OJCIEC
Telefon dzwonił dłuższą chwilę, ale Michał nie wstawał od biurka. Kinga puściłaby sygnał na komórkę, a poza tym chciał skończyć pracę z polskiego. Całkiem nieźle mu się pisało. Dźwięk telefonu nagle się urwał. Michał wiedział, że musiała odebrać mama. Teraz ten, kto był po drugiej stronie, musiał się zdziwić. Rozmawiał z ufo. Mama dzięki specjalnemu aparatowi mogła mówić, ale dźwięki, które wydawała, przypominały metaliczny głos komputera. Po chwili mama stanęła w drzwiach. Ale nie odezwała się nawet słowem. Michał wiedział, że nie lubiła tych sztucznych dźwięków. Bez słowa podała mu przenośną słuchawkę.
– Halo?
– Czy to pan Michał Biernacki? – Obcy damski głos w słuchawce zaskoczył Michała. Któż to mówi do niego „pan”? Niby ostatnio zdarzało się to coraz częściej, ale nadal dziwiło.
– Tak… – odparł zmieszany.
– Pański ojciec chce się z panem spotkać. Prosi, żeby pan przyszedł…
– To jakaś pomyłka – odparł. – Ja nie mam ojca.
– Czy jest pan synem Mirosławy Biernackiej?
– Tak…
– Więc nie pomyłka – odparł głos. – Pański ojciec wyraźnie podał dane. Zresztą podał pański telefon i…
– Mój telefon? – Michał był coraz bardziej zdziwiony. – Przepraszam, ale ja nie bardzo rozumiem… Skąd pani dzwoni?
– Z hospicjum. Pański ojciec jest w bardzo złym stanie. Właściwie nie ma już żadnej nadziei…
– Proszę pani – przerwał zniecierpliwiony Michał. – Ja nie mam ojca.
– Jeśli nazywa się pan Michał Biernacki i urodził się pan w Warszawie w 1988 roku, a pana matka ma na imię Mirosława, to…
– Proszę pani… – Michał wziął głęboki oddech. – Czy pani nie rozumie, co ja do pani mówię? JA NIE MAM I NIGDY NIE MIAŁEM OJCA.
– Proszę pana! – Tym razem kobieta podniosła głos. – Ja nie znam pana, ja jestem pielęgniarką. Spełniam tylko swój obowiązek wobec chorych. Nie wiem, czy jest pan osobą wierzącą, ale jest nawet przykazanie „Czcij ojca swego i matkę swoją”…
– Ja nie chcę być niegrzeczny, ale…
– Jezus kazał też chorych nawiedzać…
– Wie pani, gdzie ja to mam? – Niech pan nie krzyczy!
– Chorych nawiedzać?! – Głos pielęgniarki rozsierdził Michała tak, że nie przestawał krzyczeć. Przeciwnie, z prędkością karabinu maszynowego wyrzucał z siebie słowa coraz głośniejsze: – A czy ten bydlak odwiedził moją matkę, kiedy leżała w szpitalu? Też miała raka! Wycięto jej krtań! Czy pani wie, co mi wtedy powiedział?! Czy pani wie, jak mnie potraktował? Czy pani wie, że nigdy nie chciał mnie znać? Nigdy nie spytał, jak mam na imię?! W dupie go mam! Niech zdycha!
– Proszę pana… – Głos w słuchawce stał się cichszy. – To jest czerniak. Pan nie wie, jak on cierpi. Pan nie…
– Długo? – spytał Michał, ale w głosie nie było troski.
– Do nas trafił trzy tygodnie temu, ale choruje pół roku… A cierpi ostatnie tygodnie.
– Pół roku?! – krzyknął Michał. – Ostatnie tygodnie? Ja cierpiałem całe dzieciństwo. Wszyscy mieli ojców, tylko ja nie!
– Trzeba wybaczać…
– Bo co?
– Bo on… – Pielęgniarka się zawahała. – On puka do świętego Piotra.
– To niech mu pani powie to, co on mnie. Słyszy pani? Niech mu pani powie to, co mnie powiedział dwa lata temu. Czyli wie pani co? – W słuchawce panowała cisza, więc Michał krzyknął: – Niech mu pani powie „spierdalaj”! – Rzucona na łóżko słuchawka odbiła się od sprężystego materaca.
Dyszał. Jednym ruchem zrzucił z biurka papiery. Długopis, kartka z pracą z polskiego upadły na podłogę. Na blat biurka spadały miarowe ciosy pięści. Pewnie dlatego nie zwrócił uwagi na matkę, która stała w drzwiach i bezgłośnie płakała.
* * *
– Moim zdaniem to błąd – stwierdziła Kinga.
Siedzieli u niej w pokoju. Był sobotni wieczór i planowali iść do kina. Michał nie chciał. Wpadł nagle, a opowiedziawszy urywanymi zdaniami o rozmowie z pielęgniarką, nerwowo krążył po pokoju.
– I ty?! Ty to mówisz?! – krzyknął Michał i aż przystanął.
– Ja – odparła spokojnie Kinga. – Uważam, że należy wybaczać.
– Ja wybaczyłem. Ale pomiędzy wybaczeniem a ślęczeniem nad czyimś wyrem jest zasadnicza różnica. Niech umiera w pokoju, ale niech się ode mnie odczepi. Nie chcę go znać, widzieć ani nic. Nic od niego nie chcę. Zresztą… rodzimy się samotni i samotni umieramy. Ja urodziłem się samotny. On niech samotny umrze!
– Michał… – Kinga wstała i podeszła do Michała. Delikatnie dotknęła jego dłoni. – Co ty opowiadasz? Dlaczego ty mówisz takie rzeczy?
– Bo to prawda! – krzyknął Michał i strącił jej rękę. – Wtedy z tobą… to był jeden jedyny raz, gdy przyszedłem go o coś prosić. Nawet nie wiedziałem o co! Dziś, to wiesz… wszystko jest inaczej. Mama zaczęła zarabiać jako tłumaczka. Ale ja wtedy nie wiedziałem… co nas czeka. Bałem się, że będę musiał iść do pracy zamiast do szkoły. Ale ten… ten… – Michał szukał przez chwilę właściwego określenia – ten człowiek… nawet nie spytał, o co chodzi. Nie dał powiedzieć słowa.
– Ale może przemyślał…
– Kinga… – zaczął Michał i chciał jeszcze coś dodać, ale zmienił zamiar. Przyciągnął dziewczynę mocno do siebie, schwycił za włosy i zaczął całować. Zachłannie. Mocno. Odepchnęła go, aż zatoczył się w stronę ściany.
– Puść! Co ci się stało? To boli!
Wzruszył ramionami. Boli? Kinga nie wie, co tak naprawdę boli.
– Czemu nie chcesz pójść? – spytała cicho.
– Po co? By uleczyć jego chore ego? Myślałaś, dlaczego chce, żebym przyszedł?
– Może chce ci powiedzieć dlaczego?
– Dziś gówno mnie to obchodzi! A poza tym nie.
– Co nie? – Kinga powoli przestawała rozumieć cokolwiek z tego, co mówi Michał.
– On nie chce mi wyjaśnić dlaczego. On wie, że umiera, i chce, bym cofnął to, co powiedziałem wtedy. Pamiętasz?
– Uhum – mruknęła Kinga. Zrozpaczony Michał. Michał, jakiego nie znała, a jakiego wtedy zobaczyła po raz pierwszy, śnił jej się kilka razy. Zawsze z tym samym wyrazem rozpaczy w oczach wołał do mężczyzny oddzielonego od niego szklaną szybą samochodu: „Obyś nigdy nie był szczęśliwy”.
– On chce, żebym mu wybaczył, bo się boi śmierci – wyrzucił z siebie Michał. – I ja mu wybaczam. Ale nie powiem mu tego. Tam – Michał spojrzał w górę, jakby owo „tam”, o którym mówi, znajdowało się piętro wyżej – i tak się o tym dowie. Ale jego chorego ego leczyć nie będę! Siedemnaście lat mojego życia miał w dupie! Odtrącił mnie, gdy raz jeden w życiu do niego przyszedłem. I to wtedy, gdy świat zawalił mi się na głowę! A teraz mam być na każde jego skinienie? Bo on umiera? – Michał! Nie krzycz tak!
– Bo co?
– Bo nie jesteś u siebie…
– Dzięki, że mi przypomniałaś – warknął i skierował się w stronę drzwi.
– Zaczekaj!
– Na co? Na porę kwitnienia?
– Michał, no co ty?! – Kinga nie miała pojęcia ani co powiedzieć, ani jak się zachować. Stała na środku pokoju i zanim podjęła decyzję, z korytarza dobiegło ją głośne trzaśnięcie drzwi. Chciała wybiec za Michałem, ale zatrzymał ją Kuba.
– On chce być teraz sam – stwierdził. – Daj mu spokój i zadzwoń do niego jutro.
* * *
Nie wiedział dlaczego i po co tam idzie, ale… nogi same poniosły go pod jej klatkę.
– Michał? – Klaudia była zdziwiona.
– Mogę? – spytał, stawiając nogę za próg.
– Wejdź… Ja właśnie…
– Wychodzisz?
– Tak… to znaczy… mama poszła na imprezę i… miałam… – zaczęła, ale urwała, widząc jego minę.
Siadł ciężko na łóżku. Wyciągnął rękę do Klaudii. Bez słowa podała mu swoją. Przyciągnął ją mocno i posadził na kolanach. Jego usta przez chwilę szukały jej ust.
– A jak cię odepchnę? – spytała, odsuwając się na chwilę.
– To sobie pójdę – odparł i sięgnął ręką do guzika jej pomarańczowej bluzki.
* * *
Do domu wrócił po północy. Na stole leżała kartka:
„Dzwonili ze szpitala. Twój ojciec zmarł”. Michał poznał pismo matki. Zmiął kartkę i wyrzucił do kosza. Ta wiadomość nie jest mu potrzebna. Dla niego ten człowiek zmarł dwa lata temu. Wtedy, kiedy tak rozpaczliwie szukał jego pomocy, bo u mamy wykryli raka. Jak to brzmiały te słowa, które wtedy usłyszał? „Mogła ze mną, mogła z każdym”.
– Coś jak Klaudia – powiedział szeptem i poszedł do łazienki. Czuł się podle. Kiedy wyszedł spod prysznica, sięgnął po telefon. Wystukał znany numer i wysłał krótką wiadomość: „Zapomnij o tym, co się stało. To pomyłka”.