PARAPETÓWKA (2)
Rzeczywiście około dwudziestej w mieszkaniu pojawili się pracownicy firmy cateringowej, którzy wnieśli talerze pełne różnego rodzaju przekąsek i słodyczy. Szybko jednak okazało się, że to nie koniec, gdyż zaraz po nich wparowała druga firma, której pracownicy wnieśli sushi.
Marcin spojrzał z niesmakiem.
– Jak tam, Mieciu, nie lubisz sushi? – dobiegł go z boku głos Weroniki.
Kamila akurat wyszła do toalety, a on stał przed suto zastawionym stołem z prawie szekspirowskim dylematem: jeść czy nie jeść?
– Nie. Dlaczego? – odparł, usłyszawszy pytanie Weroniki, i wziąwszy kawałek maki, wsunął błyskawicznie do ust.
Potem sięgnął po następny. Dopiero po chwili przyłapał się na tym, że zrobił to, bo nie chciał być wzięty przez Weronikę za nieobytego, bo przecież tak naprawdę miał ochotę na kanapeczkę z serem i winogronem. Dlatego pałaszując drugi kawałek, powiedział z pełnymi ustami: – Jadłem lepsze, Wiesławo.
– Przepraszam cię za tego Miecia – powiedziała Weronika, przysuwając się bardzo blisko. Przy okazji niby niechcący musnęła jego brodę.
– Nie dotykaj! – Złapał ją za rękę. – Jestem włochaty jak małpiszon!
– Powiedziała ci – bardziej stwierdziła, niż spytała Weronika.
– Tak.
– Obraziłeś się.
– Nie. To zabawne, bo wiesz… ja mogę się ogolić, ale ty… nadal będziesz głupia.
Przez chwilę oboje patrzyli sobie w oczy. W spojrzeniu Weroniki było jednak coś zupełnie innego niż w spojrzeniu Marcina. Dla niego była tylko koleżanką z roku Kamili. Na dodatek koleżanką, której nie lubił, choć do tej pory nie umiał tego nawet tak jasno wyrazić. Owszem, śmiał się z niej, żartował, ale niechęć okazywana nazywaniem Wiesławą, która mogłaby się komuś patrzącemu z boku wydawać odwetem za nazywanie go Mietkiem, była żartem. Jednak Marcin gdzieś podskórnie wyczuwał w dziewczynie fałsz. Miał też wrażenie, że rywalizuje ona z Kamilą. Kiedyś usłyszał, że należąca do Kamili czerwona torebka Louis Vuitton zrobiła na Weronice takie wrażenie, że jakiś czas później przyszła na uczelnię z podobną, choć przecież Kamila na uniwersytet nie przynosiła takich rzeczy. Weronika widziała tę torebkę podczas jednej z wizyt, jakie Kamila złożyła jej w tej knajpie, w której koleżanka stała za barem.
Marcin patrzył Weronice w oczy i wiedział jedno: dziewczyna go wnerwiała, a teraz… chyba chciała go uwieść. I to nie dlatego, że on jej się podobał. Wyczuwał, że budzi w niej pewnego rodzaju wstręt. Nie tylko swoją brodą czy włosami na piersi, które kręciły Kamilę, a odrzucały Weronikę. Teraz dochodziło do twego wrażenie, że bardziej brzydził ją on jako on. I chyba chodziło o to, kim był, jaki był, z jakiej rodziny się wywodził, choć nie wiedział, czy Kamila choć raz rozmawiała na ten temat z Weroniką.
Ta jednak jakby czytała między wierszami. Marcin nie zauważył, żeby Weronika obserwowała metki na spodniach znajomych, patrzyła na model telefonu czy zegarka, buty, koszulę i tak dalej. On to wyczuwał. Teraz Weronika stała obok niego i taksowała go wzrokiem. Czuł, że chodzi jej o Kamilę. Rywalizowała z nią? Kamila powiedziała kiedyś, że Weronika jest z podobnego domu, to znaczy, też ma wszystko, tylko jej rodzice są chyba bardziej wymagający od rodziców Kamili. I dlatego Weronika pracuje w knajpie.
„Ode mnie nikt tego nie wymaga” – powiedziała i Marcin miał wrażenie, że trochę jej przykro, że rodzice nie każą jej gdziekolwiek pracować. Ale Kamila zaraz potem dodała: „To znaczy, wiesz… od Weroniki też nikt tego nie wymaga. W końcu rodzice kupili jej nawet w Warszawie kawalerkę na czas studiów, ale… wiesz… ona jest ambitna i chce być choć trochę niezależna, i mieć własne pieniądze”.
Marcin spytał wtedy, czemu nie zarobi korepetycjami, ale w odpowiedzi Kamila wzruszyła ramionami. Nie miała pojęcia.
Teraz on i Weronika stali naprzeciw siebie. Weronika nachylała się tak mocno, że czuł zapach jej perfum. Chyba takich samych, jak te, których używała Kamila, ale na Kamili pachniały jakoś fajniej.
Odsunął się. Nie chciał psuć sobie pamięci zapachu, który go kręcił, i zastępować tym, który wydawał się podróbką. Tak.
Wreszcie znalazł to słowo. Cała Weronika była czymś w rodzaju podróbki Kamili. I to podróbki nieudanej. Na dodatek chyba miała tego świadomość. Teraz nachyliła się w jego stronę jeszcze bardziej, pokazując mu dekolt. Gdy się tak nachylała, wysadzany kamieniami stanik pod przezroczystą bluzką zdawał się odsłaniać piersi niemal do samych sutków. Marcin spojrzał z politowaniem i rzucił:
– Piersi ci widać.
Odsunęła się, posyłając mu pełne nienawiści spojrzenie.
– Nie chcesz popatrzeć? Nawet nie wiesz, co tracisz! – odparowała i wydęła pogardliwie wargi.
Pokręcił głową w zdumieniu, a potem się rozejrzał. Tej sceny nie widział chyba nikt. Kamila dopiero po minucie stanęła w progu.
W tym momencie Weronika, stukając złotymi obcasami pantofli, podeszła do Filipa, który akurat wszedł do pokoju z balkonu. Przywarła do niego ustami. Nie bronił się. Dopiero po chwili zapytał:
– Królowo, co ci się stało?
Ale Weronika nie odpowiedziała. Złapawszy go za rękę, pociągnęła w stronę sypialni. I tylko przechodząc obok Marcina i Kamili, niby przypadkiem dotknęła dłonią jego brody.
– Co tu się dzieje? – spytała szeptem Kamila.
Przez chwilę oboje w milczeniu patrzyli na oddalających się w kierunku sypialni Weronikę i Filipa. Dopiero po chwili Marcin przyznał:
– Nie wiem. Mam wrażenie, że ta twoja koleżanka jest bardzo, ale to bardzo dziwna.
– Żeby nie powiedzieć… dziwka – dodała Kamila i zachichotała.
Jej zdaniem miało to zabrzmieć żartobliwie i być pewną grą słów, ale… w tym momencie odezwała się siedząca w kącie Olga.
– Dziwka, możecie być pewni, że to dziwka.
– Chodź, idziemy stąd, co? – zagadnął Kamilę Marcin.
Ona sama też nie najlepiej czuła się na imprezie u Weroniki. Niby wszystkich znała, ale… miała wrażenie, że parapetówka miała tylko jeden cel: zaimponowanie bogactwem znajomym, do których Weronika odczuwała jedynie pogardę.
Dopiero widząc ten apartament bez duszy, Kamila zdała sobie sprawę, że luksus, w którym ona wyrastała, nie był taki bezduszny. W jej domu znajdowały się ekskluzywne meble, naczynia, ale też… rodzinne pamiątki, jak srebrna cukiernica czy portret prapraprababci malowany przez Tytusa Maleszewskiego, który w XIX wieku był ponoć szanowanym malarzem portrecistą, a także różaniec, na którym modliła się prababcia podczas jakiegoś nalotu w czasie wojny. Zwykły, drewniany różaniec, a babcia wręczyła go kiedyś mamie jak jakąś relikwię, mama zaś powiesiła go na ścianie, jak inni wieszali szable czy poroża.
Taki Filip był na tego typu rzeczy absolutnie nieczuły. Kiedyś w kilka osób poszli zwiedzać muzeum uniwersyteckie i Filip, jako jedyny z roku, powiedział, że to strasznie nudne miejsce. I jeszcze dodał, że „to, że gdzieś tu mieszkał Chopin, to jest kompletnie nieistotna informacja”. Dokładnie tak się wyraził. A na pytanie „Co jest istotne?” wzruszył ramionami. Czemu akurat z nim Weronika zniknęła w sypialni? Tylko dlatego, że przypominał Cristiano Ronaldo? Przecież przez tyle miesięcy opędzała się od niego jak od natrętnej muchy. A może to alkohol zrobił swoje? Kamila nie piła. Marcin też. Tymczasem i Weronika, i Filip, a także inni za kołnierz nie wylewali. Przyniesioną przez nich aroniówkę, z której najpierw Weronika się śmiała, zgromadzeni na balkonie rozpili chyba w pół godziny.
– Dokąd idziecie? – spytała Olga.
– Byle dalej stąd – odparł Marcin.
− Co tu się dzieje? – Męski głos w progu mieszkania słyszeli chyba tylko oni we troje.
Reszta gości siedziała albo na balkonie, albo pląsała w salonie w takt muzyki. Co działo się w sypialni, za której drzwiami zniknęli Weronika i Filip? Tego ani Kamila, ani Marcin nie chcieli sobie nawet wyobrażać. A Olga? Dziewczyna, która najwyraźniej wzdychała do Filipa?
Facet, który właśnie wkroczył do mieszkania jak do siebie, był dobrze po pięćdziesiątce. Wzburzony wbiegł do salonu i błyskawicznie wyłączył muzykę. Tańczący stanęli jak wryci. Kamila z Marcinem, którzy szykowali się do wyjścia, zatrzymali się i patrzyli zdumieni, jak mężczyzna biega po mieszkaniu i woła:
– Wera! Gdzie ty jesteś?
I choć Kamilę ciekawiło, o co chodzi, to jednak pociągnięta za rękę przez Marcina zdecydowała się z nim wyjść.
– Cześć, Olga – pożegnała się Kamila i zamknęła drzwi z drugiej strony.
Gdy czekali na windę, słyszeli jeszcze nerwowy stukot obcasów pantofli Weroniki.
* * *
Dojeżdżali na Saską Kępę, myśląc, co zrobić z resztą wieczoru, gdy zadzwonił telefon Kamili. To była Olga. Urwanymi zdaniami opowiedziała, że wszyscy zostali wyrzuceni z imprezy, a Filip dostał nawet w mordę. Oboje słuchali jej relacji przez zestaw głośnomówiący, więc jedno przed drugie dopytywało: kim był ten człowiek? Czemu wszystkich wyrzucił z mieszkania Weroniki? Odpowiedź ich poraziła. Jak wynikało z opowieści Olgi… człowiek ten był… sponsorem Weroniki.
– Wystarczyło pięć minut, żebyśmy wszyscy się dowiedzieli, że Weronika jest z biednej wsi, jej rodzice są rolnikami. Nigdy nie kupili jej żadnego mieszkania. Poprzednią kawalerkę wynajmowała sama, dorabiając w tej knajpie, co to wiesz… – tłumaczyła Olga. – A ten sponsor to właściciel knajpy. Zaproponował Weronice mieszkanie w tym apartamencie w zamian za bycie na każde gwizdnięcie i spełnianie wszystkich zachcianek. Sam oferował kasę na studia, żarcie, ciuchy i kosmetyki.
– To ona taka głupia, że nie wiedziała, że on tam w każdej chwili może przyjść? – spytała zdumiona Kamila.
– Kochana!!! On wieczorem miał polecieć na jeden dzień do Dublina. Ta wariatka myślała więc, że jej się uda poszpanować przed nami i pozadzierać nosa. Nie przewidziała, że ukochany sponsor może spóźnić się na samolot. Ale wiesz, co jest najśmieszniejsze? Ona to wszystko zrobiła, by zaimponować tobie, a ty i tak wyszłaś. Ale wyszłaś na tyle późno, że widziałaś tego sponsora. Żeby tak puszczać się dla kasy ze starym dziadem… Nic dziwnego, że pociągnęła do sypialni Filipa.
– Pociągnęłaby i mnie, gdybym się dał – dodał Marcin i dorzucił na koniec: – Choć podobno tak strasznie brzydzi się owłosionych małp.