„Żyłem z chorobą 13 lat, pokonałem ją w 3 miesiące” – 7 metrów pod ziemią
Dawid miał w życiu dużego pecha.
Mając 20 lat, całkiem przypadkiem dowiedział się o zakażeniu wirusem HCV.
Pojawiłem się na rozmowie w gabinecie u pani doktor czy pielęgniarki, dzisiaj już nie pamiętam.
Pamiętam, że było... poważnie.
Kilka lat później okazało się, że Dawid to jednak niebywały szczęściarz.
Za jego życia wynaleziono skuteczny lek, który w łatwy sposób pomógł mu odzyskać dawne życie.
Inne osoby zakażone HCV też mogą je odzyskać,
ale główny problem polega na tym, że 8 na 10 zakażonych
nie ma o tym zielonego pojęcia.
HCV to cichy zabójca, który zwykle daje o sobie znać zdecydowanie zbyt późno.
Posłuchajcie historii Dawida,
opowiedzcie o niej najbliższym.
To 20 minut, które dosłownie mogą uratować komuś życie.
Dawid, 13 lat temu dowiedziałeś się, że jesteś zakażony wirusem HCV.
Jak to wyszło w ogóle? Jak ty się o tym dowiedziałeś?
Historia zaczęła się, tak jak powiedziałeś, 13 lat temu
w Regionalnym Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa w Gdańsku.
Byłem oddać honorowo krew.
I zupełnie zapomniałbym o wizycie, gdyby nie list polecony z tej placówki,
który przyszedł gdzieś około 3 tygodni po wizycie.
Nic kompletnie w liście nie było...
To był list, którego się nie spodziewałeś?
Totalnie.
Pamiętam... Jak go już dostałem, to mi się przypomniało,
że ktoś mnie poinformował, że taki list może przyjść i...
No ale totalnie zapomniałem. I jak się pojawił...
Czy ten list zawsze oznacza coś złego?
Czy to była taka wiadomość, że coś jest nie tak?
Raczej tak. Jeżeli byłoby wszystko okej, listu żadnego bym nie otrzymał.
No a w związku z tym, że on się pojawił...
miałem obowiązkowe, że tak powiem, stawiennictwo w placówce.
Pojawiłem się na rozmowie w gabinecie u pani doktor czy pielęgniarki, dzisiaj już nie pamiętam.
Pamiętam, że było... poważnie.
Chociaż ja totalnie nie rozumiałem, co ta pani do mnie mówi. Nie znałem tej choroby i...
sytuacja stawała się poważniejsza z dnia na dzień tak naprawdę.
Im więcej próbowałem się dowiedzieć, tym było gorzej.
Tak naprawdę nie wiedziałem, gdzie tej wiedzy zasięgnąć, gdzie szukać źródła.
Gdzie szukałeś?
Wiesz co... w internecie.
Na początku szukałem w internecie, szukałem u lekarzy,
którzy zdiagnozowali u mnie chorobę.
Zapytałem się, jak wygląda dalej droga leczenia, co mam zrobić.
Dowiedziałem się, że muszę udać się do lekarza pierwszego kontaktu po skierowanie
stałe do poradni takiej, do szpitala
po prostu zakaźnego, który będzie mnie przez resztę choroby prowadził
i nadzorował.
No i co? Rozpocząłeś leczenie? Jak to wyglądało później?
Wiesz co, ta droga była bardzo długa i kręta.
Najpierw zostałem skierowany do sanepidu, ja i moi najbliżsi zostaliśmy skierowani
do sanepidu na badania
pod kątem HCV.
Ja już miałem wynik pozytywny,
ale wszyscy z mojego najbliższego otoczenia również musieli zostać przetestowani, żeby
sprawdzić drogę emisji, skąd ta choroba się wzięła, bo może nie ja ją do domu naszego przyniosłem.
Okazało się jednak, że tylko ja jestem chory.
No i, co bardzo dziwne, w uzasadnieniu z 2008 roku
sanepid napisał mi w piśmie, że
najprawdopodobniejszą przyczyną mojego zakażenia jest to, że
w roku 1999 miałem styczność z osobą chorą na wirusa non-A, non-B.
Co to oznaczało?
To było takie określenie medyczne
wirusa, którego jeszcze nie znaliśmy przed 1989 rokiem,
natomiast w roku 1989 poznaliśmy, został jasno określony przez amerykańskich naukowców
wirus typu C.
No i już po prostu wiedzieliśmy, że jest żółtaczka A, B i C, a
w piśmie dostałem
uzasadnienie takie, że przez to, że miałem styczność z osobą chorą na non-A, non-B,
a tak naprawdę ta osoba była chora na żółtaczkę typu B,
stąd najprawdopodobniej wzięło się moje zakażenie,
także ja wtedy...
Czyli takie było podejrzenie?
Tak. Ja tego w ogóle nie rozumiałem.
Dzisiaj wiem, że to totalne bzdury są, ale
to pokazuje też, w jak ciężkiej sytuacji byłem jako pacjent.
Zagubiony, mocno zagubiony.
Dokładnie.
W jaki sposób ta diagnoza zmieniła twoje życie?
Co się pozmieniało? Co musiałeś poprzestawiać w takim nawet codziennym dniu?
Co się zmieniło?
Wiesz co... Kontrole z sanepidu były 2 miesiące po tym, kiedy zdiagnozowano u mnie zakażenie.
I następne 3 miesiące później udało mi się już dostać do szpitala na badania
ze skierowaniem, o którym ci wcześniej mówiłem.
Czyli po pół roku od zakażenia udało mi się dostać już do szpitala na oddział,
co było superwynikiem
na tamten czas, gdyż średnio oczekiwało się około 3 lat.
Czyli 6 miesięcy to było szybko, tak?
Bardzo szybko.
Udało mi się, jak mi tłumaczyły panie doktor, przez to, że jestem młodym pacjentem
ze świeżo zdiagnozowaną chorobą i jest wielka szansa na to,
żeby mi pomóc.
Udałem się do tego szpitala.
Hospitalizacja trwała tydzień.
Przeprowadzano mi USG jamy brzusznej, biopsję wątroby
odesłano do domu.
Wtedy rekonwalescencja, 2 tygodnie takiego życia na totalnym lajcie, bo ani dźwigać ani
jeść nic ciężkostrawnego, wiadomo.
Najbardziej inwazyjna była chyba biopsja...
Tak, tak.
Jak to wygląda?
Wiesz co, leżysz w pełni świadomy z miejscowym znieczuleniem
tak z ręką do góry i tutaj między żebra jest wbijana ci
igła. Ja dokładnie jej długości nie pamietam, ale gdzieś powiedzmy tej długości.
Na końcu są szczypce.
Ale masz znieczulenie, tak?
Miejscowe.
Miejscowe i tak zwany głupi jaś jest podany, ale
totalnie widzisz, co się z tobą dzieje, musisz być świadomy.
No i te szczypce tak sobie kawałek wątroby zabierają
do badań.
No i po 3 tygodniach bodajże
dostałem wyniki badań. Musiałem pojechać do lekarza na konsultację.
No i właśnie. Pytasz, jak musiało zmienić się moje życie.
Wtedy dowiedziałem się, że...
choroba jest we mnie, ale nie wyrządziła jeszcze żadnych szkód. Dostałem wytyczne
odnośnie diety, stylu życia. No i tak naprawdę
mojej codzienności. Musiałem zmienić totalnie wszystko.
No i jakie to były wytyczne?
Jak np. wyglądała twoja dieta?
Wiesz co, szybciej by było, gdybym wymieniał, co ja mogłem jeść.
Aż tak?
Tak, zdecydowanie.
Jeżeli chodzi o mięsa, to tylko drób i tylko oczywiście na parze. Wszystko przygotowywane na parze.
Zero grochu, cebuli, fasoli.
Takich rzeczy... No wiadomo: gazowanych napoi.
Mhm. Alkohol?
Alkohol to wiadomo, pierwsza rzecz. Na czarnej liście był ten alkohol.
Zdecydowanie tak. I wysiłek fizyczny.
Zastanawiałem się dlaczego, ale
później zrozumiałem, że im...
Wątroba jest odpowiedzialna za wszystkie czynności, jakie wykonujemy, tak?
Za całe... W naszym organizmie jest filtrem i odpowiedzialna jest za praktycznie wszystko,
więc jak jest wysiłek fizyczny, to i wątroba też pracuje.
Więc zrozumiałem, że też nie można jej nadwyrężać w taki sposób.
No i do tego się stosowałem. Z różnymi wynikami.
Czasami od tej diety się też tam gdzieś uciekało, bo
życie totalnie bez smaku nie miało smaku.
I to dosłownie, nie?
Tak. A potem były wyrzuty sumienia, nie?
Że coś sobie zjadłem i jak to teraz będzie, nie?
Ale były też zalecenia, żeby unikać wysiłku fizycznego.
A ty byłeś, wciąż jesteś, młodym człowiekiem.
20 lat.
Jak to połączyć z życiem zawodowym?
Z poszukiwaniem pracy?
To jest właśnie dobre pytanie.
Zasięgałem informacji w internecie,
gdzieś udało mi się znaleźć informację, że niektórym udało się otrzymać rentę
ze względu na tę chorobę, bo nie są w stanie wykonywać swoich zawodów.
Miałeś taki pomysł, żeby postarać się
o takie świadczenie?
Wiesz co, nigdy mi to nie przyszło do głowy w związku z tym, że nigdy nie odczułem żadnych skutków choroby
fizycznie.
Pracowałem w różnych miejscach.
W pewnym momencie nawet wyjechałem do pracy za granicę pracować fizycznie i...
nawet tam szukałem pomocy, jeżeli chodzi o moją chorobę, ale...
Czyli, kolokwialnie mówiąc, olałeś pewne zalecenia?
Skąd taka decyzja?
Wiesz co, w momencie, kiedy dowiadujesz się, że...
twoja wątroba nie jest jeszcze na tyle zniszczona, żebyś podlegał leczeniu,
dostajesz z drugiej strony wytyczne, co zrobić, żeby do tego nie dopuścić,
to taki troszeczkę paradoks.
Bo ja bym jednak chciał być wyleczony, więc powinienem doprowadzić wątrobę do stanu nieużyteczności.
I w pewnym momencie zdecydowałem, że
ustalam te swoje zasady, o których mówiłem: nie piję alkoholu,
unikam ciężkostrawnego, ostrego jedzenia, nie piję gazowanych napoi
i żyję sobie dalej na tych swoich takich zasadach.
I z takim powiedzeniem: "no jakoś to będzie", nie?
Skoro nikt nie chce mi pomóc i nie ma pomocy, to
żyję dalej.
Żyję na własnych zasadach.
Kiedy rozmawialiśmy telefonicznie kilka tygodni temu, ty mi
powiedziałeś takie jedno zdanie, które mocno zapadło mi w pamięć. Nawet
sobie wynotowałem: niech mi nikt nie mówi, co mam robić, bo nikt za mnie nie umrze.
Dawid, powiedz mi, czy ty w tamtym czasie faktycznie myślałeś, że to może się zakończyć w taki sposób?
Czy brałeś taką opcję pod uwagę?
Wiesz co, zdawałem sobie sprawę, że moje życie nie skończy się nagle z minuty na minutę,
aczkolwiek brałem pod uwagę finalny scenariusz
tego, jak zakończy się moje życie.
Wiedziałem o tym, że choroba ta prowadzi do
90 proc. transplantacji w naszym kraju, także...
Nieuniknione było to, co miało być ostateczne, czyli zwłóknienie.
Finalnie rak wątroby.
No i towarzyszące temu odczucia są niemiłe. Wiem, gdyż
mojego kolegi tata umarł na tę chorobę. Niestety nie doczekał się leków.
I... Tak jak próbowałem przez całe swoje życie w chorobie znaleźć kogoś, kto żyje z tą chorobą,
to trafiałem tylko na ludzi, spotykałem się z przypadkami ludzi, którzy
już po prostu umarli i nie doczekali się leczenia. I to było takie dołujące.
I to mi mówiło, że to jest jednak coś poważnego
i że może naprawdę...
Właśnie. To są takie sytuacje, które raczej nie dodają otuchy.
Jak ty sobie psychicznie z tym radziłeś? Z taką świadomością, że jesteś
w jakimś zawieszeniu i że jest coś, co
od wewnątrz wyniszcza twój organizm?
Jak sobie radziłem?
Ciężko stwierdzić. Bywały takie chwile, kiedy
pojawiały się jakieś problemy żołądkowe,
sytuacje ciężkie, powiedzmy, rodzinne.
I w tym momencie te sytuacje, te wszystkie bóle i problemy żołądkowe były
przypisywane od razu do choroby.
I już takie obciążenie w głowie się pojawiało, że...
Że to na pewno to?
Tak, że: o, boże, do czego doprowadziłem?,
to już teraz na pewno nieuniknione i
już tego nie odwrócę teraz tego. Obarczałem się takimi myślami.
Łatwiej by było mi żyć z nieświadomością choroby, tak?
Że skoro i tak nie mogę nic zrobić, to wolałbym o tej chorobie nie wiedzieć, ale
skoro już wiedziałem, no to faktycznie obarczała mnie ona.
No nie chcę mówić,
do psychologa nie chodziłem, nie było jakiejś takiej potrzeby.
Ale...
Ale czułeś jej oddech na plecach.
Tak...
Nazwałem to tak, że noszę taką czapkę niewidzialną na głowie, która
nie daje mi spokoju i...
Ja bardziej niż wątrobę, uważałem, że bardziej chorą mam głowę.
A co się takiego wydarzyło, że po wielu latach
przerwy od leczenia zdecydowałeś się jednak
na nowo zająć tym tematem?
To nie tak, że po wielu latach przerwy, bo cyklicznie do
tematu wracałem, googlowałem sobie, gdzieś tam w internecie
starałem się znaleźć aktualne informacje.
Ale nie poddawałeś się biopsji, co było zalecane.
Tak. Ale, jak powiedziałeś, byłem młodym człowiekiem, nadal jestem,
aktywnym fizycznie, aktywnym też zawodowo.
I biopsja miała odbywać się co pół roku.
W związku z czym takie trzy tygodnie wyłączone totalnie z życia
w perspektywie cyklicznej
nie były zbyt optymistyczne.
Łatwo powiedzieć.
Tak, tak.
Gorzej wykonać.
Tak, dokładnie.
Dlatego od tej biopsji uciekałem.
I w pewnym momencie postanowiłem, że będę sobie robił sam, na własną rękę,
prywatnie USG
i morfologię krwi dla takiego własnego jakiegoś tam obrazu.
Chociaż te wyniki nic mi nie mówiły, to
wiedziałem, że mimo tego, że są w normie...
To jakoś dawało ci to spokój.
Dokładnie.
Ale wracając do pytania: co się takiego zadziało,
że postanowiłeś na nowo zająć się tym tematem na poważnie?
Chodzi ci już o samo dojście do wyleczenia?
Wiesz co?
Najpierw był etap, kiedy mieszkałem za granicą
i wygooglowałem, że amerykańscy naukowcy w 2014
znaleźli lekarstwo i że powstała terapia, która
od ośmiu do dwunastu tygodni
zupełnie bezinwazyjnie leczy pacjentów.
No to jakiś przełom zupełny.
Jak człowiek przyjmuje taką informację?
Otworzyłeś szampana? No nie, nie mogłeś.
No nie. Zdecydowanie nie mogłem.
Zacząłem się interesować tym, jaka
będzie droga, jak to będzie do innych państw,
jak będzie wyglądała emisja tych leków.
Pamiętam, że na samym początku u nas w kraju nie były
refundowane. Nie pamiętam kosztu
tych leków. Pamiętam natomiast, że bardzo tanio
były one dostępne w Indiach na samym początku.
I też nie pamiętam, ile kosztowały, ale połączenia lotnicze z Indiami sobie
sprawdzałem.
Aczkolwiek znajomy lekarz opowiedział mi, jak wyglądają warunki
sanitarne w Indiach i tak dalej, i tak dalej. I że to może niekoniecznie.
I wtedy sobie temat odpuściłem.
Natomiast niecały rok później zjechałem do Polski
i od razu udałem się do szpitala
zakaźnego w Gdańsku zapytać,
jak wygląda właśnie to nowe leczenie i
ta nowa terapia, kiedy mógłbym ją rozpocząć.
No i czego się dowiedziałeś?
No zdziwienie moje było wielkie, gdyż usłyszałem to samo, co na samym starcie mojej choroby, czyli
że leczą dalej tą starą terapią,
czyli leczą białkami, interferonami, co jest
bardzo inwazyjne.
Proces sam kwalifikacji do leczenia to była taka formułka jakby stała.
Sam proces zakwalifikowania się do leczenia jest bardzo trudny,
a samo leczenie daje tylko 40% szans w najlepszych przypadkach
na to, że ktoś będzie zdrowy.
I tutaj chciałbym zaznaczyć, że z mojej wiedzy wynika,
że leczenie tymi interferonami,
mimo że dawało skutek pozytywny, że ktoś
został wyleczony, miałem kontakt z taką panią chyba w roku 2018,
którą się właśnie tą terapią starą udało wyleczyć.
I ta pani pisała, że ona będzie musiała do końca życia przestrzegać diety,
że nie może się nawet napić swojej ukochanej kawy.
No nie brzmiało to najlepiej.
Tak, tak.
Po co mi leczenie, skoro ja i tak...? Ja myślałem, że skoro kogoś się wyleczy, to ten ktoś będzie zdrowy.
A to nie do końca tak wyglądało.
Finalnie, to na tę najnowszą terapię trafiłem
w roku 2020.
Też googlując sobie w internecie, szukając jakiegoś ratunku, ucieczki.
No to kilka lat później.
Tak.
Wiesz co? To tak cyklicznie co kilka lat sobie klikałem, a może nawet kilka razy w roku,
tylko że niewiele w tym temacie się zmieniało.
Tylko dopiero te ostatnie lata przyniosły takie zmiany, gdzie
ja, wpisując frazę WZW C
w jednym z popularniejszych portali społecznościowych,
trafiłem na fundację. I od kontaktu z tą fundacją dosłownie...
Napisałem wiadomość. 12 minut później miałem odpowiedź,
a 12 dni później miałem wizytę w klinice.
A co napisałeś?
Napisałem w skrócie to, co tobie dzisiaj tutaj opowiadam.
Te moje perypetie wszystkie, moje odczucia,
to, jak się odbijałem od ściany.
To, że czytam, że we Francji nową terapią wyleczyli już praktycznie wszystkich pacjentów,
a w Polsce jeszcze o tych nowych lekach nie słyszano.
No i kilkanaście minut później, mówisz, przyszła odpowiedź.
Okazuje się, że są te leki. Że są ośrodki w Polsce, w których się leczy,
w których nie trzeba czekać w kolejkach.
Dokładnie.
Jeden z takich ośrodków sobie właśnie wybrałem.
Wybrałem ten, do którego kolejka była najmniejsza. Postanowiłem,
że skoro czekam 13 lat
bezczynnie,
to trzeba teraz zrobić coś,
jak tylko najszybciej można. I podjąłem te kroki.
Czy czułeś wtedy, że dzieje się coś przełomowego w twoim życiu?
Tak.
No bo nagle pewne rzeczy jednak przyspieszają.
Zdecydowanie tak. Nie byłem podekscytowany, nie byłem szczęśliwy,
wręcz przeciwnie, byłem przestraszony.
Nie wiedziałem, czego się totalnie spodziewać.
Znowu niewiadoma przede mną.
Jechałem do tej kliniki na wizytę
zestresowany masakrycznie. Kilka dni przed
tą wizytą nic nie jadłem.
Przyjechałem taki chudy, pan doktor na mnie spojrzał,
i powiedział, czego nigdy nie zapomnę:
"ty już jesteś zdrowy, chłopaku. Jeszcze o tym nie wiesz".
Wizyta trwała 10 minut, nie licząc oczywiście badania fibroskanem,
czyli takiej nowoczesnej biopsji, bez ingerencji w tkankę.
Takie USG ciała.
I podczas tego badania okazało się, że
moja wątroba jest w stanie F1.
Czyli nie tak źle?
Nie tak źle. Czyli opłacało się tego piwka z kolegami odmawiać.
No i mówię, wizyta w gabinecie trwała 10 minut,
moje perypetie trwały 13 lat.
10 minut wizyty w gabinecie, otrzymałem leki,
tego samego dnia wziąłem pierwszą tabletkę.
Trzy miesiące później...
Poczekaj. To zwykłe tabletki?
No jak dla mnie tak.
Troszeczkę duże objętościowo.
Ale tabletki?
Tabletki.
I tak wygląda leczenie?
Codziennie jedna tabletka.
12 tygodni. W moim przypadku, bo
bo mogło to też być 8 tygodni
terapii. W moim przypadku było 12.
12 tygodni terapii, test na koniec
i jeszcze 3 miesiące po - kolejny test, który
miał dawać taki całościowy obraz już finalny
tego, czy terapia została zakończona ze skutkiem pozytywnym czy też negatywnym.
No i 31 sierpnia 2020
roku odebrałem test z wynikiem ujemnym.
Przełomowa data, przełomowy dzień.
Tak.
Łał.
Zdecydowanie.
Jak to jest po tylu latach, no, kilkanaście lat,
zdjąć z pleców jednak taki bagaż?
Tą moją czapkę z głowy, o której wcześniej mówiłem?
Tak, tę czapkę, o której wspominałeś.
No niesamowite uczucie.
Ciężko opisać. Znowu emocjonalnie było, tym razem pozytywnie.
Wrócę jeszcze raz do rozmowy z panem doktorem w gabinecie,
który widział, że byłem mocno zdenerwowany, któremu też powiedziałem,
że miałem problem z jedzeniem przez ostatnie dni,
zapytał mnie na co mam ochotę, co chciałbym zjeść. Mówię, że
tutaj przed samą kliniką po drodze mijałem McDonalda.
"Pojedź do tego McDonalda i zjedz to, na co masz ochotę".
Dał ci zielone światło.
Niesamowite jest to, jak na przestrzeni ostatnich lat
znacząco zmieniła się sytuacja osób chorych na WZW typu C.
Dawid, może chciałbyś coś przekazać tym, którzy
usłyszeli taką diagnozę?
A co mógłbym przekazać? Na pewno mógłbym powiedzieć,
żeby się nie martwili.
Dzisiaj ogólnodostępne terapie dają
niemal 100% szans na
leczenie.
I są totalnie bezinwazyjne, także...
Tylko się zgłosić, gdzie trzeba, i leczyć.
Dokładnie.
Na samym początku powiedziałem o tym, że 13 lat minęło od
dnia, kiedy ty się zdiagnozowałeś.
Tak sobie myślę, że gdybym znalazł się na twoim miejscu,
w twojej sytuacji, to na pewno
bym się zastanawiał,
jak do tego doszło, jak to się stało,
jak ja się zakaziłem.
Czy ty także zadawałeś sobie to pytanie?
I czy udało ci się znaleźć jakąś odpowiedź?
Wiesz co? Wiele razy się nad tym zastanawiałem.
Nie mam takiej stuprocentowej pewności, gdzie
mogło do tego dojść.
Mógł zarazić mnie mój dentysta.
Mogło to się zdarzyć podczas
jakiegoś rutynowego zabiegu
medycznego w szpitalu,
co zresztą też wskazałem w sanepidzie jako potencjalne...
Jako swoje jakieś takie podejrzenie, tak?
Tak. Ale gdzie do tego mogło dojść tak naprawdę? Nie wiadomo. Także...
Czyli do dzisiaj nie znasz odpowiedzi na to pytanie?
Nie.
Dawid, wielkie dzięki dla ciebie. Dziękuję za to spotkanie, dzięki za rozmowę.
Ja również dziękuję. I korzystając z okazji,
chciałbym z tego miejsca podziękować mojej narzeczonej Angelice, która
trwała ze mną przez cały okres choroby,
jak również pani Basi z fundacji
z Katowic, która była taką dobrą duszyczką
i prowadziła mnie do wyleczenia
i odmieniła moje życie.
No a dla was jeszcze informacja
na koniec, niezwykle ważna.
Bo tak się składa, że właściwie każdy z nas
znalazł się w życiu w sytuacji, kiedy
mogło dojść do zakażenia wirusem HCV. Tak jak
wspomniał Dawid, to mógł być pobyt w szpitalu, to mogła
być wizyta
u kosmetyczki, u stomatologa
i tak dalej, i tak dalej.
Dobra wiadomość jest taka, że
w obecnych czasach, po podjęciu odpowiedniego leczenia
właściwie u każdego pacjenta można wyeliminować HCV.
I to jest doskonały przykład na to, jak ważna jest
profilaktyka, jak ważne jest testowanie.
Obaj z Dawidem gorąco was do tego zachęcamy.
A więcej informacji na temat
bezpłatnej, bezpiecznej, ale też bezbolesnej,
to nie bez znaczenia, profilaktyki
znajdziecie w linku, który znajduje się pod tym filmem.
Zachęcamy, żeby kliknąć.
Dzięki
raz jeszcze za rozmowę.
Również dziękuję.