„Czuję wielki żal. Do nauczycieli, lekarzy, do całego społeczeństwa” (3)
czy pranie się skończyło, którego nie nastawiłam.
Aha. Czyli wymyślałaś powody,
żeby zadzwonić?
Tak. Czy jest mleko,
co mu kupić,
czy zostawiłam telefon.
Po prostu wymyślałam wszystkie możliwe rzeczy,
żeby się ze mną skontaktował, żeby się z nim skontaktować.
W momencie, kiedy Wiktor nie odbierał ode mnie telefonu,
ja już byłam w takim stanie...
że albo jechałam
do domu, albo prosiłam Agnieszkę,
żeby Kacper zadzwonił do Wiktora,
bo być może od niego odbierze telefon.
Przeważnie było tak, że zwalniałam się
z pracy, żeby sprawdzić, co jest z moim dzieckiem.
Na szczęście
pracuje blisko swojego domu, więc
mogłam przyjechać szybko, no ale...
Tak wyglądało moje życie przez...
kilka miesięcy.
Cały czas strach, lęk,
pytanie o pomoc, odbijanie się
od szpitala do szpitala.
Przyszła środa, 17
kwietnia.
Przed godziną jedenastką dostałam telefon od Agnieszki,
czyli od mamy Kacpra,
że jadą na pogrzeb.
I że Wiktor napisał Kacprowi,
że chce popełnić samobójstwo, że chce skądś
skoczyć.
Nie wiedziałam, co
mam zrobić.
Zadzwoniłam na policję.
Przyjechał do mnie patrol pod pracę,
wziął rysopis
i zdjęcie Wiktora.
Po czym poszedł komunikat na całą Warszawę,
że szukają dziewczynki, która
wygląda
jak chłopiec.
Zapytali się o miejsca,
w które mógł się udać,
podałam adres Kacpra.
Patrol podwiózł
mnie pod Metro Młociny.
Powiedzieli, żebym pojechała do centrum
i szukała swojego dziecka,
bo nie wiedziałam, co mam robić.
I oni
powiedzieli, żebym ja pojechała
do centrum, a oni pojadą
pod adres Kacpra, czyli na Stare Bielany,
żeby zobaczyć, czy Wiktor
gdzieś tam
nie jest. Mieli sprawdzić klatkę schodową,
czy nie siedzi pod drzwiami, czy znowu nie ma tej sytuacji
sprzed kilku tygodni.
Niestety, gdy weszłam do metra tego dnia,
na górze wyświetlał się komunikat,
że z powodu wypadku
metro jeździ tylko i wyłącznie
do stacji Dworzec Gdański.
Ja już wtedy wiedziałam, że coś się stało.
Ty byłaś na Młocinach, tak?
Ja byłam na Młocinach. Miałam dojechać do centrum.
Ja wiedziałam, że coś się stało.
Wiedziałaś, że to Wiktor?
Tak, ja już wtedy wiedziałam, że coś się stało. Byłam prawie
przekonana, że
moje dziecko po prostu
skoczyło pod pociąg.
Wysiadłam na Starych Bielanach
z nadzieją, że jeszcze
mogę go tam spotkać, że może patrol policji
go znalazł.
Spotkałam ich pod blokiem i zapytałam się,
czy coś już wiedzą, czy szukają.
I powiedzieli,
że dostali informację, że
kobieta
skoczyła pod metro na stacji Centrum.
Że jeszcze nie mają informacji,
kto to, ale że ten wypadek
się wydarzył.
Tak naprawdę nie pamiętam, co było dalej, bo byłam
w wielkim szoku.
Zawieźli mnie tylko do szpitala na Szaserów,
weszłam na izbę przyjęć,
dostałam informację od
policjantów, że Wiktor jest
na badaniach, więc to zabrzmiało
nawet optymistycznie,
tak? Że na badaniach,
że wszystko jest okej.
Ale po...
około 30 minutach bądź 40,
wyszedł do mnie
lekarz. Gdy powiedział
mi, co się stało, po jakich operacjach jest
Wiktor, a później, po konsultacji
z lekarzami, którzy operowali Wiktora,
co się tak naprawdę stało i w jakim
Wiktor jest stanie...
Po prostu nie mogłam
w to uwierzyć. Szanse na przeżycie
Wiktora
były małe.
Od razu mi to powiedzieli. Że jeżeli
uda się go
uratować,
to najprawdopodobniej będzie
niepełnosprawny. Zaczęli wymieniać wszystkie
możliwe
powikłania. Ja chyba nawet
nie pamiętam, co oni dokładnie do mnie mówili,
zadzwoniłam od razu do Agnieszki, żeby do mnie przyjechała,
bo ja nie byłam w stanie rozmawiać z tymi lekarzami,
ja nie wiedziałam, co oni do mnie mówią tego dnia.
Powiedzieli, że myśleli, że to jest osoba
dorosła. Że muszą przewieźć do
szpitala specjalistycznego dla dzieci na Żwirki
i Wigury.
Czekałam kilka godzin na ten transport. Około północy przyjechała karetka.
Przywieźli Wiktora
do szpitala.
Wróciłam do domu i rano
zadzwoniłam do poradni
z prośbą o pilną konsultację.
Powiedziałam, jaka jest
sprawa.
I tego dnia dostałam
silne leki, które brałam już
już przez kilka tygodni, tak naprawdę
być może one uratowały mnie
przez załamaniem. Nie wiem, co by się
wydarzyło.
I dzięki...
tak, dzięki
tym lekom po prostu dałam radę przebrnąć
przez to wszystko.
Przez prokuraturę, przez
załatwianie pogrzebu...
No tak, bo w końcu pojawiła się ta informacja
ostateczna, że...
Tak, dzień później. Tak.
I na szczęście byłam na tych lekach.
Przyznam, że do końca nie pamiętam,
co ja wtedy czułam. Nie pamiętam,
w jakich okolicznościach mi to powiedziano.
Nie pamiętam mojego powrotu do domu.
Nie pamiętam nic.
A miałaś okazję
zobaczyć Wiktora?
Jak jeszcze żył?
Jak jeszcze żył, leżał na OIOM-ie
dwa dni.
Więc siedziałam przy nim.
Siedziałam, patrzyłam na niego. Cały czas mam ten
obraz przed oczami. Cały czas
miałam nadzieję, że wszystko będzie dobrze.
Że przeżyje. Pamiętam, jak
drugiego dnia lekarz powiedział mi, że
obrzęk, krwiak w mózgu już się nie powiększa,
że za kilkanaście godzin
postarają się go wybudzić.
Że wszystko będzie dobrze.
No i że czeka go operacja, czyli
założenie stabilizatora na złamany kręgosłup
w odcinku szyjnym.
No ale jeszcze miałam nadzieję, że
z tego wyjdzie, że się obudzi.
Wiedziałam, że być może czeka
go pobyt w szpitalu przez kilka następnych miesięcy,
rehabilitacja.
No i w dniu, kiedy miała być operacja,
o planowanej godzinie niestety się nie
odbyła, musieliśmy czekać bardzo długo.
Już nie pamiętam nawet,
czy na lekarza, czy na
zebranie całego zespołu.
I gdy Wiktor został przewieziony na tą operację,
chciałam poczekać, aż ona się skończy.
Ale pielęgniarka powiedziała,
że ta operacja potrwa bardzo długo,
że samo
przekręcenie ciała na
brzuch zajmuje nawet kilka
godzin, więc poprosiła mnie, żebym
pojechała do domu, odpoczęła i przyjechała
jutro rano.
Tak też zrobiłam.
Jakoś mniej więcej
w nocy, nie pamiętam,
czy to było wpół do pierwszej,
dostałam telefon ze szpitala.
Czy mogę przyjechać.
Ja wiedziałam, po co jadę tak naprawdę.
Wiedziałam, po co jadę.
Wsiadłam w samochód i...
całą drogę zastanawiałam się, co
ja zrobię, gdy usłyszę tą wiadomość.
Ja wiem, że powinnam mieć nadzieję, ale...
ja wiedziałam, po prostu wiedziałam,
co usłyszę.
I nie pamiętam nawet, ile osób
tam podeszło do mnie. Czy to był
lekarz, czy to były pielęgniarki, nie pamiętam
kto. I pamiętam, że usłyszałam tą informację, ale nie pamiętam,
co było później.
Odcięło cię.
Nie pamiętam, czy ktoś ze mną dłużej porozmawiał, czy ktoś ze mną posiedział,
jak długo jeszcze tam
siedziałam. Nie pamiętam.
Po prostu nie pamiętam.
Minęło kilkanaście miesięcy.
Co ty dziś czujesz,
kiedy o tym myślisz?
Czy jesteś zła?
Wściekła? Na kogo,
jeśli tak.
Mam żal. Do lekarzy.
Brak pomocy.
Mam żal
o...
o to, że nikt nie pomógł
mojemu dziecku i mi.
Mimo dostatecznych
sygnałów ode mnie, mimo
dostatecznych sygnałów od Wiktora,
gdzie ewidentnie
było widać, że potrzebuje pomocy,
nikt nie zainteresował się tak
naprawdę, co mu jest. Nie postawił trafnej diagnozy.
Nie mam pojęcia, czy pobyt w szpitalu
kilka miesięcy pozwoliłby
na postawienie diagnozy i dalsze leczenie.
Po prostu czuję się olana.
Przez cały system, przez wszystkich lekarzy.
Po prostu nikt nam nie pomógł. Ani w szkole, ani
w placówkach.
Ja też prosiłam o psychoterapię
dla siebie
przed samobójstwem mojego dziecka.
Dzwoniłam, pytałam po różnych ośrodkach.
Mówiłam, że mam sytuację nagłą,
kryzysową. Otrzymywałam
informację, że każdy ma kryzysową
sytuację.
I że mogą mnie wpisać na listę
albo na przykład
zapisać mnie na za dziewięć miesięcy.
Jeśli.
Tak... Więc w tym momencie
czuję tylko i wyłącznie żal.
Chciałabym, żeby
lekarze, którzy nie zajęli się Wiktorem,
po prostu ponieśli konsekwencje tego.
Nie...
nie dostałam żadnego telefonu
ze szkoły po pogrzebie,
jak ja się czuję. Czy potrzebuję
jakiejś pomocy, jak ja sobie radzę, czy ja w ogóle żyję.
Po prostu...
w momencie zniknięcia mojego dziecka,
zniknęłam ja i cały problem.
Nikt nie interesował się naszą sytuacją.
Na czyje wsparcie możesz liczyć?
Kto ci pomagał w tym czasie?
Kto mi pomagał w tym czasie?
Najbardziej?
Moje dwie przyjaciółki.
Moja pani psycholog.
I psycholog Wiktora, do której
chodził. Która dzwoni do mnie
bardzo często,
która mnie też wspiera.
I...
jest naprawdę jej żal tego,
co się stało.
Zrobiła wszystko, co mogła. Tak naprawdę
mogła prowadzić terapię
i...
nie mówić mi, co się dzieje, tak?
Ale była od początku ze mną szczera i za to jej dziękuję.
Myślę sobie, że być może to by się nie skończyło w taki
sposób, gdyby
Wiktor
nie doświadczał tej przemocy
psychicznej, tych szykan.
Nie wysłuchiwał tych złośliwości.
Co ty byś mogła powiedzieć
innym rodzicom,
którzy wychowują swoje dzieci...?
Uczyć tolerancji,
zrozumienia. Tak jak ja uczyłam
Wiktora od zawsze. Że z nikogo nie można
się naśmiewać.
Trzeba być osobą przyjazną wobec
każdego.
Czyli tak jak ja wychowałam Wiktora -
na osobę uczuciową...
pełną empatii.
No ja niestety miałam
ostatnio nieprzyjemną sytuację.
Musiałam zareagować.
Byłam w parku z psem,
obok mnie stała grupka nastolatków.
Obok nas przechodziła grupa
dzieciaków. Mniej więcej 13-14 lat,
wyglądających już też
jak osoby LGBT. Bardzo
rzucające się w oczy. Jeden z tych chłopców,
nastolatków, który siedział w grupce,
powiedział do swoich kolegów:
"LGBT, jak ich, kurwa, szanować".
Ja się zatrzymałam.
W jakim był wieku?
Mniej więcej 20-21 lat.
Okej.
Zatrzymałam się i zapytałam się,
czy osoby LGBT
mu przeszkadzają, dlaczego tak
mówi.
Zapytał się: "czy widziała pani, jak oni, kurwa, wyglądają?".
Zapytałam się:
dobrze, no ale...
co to...
co to za znaczenie, tak?, jak ktoś wygląda?
Czy robi mu tym krzywdę?
Czy wyrządza komuś krzywdę swoim wyglądem?
Powiedział, że "nie, ale
jak widzi dziewczynę z dziewczyną,
to jest jeszcze smacznie, a jak
widzi chłopaka z chłopakiem, to niestety już nie".
No i zaczęli się głupio śmiać.
Dodał jeszcze, że "nie będę z panią
dyskutował o takich rzeczach".
Zapytałam się: "dlaczego?
Chciałabym znać twoje zdanie.
I chciałam ci powiedzieć, że rok temu
mój syn
przez osoby takie jak ty
rzucił się pod metro. I też był transpłciowy".
No, cała grupka
przestała się śmiać.
Nagle to nie było śmieszne?
Nagle to nie było śmieszne.
Powiedział mi na końcu, że "wygrała pani".
Chyba nie był w stanie
powiedzieć nic więcej.
i póki nie odeszłam z parku z psem,
ta grupka nie rozmawiała o niczym innym, tam
po prostu było jedno wielkie milczenie.
Więc mam nadzieję, że...
dało im to do zrozumienia. I że
być może przekażą to dalej. Mam nadzieję.
Wiem, że nie było ci łatwo też opowiedzieć tę historię.
Bardzo za to dziękuję.
Dużo siły ci życzę.
Dziękuję pięknie
za tę rozmowę, dziękuję za spotkanie.
Dziękuję również.