BEZDOMNOŚĆ. Jak przeżyć NA ULICY? – 7 metrów pod ziemią (1)
Ożeniłem się, małżeństwo się układało bardzo dobrze,
mieszkaliśmy w dużym mieszkaniu na Saskiej Kępie z moją mamą
i wydawało się, że wszystko jest przede mną, że wszystko się otwiera, wszystko będzie pięknie...
Znalazłem się w 96. roku nagle na ulicy z jedną torbą na ramieniu i...
Obcy świat, no co tu zrobić?
Pokazali mi po prostu, że w podziemiach dworca
można sobie kartony położyć, przespać się, no ale to było koszmarne wrażenie.
Wchodziłem do autobusu, no to się nagle koło mnie robiło pusto.
Ja czułem, że śmierdzę, że jestem brudny, ale musiałem dojechać gdzieś, żeby zjeść talerz zupy.
Nie ma takiej jakiejś... Gestu pomocy. To się bardzo rzadko zdarza,
tylko jest odrzucenie, obrzydzenie, wstręt, niechęć.
W pewnym momencie człowiek ma już dosyć. Już wie, że nie ma tego wyjścia, nie widzi żadnej drogi,
nie widzi żadnej perspektywy.
Od ponad dwudziestu lat jesteś osobą bezdomną.
Dzisiaj wyglądasz bardzo dobrze, ale był czas, kiedy byłeś nieogolony, brudny, cuchnący,
ludzie wypędzali Cię ze sklepów, z autobusów.
Co czuje i o czym myśli człowiek, który słyszy od innych ludzi „idź stąd”?
No jest to niesamowicie przykre uczucie.
Rzeczywiście, przeżyłem to wiele razy.
W trakcie ciągu alkoholowego, kiedy mieszkałem praktycznie na ulicy,
spałem gdzieś w krzakach czy na ławkach, czy na klatkach schodowych, czy w piwnicach,
po prostu krzątanie się za, żebranie szczerze powiedzieć można, na pieniądze, na alkohol, zajmowało tyle czasu,
że nie byłem w stanie gdzieś pojechać, przebrać się, umyć, wykąpać, ogolić,
no i reakcja była taka typowa, że jeżeli wchodziłem do autobusu, no to się nagle koło mnie robiło pusto.
Ja czułem, że śmierdzę, że jestem brudny, ale musiałem dojechać gdzieś, żeby zjeść talerz zupy
czy nawet zmienić ubranie, musiałem wejść do tego autobusu, nie byłem w stanie przejść pół miasta pieszo
Tak samo wchodziłem na przykład do sklepów, no to natychmiast było spojrzenie
sprzedawcy czy ochroniarzy czy ja czegoś nie ukradnę,
czy ja czegoś nie zwalę, co ja tam w ogóle robię
Wchodzenie na teren galerii handlowych, no to się człowiek czuje natychmiast
intruzem, takim na którego zaraz wszyscy się patrzą i chcą go się stamtąd pozbyć, chcą go wyrzucić.
No i jest to takie uczucie troszeczkę zaszczutego zwierzęcia,
które no musi przebywać w tej przestrzeni miejskiej, musi sobie z tym jakoś radzić,
ale czuje cały czas ten ostracyzm, to odrzucenie, to takie bycie innym,
bycie, no jakimś takim wyrzutkiem społecznym.
To jest bardzo przykre uczucie. To jest takie uczucie, które pogłębia
i tak złą sytuację, i tak świadomość tego, że sam wiem, że bardzo źle żyję,
że piję bardzo dużo alkoholu, że śpię w jakichś strasznych warunkach,
a jeszcze do tego jestem odrzucany przez ludzi i w jakiś sposób, no piętnowany za to, no.
Nie ma takiej jakiejś... Gestu pomocy. To się bardzo rzadko zdarza,
tylko jest odrzucenie, obrzydzenie, wstręt, niechęć. Uczucia tego typu.
Te uczucia są bardzo łatwo odczuwalne właśnie subiektywnie przez nas,
my czujemy, że jesteśmy nielubiani, odrzuceni, że nikt nie chce z nami przebywać, nikt nie chce stanąć blisko nawet.
Często jest taka sytuacja, że jak się żebrze o pieniądze, w takim stanie właśnie: brudny, śmierdzący, podpity,
to ktoś daje te pieniądze tylko po to, żeby mieć święty spokój, żeby go już nie zaczepiać,
żeby nie podchodzić i żeby się oddalić od tej osoby.
Ludzie chętnie pomagają? Jakie pieniądze udawało Ci się zebrać w ciągu dnia?
No więc to jest niesamowicie zróżnicowane i żebrząc, no to zależy od podejścia,
zależy jak ta osoba bezdomna żebrze, jak to robi, jakie ma podejście
czy mniej więcej podchodzi do wszystkich, czy wybiera jakoś te osoby,
no ale najczęściej dostaje się między 2 a 5 złotych, czasami 10.
Mnie się zdarzyło parę razy dostać więcej, raz mi się zdarzyło nawet 200 złotych dostać,
no ale to przeważnie w okresie przedświątecznym, w jakichś takich terminach, kiedy...
Przed Wielkanocą, przed Bożym Narodzeniem ludzie dają chętnie pieniądze,
ale, no w każdym razie tyle, ile zbierałem to mi wystarczało na to, żeby cały dzień pić alkohol,
jeszcze mieć na noc, jeszcze mieć na rano parę złotych
i no jest to takie dosyć deprymujące dlatego, że w ten sposób ludzie niektórzy chcą kupić coś do jedzenia.
No wiadomo, że osoba bezdomna wtedy raczej jest zawiedziona,
bo wolałaby mieć pieniądze, bo one głównie idą na alkohol.
Często się zdarza, że no ktoś potrzebuje na coś rzeczywiście,
ale wtedy bardziej chętnie zwraca się do organizacji pomocowych.
A ja miałem tak to zaplanowane, że wszystkie pieniądze, które wyżebrałem,
to były na alkohol, na tytoń, na papierosy,
a z kolei, jeżeli potrzebowałem coś do jedzenia, to szedłem pod sklep - pod Biedronkę czy pod Lidla,
i stawałem i prosiłem, żeby ktoś mi kupił coś do jedzenia
i wtedy już przeważnie druga, trzecia, piąta osoba, którą poprosiłem to się godziła i kupiła coś do jedzenia,
albo zdarzało się tak, że na przykład nie miała czasu na to i dawała mi pieniądze, żebym sam sobie kupił,
więc ja zgodnie ze swoją zasadą pieniądze chowałem do kieszeni
i dalej stałem, czekałem, żeby ktoś mi kupił jedzenie.
Myślę, że wiele osób ma taki dylemat czy dawać pieniądze osobom bezdomnym,
bardzo jestem ciekaw co Ty sądzisz na ten temat - czy to jest pomoc?
Czy niekoniecznie?
Pogłębia to tą bezdomność. Pogłębia możliwość dalszego picia, daje ten komfort picia,
te pieniądze są przeznaczane często właśnie na alkohol,
a ten człowiek wtedy nie myśli o tym, żeby układać sobie jakoś życie,
wyjść z tego kryzysu, wyjść z tej fazy ulicznej, poprosić o pomoc w schronisku czy w noclegowni
czy w jakimś Ośrodku Pomocy Społecznej,
ale jednocześnie odczuwa ogromną przyjemność, że dostał te pieniądze,
że może jakoś sobie dalej też żyć tak, jak chce żyć,
no i druga rzecz, no nie ma czystego altruizmu - dając pieniądze też odczuwamy przyjemność,
że komuś tam coś pomogliśmy, ale praktycznie z takiego punktu widzenia i terapeutycznego
i ogólnie przyjętego nie powinno się dawać pieniędzy tylko powinno się podawać jak gdyby rękę
czy wędkę mówiąc, gdzie dana osoba może znaleźć pomoc: gdzie są noclegownie,
gdzie są ośrodki całodobowe, gdzie są ośrodki dla osób chorych, gdzie są ośrodki dla kobiet,
gdzie są jadłodajnie, gdzie można pójść się wykąpać, gdzie można zmienić odzież,
do kogo w ogóle można się zgłosić, żeby zacząć wychodzić z kryzysu bezdomności,
bo nie ma co ukrywać - dawanie pieniędzy pogłębia ten kryzys, przedłuża go.
Wyobrażam sobie, że kiedy zbierałeś pieniądze na ulicy dość często słyszałeś od ludzi
„weź się człowieku za robotę”.
Dlaczego się nie brałeś, dlaczego to nie jest takie proste?
No jest to niesamowicie trudne, chociaż znam jeden przypadek, kobiety zresztą, która poradziła z tym sobie,
ale jest to przede wszystkim bardzo trudne z tego powodu, że tak:
nie mam mieszkania, nie mam gdzie się umyć,
nie mam bezpiecznego noclegu, czyli nigdy nie jestem w pełni wyspany,
bez przerwy jestem głodny, jestem w ciągu alkoholowym, który już przeważnie tak długo trwa,
że bez pomocy terapeutycznej, bez pomocy medycznej bardzo ciężko jest przerwać taki ciąg alkoholowy,
jeżeli ja piłem, powiedzmy, pięć, sześć miesięcy codziennie
i ja tylko myślałem, najwyższym priorytetem dla mnie było napicie się alkoholu.
Więc wtedy, jak ja słyszę, że ja mam iść do pracy, no to to jest dla mnie abstrakcja, w ogóle niewyobrażalne.
Jak ja pójdę do pracodawcy, w takim ubraniu, w jakim jestem, śmierdzący, nieogolony
i bez przerwy na przykład trzęsący się, nawet jeżeli uda mi się wyzerować z tego alkoholu,
to będę się trząsł, będę w potwornym, złym nastroju, bardzo niskim poczuciu własnej wartości,
w ogóle takie przekonanie, że jak ktoś mnie zobaczy, pracodawca jakikolwiek, to mnie natychmiast wygoni,
w ogóle po co mu ktoś taki, niepotrzebny przecież.
Tak że to jest takie poczucie, jak gdyby ktoś mówił, że
no, niech pan sobie leci na przykład na Hawaje, tam będzie ciepło i tam sobie pan mógł będzie spokojnie mieszkać,
więc to jest abstrakcja dla osoby bezdomnej w takim stanie, więc takie proponowanie „idź do pracy”
to jest takie na odczepne po prostu, to jest nierealne zupełnie.
Jak to się w ogóle stało, że Ty wylądowałeś na ulicy?
Masz wyższe wykształcenie, miałeś dobrą pracę, żonę, przyjaciół - co się stało?
No tak właśnie by się wydawało, że wszystko przez pierwsze moje trzydzieści osiem lat życia,
że, że nigdy mnie coś takiego nie spotka, że, że... To dla mnie było abstrakcją absolutną,
w ogóle sobie nie wyobrażałem, nawet nie myślałem o czymś takim.
Ale po prostu powoli, ja byłem... Jestem antropologiem kultury z wykształcenia
i po studiach bardzo łatwo znalazłem pracę w Centralnym Związku Cepelia,
szybko awansowałem na głównego specjalistę,
nawet przez pewien czas byłem rzecznikiem prasowym Centralnego Związku,
później ożeniłem się, małżeństwo się układało bardzo dobrze,
mieszkaliśmy w dużym mieszkaniu na Saskiej Kępie z moją mamą
i wydawało się, że wszystko jest przede mną, że wszystko się otwiera, wszystko będzie pięknie,
i takie, takie stabilne życie, dorabianie się, no a to jeszcze były czasy PRL-u,
no przyszła transformacja kiedy właśnie zlikwidowano Centralne Związki, więc takiej dynamicznej pracy,
aktywnej, pracy z ludźmi, no też dość szybko znalazłem pracę w Muzeum Narodowym
i pracowałem jako kustosz w Ośrodku Wzornictwa Nowoczesnego w Łazienkach,
ale tam już miałem swój gabinet osobno, to już praca muzealna, zupełnie inny charakter
i równocześnie w życiu prywatnym mi się zaczęło wszystko po kolei walić.
Zaczęło się, no tak niby przypadkowo, miałem psa, owczarka niemieckiego, przez siedemnaście lat, który zmarł,
z wieku już, później coś się zaczęło w związku małżeńskim dziać.
W końcu się dowiedziałem, że żona chce rozwodu, bo kogoś poznała,
że mnie opuszcza i dosłownie tak się ułożyło, że dwa tygodnie później,
no po wyprowadzce żony, no całe to przejścia, trauma rozwodu, to wszystko,
takie poczucie odrzucenia, klęski jakieś...
To wszystko narastało i dwa tygodnie po wyprowadzeniu się żony zmarła moja mama gwałtownie,
więc nagle zostałem sam, w dość dużym mieszkaniu przy Rondzie Waszyngtona,
no praca w tym muzeum, gdzie sam w gabinecie, wracałem do pustego mieszkania
i tuż obok, bo to przy samym Rondzie Waszyngtona, tam wyrósł mi Jarmark Europa
w tamtym okresie, to był dziewięćdziesiąty drugi rok,
nie miałem co ze sobą zrobić. Nie mogłem... Nie chciało mi się już ani pisać,
ani żyć, w ogóle wszystko zaczęło tracić sens.
Zacząłeś pić.
Zacząłem wtedy pić, coraz więcej. Nie spałem całe noce, błąkałem się po tym stadionie, piłem.
Później, no niby nie zaczęły się kłopoty w pracy, ale praca mi zaczęła przeszkadzać w piciu, po jakichś dwóch latach.
I w dziewięćdziesiątym trzecim roku doszedłem do wniosku, że po co ja mam pracować na etacie,
ja się utrzymam, bo pisywałem dużo do prasy papierowej
artykułów czy felietonów na tematy etnograficzne, ja miałem z tego praktycznie drugą wypłatę,
se myślę „a po co ja do tej pracy będę chodził, ja się utrzymam z tego pisania”.
No i tak to wyglądało, że mało, że się nie utrzymałem z pisania to piłem coraz więcej,
musiałem sprzedać mieszkanie, sobie oczywiście już myśląc takim trybem uzależnienia od alkoholu
Jak to tłumaczyłeś czemu sprzedałeś mieszkanie?
A, po co mi takie duże mieszkanie?
Osiemdziesiąt metrów, na co mi to, nawet nie mam czasu tego posprzątać,
mieszkam w jednym pokoju, a no to mi to w ogóle nie potrzebne,
to ja sobie sprzedam to mieszkanie i za pieniądze, które dostanę, to ja sobie wynajmę
i będę mógł spokojnie egzystować przez ileś czasu
i sobie ułożyć życie od nowa i jakoś inaczej, prawda.
A w rzeczywistości - będę miał pieniądze na alkohol.
Tak, będę miał pieniądze na alkohol.
Niestety w myśleniu takim uzależnionym od alkoholu, to alkohol jest rządzący,
jest priorytetem, jest najważniejszy.
Cokolwiek by się wymyślało, jakiekolwiek motywacje, to są tylko takie, żeby się podbudować osobiście
„nie, ja jeszcze nie tego, nie tamtego, zrobię to, zrobię tamto", to jest takie marzeniowe planowanie.
Z tego później nic nie wychodzi i pieniądze się traci błyskawicznie na alkohol
i mając te pieniądze natychmiast są koledzy,
są takie zwane, jak to można powiedzieć, koszty okołoalkoholwe:
mam dużo pieniędzy, aha, to mogę sobie w restauracji popić, a to mogę sobie taksówką pojechać,
a to mogę koledze pożyczyć tam dwa tysiące, co to dla mnie.
Po trzech latach zostałem nagle w wynajętym mieszkaniu w takiej sytuacji, że nie miałem czym zapłacić za następny miesiąc,
właściciel mnie eksmitował i znalazłem się w dziewięćdziesiątym szóstym roku
nagle na ulicy, z jedną torbą na ramieniu i...