ZDJĘCIA (2)
Z zenitem pod pachą popędził na stację benzynową na skrzyżowaniu Saskiej z Waszyngtona. Filmu do aparatu nie mieli.
– To nie te czasy! – powiedział sprzedawca, kręcąc głową, jakby z niedowierzaniem, że ktoś może chcieć w ogóle kupić film.
Gdzie szukać w niedzielę? Zdecydował się szybko. Przebiegł na drugą stronę Waszyngtona i wskoczył w pierwszy nadjeżdżający tramwaj. Po dziesięciu minutach wysiadł w Centrum i pobiegł w kierunku Pasażu „Wiecha”. Na tyłach Juniora był całodobowy punkt fotograficzny. Kupił jeden czarno-biały film i włożywszy go do aparatu, wyszedł na ulicę.
Pogoda nie zachęcała do zdjęć. Chętnie sfotografowałby kogoś. Najlepiej Kingę. Ale ta ostatnia rozmowa między nimi… ech… Chciałby jeszcze raz… Ale jak pokazać się na oczy Kindze, skoro tyle razy biegał do Klaudii? Choć właściwie… Kinga sama sobie winna. Czemu go wypędzała? Nie chciała wybaczyć?
Dla Kingi świat jest czarno-biały. Jak ktoś zrobi raz źle, jest zły, a jak zrobi raz dobrze – dobry. Liczy się tylko nauka. Wszystko musi być na szóstkę, wykute… właściwie… sam nie wiedział, co go tak do Kingi ciągnęło. Chyba ciągle wydawało mu się, że pod tą maską kujona kryje się coś jeszcze. Wiele razy wydawało mu się, że to wydobył. Na przykład wtedy, gdy towarzyszyła mu podczas jedynej i ostatniej rozmowy z tym człowiekiem… Zawsze gdy się całowali. Właściwie nie mógł zrozumieć tylko jednego. Czemu w Kindze górę brała chora ambicja? Bo że ta ambicja była chora, tego był pewien. Jak można wszystko, całe życie, podporządkowywać nauce? Przecież potem zostanie sama. Nie przeszkadza jej to?
– Co tu robisz? – z zamyślenia wyrwał go głos Kingi.
Stała na wprost niego. W długim, czarnym płaszczu, z paskiem podkreślającym talię. Miała rozpuszczone włosy, tak jak lubił.
– Nie wiem – odparł i rozejrzał się wokół.
Sam się zdziwił. Najwyraźniej nogi same poniosły go pod jej blok. Kinga wzruszyła ramionami i już chciała go minąć, kiedy zastąpił jej drogę.
– Gdzie idziesz? – spytał, podnosząc aparat do oka.
– Przestań! – krzyknęła, odwracając się plecami. – Nie chcę, żebyś mi robił zdjęcia.
– Ale ja chcę ci robić.
– Nie życzę sobie! Rozumiesz?! – krzyknęła głośniej, aż kilka osób idących ulicą obejrzało się w ich stronę. – Uspokój się, bo zacznę krzyczeć.
– I co będziesz wykrzykiwać? Zabierzcie tego faceta, bo on chce mieć moje zdjęcie?
– Mieć. Właśnie – powiedziała Kinga, a w jej głosie dało się wyczuć sarkazm. – Mieć. To jest dla ciebie najważniejsze. Mieć.
– Dlaczego tak mówisz? – spytał, nie przestając pstrykać, choć nie było to łatwe, bo Kinga cały czas podnosiła na wysokość twarzy dłoń w czarnej, skórzanej rękawiczce.
– Ty wiesz dlaczego.
– Nie wiem.
– Wiesz.
– Nie wiem – odparł Michał i po raz kolejny podskoczył, zastępując jej drogę. Kinga zaśmiała się mimowolnie. Pstryk. Trzasnęła migawka zenita. – Dokąd idziesz?
– Do kościoła. Na dwunastą.
– Idę z tobą.
– Nie.
– Tak.
– Nie.
– Nie zabronisz mi.
– To pójdę do innego.
– To ja za tobą.
– Dziecko jesteś?
– Przy tobie tak… – powiedział i złapawszy Kingę za rękę, przyciągnął do siebie. – Myślę o tobie codziennie – dodał, przysuwając usta do jej ucha.
– I co z tego? – spytała, próbując uwolnić się z uścisku.
– Wiesz co… – szepnął, ale nie dokończył, bo Kinga przerwała, brutalnie go odpychając.
– A może ja mam kogoś? – spytała.
– Zdziwiłbym się – odparł. – Przecież każdy przeszkadzałby ci w nauce, a to dla ciebie najważniejsze.
– A dla ciebie?
– Co dla mnie?
– Co dla ciebie jest najważniejsze?
– Ty!
– To mnie nie satysfakcjonuje – powiedziała, ruszając w kierunku skrzyżowania z Walecznych, by tamtędy iść do Saskiej.
– Zaczekaj! – zawołał i popędził za nią.
Przez chwilę szli w milczeniu. Michał raz po raz fotografował Kingę. Już się nie zasłaniała. Traktowała go jak powietrze. Odezwała się dopiero po kilku minutach, gdy byli na Walecznych, w połowie drogi z Międzynarodowej na Saską.
– Po co ty ze mną idziesz?
– Nie pytaj – odparł i znów nacisnął spust migawki.
– Dlaczego?
– Jak odpowiem, nie uwierzysz. Lepiej nic nie mówmy.
– Masz zamiar naprawdę wejść ze mną do kościoła?
– Całe dzieciństwo tam chodziłem. To również mój kościół – odparł.
W milczeniu przeszli przez kościelną bramę przy Saskiej. Dzwon bił na Anioł Pański.
* * *
Gdy po godzinie wyszli na zewnątrz, bez słowa skierowali się w stronę Saskiej. Przed bramą, jak co niedzielę, pełno było stoisk z warzywami i kwiatami.
– Chcesz jabłko? – spytał Michał.
Skinęła głową.
– Proszę dwa najładniejsze – powiedział do handlarki. – Ma pani czym umyć?
– Znajdzie się – odparła kobieta i zważywszy dwa jabłka, sięgnęła po torbę, z której wyjęła butelkę z wodą. Opłukała owoce nad chodnikiem. – Proszę. – Wręczyła je Michałowi. – Dziewięćdziesiąt groszy – dodała spiesznie.
Michał wyjął z kieszeni złotówkę.
– Reszty nie trzeba.
Podał jabłko Kindze. Zdjęła rękawiczkę i wzięła owoc.
– W raju było odwrotnie – zauważyła ze śmiechem.
Ruszyli znów w kierunku Walecznych. Byli w połowie drogi, kiedy Michał znów sięgnął po aparat i zdjął przykrywkę z obiektywu.
– Stań na chwilę. Okej? Zrobię ci zdjęcie z jabłkiem – powiedział, przysuwając aparat do oka.
– Wiesz… – zaczęła Kinga. − Myślałam o tym w kościele.
– O zdjęciach?
– Nie tyle o zdjęciach, ile o patrzeniu na świat. Myślałam o tym, co było czytane z Biblii. O tych dwóch ślepych, którym Jezus przywrócił wzrok. Przywrócił im wzrok, bo wierzyli, że może to uczynić.
– A co to ma wspólnego ze zdjęciami?
– Ze zdjęciami? Z tobą raczej. Myślę, że jeśli wierzysz, że jestem w stanie ci wybaczyć, to powinnam to zrobić. Bo może właśnie dziś Jezus przywrócił ci wzrok?
Ledwo to powiedziała, gdy za plecami obojga rozległ się głos:
– No proszę! Kogo ja widzę!
W ich stronę szybkim krokiem zmierzała Klaudia.
Michał i Kinga spojrzeli na siebie. W spojrzeniu Kingi czaiła się niepewność. Twarz Michała nie wyrażała żadnych emocji.
Klaudia podeszła do Michała i nachyliła się, by go pocałować. Odsunął się.
– Nawet nie próbuj – powiedział.
– Teraz to „nawet nie próbuj”? – spytała kpiąco. – A niedawno to…
– Dla ciebie niedawno, a dla mnie dawno – odparł. – I jak ci wielokrotnie mówiłem, to nie miało dla mnie znaczenia.
– Za każdym razem mówiłeś, że to bez znaczenia, a potem wracałeś, mówiłeś, żebym nie zwracała na te słowa uwagi…
– Dosyć – przerwała Kinga. – Nie chcę tego słuchać. Słyszysz? – ostatnie słowa skierowała do Klaudii.
– Bo co?
– Bo wracamy z kościoła – odparła Kinga i chciała jeszcze coś dodać, ale nie zdążyła, bo Klaudia zaniosła się szyderczym i histerycznym wręcz śmiechem.
– Michał w kościele, a to dobre! – zarykiwała się głośno.
– Idziemy. – Michał podał Kindze rękę. Spojrzała mu prosto w oczy. Było w nich coś takiego, że przestała się wahać. Wsunęła w jego prawą dłoń swoją lewą, odzianą w czarną rękawiczkę. W drugiej ręce cały czas trzymała obgryzane jabłko. W milczeniu ruszyli w stronę Międzynarodowej. Z daleka za nimi rozległ się krzyk Klaudii:
– Czy znowu mam cię załatwić?! – zawołała, a po chwili dodała: – Tak jak wtedy?
Ale Michał z Kingą nawet nie obrócili się w jej stronę, tylko mocniej zacisnęli dłonie. Nie musieli nic mówić. Oboje wiedzieli. Jeśli teraz powtórzy się tamta historia, że któreś z nich ktoś pobije – nie będą milczeć.
* * *
Drzwi mieszkania Kingi otworzył Kuba. Na widok Michała wytrzeszczył oczy ze zdumienia, ale nic nie powiedział. Tylko po chwili nad plecami siostry puścił do Michała oko. Miało to oznaczać ni mniej, ni więcej to, że cieszy się, że go widzi.
Rodzina Kingi zachowywała się tak, jakby nie było tej przerwy w spotkaniach. Jakby dopiero co stąd wyszedł. Zaprosili go na obiad. Dlatego wysłał do mamy esemesa: Jestem u Kingi. W odpowiedzi przyszedł tylko emotikon oznaczający uśmiech.
– Będziemy tak milczeć? – spytała Kinga, gdy po obiedzie siedli w jej pokoju. Michał na dywanie. Ona na krześle przy biurku.
– Ja mogę nic nie mówić. Ważne, że jesteś obok.
– Co zamierzasz?
– Pytasz o plany w ogóle?
– Sama nie wiem.
– Chętnie zapytałabyś o wszystko, co? Ale o plany życiowe boisz się, by nie wyjść na kujona, a o te na najbliższy czas nie masz śmiałości, bo nie wiesz, od czego zacząć?
– Tak jakby. – Kinga pokiwała głową. – To straszne, jak ty mnie dobrze znasz.
– Dlaczego straszne? Powinnaś powiedzieć, że piękne. Dzięki temu możemy obejść się bez tylu zbędnych słów i wyjaśnień.
– Hmmm… – mruknęła Kinga, podciągając nogi pod brodę.
– Będziesz tak siedzieć?
– A co mam robić? – odpowiedziała pytaniem.
* * *
Była prawie północ, gdy wkładał do napędu płytę ze zdjęciami. Wywołanie i zeskanowanie na płytę nie kosztowało zbyt wiele. Czas oczekiwania skrócił sobie w kinie. Poszedł na Rezerwat. Sam.
Czy to przypadek, zrządzenie losu? Sam nie wiedział. Dziś wszystko kręciło się wokół fotografii i zdjęć. Myślał o tym, wracając do domu. Szybko skopiował pliki na twardy dysk i otworzył podgląd zdjęć. Na prawie wszystkich była Kinga. Zasłaniająca się rękoma, obojętna, jedząca jabłko, wreszcie skupiona. Zrobił jej to zdjęcie wtedy, gdy w domu w jej pokoju opowiadał o swojej ostatniej rozmowie z mamą, o śnie z ojcem w roli głównej, o wyciągniętym z szuflady zenicie, propozycji mamy kupna aparatu, wyprawie po film, a nawet o tym, że chyba los zagnał go pod jej dom. Ten sam los, który każe im być razem, bo taka, a nie inna była treść dzisiejszej Ewangelii.
Teraz patrzyła na niego z tego zdjęcia taka zamyślona. Po prostu Kinga. Dla niego naprawdę najważniejsza. Teraz już nie da się ponieść emocjom. O, co to, to nie!