Polowanie na orły
Granica między Stanami Zjednoczonymi a Meksykiem przebiega na południowym wschodzie wzdłuż kapryśnej Rio Grande, która wypływa z Gór Skalistych, a uchodzi do Zatoki Meksykańskiej. Rio Grande olbrzymim, naturalnym łukiem oddziela Meksyk od Teksasu leżącego w Stanach Zjednoczonych. Począwszy od miasteczka El Paso w kierunku zachodnim, obydwa państwa dzieli już tylko granica linearna. W południowo-zachodniej części Nowego Meksyku linia graniczna dwukrotnie załamuje się pod kątem prostym. Tutaj właśnie rozciąga się płaskowyż Sierra Madre, obramowany na wschodzie przełomem Rio Grande, na północnym zachodzie wyżyną Kolorado, a na zachodzie górami Peloncillo i pasmem Guadelupe, zbiegającym się z meksykańskimi górami Sierra Madre.
Ranczo szeryfa Allana znajdowało się w południowej części płaskowyżu Sierra Madre, w pobliżu granicy meksykańskiej, toteż Tomek i Czerwony Orzeł postanowili zapolować na orły w górach Guadelupe.
Tomek pragnął wybrać się na tę kilkudniową wyprawę jedynie w towarzystwie czerwonoskórego przyjaciela. Wiedział z doświadczenia, że takie wyprawy ułatwiają zbliżenie i pogłębiają więzy przyjaźni, na czym mu szczególnie w tym wypadku zależało. Z tego też powodu uczynił wszystko, co było w jego mocy, aby zniechęcić bosmana Nowickiego do udziału w łowach. Nie było to łatwe. Wprawdzie olbrzymi marynarz nie lubił górskich wycieczek i twierdził, że człowiek zbyt się przemęcza, „wytrząsając brzuszysko po skałach”, lecz gdy chodziło o przeżycie przygody lub ujrzenie czegoś nowego, gotów był do znacznych ustępstw. Tym razem szeryf bezwiednie przyszedł Tomkowi z pomocą. Mianowicie zaproponował bosmanowi urządzenie zasadzki na jaguara niepokojącego bydło pasące się na stepie. Bosman, mając do wyboru łowy na „ptaszki”, jak nazywał orły, i polowanie na drapieżnego czworonoga, wybrał oczywiście to ostatnie. W skrytości ducha był nawet zadowolony, iż Tomek – niezawodny strzelec – nie weźmie udziału w polowaniu na jaguara. Szeryf bowiem, jak sam zapewniał, nie mógł się poszczycić celnością strzału, palma zwycięstwa przypadłaby w takim razie tylko jemu. Nie zdawał sobie sprawy, iż większość gatunków orłów odznacza się niezwykłą wielkością, siłą, a także drapieżnością i odważa się atakować ludzi.
Tomek zaś, zadowolony z takiego obrotu sprawy, nie kwapił się jakoś do wtajemniczania druha w niebezpieczeństwa tego polowania. Czując jednak potrzebę wygadania się, gdy tylko Sally poprosiła go o pewne wyjaśnienia, zabłysnął przed nią swymi wiadomościami z przyrody, wykutymi w szkole na pamięć, a utrwalonymi lekturą o świecie.
Z jego relacji Sally dowiedziała się, iż rząd ptaków drapieżnych dziennych dzieli się na dwa podrzędy: sępy Nowego Świata i drapieżniki właściwe. Z dalszych wyjaśnień wynikało, że do tych ostatnich zalicza się około trzystu pięćdziesięciu gatunków, zgrupowanych w czterech rodzinach: wężojadów, sępów, sokołów i rybołowów. Najliczniejsza z nich, rodzina sokołowatych, obejmuje sześć podrodzin. Są to orłosępy, orły, myszołowy, jastrzębie, karakary i sokoły właściwe[24].
[24] Obecnie obowiązuje inny podział systematyczny.
Orły żyją w różnych częściach świata. Na kontynencie amerykańskim spotyka się je, począwszy od dalekiej północy aż po Paragwaj. Wygląd tych dużych, często bardzo dużych ptaków jest charakterystyczny. Mają całkowicie upierzoną głowę, wysoki zakrzywiony dziób, niezbyt długi ogon oraz duże, mocne, ostre i silnie zagięte w dół szpony.
Bardzo zróżnicowanym rodzajem są łomignaty[25], zwane też orłami morskimi. Długość ich dochodzi do dziewięćdziesięciu pięciu centymetrów przy rozpiętości skrzydeł do dwóch i pół metra. Upierzenie mają brunatne lub brudnoszare.
[25] Haliaeetus.
Poza Europą rodzaj zwany łomignatem bielikiem gnieździ się w całej Syberii i Japonii; w Ameryce Północnej zastępuje go łomignat białogłowy, a w Afryce łomignaty – krzykliwy i akrobata.
Głównym przedstawicielem orłów właściwych jest orzeł przedni[26], największy po bieliku europejski ptak drapieżny. Odmianą jego, dość rzadko już spotykaną w Europie i Afryce, jest orzeł złocisty[27], ozdoba wszystkich skrzydlatych mieszkańców Ameryki.
[26] Aquila fulva.
[27] Aquila chrysaetos.
Jego ulubionym miejscem pobytu są wysokie góry, gdzie gnieździ się w niedostępnych ścianach skalnych. Każda para ma swój obszar łowów i, jeśli tylko wystarcza jej pożywienia, nie opuszcza skalnego gniazda nawet zimą. Ten wspaniały ptak o upierzeniu barwy rdzawoczerwonawej jest najniebezpieczniejszym wrogiem wszelkiej zwierzyny.
Na te właśnie orły złociste miał zapolować Tomek. Bardziej jednak niż orły zaciekawił Sally młody Indianin, z którym Tomek wybierał się na wyprawę.
W oznaczonym na wycieczkę dniu obydwaj młodzi przyjaciele wczesnym rankiem opuścili ranczo. Oprócz wierzchowców, silnych mustangów, Tomek zabrał luzaka objuczonego sprzętem obozowym i zapasami żywności.
Pustynnym stepem, porosłym kaktusami i krzewami kreozotowymi, posuwali się na południowy zachód ku wyraźnie piętrzącemu się łańcuchowi gór. Już około południa wjechali w kanion, rozcinający głęboko pasmo górskie.
Na stromych stokach rosły lasy jukowe[28]. Oryginalne, lecz brzydkie zielone drzewka przypominały Tomkowi miotły zatknięte trzonem w ziemię.
[28] Juka (Yucca) – bylina z rodziny liliowatych, występuje w około 30 gatunkach w południowej części Ameryki Północnej, w Amerykach Środkowej i Południowej. Gatunek Yucca gloriosa ma pokrój drzew, liście mieczowate, skórzaste, długości do 1 metra.
Czerwony Orzeł z zadartą w górę głową wypatrywał orłów i bez wahania zagłębiał się w dzikie odnogi kanionu, otoczonego strzelistymi skałami. Przed wieczorem wspięli się na nieco łagodniejszy stok górski, by na małej polanie, porośniętej drzewami jukowymi i kaktusami, rozłożyć się na noc obozem.
Mustangi ze spętanymi przednimi nogami puścili na polanę, po czym rozbili namiot i rozpalili ognisko. Przygotowanie posiłku nie zajęło im wiele czasu. Jedli w milczeniu, zmęczeni po całodziennej jeździe.
Tomek niezmiernie był ciekaw indiańskich sposobów polowania na orły. Miał nadzieję, że jego towarzysz opowie mu po kolacji, w jaki sposób ma zamiar urządzić na nie zasadzkę. Nawah nie był jednak skłonny do wynurzeń. Zaledwie uprzątnęli naczynia, owinął się w gruby koc i ułożył do snu przy ognisku.
Tomek przepadał za wieczornymi obozowymi gawędami, toteż, niezadowolony z małomówności Indianina, odezwał się:
– Może byśmy omówili plan łowów? Jeszcze nie jest zbyt późno, zdążymy wypocząć do świtu.
– Nie można teraz mówić o chwytaniu orłów – półgłosem odparł Nawah. – Niedaleko stąd jest ich gniazdo. Gdyby przypadkiem podsłuchały naszą rozmowę, nie udałoby się nam zbliżyć do nich. Niech mój brat dobrze wypocznie. Jutro czeka nas bardzo pracowity dzień.
Otrzymawszy taką odprawę, Tomek wsunął się do namiotu. O ileż przyjemniejszymi towarzyszami wędrówek wydali mu się teraz afrykańscy Murzyni. Mogli całą noc spędzić na rozmowach, chociaż byli nie mniej przesądni od Indian. Markotny ułożył się na kocu, lecz nie mógł zasnąć. Zaczął się zastanawiać, czy nie lepiej było wyruszyć z bosmanem i szeryfem na polowanie na jaguara. Naraz przypomniał sobie o właściwym celu wyprawy. Przyznanie mu prawa do noszenia pięciu orlich piór było nie lada wyróżnieniem. Nawet Czerwony Orzeł do tej pory zdobył tylko trzy pióra. Poza tym czekała go jeszcze uroczysta ceremonia sporządzania zaszczytnego stroju głowy, dla którego zdobycia niemal każdy Indianin gotów był ryzykować życie.
W lepszym już nastroju zaczął rozmyślać o łowach na orły, aż w końcu zasnął.
Zaledwie słońce pierwszymi promieniami musnęło skalne szczyty, chłopcy zerwali się z posłań. Czerwony Orzeł co chwila spoglądał w bezchmurne niebo, czy przypadkiem nie ujrzy w górze szybującego króla ptaków. Kończyli właśnie zwijanie obozu, gdy naraz Indianin zamarł w bezruchu z zadartą do góry głową. Zaintrygowany Tomek natychmiast również spojrzał w górę.
Pomiędzy skalnymi ścianami na jasnym tle nieba wyraźnie rysował się wolno szybujący w przestworzach ciemny kontur.
Przez chwilę Tomek ulegał złudzeniu wzrokowemu. Przemknęło mu przez myśl, że to bracia Wilbur i Orville Wrightowie, którzy w roku tysiąc dziewięćset trzecim w Karolinie Północnej dokonali pierwszego udanego lotu na aeroplanie zaopatrzonym w silnik, ponownie dokonują próby. Niebawem na tle nieba pojawiła się druga sylwetka wolno płynącego ptaka. Zdawało się, że szeroko rozpięte skrzydła nie wykonują żadnego ruchu.
Chwilami ptaki zawisały w powietrzu, jakby wypatrywały zdobyczy w załomach skał, potem znów wzbijały się wolno i majestatycznie.
– Orły oblatują swój teren łowów – z nabożną czcią szepnął Indianin. – Robią to każdego ranka. Nic nie ujdzie ich bystremu wzrokowi…
Nastrój przesądnego Indianina udzielił się Tomkowi. Szybujące w górze olbrzymy naprawdę budziły podziw i lęk. Przecież piękno, siła, a także wspaniały wygląd orła w locie skłoniły wielu władców wojowniczych ludów do obrania go za godło państwowe. Tomek pomyślał o kraju ojczystym, potem przypomniał sobie, iż orzeł znajduje się również w godle Stanów Zjednoczonych.
Bystrookie, czujne orły musiały zapewne dostrzec chłopców obozujących na polanie i ich konie, gdyż naraz, zwinąwszy skrzydła, zniżyły się lotem nurkowym ku ziemi. Po chwili zataczały szerokie koła nad polaną, lecz niebawem znów poszybowały wolno ku południowi.
– Wypatrzyły nas, teraz będą bardzo ostrożne – szepnął Czerwony Orzeł.
Tomek otrząsnął się już z nastroju wywołanego zachowaniem Indianina. Spojrzał na niego roziskrzonymi oczami i rzekł:
– Orły są tylko żarłocznymi, niebezpiecznymi ptakami. Nie rozumieją mowy ludzkiej i nie posiadają nadprzyrodzonej siły. Dlatego orzeł, chociaż z powodzeniem atakuje nie tylko ptaki, lecz nawet sarny i wilki, nie odważy się napaść na nasze obozowisko. Poza tym on tylko w locie oraz gdy siedzi, wygląda majestatycznie. W chodzeniu po ziemi jest tak nieudolny, że pobudza do śmiechu. Często stawiano orła, tak niebezpiecznego drapieżcę, za wzór siły i szlachetności, piętnując ze wszech miar pożytecznego sępa jako wcielenie wstrętnej żarłoczności. Tymczasem orzeł lubi krew, żywi się schwytaną zdobyczą, a ponadto pożera padlinę. Sęp natomiast nie zabija, lecz z zasady pochłania padlinę, przez co staje się pożyteczny dla człowieka. Ale powiedz teraz, w jaki sposób urządzimy zasadzkę na orły? Zaczyna mi się podobać to polowanie.
– Niech mój brat tak nie mówi – niechętnie odparł Nawah. – Orły wypatrzyły nas i kto wie, co z tego wyniknie.
– To, że zdobędę moich pięć piór przyznanych mi przez radę starszych waszego plemienia – roześmiał się biały chłopiec. – Możesz mi wierzyć, że miałem ogromną ochotę wygarnąć do tych orłów ze sztucera.
– Wy, biali, nie rozumiecie wielu rzeczy – w zamyśleniu powiedział Indianin. – Powróćmy do naszych łowów. Konie zostawimy tutaj, a sami będziemy musieli piąć się na strome skały.
– Czy nie obawiasz się, że po powrocie możemy koni nie zastać? – zaniepokoił się Tomek.
– Ze spętanymi nogami nie oddalą się zbytnio, a poza tym, dopóki mają dość paszy, nie będą uciekały.
Zapakowali sprzęt obozowy w dwa tobołki, które zarzucili na plecy. Indianin ponadto niósł duży pęk świeżo naciętych gałęzi jukowych. Tak objuczeni ruszyli na bezdrożne skały.
Czerwony Orzeł dobrze się orientował w terenie. Z łatwością odnajdywał dostępniejsze podejścia pod górę i tylko w kilku miejscach musieli się mozolnie wspinać po olbrzymich głazach. Poza nimi pozostawały kręte kaniony i zagubione wśród skał dolinki, wyglądające jak oazy zieleni pośród rozległych rumowisk. Gdzie tylko jednak warstwa gleby pokrywała stoki gór, tam bujnie krzewiły się miotlaste juki i kaktusy.
Młodzi łowcy, obarczeni tobołkami, zatrzymywali się co pewien czas na odpoczynek. Czujny wzrok Indianina błądził wówczas po załomach i rozpadlinach skalnych, Tomek zaś rozkoszował się malowniczymi widokami dzikiej okolicy.
Minęło kilka godzin, zanim dotarli na obszerny taras skalny w jednym z załomów ściany jakiegoś wyniosłego szczytu. Wokół wznosiły się nieco niższe skalne baszty, pocięte wąskimi rozpadlinami lub zawieszone nad przepaściami.
Dopiero teraz mógł Tomek stwierdzić, iż jego przewodnik wybrał najkrótszą, lecz nie najwygodniejszą drogę. Od strony południowej wejście było znacznie łagodniejsze, a wysokogórska roślinność kończyła się dopiero u podnóża platformy, na której się zatrzymali.
Czerwony Orzeł, jakby odgadując myśli Tomka, rzekł spokojnie:
– Mój brat zastanawia się zapewne, dlaczego wybrałem trudniejszą drogę. Kanion, którym przybyliśmy tutaj, jest przecięty nieopodal rwącym głębokim strumieniem. Mielibyśmy dużo trudności z przeprawieniem się na drugą stronę.
– Ach, tak! Czy tutaj urządzimy pułapkę na orły?
– Jesteśmy na miejscu – lakonicznie oznajmił Czerwony Orzeł.
– Wobec tego możemy rozłożyć obóz – ucieszył się Tomek zmęczony wchodzeniem pod górę.
– Obóz rozłożymy za załomem góry – wyjaśnił Indianin. – Tutaj natomiast przygotujemy pułapkę.
Po krótkim odpoczynku wspięli się na wyżej położoną, szeroką trawiastą półkę. Na niej rozpięli namiot i rozpalili małe ognisko, wykorzystując gałęzie juki na opał. Wygłodniały Tomek pałaszował posiłek z ogromnym apetytem, za to jego towarzysz jadł bardzo wstrzemięźliwie. Małomówność Indianina niecierpliwiła białego chłopca. Nie rozumiał, dlaczego czerwonoskóry zachowuje się podczas polowania, jakby odprawiał jakiś specjalny ceremoniał, lecz z wrodzonej delikatności powstrzymywał się od zadawania pytań.
Jeszcze przed wieczorem zeszli znowu na taras i według wskazówek Indianina wykopali dość głęboki dół. W nim to właśnie mieli się nazajutrz zaczaić na orły. Starannie zamaskowali pułapkę, przykrywając ją gałęziami, ziemią i trawą. Wszelkie ślady kopania dokładnie usunęli.
Dokonawszy tego, powrócili do obozu. Tomek, zniechęcony uporczywym milczeniem Indianina, postanowił wcześnie udać się na spoczynek. Jakież było więc jego zdziwienie, gdy Czerwony Orzeł oświadczył, iż tej nocy nie powinni się kłaść do snu.
– A co będziemy robić? – zagadnął Tomek.
– Musimy przebłagać duchy ptaków, które mamy zabić – krótko odpowiedział Indianin.
Tomek natychmiast zapomniał o zmęczeniu, opuścił go sen. Wiedział, jak niechętnie Indianie zdradzają przed białymi swe ceremoniały i obrzędy. Oto miał niezwykłą okazję poznania jednej z ich tajemnic.
Gdy noc zapadła, Indianin usiadł przy tlącym się ognisku. Tomek zajął miejsce naprzeciw niego. Czerwonoskóry wydobył ze swego zawiniątka woreczek napełniony suszoną trawą. Co pewien czas posypywał nią żarzące się węgle. Nad ogniskiem zaczęły się unosić szarawe obłoczki aromatycznego dymu, przypominającego zapachem kadzidło. Indianin pochylał się nad ogniskiem, aby słodkawy dym spływał po całym jego ciele. Wkrótce Tomek poczuł lekki zawrót głowy. Jak przez sen przenikały do jego świadomości słowa pieśni Indianina.
„Wielki Manitu! Zaostrz mój wzrok wypatrujący wszechwiedzącego orła. Wspomóż siłą dłoń i stopę, by zadały błyskawiczny śmiertelny cios. Niech święty dym spalanej trawy oczyści me ciało z ludzkiego zapachu, ostrzegającego każde zwierzę o zbliżaniu się myśliwego… O, wspaniały, wszechwiedzący, mądry orle! Przebacz mi, że muszę cię zabić. Potrzebuję twoich piór dla mężnego wojownika. Duch twój będzie się radował, odnajdując swoje pióra na głowie szlachetnego przyjaciela, posiadającego odwagę grizzly i przebiegłość węża. Jego to właśnie będą twe pióra wyróżniały wśród wojowników…”
Indianin nucił bez przerwy przez całą noc. To błagał Wielkiego Ducha Manitu o pomoc, to znów zwracał się z prośbą do orła, by wybaczył mu śmiertelny cios, którym pozbawi go życia. Tomek długo wsłuchiwał się w monotonną pieśń. Gdzieś z doliny dotarło odległe wycie kojota[29]. Indianin znów rozpoczął pieśń orła…
[29] Kojot (Canis latrans) – amerykański wilk preriowy, występujący od Kostaryki aż do 55° szerokości geograficznej północnej. Dorosły kojot osiąga długość do 1,4 m łącznie z czterdziestocentymetrowym ogonem. Pożera wszystko, co tylko pozwoli mu się zjeść. Kojoty mają przemyślny sposób łowów. Podczas polowania na zwierzęta szybciej biegające od nich rozstawiają się pojedynczo na prerii na całych dziesiątkach kilometrów niczym do biegu sztafetowego. Gdy jednego zmęczy pościg, zastępuje go następny, czający się w pewnej odległości, potem znów się zmieniają. Potrafią dogonić nawet antylopę widłorogą, słynącą z wielkiej szybkości.
Tomkowi zdawało się, że zaledwie zdążył przymknąć oczy, gdy poczuł potrząśnięcie za ramię. Ze zdziwieniem stwierdził, iż ciemność nocy rozpłynęła się wraz z kadzidlanymi dymami. Obok niego stał Czerwony Orzeł.
– Już czas – powiedział.
Tomek przetarł oczy i poderwał się na równe nogi. Indianin podjął z ziemi zawiniątko, podczas gdy Tomek uważnie sprawdził zamek sztucera. Z bronią przygotowaną do strzału ochoczo podążył za Czerwonym Orłem, który na znak, iż nie ma zamiaru użyć strzelby podczas łowów, nie zabrał swojej.
Wkrótce łowcy znaleźli się na tarasie przy wykopanym dole-pułapce. Czerwony Orzeł rozwinął swój tobołek. Wyjął z niego kawał surowej bydlęcej wątroby, położył ją na rusztowaniu maskującym dół, po czym wydobył skórę kojota. Z niezwykłą zręcznością powbijał w ziemię paliki i ułożył na nich skórę w ten sposób, że patrząc z góry, mogło się wydawać, iż prawdziwy kojot pożera swój łup.
Tomek z wielkim zainteresowaniem przyglądał się wszystkim czynnościom. Ogarnęło go zdumienie, gdy Indianin wyciągnął z tobołka ludzką czaszkę.
– Co ty wyprawiasz, do licha! Dlaczego nie dajesz spokoju ludzkim szczątkom? – oburzył się Tomek.
– To czaszka wielkiego wojownika. Ona uczyni nas niewidocznymi dla orła, tak jak niewidoczny jest dla nas duch wojownika polującego w Krainie Wiecznych Łowów – poważnie wyjaśnił Czerwony Orzeł. – Teraz prędko skryjmy się w dole. Orły mogą zaraz nadlecieć!
Weszli do jamy i starannie zamaskowali wejście, pozostawiając jednak małe szpary, aby przez nie obserwować niebo. Indianin przez jeden z tych otworów wysunął długą gałąź. Miała ona służyć do odganiania innych nieproszonych pierzastych gości. Teraz już pozostało im jedynie czekać na przylot orłów.
Czerwonoskóry łowca kilkakrotnie płoszył gałęzią ptaki zwabione widokiem przynęty. Właśnie znów zamierzał poruszyć gałęzią, gdy naraz usłyszeli krakanie podobne do krakania jastrzębia. Ptaki krążące nad przynętą uciekły w popłochu.
– Orzeł! – szepnął Indianin.
Patrząc przez otwory, ujrzeli kołującego w górze wspaniałego ptaka.
– Zobaczył przynętę i zapewne chce spłoszyć naszego kojota – szepnął Tomek.
– Mój biały brat dobrze mówi – potwierdził Indianin. – Orzeł widzi łup! Teraz musimy działać bardzo sprawnie. Gdy tylko usiądzie na rusztowaniu, spróbuję schwycić go za nogi, a jeśli to mi się uda, pomyślnie zakończymy łowy.
– Nie wiem, czy odważyłbym się na to – mruknął Tomek. – Mógłbym jednak teraz z łatwością zastrzelić orła…
– Nawet trafiony ptak potrafi się skryć w rozpadlinie. Zaraz zdobędziemy twoje pióra.
Orzeł, wbrew tym zapowiedziom, nie mógł się jakoś zdecydować na porwanie łatwego łupu. Zniżył lot, zataczał coraz mniejsze koła, kracząc zawzięcie, aż w końcu zwróciło to uwagę Indianina.
– On się czegoś obawia – szepnął do Tomka. – To zły znak!
– W tej okolicy nie ma chyba groźnych dla niego zwierząt – odparł Tomek półgłosem.
– Czyżby tu się zabłąkał…
W tej chwili olbrzymi drapieżnik stulił szerokie skrzydła i jak wypuszczona z łuku pierzasta strzała zaczął opadać ku ziemi. Zaledwie dotknął rusztowania, Indianin błyskawicznym ruchem wysunął dłonie, chwycił go za nogi, wciągnął do dołu i powalonemu na ziemię, złamał stopą kręgosłup.
Stało się to tak szybko, że nim Tomek zorientował się w sytuacji, było już po wszystkim. Pokonany orzeł zatrzepotał nieporadnie skrzydłami, kurczowo zakrzywił szpony, które już niejednemu zwierzęciu zadały śmiertelny cios, po czym znieruchomiał.
Tomek pragnął jak najszybciej przyjrzeć się wielkiemu drapieżnemu ptakowi. Odrzucił więc rusztowanie maskujące dół, lecz zaledwie spojrzał na taras, zaraz zrozumiał, dlaczego orzeł tak długo kołował nad przynętą, nie mogąc się zdecydować na jej porwanie. Nie dalej jak dwadzieścia metrów od pułapki stał duży, ciemnobrunatny niedźwiedź. Wyciągnąwszy łeb, łowił nosem nieznaną sobie woń. Gdy ujrzał głowę chłopca wychylającą się z dołu, wydał głuchy pomruk.
– Niedźwiedź! – zawołał podniecony Tomek.
Czujny na wszystko czerwonoskóry łowca natychmiast porzucił swój cenny łup. Wychylił się szybko z dołu. Jeden rzut oka wystarczył mu, by się zorientować w sytuacji.
– Grizzly! Młody grizzly! Zwróć na siebie jego uwagę, postaram się zajść go od tyłu. Musisz strzelić z karabinu prosto w serce, lecz pociągnij za cyngiel dopiero wtedy, gdy stanie na zadnich łapach.
Indianin jednych tchem wyrzucił z siebie te słowa, potem wyskoczył z dołu, trzymając mocne, rzemienne lasso. Tomek również nie tracił czasu na zbędne rozważania. Wiedział, że niedźwiedź siwy[30], zwany powszechnie grizzly, jest najstraszniejszym drapieżnym zwierzęciem Ameryki Północnej. Nie wypuszczając sztucera z ręki, jednym susem wydostał się z pułapki. Z mocno bijącym sercem stanął naprzeciw niedźwiedzia.
[30] Właściwie niedźwiedź szary (Ursus arctos horribilis) zwany jest przez Amerykanów grizzly, co znaczy „siwek”.
Aby odwrócić jego uwagę od Indianina, który szerokim łukiem starał się zajść go od tyłu, Tomek krzyknął donośnie. Niedźwiedź natychmiast wyciągnął ku niemu swój wielki kudłaty łeb. Mruknął gniewnie i niezgrabnym krokiem ruszył w kierunku Tomka. Szedł coraz szybciej. Chłopiec poczuł już ostry zapach dzikiego zwierzęcia.
Trzymał sztucer przygotowany do strzału, lecz wiedział, że nie wolno w takiej sytuacji pochopnie postępować. Rozdrażniony lub – co gorsza – raniony grizzly wpadał w szał bojowy, a wtedy śmierć groziła śmiałkowi, który zlekceważył ostrożność.
Zaledwie pięć metrów dzieliło Tomka od zwierzęcia. Grizzly przyspieszył kroku, by jak najprędzej dosięgnąć dziwnej istoty, gdy naraz lasso świsnęło w powietrzu. Rzemienna pętla opadła na kudłaty kark, zacisnęła się mocno i szarpnęła niedźwiedziem. Grizzly ryknął straszliwie, uniósł się na zadnich łapach, przednimi próbując zrzucić zdradziecką pętlę.
Tomek, pełen podziwu dla odwagi i sprytu Indianina, natychmiast wykorzystał wspaniałą okazję do strzału. Uniósł sztucer, skierował lufę w pierś niedźwiedzia. Okiem wytrawnego strzelca wyszukał odpowiednie miejsce, po czym spokojnie nacisnął spust. Jeszcze nie przebrzmiało echo po pierwszym strzale, gdy Tomek nacisnął spust po raz drugi.
Olbrzymi niedźwiedź chwiał się na nogach. Przekrwionymi ślepiami spoglądał na przeciwnika. Naraz silne szarpnięcie arkanu powaliło go na ziemię. Grizzly osunął się jak ciężka kłoda, lecz zaledwie dotknął ziemi, Czerwony Orzeł podbiegł do niego i wbił swój długi nóż pod jego lewą łopatkę. Ostrożność ta była zupełnie zbyteczna. Jak się później okazało, oba strzały były nadzwyczaj celne. W sercu młodego grizzly tkwiły dwie kule.
Młodzi łowcy spojrzeli na siebie błyszczącymi oczyma. Przypadkowe upolowanie niebezpiecznego grizzly było nie lada wyczynem myśliwskim. Własnoręczne zabicie niedźwiedzia uprawniało ich do noszenia naszyjników sporządzonych z jego kłów i pazurów. Naszyjnik taki był widomym dowodem męstwa wojownika. Czerwony Orzeł pierwszy opanował wzruszenie.
– Ugh, mój biały brat musiał sobie zasłużyć na łaskę Wielkiego Manitu – odezwał się. – Głowę jego będą zdobiły pióra potężnego ptaka. To orzeł sprowadził na nas niedźwiedzia, aby się zemścić za urządzenie nań pułapki. Wielki czarownik z tego orła! Musimy zaraz okupić sobie jego milczenie. Niech mój biały brat pomoże mi wykroić z zabitego niedźwiedzia najbardziej smakowity kąsek!
Tomek nie orientował się, o co chodziło Nawahowi, lecz pomógł mu wyciąć kawałek mięsa z łapy niedźwiedzia. Indianin ociekające krwią mięso wepchnął do dzioba orła. Dopiero teraz wyjaśnił Tomkowi, dlaczego to uczynił. Otóż Indianie wierzyli, że racząc orła smakowitym kąskiem, okupują sobie jego milczenie. Ułagodzony w ten sposób duch ptaka nie będzie powtarzał innym orłom, w jaki sposób pozbawiono go życia, i tym samym umożliwi schwytanie nieostrzeżonych drapieżników.
Zabicie grizzly zmusiło chłopców do przedłużenia pobytu w górach. Resztę dnia spędzili nadzwyczaj pracowicie. Zajęli się wyrwaniem piór ze skrzydeł orła i ściągnięciem skóry z niedźwiedzia. Wprawdzie skóra grizzly nie przedstawiała zbyt wielkiej wartości handlowej, lecz dla chłopców była cennym trofeum myśliwskim. Łapy, uważane za duży przysmak, odcięli w całości, postanawiając wyjąć z nich pazury po powrocie na ranczo.
Tego wieczoru Tomek po raz pierwszy w życiu spożywał pieczeń niedźwiedzią, i to z upolowanego przez siebie grizzly.
Następnego dnia, już późnym rankiem, odnaleźli w dolinie konie i bez przeszkód odbyli drogę do domu.