W rezerwacie Apaczów Mescalero
Czerwony Orzeł dotrzymał słowa. Następnego dnia około ósmej rano obydwaj chłopcy znajdowali się już przy zabudowaniach agencji rezerwatu Apaczów Mescalero. Tutaj przed kilkoma dniami szeryf Allan prowadził bezskuteczne poszukiwania zbiegłego jeńca. Tomek tak był ciekaw przyjrzeć się osławionym Apaczom i Nawahom, że niemal zupełnie zapomniał o Czarnej Błyskawicy.
Czerwony Orzeł zaprowadził Tomka do agenta zawiadującego rezerwatem, ponieważ bez jego zezwolenia nie wolno było białym ludziom wkraczać na tereny indiańskie. Był to akurat czas rozdzielania prowiantów. W myśl umowy rząd Stanów Zjednoczonych zobowiązany był do udzielania Indianom mieszkającym w rezerwatach zasiłków w formie żywności oraz odzieży. Trzeba zaznaczyć, że zapasy przychodziły często nieregularnie bądź w niedostatecznej ilości. Ponadto niektórzy nieuczciwi agenci dopuszczali się nadużyć, pozbawiając Indian należnych im przydziałów.
Agent rządowy zawiadujący rezerwatem Apaczów Mescalero był tego dnia w nie lada kłopocie. Transport żywności okazał się znów niedostateczny, a tymczasem Mescalero przymierali głodem. Skalisty, nieurodzajny teren rezerwatu uniemożliwiał im uprawę ziemi bądź hodowlę bydła na szerszą skalę. Agent osobiście rozdzielał skromne zapasy, pilnie nadzorując indiańską straż, aby nie popełniała nadużyć. Głodni Indianie łatwo zdobywali się na nieprzyjazne odruchy. Było to tym niebezpieczniejsze, że część Mescalero miała jakoby sprzyjać awanturniczemu Czarnej Błyskawicy.
Agent akurat wydzielał racje żywnościowe, gdy Tomek zwrócił się do niego o zezwolenie na wejście i zwiedzenie rezerwatu. Tak się szczęśliwie złożyło, że wtedy właśnie w agencji pobierał swój przydział jeden ze starszych plemienia. Dzięki jego zgodzie, po wyjaśnieniach Czerwonego Orła, agent nie stwarzał specjalnych trudności gościowi szeryfa Allana.
Zaledwie Tomek wkroczył na właściwy teren rezerwatu, zaraz przekonał się, jak mało dotąd wiedział o zwyczajach i sposobie życia Indian. Wielu bowiem Europejczyków wytworzyło sobie mylne pojęcie o ubiorze i mieszkaniach krajowców północnoamerykańskich. Za powszechnie noszony ubiór Indian uważało się długie, nabijane paciorkami, zakrywające całe nogi i brzuch sztylpy, koszulę, mokasyny i – najbardziej rzucające się w oczy – wojenne nakrycie głowy, przybrane orlimi piórami. Tomek mniemał również, że Indianie mieszkają wyłącznie w namiotach, które zwykło się nazywać wigwamami.
Teraz, ujrzawszy pierwszy charakterystyczny stożkowaty namiot indiański, natychmiast zatrzymał wierzchowca, by przyjrzeć się barwnym rysunkom na jego pokryciu sporządzonym z bizonich skór. Rysunki te odtwarzały pościg za wapiti[17].
[17] Wapiti (Cervus canadensis) – ssak z rodziny jeleniowatych, którego kilka odmian żyło dawniej w lasach strefy umiarkowanej w Ameryce Północnej. Pod względem wielkości wapiti zajmuje po łosiu drugie miejsce wśród zwierzyny płowej świata. Obecnie najliczniej występuje w Kanadzie.
– Nie wiedziałem, że wigwamy są tak pięknie zdobione – odezwał się Tomek. – Wyobrażałem je sobie jako zwykłe namioty. Tymczasem widzę teraz, że sporządzenie wigwamu wymaga wielu umiejętności.
– Dlaczego mój biały brat nazywa tipi wigwamem? – zdziwił się Czerwony Orzeł i zaraz wyjaśnił: – Wielu białych nie odróżnia wigwamu od tipi. To, co wy nazywacie w swoim języku namiotem, my znamy pod nazwą przyjętą od Indian Dakota jako tipi. Czy wiesz, że z wynalezieniem tipi wiąże się ciekawa legenda?
– Jaka? Opowiedz!
– Pewien Indianin odpoczywał po łowach w cieniu drzewa bawełnianego. Wiatr strącał nań liście. Indianin podniósł jeden i bawiąc się nim, zwinął go mimo woli w stożek. Przyglądając się teraz liściowi, wpadł na pomysł zbudowania chatki o podobnym kształcie. Tak oto powstały tipi.
– Co w takim razie nazywacie wigwamem? – zapytał Tomek.
– Wigwamy różnią się od tipi kształtem i materiałem używanym do ich budowy. Wigwam nie jest tak łatwy do przenoszenia z miejsca na miejsce jak tipi, z tego więc powodu tym ostatnim posługują się przeważnie szczepy wędrowne. Indianin wtedy buduje wigwam, gdy ma zamiar przebywać w jednym miejscu przez dłuższy czas. Wznosi go ze słupów i z młodych drzewek. Utworzony w ten sposób szkielet, zależnie od możliwości zdobycia odpowiedniego materiału w danej okolicy, pokrywa różnym poszyciem. Na dalekiej północy kryją wigwamy skórami karibu[18], na południu zaś liśćmi palmowymi, korą bądź matami sporządzonymi z szuwarów albo też zaprawą otrzymaną z gliny zmieszanej z mchem; czasem obsypuje się je po prostu ziemią. Niech mój brat spojrzy tam, na prawo! Ten młody Indianin ma zamiar założyć własne ognisko domowe i już rozpoczął budowę wigwamu.
[18] Karibu (Rangifer tarandus caribu) – renifer amerykański, podgatunek z rodziny jeleniowatych, zamieszkuje tundry i lasy północnej części Ameryki Północnej.
Tomek uważnie przyjrzał się prymitywnej budowli, której nazwę błędnie przypisywał namiotowi tipi, tak charakterystycznemu dla większości wędrownych Indian zamieszkujących rozległe równiny.
Ruszyli dalej. Czerwony Orzeł zgodnie z obietnicą chętnie udzielał przyjacielowi wszelkich informacji. Tomek zorientował się, że jego przewodnik musiał już otrzymać pewne szczepowe wtajemniczenie, ponieważ nieobca mu była nawet historia Indian. Roztropny i ciekaw wszystkiego biały chłopiec skwapliwie skorzystał z okazji, by wzbogacić swe pobieżne wiadomości o pierwotnych mieszkańcach Ameryki.
Podczas rozmowy z Czerwonym Orłem dowiedział się więc, że przed przybyciem białych Indianie mieszkali w osadach rozrzuconych we wszystkich częściach Ameryki Północnej i Południowej. Ich sposób życia przystosowany był do charakteru kraju, w którym żyli. Wszyscy Indianie należeli wprawdzie do jednej rasy, znacznie jednak różnili się zwyczajami, językiem oraz stopniem cywilizacji. Niektórzy byli prymitywnymi łowcami, inni rolnikami, podczas gdy w Meksyku, Ameryce Środkowej i Peru kwitły wtedy gęsto zaludnione miasta i państwa z dobrze zorganizowanymi rządami. W państwach Majów, Inków i Azteków indiańska cywilizacja osiągnęła najwyższy poziom rozwoju[19].
[19] Państwa te zostały całkowicie zniszczone przez Hiszpanów. W naszych czasach odkopano wiele doskonałych architektonicznie budowli z kamienia, olbrzymich piramid i dużych miast.
Tak w Stanach Zjednoczonych, jak i w innych częściach kontynentu amerykańskiego szczepy indiańskie były zróżnicowane[20]. Mówiły wieloma narzeczami. Często nawet członkowie sąsiednich plemion nie mogli się porozumieć. Aby pokonać wynikające stąd trudności, Indianie zapoczątkowali język znaków, który oceniany jest obecnie jako najdoskonalsza forma języka mimicznego ludzi. Dzięki „mowie znaków” Indianie mogli przekazywać swe myśli bez względu na język danego szczepu. Język znaków ułatwiał nawet początkowo porozumiewanie się z białymi ludźmi, zanim większość Indian nauczyła się mówić po angielsku.
[20] Etnologia dzieli Indian Stanów Zjednoczonych na osiem grup: Indian obszarów subarktycznych, wybrzeża północno-zachodniego, płaskowyżu, Wielkich Równin i prerii, wschodniego obszaru leśnego, Kalifornii, Wielkiej Kotliny oraz południowego zachodu.
Czerwonoskóre szczepy różniły się ponadto ubiorem, wyrobami rzemieślniczymi, sposobem budowania chat i zwyczajami. Szczepy żyjące w lasach mieszkały w osadach fortyfikowanych palisadami o zaostrzonych palach. Każda taka osada składała się z pewnej liczby chat-wigwamów o wyglądzie odmiennym od tipi Indian z równin, a także od budowanych przez Irokezów długich domów o spiczastych dachach, jak i zbliżonych kształtem do naszych chat mieszkań plemienia Ojibwa.
Poszczególne szczepy miały inne ubrania. Niektórzy Indianie, jak na przykład kalifornijscy, nie nosili wcale, bądź prawie wcale, odzieży. Indianie Pueblo sporządzali odzienie z tkanin bawełnianych, a Indianie zamieszkujący wyżyny i równinną prerię szyli swe ubrania z miękko wyprawionych skór, przyozdabiając je frędzlami i paciorkami.
Dla większości Europejczyków obrazem Indianina jest mieszkaniec równinnych prerii pomiędzy Górami Skalistymi a rzeką Missisipi. Ci bowiem Indianie ze względu na swą liczebność i bohaterskie czyny wojenne najbardziej wryli się w pamięć białych. Stąd też często mylne uogólnienia dotyczące wszystkich szczepów indiańskich.
Arizonę i Nowy Meksyk, gdzie przebywał Tomek, zamieszkiwały trzy grupy Indian: osiadłe plemię Pueblo oraz nomadzi Apacze i Nawahowie. Wszyscy oni obecnie żyją w tych samych okolicach, gdzie po raz pierwszy zastali ich Hiszpanie podczas swych wypraw odkrywczych[21].
[21] Najbardziej znane plemiona Wielkich Równin to: Assiniboinowie, Black-foot (Czarne Stopy), Crow (Kruki), Cheyenne (Czejenowie), Gros Ventre lub Atsena, Dakotowie (Siuksowie), Yankton i Santee, Kiowa-Apache (Kiowa-Apacze), Comanche (Komancze). Plemiona, które mieszkały w osadach: Arikara, Hidatsa, Mandanowie, Omaha, Osage (Osedżowie), Ponca, Pawnee (Paunisi), Oto, Iowa, Kansas, Missouri, Wichita.
W przeciwieństwie do pokojowych Pueblo, którzy uprawiając rolę, zamieszkiwali w kamiennych osadach budowanych na wysoczyznach, Apacze i Nawahowie zdobywali pożywienie, polując oraz zbierając dzikie jagody. Ponadto te dwa wojownicze szczepy uzupełniały swe zaopatrzenie, dokonując najazdów na pokojowych, pracowitych sąsiadów. Gdy Meksykanie zdobyli południową część Ameryki Północnej, Apacze i Nawahowie rozpoczęli zajadłą walkę z kolonistami meksykańskimi, biorąc na nich cenne łupy. Następnie, po wchłonięciu Arizony i Nowego Meksyku przez Stany Zjednoczone, obydwa szczepy wykopały topór wojenny przeciwko Amerykanom, bezwzględnie zagarniającym najlepsze i najbogatsze tereny. Apacze i Nawahowie ze szczególną determinacją opierali się usunięciu do rezerwatów. Walczyli o swą wolność z niezwykłym męstwem. Zdarzało się, że kilku Apaczów potrafiło terroryzować całe osiedla kolonistów. Nie należy się dziwić bezwzględnej walce czerwonoskórych, albowiem wszelkie ograniczenie swobodnej wędrówki po stepach oznaczało dla nich koniec dotychczasowego trybu życia, do którego przywykli przecież od wielu wieków.
Zamknięcie w rezerwatach sprowadzało na Apaczów i Nawahów głód i nieprawdopodobną nędzę, toteż co pewien czas wybuchały wśród nich zamieszki, powstania i rokosze.
Tomek, zwiedzając rezerwat, zorientował się w ich opłakanym położeniu. Apacze, tak jak dawniej, mieszkali przeważnie w kopulastych chatach, a Nawahowie mieli dość zbliżone wyglądem domki, zwane przez nich hoganami. Budowla taka powstawała przez ułożenie w sześciokąt ścian z poziomo leżących bali, które w górze przykrywano dośrodkowo klocami, pozostawiając mały otwór do ujścia dymu z ogniska. Tak sporządzone krokwie przykrywano poszyciem i grubą warstwą adoby[22], to jest suszonej na słońcu cegły. Niektórzy Nawahowie ograniczali swe letnie mieszkanie do jednej prostej, osłaniającej od wiatru ściany, poszytej trawami lub ustawionej z cegły. Tylko nieliczni, należący do starszyzny plemienia, posiadali oryginalne tipi, pokryte, jak w dawnych czasach, doskonale wyprawionymi skórami bizonów.
[22] Adoba – rodzaj cegły, używanej przy budowie indiańskich domków.
Żywy inwentarz mieszkańców rezerwatu był bardzo ubogi. Trochę bydła i owiec pasło się na skąpo rosnącej trawie. Lepiej natomiast prezentował się mały tabun mustangów. Konie, jak wyjaśnił Czerwony Orzeł, stanowiły chlubę plemienia. Od razu było widać, że dawni wojownicy najbardziej troszczyli się o swe rumaki.
Kiedy Tomek napatrzył się do woli na chatynki, a także na mężczyzn wylegujących się bezczynnie w cieniu i kobiety wykonujące całą pracę wokół gospodarstwa, Czerwony Orzeł wprowadził go do najokazalszego w rezerwacie tipi. Tomek od razu się domyślił, że to namiot wodza. Był znacznie obszerniejszy od innych, a na jego szczycie powiewała flaga Stanów Zjednoczonych.
Pośrodku tipi płonęło małe ognisko okolone kamieniami. W zawieszonym nad nim kociołku gotowało się mięsiwo. Pod szczytem namiotu unosiły się szare obłoczki dymu i pary. Na drewnianych kozłach ułożone były nieliczne gliniane naczynia, broń palna, torby z nabojami, łuki obok kołczanów z pierzastymi strzałami, skórzane okrągłe tarcze i tomahawki. Nie brakło tam również ostro zakończonych dzid różnej długości, uprzęży końskiej i wielu innych przedmiotów.
Na rozłożonych na ziemi skórach bizonów i jeleni oraz barwnych kocach siedzieli starsi plemienia. Opodal stał trójnóg, na którym wisiały zawiniątko ze świętymi przedmiotami[23] i z fajką, bogato zdobiony orlimi piórami wojenny strój głowy oraz wiązki ludzkich skalpów. Obok trójnoga dostrzegł Tomek naczelnego wodza Długie Oczy, zwanego tak ze względu na posiadaną przez niego lornetę.
[23] Zawiniątko ze świętymi przedmiotami (amuletami) – z ang. sacred bundle – święte zawiniątko, często zwane niewłaściwie przez białych medicine bag lub medicine bundle – woreczek z lekami. Niewłaściwe nazwy były skutkiem mylnego interpretowania pewnych czynności szamana, który badając chorego, między innymi dotykał jego ciała swoim zawiniątkiem ze świętymi przedmiotami. Wbrew mniemaniu białych, którzy sądzili, że szaman traktuje zawiniątko jako lek, był to tylko obrzęd magiczny: znajdujące się w zawiniątku talizmany, uważane za święte, miały odganiać złe moce i odczyniać uroki. Analogiczne znaczenie miało okadzanie chorego dymem ze świętej fajki, zwanej także mylnie medicine pipe – leczniczą fajką. Do leczenia chorych szamani, tak jak współcześni lekarze, stosowali skuteczne lekarstwa sporządzane z roślin i minerałów. W zawiniątkach Indianie przechowywali przedmioty uważane przez nich za święte, magiczne, wskazane im przez duchy w czasie snu lub wizji. Zawiniątka mogły stanowić własność plemienia lub indywidualną, i wtedy składano je w grobie razem ze zmarłym właścicielem bądź przechodziły z ojca na syna.
Na widok ludzkich skalpów Tomka ogarnął niepokój, lecz w tej chwili wódz Długie Oczy powstał i z powagą wyciągnął ku niemu prawą dłoń. Następnie Tomek przywitał się z pozostałymi Indianami. Byli to: Stary Bizon, Złamany Tomahawk i Chytry Lis. Siedzieli półkolem zwróceni twarzami ku wejściu do tipi, po prawej stronie wodza. Długie Oczy poprosił Tomka, aby zajął miejsce przy nim z lewej strony, chcąc tym podkreślić, iż jest mile widzianym gościem. Obok Tomka przysiadł skromnie Czerwony Orzeł. Tomek, widząc to, zdziwił się, pamiętał bowiem słowa młodego przyjaciela, twierdzącego przedtem, iż jest jeszcze za młody do rozmów ze starszymi plemienia.
Po dłuższej chwili milczenia wódz Długie Oczy odezwał się:
– Starsi naszego plemienia pragną zawrzeć przyjaźń z młodym białym bratem, który w ciągu jednego dnia dokonał dwóch bohaterskich czynów. Niewielu wojowników potrafiłoby się na to zdobyć.
Tomek chrząknął zażenowany pochwałą starego wodza i odpowiedział:
– Nie wiem, o jakich to czynach mówi wódz Długie Oczy.
– Mój biały brat posiada skromność wojownika, który przywykł do niezwykłych czynów. Wielka to zaleta – odparł poważnie Długie Oczy. – Coraz mniej spotyka się ludzi odważnych i szlachetnych zarazem. Przypomnę więc czyny mego białego brata. Po pierwsze, brat mój został wyzwany przez Czerwonego Orła do walki na śmierć i życie. Biały brat podjął wyzwanie, nie wykorzystał swojej broni, chociaż miał do tego prawo, i gołymi rękoma pokonał przeciwnika. Przynosi mu to większy zaszczyt, niż gdyby zabił wroga. Po drugie, brat mój dopomógł wielkiemu wodzowi i wojownikowi w ucieczce z niewoli, oznaczającej dla niego niesławną śmierć. Wielki Ojciec z Waszyngtonu odznacza swoich żołnierzy za bohaterskie czyny świecącymi krążkami, nazywanymi przez białych orderami. Indianie natomiast mają inny zwyczaj wyróżniania zasłużonych wojowników. U nas dowodem zasług jest strój noszony na głowie. Za każdy niezwykły czyn rada starszych ma prawo przyznać coup, czyli tak zwane w języku białych odznaczenie, w postaci orlego pióra. Orzeł jest największym ze wszystkich ptaków i wykazuje niezwykłą siłę podczas walki, dlatego też jego piękne pióra są dla Indian tym, czym ordery dla białych ludzi. Mój biały brat zasłużył na zaszczytne wyróżnienie. Za zabicie i oskalpowanie wroga otrzymałby jedno coup, lecz za pokonanie przeciwnika gołą ręką oraz za wykazanie odwagi i szlachetności przysługują mu dwa coup. Czy rada starszych plemienia zatwierdza mój wniosek?
Indianie kolejno wyrażali zgodę, chwaląc jednocześnie waleczność młodego białego brata. Tylko Czerwony Orzeł nie zabrał głosu, ponieważ występował jako świadek obecny przy dokonaniu przez Tomka niezwykłego czynu.
Gdy wojownicy wypowiedzieli swoje zdanie, wódz Długie Oczy ciągnął dalej:
– Rada starszych plemienia przyznała memu bratu dwa pióra. Pozostał drugi wielki czyn. Za skuteczną i bezinteresowną pomoc udzieloną tak wielkiemu i zasłużonemu wodzowi jak Czarna Błyskawica proponuję przyznać memu białemu bratu dalsze trzy pióra. Niech teraz moi czerwoni bracia powiedzą, co o tym myślą.
Wojownicy znów jednogłośnie przyznali Tomkowi prawo do noszenia dalszych trzech orlich piór, po czym wódz Długie Oczy oznajmił, iż posiadanie pięciu coup stawia Tomka w rzędzie zasłużonych wojowników.
Teraz nastąpił uroczysty obrzęd wypalenia fajki pokoju i przyjaźni.
Palenie fajki dla Indian było przeważnie ceremonią religijną, dokonywaną tylko przy uroczystych okazjach. Indianie palili ją, aby przebłagać niszczycielskie siły przyrody bądź uchronić się przed nieprzyjacielem, lub też w celu zjednania sobie sił nadnaturalnych, w które wierzyli, dla wszystkich ważnych poczynań. Najbardziej znane były tak zwane medicine pipes; palono je dla odegnania choroby, a także noszono podczas wojny w celu zapewnienia sobie powodzenia.
Inne fajki lub ich cybuchy, według wierzeń Indian, posiadały świętą moc. Zwano je kalumetami. Kalumety palono podczas zawierania traktatów pokojowych i stąd powstała nazwa „fajka pokoju”. Przybycie posła z kalumetem w czasie działań wojennych oznaczało chęć zawieszenia broni, a sam kalumet stanowił dla niego glejt zapewniający nietykalność poselską. Palenie kalumetów odgrywało również ważną rolę podczas uroczystości adopcyjnych, czyli przy przyjmowaniu obcego do własnego plemienia.
Tomek doskonale się orientował w wadze ceremonii palenia fajki pokoju. Sama już taka propozycja uczyniona młodemu chłopcu miała niezwykłe znaczenie, więc z największą uwagą i przejęciem obserwował wszystkie czynności wykonywane przez wodza.
Tymczasem Długie Oczy zdjął z trójnoga długi, ozdobiony frędzlami worek. Wydobył z niego kalumet; z tego samego woreczka wyjął garstkę kinnikinnick, to jest mieszanki ze startych liści tytoniu i drobinek kory czerwonej wierzby, przesyconych tłuszczem zwierzęcym ułatwiającym proces spalania. Napełnił nią fajkę, ubił dokładnie i zapalił węgielkiem wyjętym z ogniska.
Długie Oczy pierwszy rozpoczął ceremoniał palenia fajki pokoju. Włożył koniec fajki do ust, wciągnął dym, po czym wydmuchnął go w górę, kierując cybuch ku niebu na znak modlitwy do dobrych duchów i przodków. Potem wydmuchiwał dym, kolejno zwracając cybuch ku ziemi i czterem stronom świata – do czterech wiatrów. Dokonawszy tego, podał fajkę Indianinowi siedzącemu z prawej strony, który dopełnił takiego samego ceremoniału. Potem podawano fajkę następnemu sąsiadowi, aż doszła do ostatniego wojownika siedzącego po prawej stronie wodza. Wtedy znów powędrowała tą samą drogą do Długich Oczu i ten dopiero podał ją Tomkowi. Biały bohater z namaszczeniem naśladował Indian. Spocił się niezmiernie, powstrzymując krztuszenie spowodowane ostrym dymem. Z ulgą podał fajkę Czerwonemu Orłowi. Chociaż młodzi Indianie nie palili tytoniu, aby nie stępiać powonienia, Czerwony Orzeł tym razem nie opuścił kolejki, po czym przekazał z powrotem fajkę Tomkowi, który zwrócił ją wodzowi. Później Tomek dowiedział się, że podczas tego uroczystego ceremoniału fajka nigdy nie mogła być bezpośrednio podana uczestnikowi siedzącemu po drugiej stronie otworu tipi, ponieważ Indianie w ten sposób naśladowali wyimaginowaną przez siebie drogę słońca, a poza tym wierzyli, iż fajka, mijając otwór drzwi, mogłaby spowodować „ulotnienie się” dopiero co zaprzysięganej przyjaźni.
– Wypaliliśmy fajkę pokoju według dawnego indiańskiego zwyczaju, jesteś teraz naszym bratem. Nasze tipi i wigwamy stoją dla ciebie otworem, możesz mieszkać z nami, jeżeli tylko tego zapragniesz. Wszystko, co posiadamy, należy tak do ciebie, jak do nas – oświadczył wódz Długie Oczy.
Bez jakiegokolwiek polecenia dwie młode Indianki postawiły przed mężczyznami misę z dymiącym gotowanym mięsem, miseczki ze szpikiem kostnym uchodzącym za specjalny przysmak oraz na talerzu wąskie paski suszonego mięsa. Jedzono w milczeniu, posługując się łyżkami zrobionymi z bydlęcych rogów. Tomek bez trudu dostosował się do powściągliwego sposobu jedzenia Indian.
Gdy ukończono posiłek, Indianki podały małe gliniane fajeczki i tytoń. Tomek znów się krztusił, lecz tym razem palenie przychodziło mu już łatwiej.
Rozpoczęto rozmowy. Każdy Indianin opowiadał jakąś interesującą przygodę z polowania lub wojny. Tomek, nie chcąc okazać się gorszy, barwnie opisał łowy na dzikie zwierzęta, podkreślając przede wszystkim odwagę swych przyjaciół. Zjednało mu to uznanie Indian, którzy nie lubili przechwalania się młodzieży.
Kiedy goście wodza zaczęli dyskretnie wysuwać się z namiotu, Tomek skorzystał z okazji i zapytał:
– Powiedz mi, wodzu, czy naprawdę przysługuje mi teraz prawo noszenia pięciu orlich piór?
– Tak, ponieważ rada starszych plemienia przyznała białemu bratu tyle coup – potwierdził Długie Oczy. – Według dawnych zwyczajów odznaczony wojownik sam powinien upolować orła w celu zdobycia piór, lecz jeśli mój brat sobie życzy, to mamy w rezerwacie myśliwego trudniącego się hodowlą tych ptaków. On da memu bratu pięć piór.
– Wolałbym sam zastrzelić orła, nie wiem jednak, czy potrafię go odszukać – odparł Tomek.
– Kula uszkodziłaby pióra, a poza tym ptak postrzelony w powietrzu może spaść w niedostępne miejsce. Orły żyją w górach. Jeżeli mój brat pragnie sam zdobyć pióra, to Czerwony Orzeł będzie jego przewodnikiem i nauczy go naszych sposobów chwytania ptaków.
– Czy Czerwony Orzeł się zgadza? – zawołał Tomek.
– Tak, możemy się udać na polowanie, kiedy tylko mój brat zechce – zapewnił młody Nawah.
– Wobec tego za trzy dni wyruszamy na małą wyprawę – zdecydował Tomek. – Teraz muszę wracać na ranczo, aby nie niepokoić mego opiekuna dłuższą nieobecnością.
– Mój biały brat najlepiej wie, co powinien uczynić – wtrącił Długie Oczy. – Gdzie zostawiliście swoje mustangi?
– Wpuściliśmy je do korralu – pospiesznie odparł Czerwony Orzeł.
– Niech czerwony brat przyprowadzi je tutaj – polecił Długie Oczy.
Czerwony Orzeł szybko wysunął się z tipi, a tymczasem wódz położył swą prawą dłoń na lewym ramieniu Tomka i rzekł przyciszonym głosem:
– Mój biały brat dokonał niezwykłego czynu. Wielu czerwonoskórych wojowników stało się przez to jego braćmi. Największym twoim przyjacielem jest wielki wódz Indian różnych szczepów, Czarna Błyskawica. Mam białemu bratu przekazać od niego kilka słów.
Tomek, mocno zaintrygowany niecodziennością sytuacji, w napięciu spoglądał na wodza Długie Oczy, który ciągnął dalej przyciszonym głosem:
– Gdyby mój brat potrzebował kiedykolwiek pomocy przyjaciół, niech się uda na Górę Znaków i nada sygnał. Wtedy przybędzie tam ktoś, na kogo młody biały brat może liczyć w każdej okoliczności.
– Dziwnie brzmią twoje słowa, wielki wodzu – szepnął wzruszony Tomek. – Nie wiem, gdzie się znajduje Góra Znaków ani jak się nadaje sygnały. Nie wiem również, kto by tam mógł przybyć na moje wezwanie.
– Mogę mego brata zapewnić, że na takie wezwanie przybędzie przyjaciel, a zarazem potężny sojusznik. Górę Znaków oraz sposób nadawania sygnałów wskaże białemu bratu Czerwony Orzeł. Otrzyma on ode mnie odpowiednie polecenie. Gdy będziesz chciał wezwać pomocy, odszukaj tylko Czerwonego Orła. Biali mają zazwyczaj długie języki, niech więc mój brat zachowa te słowa tylko dla siebie. Ugh!
W tej chwili podprowadzono konie. Długie Oczy wyszedł z Tomkiem przed namiot. Kiedy chłopiec dosiadł wierzchowca, wódz nachylił się ku niemu i szepnął znacząco:
– Niech biały brat dobrze pamięta moje słowa i dochowa tajemnicy. Nikt nie powinien znać treści naszej rozmowy.
– Wódz Długie Oczy może na mnie liczyć – zapewnił Tomek.