojrzała na Kamilę. Teraz znów to przyjaciółka jest górą. Jest tą mocniejszą, silniejszą… a Małgosia? Znów jak dawniej nie ma wiary w siebie. No i jeszcze mama. Przez mamę nie może zaprosić Maćka. Nie może wyjaśnić na spokojnie wielu spraw. Bo jak ostatnio ją odwiedził, to mama co chwila wpadała do pokoju. Niby spytać o pranie. Niby spytać o stopnie… a tak naprawdę Małgosia miała wrażenie, że mama po prostu chce kontrolować jej życie. No i jak tu rozmawiać z Maćkiem? Zresztą co ma mu powiedzieć? Że ostatnio jest dla niej okrutny?
„Wytrzyj sobie okulary, bo nic nie widzisz…”.
Kiedyś po prostu sam jej te okulary wycierał. A teraz?
„Weź je sobie popraw i wsuń na nos, bo wyglądasz jak stara baba”.
Albo to:
„No i co tak się marszczysz?”.
To było na ostatniej matematyce, kiedy mrużąc oczy, patrzyła na tablicę i wyobrażała sobie, że te smugi po gąbce to jakieś figury.
Ileż to razy ostatnio przez niego płakała. Nie przy nim. Sama. By nie widział, że to, co do niej mówi – boli. Teraz też płacze. Przy Kamili. A wielkie łzy płyną jej po policzkach. Tamten Maciek by ją przytulił. Przy tym Maćku rozpłakać się nie można. A nuż wykpi?
* * *
– Jak tam ta twoja dziewczyna? – spytała pani Joanna.
Maciek milczy. Urabia palcami glinę. Uwielbia to robić. Glina jest miękka.
– Coś ostatnio nie przychodzi po ciebie na zajęcia. Nie dzwoni w trakcie. Nie esemesuje… – dodał zaczepnie Igor.
Jest nowy na zajęciach. A zachowuje się tak, jakby chodził tu wieki. Bezczelny. Maciek patrzy na niego z nienawiścią. Ma ochotę coś odburknąć, ale… milczy. Ugniata tylko glinę i zastanawia się, co z niej ulepić. Stara się nie słuchać Igora.
– Dajcie spokój – rzuciła pani Joanna.
– Ale ja nic… – wycofał się Igor.
– Nic… tylko wtrącasz się w nie swoje sprawy – warknął Maciek.
– Oj, Maciek, zmieniłeś się. Obserwuję cię w ostatnich tygodniach i poznać nie mogę – westchnęła pani Joanna. – Jakiś inny jesteś. Gdzie się podział ten wesoły, uśmiechnięty chłopak, który przyszedł tu kilka lat temu? Jeszcze na początku roku był, a teraz? Oj, zmienia liceum człowieka.
Maciek prychnął. Glina miga mu w palcach. Jeszcze nie wie, co z niej ulepi. Już dobry kwadrans formuje ją w jakiś walec. Ale co z niego będzie? Z zamyślenia wyrwał go dźwięk komórki.
– A nieprawda! – zawołała pani Joanna. – Jednak ukochana dzwoni.
Maciek wyjął z kieszeni telefon. To Kamila.
– Możesz mówić? – usłyszał w słuchawce znajomy głos.
– A co? Coś się stało?
– Nie… nic… to znaczy… tak. To znaczy… jakiś dziwny jesteś. Zmieniłeś się.
Jeszcze i ona. Maciek zmełł w ustach przekleństwo. Co jest? Nie może być sobą? Ale… z drugiej strony… Czy jest? Ostatnie tygodnie dały mu wiele do myślenia. Niby pogodził się z Małgosią. Ale… wszystko go w niej wkurza. Wszędzie węszy podstęp. Teraz też… Małgosia pewnie kazała Kamili zadzwonić.
– Wiesz co… Nie mów Małgosi, że do ciebie dzwoniłam, ale… ona była u mnie… mówiła, że coś tam jest… że ty ciągle… Oj… – Kamila urwała. Jak rozmawiać z Maćkiem? Jak rozmawiać z nim przez telefon? Kiedy nie można zobaczyć twarzy, min, brwi unoszących się ze zdziwienia lub zmarszczonych z niezadowolenia. Czy milczenie oznacza, że słucha, czy że nie słucha?
– No, ale o co w końcu chodzi?
– Nie… no nic… Małgosia się męczy… coś jest nie tak jak dawniej.
– No a jak ma być?
– Ja nie wiem… wy musicie wiedzieć. Powinniście rozmawiać…
– A ty musisz się wtrącać? – spytał Maciek i ściszył głos. Poczuł, że wszyscy na zajęciach gapią się na niego. Przykrył słuchawkę wierzchem dłoni i wyszedł do ogródka.
– Nie wtrącam się… – Kamila nabrała powietrza i wyrzuciła z siebie: – Po prostu Małgosia to moja przyjaciółka. A i ciebie miałam za…
– No tak… to po tobie i po twoich zagrywkach z Czarnym ma tę nieuczciwość.
– Daj spokój, Maciek… Nie była nieuczciwa.
– Była.
– Jeśli tak uważasz, to po co się z nią godziłeś?
Maciek milczał.
– Albo się rozstańcie, albo traktuj ją tak, jak ona na to zasługuje.
– Traktuję tak, jak na to zasługuje.
– Oszalałeś chyba. Zupełnie cię nie poznaję. Ty się nad nią znęcasz psychicznie. Powtórzyła mi te twoje teksty… Miłość to…
Ale Maciek już nie słuchał. Odłożył słuchawkę i wrócił do pracowni. Igor i reszta oczywiście się na niego gapili. Mimowolnie spojrzał w lustro. Na swoje własne odbicie, ale jakieś zmienione. Wielki, długi mars biegnie tuż nad brwiami. A przecież do Małgosi niedawno mówił, by się nie marszczyła. Sam też się marszczy.
Mimowolnie wpada mu w ucho fragment opowieści pani Joanny, która działa w jakiejś organizacji społecznej pomagającej ludziom i właśnie opowiada:
– Przychodzę do tego faceta, a on mówi, że całe życie był niedobry dla żony. Doprowadził do tego, że i dzieci się od niego odwróciły. A teraz zachorował, a żona zmarła. Został sam. Było mi go żal… i wiecie, chciałam tam jeszcze raz przyjść, jakoś mu pomóc… i wtedy jego sąsiadka powiedziała, że on nie zasługuje na litość. Bo to kawał bydlaka.
– I co? – spytał Igor.
– I więcej tam nie poszłam.
Maciek usiadł za stołem. Z powrotem wziął w ręce kawałek gliny i zaczął lepić. Psa. Jamnika z zadartą nogą.
* * *
– Małgosia! Małgosia!
Znajomy głos rozbrzmiewał na całą ulicę. Odwróciła się. Maciek podbiegł w jej kierunku. To dlatego się zatrzymała. Spokojnie. Poczeka, aż Maciek dobiegnie.
– Mam coś dla ciebie… – wydyszał.
– Co?
Małgosia spojrzała na niego sponad opadających na czubek nosa okularów. Maciek poprawił je, po czym złapał ją za rękę i zaczął ciągnąć w kierunku Niekłańskiej. Już po chwili stanęli przed furtką pani Joanny.
– Zapomniałeś czegoś? – spytała pani Joanna, otwierając im.
– Nie. Chciałem tylko pokazać Małgosi to, co dziś zrobiłem.
– A proszę… Dobrze, że jeszcze nie zaczęłam układać…
Kiedy po chwili Małgosia stanęła przed stołem, na którym walały się resztki gliny, jej oczom ukazał się jamnik zadzierający nogę przy ceglanym murku.
– To jest obszczymur – powiedział Maciek. – Jak zostanie wypalony, dostaniesz go. No, przecież chciałaś mieć psa.
Małgosia milczała, tylko kiwnęła głową. Maciek spojrzał na nią i po chwili zdjął jej z nosa okulary. Spokojnie wytarł T-shirtem. Pani Joanna odwróciła dyskretnie wzrok, udając, że nie widzi, jak dziewczynie po twarzy płyną łzy. Chociaż z drugiej strony śmiać jej się chciało. Obszczymur. To ci romantyzm!