×

Utilizziamo i cookies per contribuire a migliorare LingQ. Visitando il sito, acconsenti alla nostra politica dei cookie.


image

7 metrów pod ziemią, „Tam, gdzie policja wchodzi z bronią, my wchodzimy z notesem i długopisem” – 7 metrów pod ziemią

„Tam, gdzie policja wchodzi z bronią, my wchodzimy z notesem i długopisem” – 7 metrów pod ziemią

Większość z nas, kuratorów, doświadczyła,

że ktoś albo groził, albo wyzywał, poszczuł psem,

grożono rodzinom kuratorów.

Kuratorzy rodzinni pracują w święta, jeżeli mają udział w kontaktach.

To może być Wigilia, to może być Narodzenie,

bo kurator musi być przy kontakcie rodzica z dzieckiem.

Trafiamy do domów, gdzie nie ma prądu,

gdzie się odwiedza podopiecznych przy świecach,

gdzie nie ma bieżącej wody,

gdzie nie ma łazienek.

Wchodzimy w różne miejsca i często jest tak, że tam, gdzie wchodzi policja z bronią,

my wchodzimy z długopisem w ręku i z notesem.

Od 13 lat wykonujesz zawód kuratora sądowego.

Domyślam się, że to nie jest łatwy kawałek chleba.

Nie jest łatwy. To się tak wydaje może, że

mamy dwa dni dyżuru w sądzie,

później dzień terenowy,

te dni terenowe, że niewiele robimy, że siedzimy w domu,

natomiast to jest ciężki kawałek chleba.

Spotykamy przeróżne historie życiowe,

wchodzimy w różne miejsca i często jest tak, że tam, gdzie wchodzi policja

z bronią,

my wchodzimy z długopisem w ręku i notesem.

Kim są Twoi podopieczni? Do jakich Ty ludzi chodzisz?

Cały przekrój społeczeństwa.

Od ludzi karanych za

jazdę pod wpływem alkoholu,

za znieważenia funkcjonariuszy, za przemoc domową, za kradzieże,

za oszustwa, za wyłudzenia, po osoby karane za morderstwa.

Jest cały przekrój społeczeństwa i to też nie ma takiej charakterystyki,

to są tylko mężczyźni z nizin społecznych, to są wszyscy.

I ty zawsze z tym notesem, długopisem?

Długopisem w ręku... tak.

... właśnie do tych osób idziesz?

Tak. Chodzimy bez zapowiedzi.

Właśnie, to szczególne istotne, to są zawsze wizyty bez zapowiedzi. To dobrze czy źle?

I dobrze i źle, to zależy jak na to spojrzymy.

Jeżeli wchodzę bez zapowiedzi, to widzę sytuację w miarę rzeczywista.

Jeżeli kurator się zapowie, to się wszyscy przygotowują.

No właśnie.

... na to spotkanie. Natomiast przy niezapowiedzianych wizytach też jest tak, że trafiasz na trudne momenty w życiu ludzi.

Na śmierć. Na porody - mi się zdarzyło wezwać karetkę do podopiecznej, która zaczęła rodzić i była sama w domu.

Na przedawkowania narkotyków, też wzywałam kiedyś karetkę do podopiecznego, który przedawkował leki psychotropowe od lekarza i zapił je alkoholem.

I czekałam aż ta karetka przyjedzie, a on miał różne majaki i

pamiętam, że siedział i on tak na mnie patrzył

i mówił: aniołku, ja wiem, że to ty, ale ja widzę w tobie czarownicę.

I ja chciałbym ją zabić.

I ja tylko patrzyłam wokół siebie, czy on nie ma czegoś, czym może mi zrobić krzywdę.

I po prostu liczyłam czas, żeby przyjechało to pogotowie i by go zabrało.

Więc to też są takie historie.

I też takie śmieszne, ostatnio koleżanka trafiła na wizytę księdza.

I stała dzielnie, przedstawiona i uczestniczyła w tej wizycie,

tam rodzina ją przedstawiła jako nauczycielkę,

żeby nie było, że kurator przychodzi.

Więc to jest to, ale zastajemy sytuacje rzeczywiste,

przy wizytach umówionych to zastaniesz sielankę.

No tak.

Chociaż to też jest tak, że czasami umawiamy się, bo np. chcę porozmawiać z żoną podopiecznego, gdzie podejrzewam, że np. jest przemoc,

to umówię się z nią tak, żeby ona mogła swobodnie rozmawiać.

Wiadomo, że w obecności jej partnera nie będę rozmawiała.

To też się takie sytuacje zdarzają.

Czy zdarzają się wyzwiska, czy zdarza się, że ktoś poszczuje psem np.?

Oj... tak.

To tak jest i myślę, że większość z nas, kuratorów, doświadczyła

że ktoś albo wyzywał, albo groził, albo poszczuł psem,

grożono rodzinom kuratorów, mówiono, że wiedzą, gdzie ich dzieci chodzą do szkoły,

ja sama kiedyś szkołę ostrzegłam, że może być taka sytuacja, żeby zwrócili uwagę na moje dzieci, gdyż

ktoś tam miał jakieś zastrzeżenia do mojej pracy,

moją koleżanką poszczuto psem - po prostu.

Bo akurat ktoś miał gorszy dzień. Wyzwiska...

To jest coś, z czym my się na co dzień spotykamy... Pobicia.

Nawet?

Nawet pobicia, takie całkiem poważne... Nie tak dawno miało miejsce pobicie

jednej z kuratorek, o mało co nie zginęła, uratował ją sąsiad.

Nie wiadomo, czy wróci do pracy, bo to jest szpital. Została zepchnięta ze schodów, pokopana, to są takie też ataki.

A ty miałaś podobne sytuacje, takie w których czułaś się niebezpiecznie?

Miałam.

I w sądzie, gdzie w sądzie powinnam czuć się bezpiecznie, bo to budynek sądu, tak - i w terenie,

opowiem najpierw o tej sytuacji w terenie,

musiałam pojechać zbadać kogoś alkomatem, my mamy obowiązek badania kogoś alkomatami,

i pan, który dotychczas był miły, sympatyczny, po prostu już znaliśmy się długo, to dobra, tak na luzie, będzie bezpiecznie,

dostał furii. Po prostu dostał takiego szału, jak się dowiedział, że przyjechałam go zbadać alkomatem,

dom był też daleko od ulicy, więc nie miałam kogo poprosić o pomoc,

ten pan też miał psa bardzo agresywnego, ale też nie wiedziałam, czy za moment tego psa nie wypuści,

zaczęły się wyzwiska, zaczęły się groźby,

gdzieś miałam w głowie, żeby on mi tego alkomatu nie zniszczył, bo będę musiała za niego zapłacić,

O tych rzeczach się myśli, tak?

Tak, tak, alkomat mam sądowy i muszę o niego zadbać.

I powoli gdzieś się wycofać. Wycofywałam się, to on mi tam wrzucał, wrzucał, żeby po prostu wejść do samochodu i odjechać.

Natomiast

w sądzie też były takie sytuacje, one się nasilały, kiedy mówiło się dużo o sądach,

dużo się mówiło też negatywnie o sądach,

i też jak ci podopieczni słyszeli, jak te sądy źle pracują - ja jestem też pracownikiem sądu,

to też byli bardziej roszczeniowi, no bo ja też źle pracuję, jestem kawałkiem tego wymiaru sprawiedliwości, zdarzały się zachowania agresywne,

zdarzało się tak, ze wzywałyśmy ochronę, bo było już tak nerwowo.

Bo ktoś miał pretensje bo tak, bo my źle pracujemy, bez konkretnej jakiejś, ale "bo my źle pracujemy".

Urzędnicy dosyć często narzekają na formalności, na biurokrację,

czy w twoim zawodzie ona też sprawia, że nie jest łatwo pracować skutecznie?

Powiem tak, biurokracja jest u nas rozwinięta, mamy bardzo bardzo dużo dokumentów do wypełniania, sprawozdań, kart czynności,

czasami to są aż takie absurdalne, bo jak obejmuje dozór nad podopiecznym,

np. muszę ocenić jego wrażliwość na sztukę.

Masz takie pole w formularzu, tak?

Tak, wrażliwość na sztukę,

a często to są ludzie, którzy nigdy nie byli w teatrze,

nigdy nie byli w kinie, bo ich po prostu na to nie stać.

Więc ja też nie mam, nie wiem czy odwagi, ale uważam, że to by było poniżanie ich,

pytać ich o jakieś nie wiem, zamiłowanie do sztuki.

Bo to jest w ogóle nie na miejscu, natomiast jest taka przestrzeń do wypełnienia.

Jest tego naprawdę bardzo dużo,

te dwa dni dyżuru, kiedy ja powinnam wypełniać te dokumenty, to to nie starcza.

Bardzo często jest tak, jeżeli ktoś ma takie warunki lokalowe w sądzie, przyjeżdża poza dyżurem albo pracuje w domu jeszcze.

Bo to tak wygląda, bo to nie jest tak, że da się w dwa dni zrobić wszystko.

Nie, jeszcze trzeba objeździć teren, często to też są weekendy.

kuratorzy pracują w święta, jeżeli mają udział w kontaktach.

To może być Wigilia, Boże Narodzenie, bo kurator musi być przy kontakcie rodzica z dzieckiem.

Musi być w gotowości, jak lekarz?

Tak, ma wyznaczone kiedy są te kontakty i musi być w tych godzinach przy kontakcie - jak to są w święta, to idzie w święta.

Zdarzyło ci się odebrać komuś dziecko?

Wiesz co, ja jestem kuratorem dla dorosłych, dzieci nie odbieram, robią to kuratorzy rodzinni,

natomiast kiedyś asystowałam. Poprosił mnie kurator rodzinny,

była nagła sprawa, rodzice mieli już odebrane wcześniej dzieci, było kolejne dziecko,

była informacja ze strony środowiska, że oboje są pod wpływem alkoholu, to było dziecko malutkie, chyba ze 3 miesiące miało,

i poprosił mnie kurator o wsparcie, bo "ja się boję takiego małego dziecka", bo trzeba je jakoś zabezpieczyć,

bo to trzeba wezwać karetkę, żeby dziecko zbadano, trzeba było szukać gdzieś od razu rodziny zastępczej, żeby to dziecko umieścić,

i byłam przy tym, i...

powiem tak: to było coś, co było kilka lat temu,

ja to pamiętam i nie chciałabym więcej ani razu brać udziału w tym.

To jest straszne, kiedy widzisz oboje rodziców, pod wpływem alkoholu, już mają zabrane wcześniej dzieci,

jakby nic nie zmienia się w ich życiu - widzisz takie maleńkie dziecko, panią, która wykrzykuje, że co się rodzi jej dziecko, to jej zabierają,

nie ma takiego poczucia żadnej skruchy.

Swojej winy?

Tak, po prostu - bo to my się czepiamy, a ona niczego złego nie zrobiła,

i wiesz, to maleńkie dziecko, które niczemu nie zawiniło, nie,

wiesz co, to chyba najbardziej boli w takich sytuacjach, że to często jest tak, że

mam takie poczucie, że to nam, kuratorom, bardziej zależy.

Nam, kuratorom, bardziej zależy, żeby dzieci zostały w domu albo żeby dzieci wróciły.

Bo często jest tak, że praca kuratora dorosłego i rodzinnego się pokrywa, często mamy te same rodziny.

Ja widzę, ile kosztuje kuratorów rodzinnych

podejmowanie decyzji o odbiorze dziecka.

To nie są łatwe decyzje?

To... to w ogóle trwa.

To się tak wydaje albo tak się mówi w telewizji, że "a, tak kurator zabiera dziecko" albo "a, tak kurator wsadza kogoś do więzienia",

to jest proces. To jest przegadywanie ze wszystkimi możliwymi osobami, które pracują z rodziną,

szukanie tych pozytywów, dla których to dziecko/dzieci mają zostać jeszcze w rodzinie.

Mobilizowanie tej rodziny do działania.

Czasami patrzysz i mówisz: tylko to i to macie zrobić, pójście na terapię i proszę zacząć pracować,

... ale to jest za dużo w takich sytuacjach?

A ktoś ci kombinuje i wie, że straci dzieci

i nic z tym nie robi, nie?

I tak siedzisz i mówisz: kurcze, fajne dzieciaki są - ktoś mówi: "okej".

Wspomniałaś o tym, jak to wygląda w telewizji,

jestem ciekawy, bo często w mediach, mam takie poczucie,

kuratorzy są przedstawiani jako bezduszni,

którzy odbierają te dzieci i tak dalej,

czy ty jesteś bezdusznym człowiekiem czy twoje koleżanki i koledzy po fachu to ludzie bezduszni, czy to jednak nie jest takie proste?

To nie jest takie czarno-białe.

Wiesz, łatwo jest powiedzieć w mediach, jak stanie osoba, której np. dziecko odebrano albo ktoś poszedł do więzienia,

może powiedzieć wszystko.

Ja nie mogę zdradzić tajemnicy, więc

my też nie mamy możliwości bronienia się.

Natomiast zanim zapadnie decyzja, że kurator składa wniosek o zarządzenie wykonania kary,

czyli odwieszenie komuś zawiasów,

to jest to proces. To są rozmowy, to jest tłumaczenie, pokazywanie komuś: pójdziesz tą drogą, to będzie zakład karny,

jak tak... bo gdzieś tam towarzyszymy tym ludziom w zmianie.

Ja wiem ile kosztuje kuratorów rodzinnych

samo nawet odebranie dziecka interwencyjnie to są emocje, to są nieprzespane noce,

to czasami są myśli, że oni zabiorą te dzieci do siebie do domu.

Słuchaj, my z tymi rodzinami pracujemy latami.

To nie jest tak, że ja spotykam człowieka i podejmuje decyzję.

Ja się czasami śmieję, że z niektórymi podopiecznymi mam częstszy kontakt, niż ze swoją dalszą rodziną.

Bo jak przez kilka lat... człowiek chodzi, poznaje... uczestniczysz w ważnych wydarzeniach,

to też wywiązuje się jakaś relacja.

To nie da się tak powiedzieć: okej, idziesz siedzieć.

Okej, to tracisz dzieci, bo taką mamy fantazję, bo masz ładne dzieci, to je zabieramy.

To jest praca i to jest ważenie. To zawsze jest tak, że kurator albo za późno albo za wcześnie odbierze dzieci.

Taki jest przekaz medialny.

To nie jest prawda. To jest ważenie co będzie lepsze, jak zabezpieczyć te dzieci.

Tak samo jak podejmujemy decyzję o zakładzie karnym,

to też ważymy, próbujemy, motywujemy do zmiany, jeżeli kto nie chce - to ja tego nie przeskoczę.

Po prostu.

Masz sytuacje, kiedy jesteś bezsilna?

Wiesz co, tak, kiedy ja bardziej chcę niż podopieczni.

Właśnie w tych sytuacjach bardziej "dzieciowych".

Gdzie są dzieci i widzisz, że dzieci są w zawieszeniu, bo np. są w rodzinie zastępczej,

nie mogą pójść do adopcji, bo rodzice wykonują działania pozorne.

I to są takie momenty, kiedy moi podopieczni nie chcą zawalczyć.

Walczą pozornie. I ja tego nie potrafię zrozumieć.

Są też takie momenty bezsilności, miałam kiedyś zlecenie wywiadu, czyli to była jednorazowa czynność,

przed jeszcze sprawą karną,

u pana, który był oskarżony o przemoc w rodzinie nad swoją żoną.

Gdzieś tam przyjęłam informację od zespołu interdyscyplinarnego, że ta przemoc była naprawdę ogromna,

że ta pani chodziła pobita i to było widać,

jak przeprowadzam wywiad, to zbieram informacje, policji, ośrodka pomocy społecznej,

od ludzi też, od sąsiadów,

i pamiętam, co mnie uderzyło, to była mała społeczność, tam się wszyscy znali,

nikt nie chciał z sąsiadów udzielić informacji.

Nie, ja nie znam, nie kojarzę,

co mnie najbardziej, taka informacja, uderzyła, to ktoś powiedział: ja nie chcę mu zaszkodzić.

Jemu?

Jemu.

I pamiętam, że wtedy miałam takie poczucie: ale jak to?

Ale jak to? Po prostu kobieta jest regularnie krzywdzona

i ktoś mi mówi: ja po prostu nie chcę jemu zaszkodzić?

Co by to zmieniło, gdyby ci sąsiedzi powiedzieli, jak jest?

Też pewnie dałoby tej kobiecie siłę do działania, jemu, temu mężczyźnie, zabrało poczucie takiej pewności, bo on był taki pewny w tym co robił, taki bezkarny.

No bo miał środowisko lokalne po swojej stronie.

Dla sądu to byłby znaczący argument?

Tak, znaczący, że to nie jest tak, że ta kobieta sobie wymyśla, tylko też inne osoby widzą i to słyszą,

bo to jest tak, że my jesteśmy oczami sądu.

Sędzia widzi akta, kurator wchodzi, robi rozeznanie,

i jeżeli też ze środowiska ma informacje o danym człowieku, jak on funkcjonuje,

to też jest pełniejszy obraz oskarżonego. Pełniejszy obraz rodziny.

Kiedy ci sąsiedzi mówią, że nie

no to masz tak jakby kawałek wycinka tego,

policja, to są suche informacje, bo to są dość krótkie notatki i tyle wiesz.

Tamta sytuacja była wyjątkowa, czy sąsiedzi z zasady nie chcą rozmawiać?

Nie chcą udzielać informacji?

Jest różnie.

Ja mam tak, że udzielają i nie udzielają.

Tamto środowisko było specyficzne, dosyć małe. Natomiast zdarza mi się np. tak, że jak ktoś mnie zna, wie już jak pracuję, to potrafią ludzie przyjść i mi powiedzieć:

„pani kurator, w tamtym domu się źle dzieje, my tego nie zgłosimy, bo się boimy”,

ale wiedzą, że ja zareaguję. I ok, ja podejmuję, zgłaszam tam, gdzie trzeba, i reaguję. Są też takie sytuacje, że ktoś mi mówi: „pani powinna wiedzieć”.

Jak ja idę jako kurator, mówię, że jestem kuratorem i chciałam się spytać. „No chyba pani jest kuratorem, to pani powinna najlepiej wiedzieć”.

Ja mówię: „No jak ktoś mi nie powie, to nie wiem”. Więc to jest różnie. Naprawdę, to jest różnie.

A masz może jakieś sposoby, żeby przełamać te lody? Żeby wyciągnąć od ludzi informacje?

Tak. Po pierwsze, jak idę do sąsiadów, to mam pewność, że u moich podopiecznych nikogo nie ma, jeżeli to jest jakieś bliskie sąsiedztwo.

Tak żeby ci sąsiedzi mieli też poczucie, że… Nie przyjdzie ktoś za chwilę? Tak, nie przyjdzie za chwilę i nie zobaczy.

To jest też tak, że zawsze mówię, że ja nie wpisuję nigdy imienia, nazwiska od kogo wiem, numeru mieszkania, numeru domu, tylko piszę, że ze środowiska lokalnego.

Podpytuję też czasami, jak to jest blok, kiedy mogę kogoś zastać, czy tam jest spokojnie, czy tam mogę sama wejść – na takiej zasadzie.

I zdarzyło mi się tak, że pani mnie zaprosiła i mówi: „dobrze, że pani jest, bo tam się źle dzieje,

a też nie wiedziałam co z tym zrobić, ale słyszałam to i to”. Więc to tak jest różnie. Czasami ktoś powie „nie, nie wiem, nie znam się, do widzenia”.

A zdarzają ci się sytuacje, że wchodzisz dajmy na to do domu czy do tego mieszkania no i cała Twoja intuicja podpowiada ci,

że ten obraz, jaki widzisz, jest jednak jakiś taki zbyt waniliowy? Że to jest udawane?

Co wtedy? Jesteś bezsilna czy masz jakieś narzędzia, żeby dojść jaka jest prawda, jak wygląda rzeczywistość?

Wiesz co, często tak jest. Że wchodzisz i czujesz, że jest właśnie za różowo, za idealnie. To też lata pracy nas uczulają na pewne słowa, pewne gesty.

Typu?

Jak np. żona bardzo uspokaja swojego męża albo bardzo go wybiela, to jest to dla mnie sygnał, że być może jest przemoc.

Bo to jest takie nienaturalne, także przesadne, że jaki on jest wspaniały i to jest tak, że staram się nawiązywać wtedy kontakty jeden na jeden.

Jakoś znaleźć tak przestrzeń, przyjść w takich godzinach, żeby móc z nimi np. osobno porozmawiać, poprzyglądać się.

Podpytuję się właśnie sąsiadów, gdzieś obserwuję.

Pewnie, że to jest tak, że po pierwszym spotkaniu niewiele wiesz, widzisz jakąś sytuację, która może być w tym momencie nieprawdziwa, bo być może coś się wydarzyło trudnego.

Ale jak obserwujesz jakiś dłuższy czas tę rodzinę, to już pewne rzeczy widzisz.

No właśnie to jest takie wyłapywanie jeden na jeden, podpytywanie: „a mi się wydaje” albo „trochę mnie to niepokoi, kiedy to widzę, kiedy słyszę...

wie pani co, gdyby pani chciała tu jest moja wizytówka i ja zapraszam, nie ma problemu”. I to działa.

Jak wygląda polski obraz biedy?

Polski obraz biedy...

Ja pracuję w miejscowościach podwarszawskich, więc to też jest trochę inaczej,

natomiast trafiamy do domów, gdzie nie ma prądu, gdzie się odwiedza podopiecznych przy świecach,

gdzie nie ma bieżącej wody, gdzie nie ma łazienek, mnie to nie dziwi.

Natomiast takie miejsca jeszcze są.

Że ludzie żyją, bardzo, bardzo skromnie.

Są takie miejsca, kiedy w zimie, ja jestem opatulona i jest mi zimno.

Bo ludzie nie mają na opał.

W tych domach, tak?

W tych domach, tak.

Że jest tak zimno, że ja mówię: to ja już pójdę, lub trzymam tak nogi, bo jest mi zimno.

Są takie miejsca.

Pamiętam taką sytuację, poszłam ma wywiad jednorazowy i biegały tak dzieci. Przyszły, podeszły, jakieś 3-4 latka.

Więc coś tam zagadałam jak masz na imię ,tak zwyczajowo.

One były takie ciekawe, to ja mówię: masz jakąś ulubioną zabawkę to mi pokaż.

No bo tak w tym domu nie widziałam zabawek. Zwykle jak są dzieci małe to jest tego wiele.

Mam, mam i wygrzebuje jakąś zabawkę z Happy Meala z McDonalda.

Te dzieci miały trzy zabawki i to było wszystko.

I widzę swój dom, swoje dzieci...

I widzę te dzieci, które mają trzy zabawki, bo ich po prostu nie stać.

I wtedy jest mobilizowanie, organizowanie, bo to też jest tak, że

my kuratorzy jesteśmy pasjonatami swojej pracy i robimy dużo rzeczy poza tą pracą, działamy w organizacjach pozarządowych,

więc organizujemy też jakieś projekty dla naszych podopiecznych, więc to jest organizowanie, może jakaś paczka,

ja też często wśród swoich znajomych zbiórki urządzam,

że może coś zbierzmy, żeby podrzucić,

żeby też tym dzieciom i też tym rodzinom było łatwiej, żeby one też nie były takie na dzień dobry odrzucane.

Czyli ciężko oddzielić życie zawodowe od prywatnego w tym zawodzie?

Ciężko. Myślę, że...

pewnie niektórym się udaje.

Natomiast to nie jest tak, że ja kończę pracę o 15-16, no... nie.

To jest tak, że wracam do domu i jeszcze gdzieś jestem w terenie. Czasami jest tak, że

czasami się boję, czy się nie zdarzy coś złego, czy nie będzie przemocy.

Czy np. jak wyszłam z domu to nie była jakaś awantura, bo ktoś np. się zdenerwował moją wizytą.

Ale też na pewno są takie momenty, kiedy czujesz satysfakcję ze swojej pracy,

no właśnie, jakie to są sytuacje?

Wiesz co, gdybym nie czuła satysfakcji ze swojej pracy, to bym nie pracowała, natomiast to jest tak, że

nasi podopieczni wracają. W takim sensie, że dzwonią jak się już skończą dozory, czy mogą przyjść pogadać,

żeby powiedzieć, co u nich słychać, jak sobie radzą,

czasami też dzwonią coś się podpytać, np. okazuje się, że ja jako kurator, byłam taką jedyną osobą, która podopiecznego wspierała.

I oni wracają, zapytać się, co mają zrobić, poradzić się,

Tak po ludzku, zaprzyjaźnili się, tak?

Tak, tak, tak.

Zdarza się, że ktoś przyjeżdża albo jak ma jakąś trudną sytuację to dzwoni: Pani kurator, mogę przyjechać, bo mam sprawę?

No ja już do nich nie mogę jeździć,

oni do mnie mogą, przyjeżdżają do sądu.

A zdarza się, że mówią "dziękuję" na koniec?

Tak, to jest fajne.

Ostatnio powiedział mi też taki mój podopieczny,

podopieczny, o którym wszyscy mówili: wsadź go do więzienia, on się do niczego nie nadaje.

To jest zawodowy złodziej, alkoholik, po prostu wsadź go. Ja powiedziałam, że nie, bo

ja po prostu intuicyjnie czułam, że jest jeszcze człowiek do pracy.

Chciałaś mu dać szansę, tak?

Bo ja widziałam, że jest z kim i nad czym pracować.

I było? Opłaciło się?

Było. Posłuchaj, on nie pije,

pracuje, bardzo się zmienił,

gdzieś rozmawialiśmy jak to się stało, że przestał pić, bo to tyle lat picia, wiele lat picia,

Wie Pani co, ja to zawsze powtarzam,

żę gdyby pani nie powiedziała wtedy, że we mnie uwierzyła, że we mnie wierzy,

że ja dam radę, to ja bym nie przestał.

Że to mi dało siłę, że ktoś we mnie uwierzył.

Wiesz i to też jest ważne w tej robocie, to też często mówią mi osoby, które przemocy doznają,

że dziękują mi za to, że powiedziałam im, że im wierzę.

Po prostu, że im wierzę w to, że to co przeżywają, to jest prawda.

No to mamy optymistyczny koniec. Ola, bardzo dziękuję za rozmowę i jak najwięcej satysfakcji życzę ci w twojej pracy.

Dziękuję bardzo.


„Tam, gdzie policja wchodzi z bronią, my wchodzimy z notesem i długopisem” – 7 metrów pod ziemią

Większość z nas, kuratorów, doświadczyła,

że ktoś albo groził, albo wyzywał, poszczuł psem,

grożono rodzinom kuratorów.

Kuratorzy rodzinni pracują w święta, jeżeli mają udział w kontaktach.

To może być Wigilia, to może być Narodzenie,

bo kurator musi być przy kontakcie rodzica z dzieckiem.

Trafiamy do domów, gdzie nie ma prądu,

gdzie się odwiedza podopiecznych przy świecach,

gdzie nie ma bieżącej wody,

gdzie nie ma łazienek.

Wchodzimy w różne miejsca i często jest tak, że tam, gdzie wchodzi policja z bronią,

my wchodzimy z długopisem w ręku i z notesem.

Od 13 lat wykonujesz zawód kuratora sądowego. You have been in the probation profession for 13 years.

Domyślam się, że to nie jest łatwy kawałek chleba.

Nie jest łatwy. To się tak wydaje może, że

mamy dwa dni dyżuru w sądzie,

później dzień terenowy,

te dni terenowe, że niewiele robimy, że siedzimy w domu,

natomiast to jest ciężki kawałek chleba.

Spotykamy przeróżne historie życiowe,

wchodzimy w różne miejsca i często jest tak, że tam, gdzie wchodzi policja

z bronią,

my wchodzimy z długopisem w ręku i notesem.

Kim są Twoi podopieczni? Do jakich Ty ludzi chodzisz?

Cały przekrój społeczeństwa.

Od ludzi karanych za

jazdę pod wpływem alkoholu,

za znieważenia funkcjonariuszy, za przemoc domową, za kradzieże,

za oszustwa, za wyłudzenia, po osoby karane za morderstwa.

Jest cały przekrój społeczeństwa i to też nie ma takiej charakterystyki,

to są tylko mężczyźni z nizin społecznych, to są wszyscy.

I ty zawsze z tym notesem, długopisem?

Długopisem w ręku... tak.

... właśnie do tych osób idziesz?

Tak. Chodzimy bez zapowiedzi.

Właśnie, to szczególne istotne, to są zawsze wizyty bez zapowiedzi. To dobrze czy źle?

I dobrze i źle, to zależy jak na to spojrzymy.

Jeżeli wchodzę bez zapowiedzi, to widzę sytuację w miarę rzeczywista.

Jeżeli kurator się zapowie, to się wszyscy przygotowują.

No właśnie.

... na to spotkanie. Natomiast przy niezapowiedzianych wizytach też jest tak, że trafiasz na trudne momenty w życiu ludzi.

Na śmierć. Na porody - mi się zdarzyło wezwać karetkę do podopiecznej, która zaczęła rodzić i była sama w domu.

Na przedawkowania narkotyków, też wzywałam kiedyś karetkę do podopiecznego, który przedawkował leki psychotropowe od lekarza i zapił je alkoholem.

I czekałam aż ta karetka przyjedzie, a on miał różne majaki i

pamiętam, że siedział i on tak na mnie patrzył

i mówił: aniołku, ja wiem, że to ty, ale ja widzę w tobie czarownicę.

I ja chciałbym ją zabić.

I ja tylko patrzyłam wokół siebie, czy on nie ma czegoś, czym może mi zrobić krzywdę.

I po prostu liczyłam czas, żeby przyjechało to pogotowie i by go zabrało.

Więc to też są takie historie.

I też takie śmieszne, ostatnio koleżanka trafiła na wizytę księdza.

I stała dzielnie, przedstawiona i uczestniczyła w tej wizycie,

tam rodzina ją przedstawiła jako nauczycielkę,

żeby nie było, że kurator przychodzi.

Więc to jest to, ale zastajemy sytuacje rzeczywiste,

przy wizytach umówionych to zastaniesz sielankę.

No tak.

Chociaż to też jest tak, że czasami umawiamy się, bo np. chcę porozmawiać z żoną podopiecznego, gdzie podejrzewam, że np. jest przemoc,

to umówię się z nią tak, żeby ona mogła swobodnie rozmawiać.

Wiadomo, że w obecności jej partnera nie będę rozmawiała.

To też się takie sytuacje zdarzają.

Czy zdarzają się wyzwiska, czy zdarza się, że ktoś poszczuje psem np.?

Oj... tak.

To tak jest i myślę, że większość z nas, kuratorów, doświadczyła

że ktoś albo wyzywał, albo groził, albo poszczuł psem,

grożono rodzinom kuratorów, mówiono, że wiedzą, gdzie ich dzieci chodzą do szkoły,

ja sama kiedyś szkołę ostrzegłam, że może być taka sytuacja, żeby zwrócili uwagę na moje dzieci, gdyż

ktoś tam miał jakieś zastrzeżenia do mojej pracy,

moją koleżanką poszczuto psem - po prostu.

Bo akurat ktoś miał gorszy dzień. Wyzwiska...

To jest coś, z czym my się na co dzień spotykamy... Pobicia.

Nawet?

Nawet pobicia, takie całkiem poważne... Nie tak dawno miało miejsce pobicie

jednej z kuratorek, o mało co nie zginęła, uratował ją sąsiad.

Nie wiadomo, czy wróci do pracy, bo to jest szpital. Została zepchnięta ze schodów, pokopana, to są takie też ataki.

A ty miałaś podobne sytuacje, takie w których czułaś się niebezpiecznie?

Miałam.

I w sądzie, gdzie w sądzie powinnam czuć się bezpiecznie, bo to budynek sądu, tak - i w terenie,

opowiem najpierw o tej sytuacji w terenie,

musiałam pojechać zbadać kogoś alkomatem, my mamy obowiązek badania kogoś alkomatami,

i pan, który dotychczas był miły, sympatyczny, po prostu już znaliśmy się długo, to dobra, tak na luzie, będzie bezpiecznie,

dostał furii. Po prostu dostał takiego szału, jak się dowiedział, że przyjechałam go zbadać alkomatem,

dom był też daleko od ulicy, więc nie miałam kogo poprosić o pomoc,

ten pan też miał psa bardzo agresywnego, ale też nie wiedziałam, czy za moment tego psa nie wypuści,

zaczęły się wyzwiska, zaczęły się groźby,

gdzieś miałam w głowie, żeby on mi tego alkomatu nie zniszczył, bo będę musiała za niego zapłacić,

O tych rzeczach się myśli, tak?

Tak, tak, alkomat mam sądowy i muszę o niego zadbać.

I powoli gdzieś się wycofać. Wycofywałam się, to on mi tam wrzucał, wrzucał, żeby po prostu wejść do samochodu i odjechać.

Natomiast

w sądzie też były takie sytuacje, one się nasilały, kiedy mówiło się dużo o sądach,

dużo się mówiło też negatywnie o sądach,

i też jak ci podopieczni słyszeli, jak te sądy źle pracują - ja jestem też pracownikiem sądu,

to też byli bardziej roszczeniowi, no bo ja też źle pracuję, jestem kawałkiem tego wymiaru sprawiedliwości, zdarzały się zachowania agresywne,

zdarzało się tak, ze wzywałyśmy ochronę, bo było już tak nerwowo.

Bo ktoś miał pretensje bo tak, bo my źle pracujemy, bez konkretnej jakiejś, ale "bo my źle pracujemy".

Urzędnicy dosyć często narzekają na formalności, na biurokrację,

czy w twoim zawodzie ona też sprawia, że nie jest łatwo pracować skutecznie?

Powiem tak, biurokracja jest u nas rozwinięta, mamy bardzo bardzo dużo dokumentów do wypełniania, sprawozdań, kart czynności,

czasami to są aż takie absurdalne, bo jak obejmuje dozór nad podopiecznym,

np. muszę ocenić jego wrażliwość na sztukę.

Masz takie pole w formularzu, tak?

Tak, wrażliwość na sztukę,

a często to są ludzie, którzy nigdy nie byli w teatrze,

nigdy nie byli w kinie, bo ich po prostu na to nie stać.

Więc ja też nie mam, nie wiem czy odwagi, ale uważam, że to by było poniżanie ich,

pytać ich o jakieś nie wiem, zamiłowanie do sztuki.

Bo to jest w ogóle nie na miejscu, natomiast jest taka przestrzeń do wypełnienia.

Jest tego naprawdę bardzo dużo,

te dwa dni dyżuru, kiedy ja powinnam wypełniać te dokumenty, to to nie starcza.

Bardzo często jest tak, jeżeli ktoś ma takie warunki lokalowe w sądzie, przyjeżdża poza dyżurem albo pracuje w domu jeszcze.

Bo to tak wygląda, bo to nie jest tak, że da się w dwa dni zrobić wszystko.

Nie, jeszcze trzeba objeździć teren, często to też są weekendy.

kuratorzy pracują w święta, jeżeli mają udział w kontaktach.

To może być Wigilia, Boże Narodzenie, bo kurator musi być przy kontakcie rodzica z dzieckiem.

Musi być w gotowości, jak lekarz?

Tak, ma wyznaczone kiedy są te kontakty i musi być w tych godzinach przy kontakcie - jak to są w święta, to idzie w święta.

Zdarzyło ci się odebrać komuś dziecko?

Wiesz co, ja jestem kuratorem dla dorosłych, dzieci nie odbieram, robią to kuratorzy rodzinni,

natomiast kiedyś asystowałam. Poprosił mnie kurator rodzinny,

była nagła sprawa, rodzice mieli już odebrane wcześniej dzieci, było kolejne dziecko,

była informacja ze strony środowiska, że oboje są pod wpływem alkoholu, to było dziecko malutkie, chyba ze 3 miesiące miało,

i poprosił mnie kurator o wsparcie, bo "ja się boję takiego małego dziecka", bo trzeba je jakoś zabezpieczyć,

bo to trzeba wezwać karetkę, żeby dziecko zbadano, trzeba było szukać gdzieś od razu rodziny zastępczej, żeby to dziecko umieścić,

i byłam przy tym, i...

powiem tak: to było coś, co było kilka lat temu,

ja to pamiętam i nie chciałabym więcej ani razu brać udziału w tym.

To jest straszne, kiedy widzisz oboje rodziców, pod wpływem alkoholu, już mają zabrane wcześniej dzieci,

jakby nic nie zmienia się w ich życiu - widzisz takie maleńkie dziecko, panią, która wykrzykuje, że co się rodzi jej dziecko, to jej zabierają,

nie ma takiego poczucia żadnej skruchy.

Swojej winy?

Tak, po prostu - bo to my się czepiamy, a ona niczego złego nie zrobiła,

i wiesz, to maleńkie dziecko, które niczemu nie zawiniło, nie,

wiesz co, to chyba najbardziej boli w takich sytuacjach, że to często jest tak, że

mam takie poczucie, że to nam, kuratorom, bardziej zależy.

Nam, kuratorom, bardziej zależy, żeby dzieci zostały w domu albo żeby dzieci wróciły.

Bo często jest tak, że praca kuratora dorosłego i rodzinnego się pokrywa, często mamy te same rodziny.

Ja widzę, ile kosztuje kuratorów rodzinnych

podejmowanie decyzji o odbiorze dziecka.

To nie są łatwe decyzje?

To... to w ogóle trwa.

To się tak wydaje albo tak się mówi w telewizji, że "a, tak kurator zabiera dziecko" albo "a, tak kurator wsadza kogoś do więzienia",

to jest proces. To jest przegadywanie ze wszystkimi możliwymi osobami, które pracują z rodziną,

szukanie tych pozytywów, dla których to dziecko/dzieci mają zostać jeszcze w rodzinie.

Mobilizowanie tej rodziny do działania.

Czasami patrzysz i mówisz: tylko to i to macie zrobić, pójście na terapię i proszę zacząć pracować,

... ale to jest za dużo w takich sytuacjach?

A ktoś ci kombinuje i wie, że straci dzieci

i nic z tym nie robi, nie?

I tak siedzisz i mówisz: kurcze, fajne dzieciaki są - ktoś mówi: "okej".

Wspomniałaś o tym, jak to wygląda w telewizji,

jestem ciekawy, bo często w mediach, mam takie poczucie,

kuratorzy są przedstawiani jako bezduszni,

którzy odbierają te dzieci i tak dalej,

czy ty jesteś bezdusznym człowiekiem czy twoje koleżanki i koledzy po fachu to ludzie bezduszni, czy to jednak nie jest takie proste?

To nie jest takie czarno-białe.

Wiesz, łatwo jest powiedzieć w mediach, jak stanie osoba, której np. dziecko odebrano albo ktoś poszedł do więzienia,

może powiedzieć wszystko.

Ja nie mogę zdradzić tajemnicy, więc

my też nie mamy możliwości bronienia się.

Natomiast zanim zapadnie decyzja, że kurator składa wniosek o zarządzenie wykonania kary,

czyli odwieszenie komuś zawiasów,

to jest to proces. To są rozmowy, to jest tłumaczenie, pokazywanie komuś: pójdziesz tą drogą, to będzie zakład karny,

jak tak... bo gdzieś tam towarzyszymy tym ludziom w zmianie.

Ja wiem ile kosztuje kuratorów rodzinnych

samo nawet odebranie dziecka interwencyjnie to są emocje, to są nieprzespane noce,

to czasami są myśli, że oni zabiorą te dzieci do siebie do domu.

Słuchaj, my z tymi rodzinami pracujemy latami.

To nie jest tak, że ja spotykam człowieka i podejmuje decyzję.

Ja się czasami śmieję, że z niektórymi podopiecznymi mam częstszy kontakt, niż ze swoją dalszą rodziną.

Bo jak przez kilka lat... człowiek chodzi, poznaje... uczestniczysz w ważnych wydarzeniach,

to też wywiązuje się jakaś relacja.

To nie da się tak powiedzieć: okej, idziesz siedzieć.

Okej, to tracisz dzieci, bo taką mamy fantazję, bo masz ładne dzieci, to je zabieramy.

To jest praca i to jest ważenie. To zawsze jest tak, że kurator albo za późno albo za wcześnie odbierze dzieci.

Taki jest przekaz medialny.

To nie jest prawda. To jest ważenie co będzie lepsze, jak zabezpieczyć te dzieci.

Tak samo jak podejmujemy decyzję o zakładzie karnym,

to też ważymy, próbujemy, motywujemy do zmiany, jeżeli kto nie chce - to ja tego nie przeskoczę.

Po prostu.

Masz sytuacje, kiedy jesteś bezsilna?

Wiesz co, tak, kiedy ja bardziej chcę niż podopieczni.

Właśnie w tych sytuacjach bardziej "dzieciowych".

Gdzie są dzieci i widzisz, że dzieci są w zawieszeniu, bo np. są w rodzinie zastępczej,

nie mogą pójść do adopcji, bo rodzice wykonują działania pozorne.

I to są takie momenty, kiedy moi podopieczni nie chcą zawalczyć.

Walczą pozornie. I ja tego nie potrafię zrozumieć.

Są też takie momenty bezsilności, miałam kiedyś zlecenie wywiadu, czyli to była jednorazowa czynność,

przed jeszcze sprawą karną,

u pana, który był oskarżony o przemoc w rodzinie nad swoją żoną.

Gdzieś tam przyjęłam informację od zespołu interdyscyplinarnego, że ta przemoc była naprawdę ogromna,

że ta pani chodziła pobita i to było widać,

jak przeprowadzam wywiad, to zbieram informacje, policji, ośrodka pomocy społecznej,

od ludzi też, od sąsiadów,

i pamiętam, co mnie uderzyło, to była mała społeczność, tam się wszyscy znali,

nikt nie chciał z sąsiadów udzielić informacji.

Nie, ja nie znam, nie kojarzę,

co mnie najbardziej, taka informacja, uderzyła, to ktoś powiedział: ja nie chcę mu zaszkodzić.

Jemu?

Jemu.

I pamiętam, że wtedy miałam takie poczucie: ale jak to?

Ale jak to? Po prostu kobieta jest regularnie krzywdzona

i ktoś mi mówi: ja po prostu nie chcę jemu zaszkodzić?

Co by to zmieniło, gdyby ci sąsiedzi powiedzieli, jak jest?

Też pewnie dałoby tej kobiecie siłę do działania, jemu, temu mężczyźnie, zabrało poczucie takiej pewności, bo on był taki pewny w tym co robił, taki bezkarny.

No bo miał środowisko lokalne po swojej stronie.

Dla sądu to byłby znaczący argument?

Tak, znaczący, że to nie jest tak, że ta kobieta sobie wymyśla, tylko też inne osoby widzą i to słyszą,

bo to jest tak, że my jesteśmy oczami sądu.

Sędzia widzi akta, kurator wchodzi, robi rozeznanie,

i jeżeli też ze środowiska ma informacje o danym człowieku, jak on funkcjonuje,

to też jest pełniejszy obraz oskarżonego. Pełniejszy obraz rodziny.

Kiedy ci sąsiedzi mówią, że nie

no to masz tak jakby kawałek wycinka tego,

policja, to są suche informacje, bo to są dość krótkie notatki i tyle wiesz.

Tamta sytuacja była wyjątkowa, czy sąsiedzi z zasady nie chcą rozmawiać?

Nie chcą udzielać informacji?

Jest różnie.

Ja mam tak, że udzielają i nie udzielają.

Tamto środowisko było specyficzne, dosyć małe. Natomiast zdarza mi się np. tak, że jak ktoś mnie zna, wie już jak pracuję, to potrafią ludzie przyjść i mi powiedzieć:

„pani kurator, w tamtym domu się źle dzieje, my tego nie zgłosimy, bo się boimy”,

ale wiedzą, że ja zareaguję. I ok, ja podejmuję, zgłaszam tam, gdzie trzeba, i reaguję. Są też takie sytuacje, że ktoś mi mówi: „pani powinna wiedzieć”.

Jak ja idę jako kurator, mówię, że jestem kuratorem i chciałam się spytać. „No chyba pani jest kuratorem, to pani powinna najlepiej wiedzieć”.

Ja mówię: „No jak ktoś mi nie powie, to nie wiem”. Więc to jest różnie. Naprawdę, to jest różnie.

A masz może jakieś sposoby, żeby przełamać te lody? Żeby wyciągnąć od ludzi informacje?

Tak. Po pierwsze, jak idę do sąsiadów, to mam pewność, że u moich podopiecznych nikogo nie ma, jeżeli to jest jakieś bliskie sąsiedztwo.

Tak żeby ci sąsiedzi mieli też poczucie, że… Nie przyjdzie ktoś za chwilę? Tak, nie przyjdzie za chwilę i nie zobaczy.

To jest też tak, że zawsze mówię, że ja nie wpisuję nigdy imienia, nazwiska od kogo wiem, numeru mieszkania, numeru domu, tylko piszę, że ze środowiska lokalnego.

Podpytuję też czasami, jak to jest blok, kiedy mogę kogoś zastać, czy tam jest spokojnie, czy tam mogę sama wejść – na takiej zasadzie.

I zdarzyło mi się tak, że pani mnie zaprosiła i mówi: „dobrze, że pani jest, bo tam się źle dzieje,

a też nie wiedziałam co z tym zrobić, ale słyszałam to i to”. Więc to tak jest różnie. Czasami ktoś powie „nie, nie wiem, nie znam się, do widzenia”.

A zdarzają ci się sytuacje, że wchodzisz dajmy na to do domu czy do tego mieszkania no i cała Twoja intuicja podpowiada ci,

że ten obraz, jaki widzisz, jest jednak jakiś taki zbyt waniliowy? Że to jest udawane?

Co wtedy? Jesteś bezsilna czy masz jakieś narzędzia, żeby dojść jaka jest prawda, jak wygląda rzeczywistość?

Wiesz co, często tak jest. Że wchodzisz i czujesz, że jest właśnie za różowo, za idealnie. To też lata pracy nas uczulają na pewne słowa, pewne gesty.

Typu?

Jak np. żona bardzo uspokaja swojego męża albo bardzo go wybiela, to jest to dla mnie sygnał, że być może jest przemoc.

Bo to jest takie nienaturalne, także przesadne, że jaki on jest wspaniały i to jest tak, że staram się nawiązywać wtedy kontakty jeden na jeden.

Jakoś znaleźć tak przestrzeń, przyjść w takich godzinach, żeby móc z nimi np. osobno porozmawiać, poprzyglądać się.

Podpytuję się właśnie sąsiadów, gdzieś obserwuję.

Pewnie, że to jest tak, że po pierwszym spotkaniu niewiele wiesz, widzisz jakąś sytuację, która może być w tym momencie nieprawdziwa, bo być może coś się wydarzyło trudnego.

Ale jak obserwujesz jakiś dłuższy czas tę rodzinę, to już pewne rzeczy widzisz.

No właśnie to jest takie wyłapywanie jeden na jeden, podpytywanie: „a mi się wydaje” albo „trochę mnie to niepokoi, kiedy to widzę, kiedy słyszę...

wie pani co, gdyby pani chciała tu jest moja wizytówka i ja zapraszam, nie ma problemu”. I to działa.

Jak wygląda polski obraz biedy?

Polski obraz biedy...

Ja pracuję w miejscowościach podwarszawskich, więc to też jest trochę inaczej,

natomiast trafiamy do domów, gdzie nie ma prądu, gdzie się odwiedza podopiecznych przy świecach,

gdzie nie ma bieżącej wody, gdzie nie ma łazienek, mnie to nie dziwi.

Natomiast takie miejsca jeszcze są.

Że ludzie żyją, bardzo, bardzo skromnie.

Są takie miejsca, kiedy w zimie, ja jestem opatulona i jest mi zimno.

Bo ludzie nie mają na opał.

W tych domach, tak?

W tych domach, tak.

Że jest tak zimno, że ja mówię: to ja już pójdę, lub trzymam tak nogi, bo jest mi zimno.

Są takie miejsca.

Pamiętam taką sytuację, poszłam ma wywiad jednorazowy i biegały tak dzieci. Przyszły, podeszły, jakieś 3-4 latka.

Więc coś tam zagadałam jak masz na imię ,tak zwyczajowo.

One były takie ciekawe, to ja mówię: masz jakąś ulubioną zabawkę to mi pokaż.

No bo tak w tym domu nie widziałam zabawek. Zwykle jak są dzieci małe to jest tego wiele.

Mam, mam i wygrzebuje jakąś zabawkę z Happy Meala z McDonalda.

Te dzieci miały trzy zabawki i to było wszystko.

I widzę swój dom, swoje dzieci...

I widzę te dzieci, które mają trzy zabawki, bo ich po prostu nie stać.

I wtedy jest mobilizowanie, organizowanie, bo to też jest tak, że

my kuratorzy jesteśmy pasjonatami swojej pracy i robimy dużo rzeczy poza tą pracą, działamy w organizacjach pozarządowych,

więc organizujemy też jakieś projekty dla naszych podopiecznych, więc to jest organizowanie, może jakaś paczka,

ja też często wśród swoich znajomych zbiórki urządzam,

że może coś zbierzmy, żeby podrzucić,

żeby też tym dzieciom i też tym rodzinom było łatwiej, żeby one też nie były takie na dzień dobry odrzucane.

Czyli ciężko oddzielić życie zawodowe od prywatnego w tym zawodzie?

Ciężko. Myślę, że...

pewnie niektórym się udaje.

Natomiast to nie jest tak, że ja kończę pracę o 15-16, no... nie.

To jest tak, że wracam do domu i jeszcze gdzieś jestem w terenie. Czasami jest tak, że

czasami się boję, czy się nie zdarzy coś złego, czy nie będzie przemocy.

Czy np. jak wyszłam z domu to nie była jakaś awantura, bo ktoś np. się zdenerwował moją wizytą.

Ale też na pewno są takie momenty, kiedy czujesz satysfakcję ze swojej pracy,

no właśnie, jakie to są sytuacje?

Wiesz co, gdybym nie czuła satysfakcji ze swojej pracy, to bym nie pracowała, natomiast to jest tak, że

nasi podopieczni wracają. W takim sensie, że dzwonią jak się już skończą dozory, czy mogą przyjść pogadać,

żeby powiedzieć, co u nich słychać, jak sobie radzą,

czasami też dzwonią coś się podpytać, np. okazuje się, że ja jako kurator, byłam taką jedyną osobą, która podopiecznego wspierała.

I oni wracają, zapytać się, co mają zrobić, poradzić się,

Tak po ludzku, zaprzyjaźnili się, tak?

Tak, tak, tak.

Zdarza się, że ktoś przyjeżdża albo jak ma jakąś trudną sytuację to dzwoni: Pani kurator, mogę przyjechać, bo mam sprawę?

No ja już do nich nie mogę jeździć,

oni do mnie mogą, przyjeżdżają do sądu.

A zdarza się, że mówią "dziękuję" na koniec?

Tak, to jest fajne.

Ostatnio powiedział mi też taki mój podopieczny,

podopieczny, o którym wszyscy mówili: wsadź go do więzienia, on się do niczego nie nadaje.

To jest zawodowy złodziej, alkoholik, po prostu wsadź go. Ja powiedziałam, że nie, bo

ja po prostu intuicyjnie czułam, że jest jeszcze człowiek do pracy.

Chciałaś mu dać szansę, tak?

Bo ja widziałam, że jest z kim i nad czym pracować.

I było? Opłaciło się?

Było. Posłuchaj, on nie pije,

pracuje, bardzo się zmienił,

gdzieś rozmawialiśmy jak to się stało, że przestał pić, bo to tyle lat picia, wiele lat picia,

Wie Pani co, ja to zawsze powtarzam,

żę gdyby pani nie powiedziała wtedy, że we mnie uwierzyła, że we mnie wierzy,

że ja dam radę, to ja bym nie przestał.

Że to mi dało siłę, że ktoś we mnie uwierzył.

Wiesz i to też jest ważne w tej robocie, to też często mówią mi osoby, które przemocy doznają,

że dziękują mi za to, że powiedziałam im, że im wierzę.

Po prostu, że im wierzę w to, że to co przeżywają, to jest prawda.

No to mamy optymistyczny koniec. Ola, bardzo dziękuję za rozmowę i jak najwięcej satysfakcji życzę ci w twojej pracy.

Dziękuję bardzo.