ZDJĘCIA (1)
„No to już jest kompletny kosmos” – mruknął Michał pod nosem, wracając do domu.
Wlókł się noga za nogą, nie mogąc pozbierać myśli. To, co stało się w ciągu ostatnich kilku godzin, przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Zaczęło się niewinnie… Od tego, że rano wyjął z szuflady zenita… a skończyło na tym, że do wieczora siedział w miejscu, w którym myślał, że już nigdy nie będzie siedzieć.
* * *
Wracał do domu, a ten człowiek go gonił. Choć czuł, że on chce tylko rozmawiać, i tak uciekał. „Nie mamy wspólnych tematów” – myślał, pędząc Londyńską, która wydawała mu się potwornie długa. Jednak ten człowiek okazał się szybszy. Gdy Michał dobiegł do klatki, on już stał przed blokiem i czekał na niego:
– Chcę tylko, żebyś coś osiągnął… – usłyszał jeszcze, zanim… się obudził.
Za oknem panował jeszcze mrok. Spojrzał na zegarek. Dochodziła piąta. Próbował zasnąć. Tłumaczył sobie, że przecież jest sobota, ale… sen nie przychodził. Dlatego wstał i postawił, że zrobi porządek w pokoju. Umył tylko zęby i twarz, decydując, że prysznic weźmie, jak już posprząta.
Zaczął od szafy z ubraniami, potem zabrał się do regału z książkami i biurka. Na końcu zajrzał do komody ze szpargałami. W jednej z szuflad leżał aparat fotograficzny. Stara, wysłużona lustrzanka – Zenit 12XP − robiła naprawdę świetne zdjęcia. A na pewno świetne byłyby te, które pstrykał Kamili, gdy dawno temu, jeszcze w gimnazjum, jechali z klasą do fotoplastykonu. Byłyby. Zmarnowały się, bo wkurzony na chłopaków wyjął film. Gdyby wtedy miał cyfrówkę… Teraz miał. Jednak ta cyfrówka nie robiła takich zdjęć jak stary, poczciwy Zenit.
Michał przyłożył go do oka i spojrzał przez wizjer. Powoli ustawiał ostrość na leżących na biurku szpargałach: kluczach, ołówkach, temperówkach i dawno wypisanych długopisach… Nacisnął spust. Trzasnęła migawka. Westchnął. W aparacie i tak nie było filmu. Pogłaskał pieszczotliwie zenita i położył na biurku. Szkoda, że jak wszystkie analogowe aparaty miał tę wadę, że trzeba było poczekać do wywołania zdjęć, aby widzieć efekt.
Gdy mama w niebieskim szlafroku frotté zajrzała do pokoju, kończył porządki.
– O! Wstałaś? – Bardziej spytał, niż stwierdził. W odpowiedzi tylko skinęła głową. – To mogę włączyć odkurzacz?
Wzruszyła ramionami i wyszła.
Po jakichś czterdziestu minutach stanęła w progu pokoju Michała i gestem zaprosiła na śniadanie. Z reguły każde jadło osobno i o innej porze. Teraz Michał wyczuł, że mama chce z nim o czymś porozmawiać. Nie musiała nawet tego mówić. Zarówno uroczyste nakrycie, jak i jego ulubione jajka na miękko zwiastowały, że coś wisi w powietrzu.
– Co byś chciał na urodziny? – spytała swoim metalicznym głosem, gdy siadał przy kuchennym stole, kładąc obok talerza aparat.
Zdumiony spojrzał na nią z ukosa. Nigdy o to nie pytała. Po prostu kupowała prezent i… zawsze był trafiony. Michał pamiętał, że jeszcze w podstawówce, gdy dostał samochód sterowany, ktoś stwierdził, że jego mama pewnie czyta w myślach. Może i tak było? Przecież gdy o takie rzeczy pytała babcia, nigdy nie umiał odpowiedzieć.
– No? Co byś chciał? – powtórzyła pytanie. – Patrz na mnie. Nie lubię tego używać. – Odłożyła laryngofon. Metalowy przedmiot, bez którego trudno było porozumiewać się z obcymi, bardziej niż apaszka skrywająca otwór w szyi przypominał jej o chorobie.
– Mamo… czemu raptem?
– Bo wpadłam na pomysł – powiedziała bezgłośnie. – Ale chciałabym, byś mi coś obiecał.
– Co?
– Że jak uzyskasz pełnoletniość, nie wyrzekniesz się spadku po ojcu.
– Mamo! – krzyknął.
Dlaczego matka w to ingerowała? Chciał pokazać tym ludziom, tym Ruszczykowskim, za kogo ich ma. Chciał rzucić im w twarz to wszystko, co dostał po ich synu, a co matka, jako jego prawny opiekun, przyjęła. A teraz ona…
– Mamo! No co ty!
– Nie krzycz. Wiesz, że ja nie mogę – powiedziała, a w jej oczach było coś takiego, że Michał zamilkł. – Bardzo mi na tym zależy. Zależy mi, bo boję się… – Schyliła głowę. Przez chwilę milczeli, a potem mama wyrzuciła z siebie kolejne słowa. Zupełnie jak kiedyś. Tyle że teraz jej słowa nie brzmiały. Gdyby nie umiał czytać z ruchu warg, myślałby, że robi jakąś gimnastykę ust. – Boję się o twoją przyszłość. Boję się, że będę miała nawrót tego wiesz… – Zatoczyła ręką kółko nad talerzem, jakby to kółko miało wytłumaczyć wszystko. Michał czuł, że mama boi się wypowiedzieć słowo „rak”. – Ty wtedy zostaniesz bez środków do życia. To znaczy z rentą, ale… co to da? A tak będziesz miał po nim mieszkanie. Będziesz mógł je wynajmować i żyć z tych pieniędzy za wynajem. Poza tym jego samochód… wcale nie taki grat. Adwokat mówił, że to czteroletni opel. Przyda ci się. Są jeszcze lokaty i konto. Będę chciała, żebyś zrobił prawo jazdy i jeździł. I prawo jazdy jest tym moim pomysłem na prezent, ale tak teraz myślę… – urwała, patrząc na leżącego na stole zenita – że może chciałbyś…
– Mama… – zaczął Michał, ale zamilkł. Chciał burknąć, że ma w dupie tego człowieka, ale zmienił zdanie. Przypomniał mu się sen. – Wiesz, że on mi się dzisiaj śnił? – palnął, podnosząc wzrok znad talerza, na którym leżały skorupki po zjedzonych jajkach na miękko.
Mama spojrzała mu pytająco w oczy.
– Gonił mnie. Nie chciałem z nim rozmawiać. Zaczaił się pod klatką i powiedział, że chce, bym coś osiągnął.
Wyciągnęła rękę i dotknęła najpierw jego dłoni, a potem aparatu.
– Może to znak? – powiedziała bezgłośnie.
Westchnął i pokiwał głową. Też się nad tym zastanawiał, gdy dziś wyciągnął ten aparat. Wiele razy żałował, że zarzucił fotografowanie. Tłumaczył się oczywiście brakiem pieniędzy i tym, że cyfrówki nie robią tak fajnych zdjęć. Teraz oboje z mamą zdecydowali, że dostanie nowy aparat. Oczywiście lustrzankę, ale cyfrową. Mieli wybrać się po nią za kilka dni. W końcu wtedy przypadały jego osiemnaste urodziny. No i obiecał, że już nigdy nie napomknie nawet słowem o wyrzekaniu się spadku.