Groźny cień
Tajemnicze okoliczności, w jakich nastąpiła ucieczka Czarnej Błyskawicy, stały się na wiele dni tematem rozmów na ranczu szeryfa Allana. Nawet trójka konspiratorów była zaskoczona niektórymi wydarzeniami.
Nie ulegało wątpliwości, iż jeniec, uciekając z niewoli, musiał w jakiś sposób pozbyć się oków. Ku zadowoleniu konspiratorów szeryf niezbyt długo zastanawiał się nad tym faktem. Bardziej niepokoił go dowód, że Czarna Błyskawica musiał mieć sprzymierzeńców wśród indiańskich policjantów. Zostało to ustalone podczas śledztwa po ucieczce jeńca.
Kolejność wypadków przedstawiała się następująco.
Strażnicy pilnujący Czarnej Błyskawicy zmieniali się co trzy godziny. Nad samym ranem dowódca policjantów ocknął się z drzemki. Przemoknięty od wilgotnej mgły opadającej na step postanowił okryć się kocem. Wtedy właśnie zauważył dogasające ognisko. Nie mógł tolerować podobnej nieostrożności strażników, do których obowiązku należało pilnowanie ognia. Ruszył więc w kierunku drzewa bawełnianego, aby udzielić nagany. W tym momencie jeniec porwał się z ziemi. Jak jastrząb rzucił się na drzemiącego obok strażnika, po czym zniknął w pobliskich zaroślach.
Donośny okrzyk przerażenia poderwał policjantów na nogi. Razem z dowódcą chwycili karabiny i rozpoczęli pościg za zbiegiem. Wszelkie jednak poszukiwania były skazane na niepowodzenie. Mgła spowiła gąszcz kaktusowego zagajnika i step. Policjanci dodawali sobie odwagi strzałami na oślep, lecz żaden z nich nie miał pewności, czy nieoczekiwanie nie ugodzi go ostrze noża Czarnej Błyskawicy.
Dowódca pierwszy opanował wzburzenie spowodowane ucieczką jeńca. Wszystkie ślady pozostawione na ziemi przez zbiega były w tej chwili niewidoczne, toteż nie chcąc dopuścić do ich zatarcia, wstrzymał pościg.
Indianie wracali na ranczo jak niepyszni, gdy wyszedł do nich szeryf Allan. Ostrymi słowami skarcił strażników za brak czujności, a następnie poprowadził ich ku korralom[16], w których trzymano konie. Według jego słusznego rozumowania Czarna Błyskawica nie mógł uciekać pieszo, jeżeli więc istniała jakakolwiek szansa na schwytanie go w nocy, to tylko w pobliżu końskich zagród. Po przybyciu do korralu Indianie niebawem stwierdzili brak dwóch koni: konia Czarnej Błyskawicy oraz konia jednego z policjantów, zapewne wspólnika więźnia. Teraz szeryf Allan zrezygnował z nocnej pogoni za zbiegiem.
[16] Korral (z hiszp. corral) – zagroda dla koni lub bydła.
Zaledwie wzeszło słońce, rozpoczęto poszukiwania. Czerwonoskórzy, z wrodzoną Indianom wprawą, odczytywali ślady pozostawione na ziemi. Nie ulegało wątpliwości, że ich towarzysz ułatwił jeńcowi ucieczkę. On to pierwszy oddalił się spod drzewa bawełnianego. Zbliżył się do domu mieszkalnego, by zapewne sprawdzić, czy wszyscy już śpią, po czym pobiegł w kierunku korralu. On to właśnie przygotował konie do ucieczki. Dowódca straży zbudził się w chwili, gdy Czarna Błyskawica miał podążyć w gąszcz w ślad za swym wspólnikiem. Widząc zbliżającego się dowódcę, jeniec pchnął nożem drzemiącego drugiego strażnika i skoczył w zarośla. Nie tracąc czasu, pobiegł do zagrody, gdzie czekano już na niego z osiodłanymi wierzchowcami.
Dalsze odczytane ślady wprawiły szeryfa w niemałe zdumienie. Otóż, zgodnie z jego mniemaniem, Czarna Błyskawica powinien był uciekać na teren Meksyku. Tymczasem, jak wskazywały ślady, obydwaj zbiegowie udali się w przeciwnym kierunku. Co to miało oznaczać? Czy Czarna Błyskawica przybył w tak ważnej misji, iż gotów był dla wypełnienia jej narazić swe życie?
Szeryf razem z policjantami podążyli w tropy za uciekinierami. Przejechali stepem około dwóch kilometrów. Naraz szeryf zaniepokoił się nie na żarty. Ślady zbiegów wiodły wprost w kierunku północno-zachodnim, gdzie znajdowało się ranczo Indianina Wiele Grzyw. Czyżby Czarna Błyskawica chciał zemścić się na nim? Zaledwie Allan powziął tę myśl, natychmiast podzielił strażników na dwa oddziały. Jeden z nich, razem z dowódcą straży, miał dalej tropić zbiega, a szeryf na czele drugiego pognał na przełaj ku domostwu Wiele Grzyw.
Złe przeczucia szeryfa sprawdziły się całkowicie. Po przybyciu na ranczo zastał żonę Indianina nad stygnącym już trupem męża. Zrozpaczona kobieta odmówiła jakichkolwiek wyjaśnień. Nie dość tego, obrzuciła Allana potokiem wyrzutów, iż to on właśnie namówił męża do zdrady, i kazała mu zaraz opuścić jej dom.
Szeryf ze zdwojoną energią przystąpił do pościgu. Do podejrzenia o podburzanie Indian przeciwko białym dołączyło się teraz oskarżenie o zabójstwo. Czarna Błyskawica musiał być za nie ukarany. Ślady zbiegów doprowadziły do rezerwatu Indian Mescalero, którzy należąc do szczepu Apaczów, spokrewnieni byli z Nawahami. Tutaj ślady uciekinierów ginęły na kamienistym gruncie.
Szeryf porozumiał się z agentem rządowym zawiadującym rezerwatem. Razem rozpoczęli poszukiwania; nie dały one pożądanego wyniku. Indianie byli bardzo powściągliwi w czasie rozmów. Większość z nich twierdziła, że w ogóle nie słyszała o Czarnej Błyskawicy. To właśnie dało szeryfowi wiele do myślenia. Apacze byli określani przez białych jako „złe duchy Dzikiego Zachodu”. Wśród nich najłatwiej mogło się zatlić zarzewie buntu.
Przez pół dnia szeryf wraz z policjantami myszkowali po rezerwacie. Pod różnymi pretekstami wchodzili do indiańskich mieszkań, wypytywali starych i młodych, lecz mimo to nie zdołali wpaść na trop zbiega. Przed wieczorem szeryf powrócił do domu. Tutaj oczekiwał na niego kapitan Morton, który przybył, by odstawić buntownika do Fortu Apache.
Nie był to zbyt wesoły wieczór dla Allana. Kapitan Morton, jako zwolennik polityki silnej ręki wobec Indian, rzucał gromy na cywilną administrację rezerwatów, wręcz oskarżając agentów rządowych o karygodną, jego zdaniem, łagodność. Według niego należało wszystkich czerwonoskórych załamać gospodarczo i moralnie. Masowe wytępienie bizonów uniemożliwiło Indianom raz na zawsze swobodną i niezależną egzystencję. Bizony były ich głównym źródłem utrzymania przez całe wieki. Głód jednak nie pozbawił czerwonoskórych wojowników „dzikości”. W domach budowanych dla nich przez białych urządzali magazyny żywności, podczas gdy sami mieszkali nadal w nędznych szałasach. Nie chcieli również nosić ubrań dostarczanych im przez rząd. Obcinali nogawki spodni, robili z nich sztylpy. Kapitan Morton dowodził, że jedynie ścisłe wykonanie zarządzenia wydanego przez Waszyngton w roku tysiąc osiemset dziewięćdziesiątym szóstym mogło skutecznie przyczynić się do zapomnienia przez Indian o starych zwyczajach. W myśl tego zarządzenia wszyscy mężczyźni mieli nosić włosy krótko obcięte, uważano bowiem, że one są ostatnim ogniwem wiążącym Indian z dawnymi zwyczajami. Wielu czerwonoskórych sprzeciwiło się wykonaniu zarządzenia, a znaczna część agentów rządowych nie zdołała wprowadzić go przymusem w życie.
– Oto macie skutki waszego pobłażania czerwonoskórym – mówił gniewnie kapitan Morton. – Indianie tańczą w rezerwatach Taniec Ducha, ukrywają wrogich nam emisariuszy, a wśród niby to lojalnych wobec rządu policjantów indiańskich znajdują się zdrajcy, umożliwiający ucieczkę takim bandytom jak Czarna Błyskawica. Przyjdzie dzień, kiedy władze pożałują, iż odebrały armii zarząd nad rezerwatami.
Bosman i Tomek nie mieszali się do dyskusji, chociaż nie podzielali zdania kapitana Mortona. Ze zrozumiałych względów woleli nie zwracać zbytnio na siebie jego uwagi. Natomiast pani Allan nie taiła oburzenia. Oświadczyła po prostu, że to nie długie włosy, lecz niesprawiedliwe traktowanie zmuszało Indian do samoobrony. Szeryf Allan podzielał w wielu miejscach jej poglądy, toteż Morton odjechał z rancza rozgniewany.
Minęło kilka dni. Czarna Błyskawica przepadł jak kamień w wodę. Życie biegło znowu po dawnemu. Coraz mniej na ranczu Allana interesowano się zbiegiem, a w końcu o nim zapomniano.
Zbliżał się czas cechowania bydła rozproszonego po rozległych pastwiskach. Hodowcy przygotowywali się do spędu stad, aby wypalić swój znak rozpoznawczy na nowym przychówku. Jednocześnie należało wybrać pewną liczbę bydła na sprzedaż. W związku z tym szeryf Allan urządzał wypady na pastwiska, gdzie wypasały się jego stada.
Po zakończeniu cechowania bydła ranczerzy – starym zwyczajem – urządzali publiczne popisy sprawności kowbojów. Podczas igrzysk odbywały się konne wyścigi. Uroczystość ta, zwana w Ameryce rodeo, zaprzątnęła również umysły takich zapaleńców jak Tomek i bosman Nowicki.
W stadninie szeryfa wyróżniała się szybkonoga młoda klacz, doskonale ułożona do jazdy wierzchem przez ujeżdżacza, starego Indianina. Miała ona jednak pewną wadę – była bardzo nerwowa i płochliwa. Z tego też powodu dosiadać jej mógł tylko ten, kto potrafił stanowczą łagodnością zaskarbić sobie przywiązanie zwierzęcia.
Tomek, tak jak jego ojciec, był szczerym przyjacielem wszystkich stworzeń. Nigdy nie nęciły go bezmyślne, krwawe łowy. Największe zadowolenie dawało mu oswajanie dzikich zwierząt, do czego posiadał niezwykłe wprost zdolności.
Kiedy szeryf pokazał mu po raz pierwszy swą wspaniałą klacz, Tomek stanął olśniony. Klacz tuliła uszy, rozszerzonymi chrapami węszyła zapach obcego człowieka, nerwowo grzebała kopytami. Tomek, nie zważając na ostrzeżenie szeryfa, odważnie zbliżył się do groźnego rumaka. Łagodnym ruchem nakrył lewą dłonią drżące chrapy mustanga, prawą zaś delikatnie głaskał jego kark. Pod wpływem pieszczot klacz się uspokoiła. Tomek odpiął ostrogi, sprawnie i lekko wskoczył na wierzchowca. Klacz posłusznie obiegła korral, a Tomek, jadąc na oklep, kierował nią jedynie uciskami kolan, jak to zazwyczaj czynią Indianie.
Zdumiony tym widokiem szeryf zaproponował chłopcu, aby na jego klaczy wziął udział w wielkim rodeo. Jako wytrawny hodowca rasowych koni wiedział doskonale, że dobry dżokej w dużej mierze może się przyczynić do zwycięstwa w wyścigu.
Tomek nie ukrywał radości z powodu tego wyróżnienia. Wszyscy hodowcy wyszukiwali najlepszych jeźdźców dla swych faworytów, a przecież klacz była ulubienicą Allana. W poczuciu wielkiej odpowiedzialności zaczął starannie przygotowywać się do zawodów. Dziesięciomilowy wyścig miał się odbyć w szczerym stepie. Wobec tego Tomek codziennie odbywał na klaczy coraz to dłuższe wycieczki.
Dziesięć dni po ucieczce Czarnej Błyskawicy skierował mustanga ku leżącemu na pograniczu samotnemu szczytowi. W skrytości ducha pragnął od dawna spotkać się z Czerwonym Orłem. Nie chciał wypytywać o niego szeryfa, ponieważ to mogłoby nasunąć Allanowi jakieś podejrzenia, choć już teraz nie było pewne, czy szeryf nie domyśla się czegoś. Przecież mógł owej pamiętnej nocy zajrzeć do szuflady w biurku i stwierdzić brak kluczyka w zapasowej parze „bransoletek”. Gdyby niczego nie podejrzewał, musiałby się bardziej interesować, w jaki sposób jeniec zdjął okowy. Tymczasem stryj Sally przeszedł nad tą sprawą do porządku dziennego, jakby wiedział, kto spłatał mu figla. Sally stwierdziła z całą pewnością, że stryj udał się do indiańskich policjantów dopiero wtedy, gdy po raz wtóry usłyszał strzały. W tej sytuacji Tomek wolał nie wypytywać szeryfa o Czerwonego Orła. Jeżeli młody Indianin naprawdę pracował jako kowboj u Allana, to prędzej czy później powinni się spotkać w okolicznościach niebudzących czyichkolwiek podejrzeń.
Klacz z rozwianą przez wiatr białą grzywą biegła miarowymi susami. Z nadzwyczajną lekkością i wdziękiem przeskakiwała wykroty oraz kolczaste kaktusy wyrastające gdzieniegdzie wśród krzewów barwnej szałwii, wyściełającej purpurowym dywanem bezkresny step. Stuliwszy małe, kształtne uszy, zdawała się upajać własną szybkością.
Chłopiec zachwycał się jej zwinnością, inteligencją i wytrzymałością. Chociaż sierść wierzchowca zwilgotniała od potu, oddech jego był niemal tak równy jak w chwili rozpoczęcia biegu. Tomek rozmyślał o długodystansowym wyścigu podczas bliskiego już rodeo. Tak bardzo pragnął, aby klacz Allana zwyciężyła rumaki innych ranczerów.
Jeszcze około dwustu metrów dzieliło Tomka od podnóża wyniosłości, gdy spostrzegł Czerwonego Orła stojącego na głazie. W pobliżu, poniżej, pasł się jego wierzchowiec. Młody Indianin także dojrzał białego chłopca. Kilkakrotnie machnął ręką w jego kierunku, po czym zeskoczył z kamienia i wybiegł mu na spotkanie.
Tomek ściągnął cugle. Klacz, strzygąc uszami, przystanęła tuż przed Indianinem. Tomek zsunął się z siodła, po czym wyciągnął prawicę ku młodemu druhowi. Uścisnęli sobie dłonie.
– Ugh, jak to dobrze, że mój biały brat przyjechał tutaj. Od kilku dni czekam co rano na mego brata w pobliżu tego szczytu – powiedział Nawah.
– Ja również chciałem ujrzeć mego brata, lecz musiałem zachować ostrożność, aby nie wzbudzić podejrzeń Allana – odparł Tomek. – Cieszę się, że już nie kulejesz.
– Nie mogę jeszcze chodzić zbyt pewnie, ale to już drobiazg – uśmiechnął się Indianin.
– Porozmawiamy o wielu sprawach, ale najpierw muszę się zająć moim koniem – rzekł Tomek, rozpinając popręgi.
Wiechciami trawy starannie wytarł klacz. Tymczasem młody Nawah okiem znawcy przyglądał się wierzchowcowi.
– Uhg, mój brat ma rączego rumaka – stwierdził po chwili. – Obserwowałem jego bieg po stepie. Naprawdę może iść z wiatrem w zawody.
– To klacz szeryfa Allana. Na najbliższym rodeo wezmę na niej udział w wyścigu długodystansowym – wyjaśnił Tomek. – Tak bardzo chciałbym wygrać!
– Wspaniały i śmigły rumak, ale sprawa nie będzie łatwa. Do wyścigu na rodeo staną najlepsze konie z całej okolicy. Nawet hodowcy meksykańscy zgłosili swój udział, a między innymi i Don Pedro. On ma doskonałe rumaki – powiedział Czerwony Orzeł.
– Wiem, że sprawa nie będzie łatwa, ale tym bardziej pragnąłbym zwyciężyć.
Obaj przyjaciele usiedli na ziemi obok głazów. Przez pewien czas przyglądali się sobie w milczeniu. Znowu pierwszy zagadnął młody Nawah:
– Mój biały brat zyskał dwóch przyjaciół, na których może liczyć w każdej potrzebie.
– Kogo masz na myśli? – żywo zapytał Tomek.
– Czerwonego Orła, chociaż przypuszczasz zapewne, iż jestem jeszcze niezbyt doświadczonym chłopcem i… Czarną Błyskawicę.
– Wcale tak nie myślę o Czerwonym Orle. Nawet doświadczeni mężczyźni nieraz popełniają omyłki. Bardzo chciałbym się z tobą zaprzyjaźnić – zapewnił Tomek. – Jeżeli jednak chodzi o Czarną Błyskawicę, to sprawa nie jest taka prosta. Oddałem mu drobną przysługę, ponieważ mimo woli przyczyniłem się do schwytania go przez szeryfa. Czy mój czerwony brat czatował wtedy tutaj, aby uprzedzić Czarną Błyskawicę o zasadzce?
– Mój biały brat powiedział prawdę. Czerwony Orzeł miał ostrzec Czarną Błyskawicę.
– Czy widziałeś się z nim później?
– Czerwony Orzeł widział Czarną Błyskawicę. Gdyby mój brat nie wyjaśnił mu, dlaczego nie zdołałem go ostrzec, byłbym zginął jak zdrajca Wiele Grzyw. Czarna Błyskawica spada jak grom na swych wrogów. Mój biały brat ocalił mój honor i… życie.
– Moim obowiązkiem było wyjaśnić to przykre nieporozumienie. Nie jestem jednak pewny, czy dobrze uczyniłem, pomagając Czarnej Błyskawicy. Zdaniem szeryfa podburza on Indian do powstania przeciwko białym. Nie wydaje mi się to zbyt rozsądne.
– Gdyby Indianie przybyli do twej ojczyzny i chcieli pozbawić cię wszystkiego, co Wielki Manitu przeznaczył dla ciebie i twoich ojców, czy nie chwyciłbyś za broń we własnej obronie? – zapytał Nawah.
– Masz słuszność – przyznał Tomek – lecz biali są liczniejsi od was i mają lepszą broń. Nie dacie rady. Rozpoczynając wojnę w tak niekorzystnych warunkach, tylko przyspieszycie własną zgubę.
– Jeżeli czerwoni bracia zaprzestaną wzajemnych walk i zjednoczą się dla wspólnej obrony, to będą silniejsi od białych. Pamiętaj, że broń można kupić za… złoto.
– Tak mówią Indianie uprawiający obrzęd zwany Tańcem Ducha. Nie powtarzaj tego przed białymi, jeśli nie chcesz utracić wolności – smutno odparł Tomek. Nie miał już wątpliwości, iż jego młody przyjaciel należy do tajemniczego związku.
– Wielki Ojciec z Waszyngtonu obiecał nam ziemię i wolność, ale inni biali łamią wszelkie układy. Musisz poznać moich czerwonych braci, a wtedy nie będziesz źle o nas sądził.
Ostatnie słowa Indianina szczególnie ucieszyły Tomka. Czerwony Orzeł mógł być bardzo pomocny w nawiązaniu kontaktu z Indianami. Było to przecież konieczne dla wypełnienia misji zleconej przez Hagenbecka.
– Czy Czerwony Orzeł może mi ułatwić zwiedzenie rezerwatu? – zapytał.
– Oczekiwałem tu kilka dni, aby to memu bratu zaproponować – odpowiedział młody Indianin. – Kilku starszych szczepu Apaczów i Nawahów pragnie poznać mego białego brata.
– W jaki sposób starsi twego plemienia mogli się o mnie dowiedzieć? Zapewne rozmawiałeś z nimi na ten temat – dopytywał się Tomek.
– Czerwony Orzeł jest zbyt młody, aby rozmawiać z wojownikami należącymi do rady starszych – wyjaśnił Nawah. – Ktoś inny polecił im zaprosić mego brata do naszych wigwamów.
Tomek był zaskoczony. Któż to mógł posiadać prawo rozkazywania radzie starszych dwóch najbardziej wojowniczych szczepów indiańskich? Czyżby Allan naprawdę wpadł na trop zorganizowanych rewolucjonistów? Spod oka spojrzał na czerwonoskórego towarzysza. Młody Indianin siedział w bezruchu. Dłonie oparł na kolanach podwiniętych, skrzyżowanych nóg. Wzrok jego zdawał się błądzić po szerokim, purpurowym stepie, lecz jakieś nieokreślone uczucie ostrzegało Tomka, iż jest pilnie obserwowany. Nie chcąc dłużej pozostawać w niepewności, zapytał:
– Czy to Czarna Błyskawica polecił zaprosić mnie do rezerwatu?
– Ugh! Pozostawił on również pewną wiadomość dla mego białego brata.
– Cóż to za wiadomość?
– Czerwony Orzeł nie wie, lecz mój brat dowie się wszystkiego od starszych plemienia.
Po raz drugi instynkt ostrzegł Tomka, iż czerwonoskóry nie mówi prawdy. Wydało mu się, że mimo jasnych promieni słońca na purpurowy step padł jakiś groźny cień, do złudzenia przypominający sylwetkę Czarnej Błyskawicy. Purpura szałwii miała czerwień krwi. Chociaż panował upał, dziwny chłód przeniknął białego chłopca. Drgnął, jakby się zbudził z jakiegoś dręczącego snu. Dziwne przywidzenie pierzchło natychmiast. To tylko samotny, wysoki szczyt rzucał nieforemny cień na zalany słoneczną jasnością step, a krzewy purpurowej szałwii, kołysane lekkim podmuchem wiatru, sprawiały wrażenie falującego, czerwonego morza.
Tomek ze zwykłą sobie niefrasobliwością szybko otrząsnął się z przykrego wrażenia. Nie on przecież był sprawcą niedoli Indian. Z całego serca życzył im odzyskania choćby części swej ziemi i wolności. Niech więc Taniec Ducha spędza sen z powiek jankesom, lecz Tomek i jego przyjaciele nie mają powodów do jakichkolwiek obaw. Za kilka tygodni wrócą do Anglii, pozostawiając własnemu losowi kontynent amerykański i jego mieszkańców.
Tak rozmyślając, uśmiechnął się do siebie. Wydawało mu się, że zupełnie niepotrzebnie zaprzątał sobie głowę przywidzeniami. Przecież jego osobiste sprawy układały się jak najpomyślniej. Pozna interesujących wojowników indiańskich. Przy pomocy Czerwonego Orła zwerbuje grupę Indian na wyjazd do Europy i wkrótce po rodeo powróci razem z nimi do ojca.
– Kiedy wybierzemy się do rezerwatu? – zapytał.
– Jutro będę czekał na mego brata przy kępie wysokich topoli nad strumykiem w pobliżu rancza – odparł Indianin.
– W jakiej porze zastanę tam mego brata? – pytał dalej Tomek.
– Będę przy strumieniu w czasie rannego pojenia bydła.
– To znaczy około szóstej rano. Dobrze, przyjadę na pewno!