WYGRANA
– To nie może być prawda… – szepnęła Małgosia i aż usiadła na stołku.
Na kuchennym blacie leżał najnowszy numer ulubionego przez mamę babskiego magazynu. Otwarty na stronie z najnowszą loterią. Dwa kupony leżały obok. Rodziców nie było już w domu. Małgosia, jedząc śniadanie, przeczytała, że jeśli do strony przyłoży się kupon i w trzech okienkach pojawi się napis „SA-MO-CHÓD”, wówczas można wygrać toyotę. Kupon był obok. Przyłożyła. Przez chwilę patrzyła jak oniemiała. Zamykała i otwierała oczy, ale napis SAMOCHÓD nie znikał. Raz po raz przykładała kupon. Znów to samo. Napis SAMOCHÓD kłuł w oczy.
„O matko! Przecież to zupełnie niemożliwe. Jak ja mogłabym coś wygrać? Przecież to nigdy nie przydarza się mnie” – myślała, ale… serce zaczynało jej bić coraz mocniej. Raz po raz czytała to, co napisane było w gazecie „Jeżeli w trzech okienkach pojawi się napis SAMOCHÓD, zgłoś się po wygraną. Na twoje zgłoszenie czekamy do końca miesiąca w dni powszednie po godzinie 16.00 pod numerem…”. Echhh, toyota! Tata mógłby sprzedać to stare tico, którym jeździ. Za tę forsę wysłałoby się mamę do sanatorium…
Zegar bijący ósmą rano przywołał Małgosię do porządku. Pokręciła głową. Po raz pierwszy spóźni się do szkoły. Przed wyjściem do ręki wzięła drugi kupon. Przyłożyła i… pasował.
– Druga toyota? – Małgosia z niedowierzaniem pokręciła głową. Spojrzała na oba kupony. – Jakiś obłęd – powiedziała do siebie i zdjęła z wieszaka kurtkę.
* * *
– Gdzieś ty była? – szepnęła Ewa.
Na angielskim zwykle siedziały razem, a tego dnia właśnie angielski był pierwszy.
– Jak ci powiem, to padniesz – odparła Małgosia.
– Uuu! Już się boję. – Ewa mrugnęła znacząco.
– Nie ma czego. – Małgosia wzruszyła ramionami.
Zamilkły. Do ich ławki podeszła właśnie anglistka.
– To, że się spóźniłaś, nie oznacza, że możesz rozmawiać… Pokaż zeszyt! No… widzę, że jednak wszystko zrobione – stwierdziła po chwili nauczycielka i wróciła do lekcji.
– Wygrałam toyotę – szepnęła Małgosia, ale po chwili uświadomiwszy sobie, że przecież po pierwsze jeszcze nie zgłosiła wygranej, a po drugie z kuponów wynikało, że czeka na nią nie jedna toyota, ale dwie, dodała jeszcze: – Chyba.
– O matko!
– Też tak pomyślałam.
– Ale jak?
– W gazecie ogłosili konkurs… – zaczęła opowieść Małgosia, ale zanim skończyła, zadzwonił dzwonek.
– Maciek! Twoja pani wygrała auto! – krzyknęła Ewa i chciała jeszcze coś powiedzieć, ale zauważyła na sobie wzrok Białego Michała. Odwróciła głowę. Ale reszta klasy zaczęła podchodzić i pytać. Bo w końcu nie codziennie wygrywa się coś na loterii. Otoczyli Małgosię kołem.
– Małgo? – Maciek spojrzał na Małgosię z niedowierzaniem. – Naprawdę?
– Sama nie wiem – westchnęła Małgosia. – No bo pomyśl. Czy to jest możliwe? Żebym wygrała toyotę?
– Ale jak?
– Był kupon w gazecie i taka przykładanka. Przyłożyłam kupon, w okienkach miał się pojawić napis samochód i…
– Pojawił się?
– No… no właśnie tak!
– To wygrałaś!
– Ale wiesz… coś mi tu nie gra. Bo ja potem przyłożyłam drugi kupon i mi druga toyota wyszła.
– Może jeszcze jest jakieś losowanie?
– Nie… wiesz… czytałam tę instrukcję trzy razy. Słowa nie ma o losowaniu. Tylko tyle napisali, że po wygraną trzeba zadzwonić.
– No to dzwoń!
– Ale po czwartej!
– A jaka to gazeta?
Małgosia podała tytuł, a Ewa ryknęła śmiechem.
– Ale głupoty czytasz.
– Oj, bez przesady. Przecież to gazeta z programem…
– To niemożliwe, żeby jedna osoba wygrała dwie toyoty! – stwierdziła Ewa.
– Wiesz co… – Biały Michał, który od dłuższej chwili przysłuchiwał się rozmowie, cedził powoli słowa. – Jedna moja ciocia pracuje w tej gazecie…
– No i co?
– No nic… – Michał wzruszył ramionami. – Poczekaj chwilę… – To powiedziawszy, wyjął z kieszeni komórkę. – Mamo! Czy mogłabyś dać mi telefon do cioci Ani? – Ewa, Maciek i Małgosia popatrzyli po sobie. Co też ten Michał chce zrobić? – Dobra. Okej. To czekam.
Zapadła cisza. Wszyscy w milczeniu patrzyli na Michała.
– No i? – przerwał ciszę Alek.
– Mama przyśle mi esemesem numer telefonu… – wyjaśnił Michał i jakby na potwierdzenie jego słów rozległ się dźwięk oznaczający, że przesłano wizytówkę.
– Dzwoń! – Aleks szarpnął Michała za ramię.
– Zaraz! – odparł Michał i spojrzał wyczekująco na Ewę. Jakże by chciał, by to ona go popędzała, ale Ewa milczała. Od kilku tygodni z nim nie rozmawiała.
Michał westchnął ciężko i zadzwonił.
– Ciociu… Michał z tej strony… tak… Dobrze. Ja mam takie pytanie, bo moja koleżanka z klasy chyba wygrała samochód. W tej gazecie co to ciocia pracuje, ale ona nie jest pewna. Czy tam jest jakieś losowanie? Nie…? No właśnie! Ma się pojawić słowo samochód? – Michał spojrzał na Małgosię. Ta skinęła głową i szeptem powiedziała:
– Jest!
– Tak. Ciociu! Jest!
– I to dwa razy – szepnęła Małgosia.
– Ciociu! Ona to ma dwa razy! Dwa takie kupony! To jest możliwe…? Możliwe! Aha. Czyli jak jest napis samochód, to wygrała? – upewniał się Michał, ale nikt go już nie słuchał.
Klasa szalała. Maciek ściskał Małgosię, która piszczała jak wariatka. I tylko Aleks milczał. Ależ by chciał być na miejscu Małgosi. Wygrać coś. Ta to ma szczęście! Ewa patrzyła ukradkiem na Michała. Zmienił się. Od tamtej rozmowy pod jej klatką stał się zupełnie inny. Bardzo dziwny.
– Gocha! – zawołała Aśka. – Ale jak będziecie odbierać te dwie toyoty, to daj znać.
– Jasne! – odparła Małgosia.
– Nie dzwonisz do ojca? – zdziwiła się Ewa.
– Nie. Chcę, żeby miał niespodziankę. Powiem mu dopiero wtedy, kiedy będziemy jechać po odbiór – odparła Małgosia i westchnęła ciężko.
– Co tak wzdychasz, Małgo? – spytał Maciek.
– Bo do czwartej to ja z nerwów chyba umrę.
– Nie umrzesz…
– A przyjdziesz do mnie po lekcjach?
– No pewnie!
* * *
Czas oczekiwania na czwartą wlókł się niemiłosiernie. Od wyjścia ze szkoły minęła niecała godzina, a na komórkę Małgosi zadzwonili już i Ewka, i Aśka, i Aleks. Wszyscy zadawali jedno pytanie:
– No i co?
– No nic. Przecież czwartej jeszcze nie ma – odpowiadała cierpliwie Małgosia i wracała do rozmów z Maćkiem o tym, co będzie, kiedy już odbierze obie toyoty. – Nie mogę się już doczekać! – Małgosia westchnęła po raz kolejny, zerkając na zegarek.
– Ile? – spytał Maciek.
Nie chciało mu się odwracać, a zegar wisiał za jego plecami.
– Pięć minut – powiedziała Małgosia i zacisnęła kciuki.
– To już dzwoń. – Maciek wstał od stołu. – Ja muszę do klo, bo za moment mi się mocz wyleje uszami. Przez te toyoty pęcherz mnie boli.
– Nie jęcz, bo jak dobrze pójdzie, to może prawo jazdy zrobię? A tata może odda mi swoje tico?
– Yhm – mruknął Maciek, myśląc o tym, że tata może i odda, ale mama Małgosi zaraz zaprotestuje i zacznie się nowa afera.
Jednak nic nie powiedział, tylko pobiegł do łazienki.
Małgosia patrzyła na wskazówki zegara. Przesuwały się tak wolno. Do szesnastej była jeszcze minuta, ale Małgosia szybko wystukała na klawiaturze numer infolinii loterii.
– Dzień dobry… czy… bo… wie pani… ja się cały czas zastanawiam, czy jest możliwe, żebym wygrała samochód?
– Proszę podać numer kuponu.
Małgosia drżącymi rękoma odwróciła kupony i jeszcze bardziej drżącym głosem odczytała jeden z numerów.
– Przykro mi, ale to nie jest numer wygrywający.
– Ale jak go przykładam do strony, to w okienkach…
– A którą stroną pani go przykłada?
– No, przodem.
– A gdzie pani zdaniem jest przód?
– Tam, gdzie jest napis „wygraj toyotę”… – odparła Małgosia, ale już mniej pewnym głosem.
– No to źle, bo to trzeba przykładać kodem do góry. Proszę jeszcze raz przeczytać zasady – powiedziała spokojnie pani po drugiej stronie słuchawki. – To jest napisane – dodała po chwili.
– Aha. Dziękuję – odparła Małgosia i się rozłączyła.
Marzenia o własnym aucie i prawie jazdy prysły. Co ona jutro powie w szkole? O matko!
Wszyscy padną ze śmiechu. Łzy spłynęły jej po policzkach. Tak się cieszyła, a teraz okazuje się, że na próżno.
I właśnie taką szlochającą znalazł ją Maciek.