AUTOSTOP (1)
– Trudno jest zacząć od nowa, ale pan jest taki młody, że da pan radę. Jestem tego pewna. A poza tym może nie warto pytać dlaczego? – powiedziała towarzyszka kierowcy, kiedy po północy Maciek wysiadał przed domem na Saskiej Kępie.
Wrócił do Warszawy autostopem. Mercedes na szwajcarskich numerach, którym podróżowała para starszych państwa, był trzecim, z których podwózki skorzystał w czasie swojej podróży z Lublina.
* * *
– Wiecie co… wracajcie sami! – powiedział Maciek i zamknął drzwi czerwonego peugeota Kamili. Stali akurat na światłach na drodze wylotowej z Lublina do Warszawy, gdy on niespodziewanie otworzył tylne drzwi i wysiadł, zabierając ze sobą plecak.
– Ale co ci się nagle stało? – Olek otworzył okno samochodu, zaskoczony zachowaniem przyjaciela. – Czy my coś zrobiliśmy nie tak? Czy coś powiedzieliśmy?
– To nie ma nic wspólnego z wami. Ja po prostu muszę zostać sam. Chcę zostać sam – dodał tak stanowczym głosem, że trochę ich zamurowało. Tak zdeterminowanego Maćka nie znali.
– No ale tak na szosie? Mamy cię tak zostawić? W tym momencie światło zmieniło się na zielone. Kierowcy aut stojących za samochodem Kamili zaczęli się niecierpliwić i poganiać ją klaksonami.
– Jeźdźcie! Błagam! – powiedział Maciek i odszedł w głąb pobocza. Czerwony peugeot ruszył, by po chwili za światłami zjechać na bok. Olek wysiadł z auta i ruszył w kierunku Maćka, ale ten tylko pokręcił głową i krzyknął:
– Jedźcie!
Olek stanął w połowie drogi, jakby rozerwany między migającym awaryjnymi światłami czerwonym autem, w którym siedziała Kamila, a kumplem, który stał na poboczu.
– No jeźdźcie! Pobędziecie sami! Ja chcę też pobyć sam! Proszę was!
W ostatnim zdaniu było coś takiego, że Olek uległ jego prośbie. Wzniósł rękę, a potem pomachał nią i kiwnąwszy jeszcze głową, wrócił do samochodu. Jednak Kamila ruszyła dopiero po chwili. Dobre pięć minut we wstecznym lusterku obserwowała Maćka, który stał na poboczu i patrzył w przeciwną stronę. W stronę miasta, do którego przyjechał szukać Małgosi. O czym myślał? Ani Kamila, ani Olek nie wiedzieli, bo Maciek nie zająknął się nawet słowem na temat rezultatu swoich poszukiwań.
* * *
Wszystko zaczęło się o świcie, kiedy zgodnie z planami Kamili opuszczali Warszawę. Zegar w samochodzie wskazywał szóstą. Maciek przyznał, że nie spał całą noc. Nie pytali dlaczego. Zresztą Maciek dość szybko na tylnym siedzeniu zapadł w sen. Kamila z Olkiem prawie nie rozmawiali, nie chcąc go budzić. Czasem spoglądali na siebie z porozumiewawczym uśmiechem. A Maciek… i tak tego nie widział. Spał.
W Lublinie byli po dziesiątej, bo po drodze zatrzymali się na śniadanie. Ale nie rozmawiali wtedy o Małgosi, tylko o tym, jak zorganizują swój pobyt. Maciek powiedział, że jest za rozdzieleniem się i umówieniem o konkretnej godzinie w konkretnym miejscu.
– Nie chcesz iść na grób Wojtka? – spytała Kamila, ale zaraz pożałowała pytania, bo Maciek choć nic nie odpowiedział, spojrzał na nią jakoś dziwnie.
Szybko zjadł jajecznicę, a choć wypił kawę, to po powrocie do auta znów zasnął.
Samochód zostawili niedaleko głównego wejścia do Ogrodu Saskiego. Tu też umówili się o piętnastej. Kamila z Olkiem poszli na stary cmentarz przy Lipowej. Nie byli tam jednak zbyt długo. Wprawdzie Kamila sama przed sobą nie umiała przyznać, że śmierć Wojtka, choć nie upłynął od niej rok, zdaje jej się odległą, ale Olek to zauważył. Powoli zaczynała kiełkować w nim myśl, że wbrew pozorom to nie świadczy o Kamili zbyt dobrze. A może nawet dobrze nie wróży ich związkowi? Odpędzał jednak tę myśl jak natrętną muchę. Z cmentarza poszli pospacerować po lubelskiej starówce, skąd spacerkiem przeszli do Ogrodu Saskiego.
W tym czasie Maciek najpierw poszedł na Pocztę Główną. Chwilę rozglądał się po sali, wreszcie ujrzawszy okienko z napisem „poste restante”, podszedł i spytał, czy urzędniczka nie pamięta, by odbierała tu list Małgorzata Pawlak. Urzędniczka była w wieku jego mamy. Uczesana w schludny kok przez chwilę patrzyła na niego zaskoczona pytaniem, a potem odpowiedziała krótko:
– Nie. – I wróciła do przeglądania jakichś papierów.
– A jakbym pani pokazał jej zdjęcie…
– A pan co? Z policji? – W tonie urzędniczki było pewne rozbawienie. W Maćku zaświtała nadzieja, że może trafił na życzliwą duszę, i postanowił to wykorzystać.
– Nie… ja tylko… szukam… znajomej.
– No ale nawet jeśli odbierała, to niewiele to panu pomoże – zauważyła kobieta, nie przestając przekładać dokumentów na biurku.
– Czyli była tu? – Maciek bardziej stwierdził, niż spytał.
– Nie wiem, czy była… Nie pamiętam. Tu wiele osób przychodzi. Stwierdzam tylko, że jeśli nawet tu była, to co to panu da? Lublin to duże miasto…
– Ale będę przynajmniej wiedział, że jest w Lublinie…
Maciek nie wiedział, czy to jego ton głosu, czy spojrzenie sprawiły, że urzędniczka obrzuciwszy go uważnym spojrzeniem, powiedziała:
– No dobrze… Niech pan da tę fotografię.
Niestety urzędniczka nie skojarzyła Małgosi z żadnego ze zdjęć.
– Ale nie tylko ja siedzę w tym okienku – przyznała. – Poza tym nie patrzę na ludzi, nie przyglądam się im, nie zapamiętuję. Ale pana to zapamiętam… – dodała na koniec, uśmiechając się tak, jakby tym uśmiechem chciała pocieszyć Maćka i tchnąć w niego nadzieję, że będzie dobrze.
– A gdybym… gdybym… zostawił pani taką fotografię i swój numer telefonu albo e-mail i pani spytała koleżanki… Bo ja nie jestem stąd… Ja tu specjalnie z Warszawy przyjechałem…
– Mogę wziąć, ale nie liczyłabym na to, że to cokolwiek da.
* * *
Instytut Informacji Naukowej i Bibliotekoznawstwa Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej o tej porze roku świecił pustkami. Sekretariat jednak działał. Gdy Maciek wyłuszczył swoją prośbę, że chciałby się dowiedzieć, czy przyjęta na studia na pierwszy rok Małgorzata Pawlak jest tą, którą on ma na myśli, siedząca za biurkiem sekretarka wytrzeszczyła oczy.
– No chyba pan żartuje! Przecież gdyby się okazało, że ja takie informacje komuś podaję, toby nam karę wlepili. A ja bym pracę straciła.
– Ale to ja pani podam jej dane, a pani mi tylko powie, czy to ona. Ja nie proszę pani o żadne dane osobowe…
Ale sekretarka pokręciła głową.
– A jakbym pani… zapłacił? – spytał w desperacji, ale już po chwili pożałował, bo oczy sekretarki zapałały wściekłością.
– Proszę stąd wyjść! – krzyknęła, teatralnie wskazując palcem drzwi.
Maciek wyszedł na korytarz. Przez chwilę stał i zastanawiał się, jak inaczej dowiedzieć się, czy przyszła studentka bibliotekoznawstwa na UMCS o takim samym imieniu i nazwisku to ta, której szuka. Nagle dostrzegł na ścianie korkową tablicę z napisem: OGŁOSZENIA. Jak to w wakacje – było ich niewiele i przypięto je bardzo niechlujnie. Dwie ulotki jakichś pizzerii, dwa ogłoszenia o wynajmie pokoju dla studenta oraz kartka, na której ktoś drukowanymi literami napisał: „JOANNA BARGIEŁOWICZ. TWÓJ PIÓRNIK I KARTA BIBLIOTECZNA SĄ W BIBLIOTECE INSTYTUTU”. To podsunęło Maćkowi pomysł. Zostawi tu kartkę dla Małgosi, ale… co napisać? Przecież nie napisze jej imienia i nazwiska oraz tekstu „odezwij się do Maćka”, bo jeśli to nie ona, to dziewczyna o takim samym imieniu i nazwisku będzie w kropce albo odezwie się do jakiegoś swojego znajomego Maćka. A jeśli to ona, to po takim zdaniu i tak się nie odezwie. Przecież nie odezwała się do tej pory. Jak sprowokować jej odpowiedź? Co napisać, by Małgosia, jeśli jest tą Małgosią, wiedziała, że on chce tylko porozmawiać? Biedził się dobre pół godziny. Wreszcie… wykrzesał z siebie: „MAŁGO. NIE ODCHODZI SIĘ BEZ POŻEGNANIA. GOGUŚ PROSI O CHOĆBY NAWET KRÓTKIE WYJAŚNIENIE”. Na dole nieudolnie narysował papugę.
Przez chwilę patrzył krytycznym okiem na kartkę. Była trochę głupia, trochę zwariowana, może nawet dziecinna, ale TA Małgosia (Maciek już od dawna nie umiał myśleć o niej, jak o swojej Małgosi) będzie wiedziała, o kogo chodzi, bo w końcu Goguś to jego ptak. Dostał go od Wojtka, kiedy jeszcze chodzili do gimnazjum. Maciek raz jeszcze rzucił okiem na kartkę i dopisał jedno słowo: „OBSZCZYMUR”. TA Małgosia będzie wiedziała, że ją znalazł. I jeśli jest taką osobą, jak Maciek myśli, to odezwie się. Da choćby jakiś znak.
Gdy wieszał kartkę na tablicy, tuż obok stanęła sekretarka. Popatrzyła na niego. Powoli przeniosła wzrok na kartkę. Uniosła lekko brwi ze zdumienia, ale nie odezwała się nawet słowem, tylko odeszła w kierunku toalety. Maciek odetchnął z ulgą. Jakoś instynktownie poczuł, że jego zwariowana wiadomość jest na tej tablicy bezpieczna i jeśli los mu sprzyja, to jej treść trafi do adresatki i spotka się z jakąś reakcją.