ROZTERKI
– To już koniec.
– Ale co? – spytał Maciek.
– Ona mnie nie kocha i ja to czuję.
* * *
Od początku roku akademickiego między Olkiem a Kamilą panowała niepisana zasada, że razem jeżdżą na uczelnię. Oczywiście w te dni, w które ich plan zajęć w miarę się pokrywał. Olek podrzucał Kamilę do metra na Młocinach. Na Świętokrzyskiej przesiadała się w drugą linię, którą przejeżdżała jedną stację, i pędziła na zajęcia. Jazda samochodem do Centrum mijała się z celem. Nawet nie dlatego, że trzeba było płacić za parkowanie, ale znalezienie wolnego miejsca na samochód w okolicach Uniwersytetu było praktycznie niemożliwe. Czarny Michał, którego czasem spotykała w bufecie w Pałacu Kazimierzowskim, też nie przyjeżdżał autem. Też twierdził, że szkoda czasu na szukanie miejsca parkingowego. Olek za to miał gdzie parkować. Wprawdzie kosztowało go to miesięczny abonament, który wynosił dwieście złotych, ale jego zdaniem się opłacało. Na uczelnię przyjeżdżał przecież nie tylko na zajęcia, lecz także po to, by korzystać z hali sportowej, basenu czy biblioteki.
Wracając, umawiali się na stacji metra Młociny. To stamtąd Olek odbierał Kamilę. Gdy kończyła wcześniej niż on, wówczas szła do biblioteki.
Olek już jakiś czas temu zauważył, że Kamili te wspólne podróże nie cieszą. W samochodzie była milcząca. Na jego pytania odpowiadała zdawkowo, buzi też dawała jak obcemu człowiekowi. Po szkole często nie miała dla niego czasu, wymawiała się bólem głowy lub zmęczeniem. Po prostu robiła wszystko to, co, jak Olek słyszał, robią żony znudzone mężami.
Raz zagadnął, czy jeszcze coś dla niej znaczy. Żachnęła się.
– Daj spokój! Zadajesz głupie pytania.
– Czemu głupie? Nie czuję się pewny, więc pytam. Co w tym złego?
– Dziecinny jesteś – odparowała Kamila, ale nie zdążył dopytać, czemu uważa go za dziecinnego, bo dojechali do końcowej stacji metra, gdzie Kamila wysiadła, by przesiąść się do kolejki podziemnej.
Wspólne wypady wieczorem tylko we dwójkę zdarzały im się coraz rzadziej. Rzadko też Kamila odwiedzała go w domu, choć przecież mieszkali po sąsiedzku. Z kolei gdy on do niej wpadał, nie cieszyła się jak kiedyś.
Olek zauważył, że Kamila ożywiała się ostatnio tylko w większym towarzystwie i to znajomych ludzi. Myślał, że to dlatego, że na roku nie znalazła żadnej bratniej duszy.
– Niemal wszyscy są przyjezdni – powiedziała mu kiedyś.
– Przeszkadza ci to?
– Nie. Tylko mieszkają w akademikach lub na stancjach i w większości przypadków nie można ich nawet odwiedzić.
– W akademiku? Nie można odwiedzić?
– W akademiku można, ale tam jest taki tłum ludzi i taki chaos… – odparła Kamila, tłumacząc, że nikt z mieszkających w akademiku nie ma pokoju tylko dla siebie.
To dlatego pewnego dnia zaproponował spotkanie w irlandzkim pubie na Krakowskim Przedmieściu. Jednak Maciek z Martą nie dotarli. Biały Michał towarzyszył Ewie na kolejnym występie Kawalarki, jego kumple z uczelni – Romek i Karol też nie mogli, dlatego wieczór spędzili wtedy z Aśką i Aleksem i właściwie cały czas rozmawiali o angielskim. Ten język znali przecież wszyscy czworo. Kamila opowiadała mnóstwo anegdot i dzieliła się swoim doświadczeniem z licznych wizyt w Anglii, gdzie nawet wuj Hugh potrafił jej powiedzieć, że nie wszystkie akcenty rozumie.
– Jak się trafił hydraulik czy elektryk Szkot lub Irlandczyk, to widziałam, że wujek częściej niż zazwyczaj prosił, by mu jeszcze raz coś powtórzyć.
– To jak u nas Ślązacy – zauważył Olek. – Mam kumpla na roku, takiego Karola, i czasem nic nie rozumiem, co do mnie mówi. Wiecie, że po śląsku „prąd” to „sztrum”?
– Ale tu nie jest kwestia innych wyrazów, tylko innej wymowy lub akcentów! – odparła Kamila takim tonem, że aż skulił się w sobie. Na szczęście chyba nikt nie zauważył, że poczuł się nieswojo, bo błyskawicznie odezwała się Asia:
– To tak jak u nas. Zobaczcie, że są w Polsce ludzie, którzy mówią na przykład „poczeba” zamiast „potrzeba”. Albo zjadają „ł”.
– Jak to zjadają „ł”? – spytał Olek, starając się nie pokazywać, że zachowanie Kamili sprawiło mu przykrość.
– No na przykład mówią „gówka” zamiast główka albo „tumacz” zamiast „tłumacz”.
– Kto tak mówi?
– No choćby politycy. – Kamila popatrzyła na Olka nie mniej zdumiona niż on. – Aśka ma rację, a ty naprawdę tego nie zauważyłeś? Przecież w radiu i telewizji co chwilę słychać słowa: „sużby” albo „przeszczegać” i „poszczegać” lub „oszczegać”, a dodatkowo „oboszczenia”. Bo do tego, że fryzjer czasem chce „oszczyc”, to ja się już dawno przyzwyczaiłam. Naprawdę nie zauważyłeś, że ludzie w Polsce też niewyraźnie i brzydko mówią?
– Albo „szczała” zamiast „strzała” – rzucił Aleks, a ponieważ wszyscy zachichotali, wyciągnął z kieszeni długopis i sięgnął po serwetkę. – Maciek mi kiedyś rysował taki rebus.
Mówiąc to, Aleks powolutku zaczął rysować najpierw grecką literę „pi”, potem literę „r”, potem dwie armaty, jakieś zwierzątko z rogami, a na końcu strzałę.
– Wiecie, co to jest?
Nie wiedzieli.
– „Pi”, „er”, dwie armaty to inaczej… „działa”, zwierzątko to „jak”, a potem… to trzeba wymówić właśnie tak, by nie było słychać „strz” tylko „szcz”… więc co wychodzi?
– Pierdziała, jak szczała – odcyfrowała Asia, co reszta przyjęła ze śmiechem.
– Szkoda, że Maćka nie ma – stwierdził Olek.
– Czy między nim a Martą to coś poważnego? – spytał Aleks.
– Mam nadzieję – odparł Olek i dodał: – Ile można płakać za Małgosią, która nawet Kamilę ma ewidentnie w dupie.
Na te słowa Kamila skuliła się w sobie. Coraz częściej odczuwała brak Małgosi. Teraz, kiedy czuła, że się pogubiła, zupełnie nie miała z kim o tym porozmawiać. Z Aśką nie znała się tak blisko, by wyznać jej, że Olek ją drażni. Że ta jego grzeczność i dobre wychowanie coraz częściej ją wkurzają. Ten wieczór w pubie z Olkiem, Aleksem i Aśką był chyba ostatnim, kiedy się śmiała.
Na dworze panował potworny ziąb (zresztą przecież to dlatego Maciek z Martą wymówili się od spotkania), więc do pubu podrzucił Kamilę i Olka jego ojciec. Odebrać jednak już ich nie mógł; mimo że był to sobotni wieczór, miał do załatwienia jakieś pilne sprawy. Wrócić planowali taksówką. Tymczasem jak na złość wszystkie korporacje były tak oblegane, że czas oczekiwania wynosił czterdzieści minut.
Na przejazd Uberem namówił ich Aleks. Jak sam powiedział, często z niego korzystał, zwłaszcza w Łodzi. Olek szybko zainstalował stosowną aplikację. Niestety Uber, który był traktowany jak transport prywatny, miał zakaz wjazdu na Krakowskie. Do auta musieli dojść, bo kierowca czekał na nich przy Trębackiej. Wprawdzie nie było to daleko, bo zaledwie kilkaset metrów, ale w trzaskający mróz nawet taka odległość wydawała się maratońska.
Kamila szczękała zębami. Olek chciał ją objąć, ale ona czuła jakąś obcość. Coś ją w nim drażniło. Nie umiała powiedzieć co. Może ta przewidywalność? To, że wiedziała, że z powodu mrozu obejmie ją, by nie marzła w drodze do samochodu. Że potem w aucie będzie rozgrzewał jej palce swoimi dłońmi. Że odprowadzi pod same drzwi. Że grzecznie przyjmie do wiadomości to, że jest już zmęczona i chce być sama. Zero szaleństwa. Stateczne i statyczne życie. Nudne jak falki z olejem. Na pożegnanie smutne buzi w policzek. I banalne „pa”.
„Nawet »kocham cię« powtarzane po sto razy może się znudzić” – myślała, gdy zasypiała tego wieczora, tuląc się do Płatka.
* * *
Gdy na trawnikach pojawiły się pierwsze przebiśniegi, Kamila po raz pierwszy powiedziała Olkowi, że następnego dnia nie zabierze się z nim w drodze na uczelnię, bo sama podjedzie do metra.
– Jest tam przecież bezpłatny parking.
– No ale… – Olek chciał powiedzieć, że zawsze jeździli razem. Spytać, co ją raptem ugryzło. Ale nie dopuściła go do słowa.
– Nie chcę siedzieć dwóch godzin w bibliotece i czekać, aż ty skończysz zajęcia, by z tobą wracać. Chcę być wcześniej w domu.
– Rozumiem – odparł Olek i nie drążył tematu. Zaraz zresztą usłyszał, że Kamila jest zmęczona i musi się położyć, bo boli ją głowa. Chciał pocałować ją na pożegnanie, ale odsunęła go.
– Lepiej nie. To może być grypa.
Uśmiechnął się nieporadnie i wyszedł. Gdy następnego dnia usłyszał silnik samochodu Kamili, poczuł dziwne ukłucie w sercu. Tyle tygodni wyjeżdżali razem. Nawet jak miał zajęcia później niż ona, to jechał z nią i siedział w uczelnianej bibliotece lub korzystał z siłowni. Niby powinien się cieszyć, że dłużej pobędzie w domu, ale jakoś nie umiał.
Kamila pędziła jak szalona. Ale tym razem nie na Młociny. Postanowiła, że zaparkuje bliżej centrum, więc dojechała aż do parkingu przy Hali Marymonckiej. Nie miała żadnego konkretnego planu. Po prostu dusiła się w tym Olkowym poukładanym światku.
Na uniwersytet podjechała autobusem 116 sprzed Hali Marymonckiej i chociaż o tej porze nie było w nim miejsc siedzących, to i tak czuła się szczęśliwa.
„Wreszcie oddycham” – pomyślała i uśmiechnęła się do siebie.
Gdy przekroczyła próg instytutu, chyba po raz pierwszy od dawna na jej twarzy zagościł taki uśmiech, że kilka koleżanek spytało, czy wygrała na loterii.
* * *
Spotkanie w Bierhalle na Nowym Świecie zaproponował Aleks. Mówił, że lubi tę knajpę, że w Łodzi też taka jest i z kumplami często łażą tam na piwo. Robiło się zresztą coraz cieplej i nawet ogródki już działały. Wprawdzie zapalano w nich specjalne gazowe lampy, które dawały i światło, i ciepło, bo wieczory jeszcze były chłodne, ale coraz bardziej czuło się wiosnę. W końcu za dwa tygodnie Wielkanoc.
Tego popołudnia w pubie zajęli ogromny stół, bo spotkali się całą paczką: Maciek, Marta, Biały Michał, Marcin, Ewa, Czarny Michał, Kinga, Aśka, Aleks, a także Olek z Kamilą. Dodatkowo Olek przyciągnął kumpli ze studiów, a Aśka też wzięła ze sobą dwie koleżanki.
Gdyby ktoś spytał Kamilę, co właściwie ją zdenerwowało, nie odpowiedziałaby na to pytanie. Nie dlatego, że nie znała na nie odpowiedzi, ale musiałaby przyznać się po prostu, że przestała kochać Olka i odczuwała w związku z tym coś na kształt poczucia winy. I właśnie to niezwykle nieprzyjemne poczucie winy sprawiało, że chciała, by i on przestał ją kochać. Wiele by to ułatwiło. Gdyby zerwał z nią, to on stałby się tym złym. A tak… zaraz wszyscy powiedzą, że tyle dla niej zrobił, przeprowadził ją przez żałobę po Wojtku… Właśnie. Wojtek. Był tylko wspomnieniem. Nadal bolesnym, ale naprawdę tylko wspomnieniem. Czy też by ją w końcu znudził tak jak Olek?
Teraz w pubie przysłuchiwała się rozmowom, żartowała i właściwie wszystko było w porządku do momentu, w którym Czarny Michał powiedział, że po wakacjach z Kingą chcą zamieszkać razem. Gdzie? Jeszcze nie wiadomo, bo możliwości są trzy. Jakie to możliwości, Kamila nie usłyszała, bo zamyśliła się nad Czarnym Michałem. Przypomniała sobie, jak zabiegał o nią w gimnazjum, a potem… zainteresował się Kingą. „Że też ona mu się nie znudziła? – przemknęło jej przez głowę i w myślach dodała: – Kujonica”. Choć przecież lubiła Kingę. Czarnego Michała teraz też, acz gdyby ktoś kiedyś powiedział jej, że go polubi, to pewnie by zabiła.
– A my? Kamila? – z zamyślenia wyrwał ją głos Olka.
– Co my?
– Kiedy my razem zamieszkamy?
– Przecież prawie mieszkamy razem.
– Prawie – mruknął Olek.
– O co ci chodzi? – warknęła Kamila. – Źle ci? Mama poda śniadanko, podsunie pod nos wszystko, popierze, poprasuje. Ja mam jeszcze czas na pranie i prasowanie cudzych koszul.
Przy stoliku zapadła cisza. Przerwała ją Kamila.
– Jestem zmęczona – rzuciła i wstała od stołu.
– Już idziemy? – spytał Olek, ale dziewczyna usadziła go w miejscu.
– Ja wychodzę.
– Co ci się stało? Obraziłaś się? Czy ja coś źle zrobiłem? Coś źle powiedziałem? Wcale nie chodzi mi o to, żebyś prała moje koszule, tylko żebym mógł widzieć ciebie przy sobie co rano…
– Jak zwykle jesteś perfekcyjny – warknęła sarkastycznie i wkładając kurtkę, dodała: – Przecież od zawsze, kiedy sięgam pamięcią, to ja jestem ta zła i rozwydrzona. I niech tak zostanie. A teraz oddalę się i porozwydrzam już poza waszym towarzystwem.
To powiedziawszy, wstała od stołu i wyszła, trzaskając drzwiami. Wszyscy pozostali spojrzeli po sobie. I tylko Olek stwierdził:
– To już koniec.
– Ale co? – spytał Maciek.
– Ona mnie nie kocha i ja to czuję.
Wszyscy rzucili się pocieszać Olka i tylko Marcin nagle wstał i poinformował:
– Słuchajcie, ja muszę wracać do domu.
– Rodzeństwo? – spytał Maciek, a Marcin odpowiedział mu skinieniem głowy.
Z pubu wyszedł błyskawicznie. Spojrzał w kierunku Świętokrzyskiej. Kamila szła powoli. Podbiegł do niej.
– Słuchaj, ja wiem, że właściwie mało się znamy, że nie powinienem się wtrącać, że nie moja sprawa…
– Nie powtarzaj się – odparła tak nieprzyjemnym tonem, że Marcin zamilkł.
– Przepraszam – bąknął i odwrócił się jak niepyszny, by odejść, ale w tym momencie Kamila go zatrzymała.
– No ale skończ, co zacząłeś. Mnie nawet zaciekawiło, co może mieć do powiedzenia ktoś taki jak ty, kto mało mnie zna, a odczuwa potrzebę wypowiedzenia się.
– Nic. Chciałem tylko cię prosić, byś nie oszukiwała Olka.
– Przecież go nie oszukuję.
– Nie kochasz go i nawet mu tego nie powiedziałaś. To już jest oszustwo.
– A co ciebie to obchodzi? Nawet nie jesteś jego przyjacielem. Jesteś tylko kumplem Maćka.
– Wiem, co dzieje się z facetem, którego się oszukuje. I po prostu dlatego, że wiem to… – Marcin szukał odpowiednich słów. – Że to… że to…
– Że co?
– A gówno! Jak masz jakieś rozterki, to mu powiedz, ale nie poniżaj przy ludziach! – syknął i odwrócił się na pięcie.
Na przystanku została oszołomiona Kamila, która czegoś takiego zupełnie się nie spodziewała.
– Wal się! – krzyknęła za nim, ale Marcin nawet nie spojrzał w jej stronę.
Szedł szybko do domu i myślał o ojcu. O tym, że po historii z Agnieszką, która go tak strasznie oszukała, tak zamknął się na inne kobiety, że albo bez przerwy pracował, albo jeździł na ryby, albo spędzał wieczory przed telewizorem, zasypiając z pilotem w ręku.
W tym czasie Kamila myślała o jednym słowie, którego użył Marcin: „rozterki”. Tak! Miała rozterki! Ale miała do nich prawo! Zwłaszcza że Olek co jakiś czas mówił do niej, że jest jej na zawsze. A jeśli ona tego nie chce? „Zawsze” to przecież bardzo poważna sprawa.