TORPEDA (1)
– Marcin! Tylko pilnuj torpedy! – powiedział Mateusz, starając się powstrzymać łzy, i wsiadł do autobusu.
Starał się być dorosły, ale rozstanie z rodziną, nawet jeśli oznaczało wyjazd tylko na trzy tygodnie na obóz, było dla jedenastolatka bolesne. Udało mu się nie płakać, bo Marcin z ojcem klepali go po plecach, poprawiali mundurek i chustę, ale on czuł jakiś żal. Jakiś smutek, że wyjeżdża. Wyjeżdża właśnie teraz, gdy w domu ma takie fajne zwierzę.
* * *
Wakacje w Urlach tak naprawdę zainicjowała… mama Aleksa. Przypadkiem usłyszała rozmowę syna z Marcinem, który żalił się, że kompletnie nie wie, co robić, bo ojciec zajmuje się unieważnianiem małżeństwa z Agnieszką, która tak podle go oszukała. Ma więc teraz mnóstwo spraw urzędowych. Musi też skupić się na zarabianiu pieniędzy. Na dodatek Marek pojechał na obóz sportowy, dlatego w wakacje opieka nad rodzeństwem spadła na Marcina. Siedzenie z dzieciakami w mieście to koszmar. Nie było forsy na codzienne kino ani siły na codzienny basen, bo trzeba ich pilnować. Jednocześnie sam wcale nie wypoczywał.
– Pojedźcie do Urli – poradziła mama Aleksa, stając w drzwiach pokoju i szybko dodała: – Sąsiad chce wynająć swój dom letniskowy na całe wakacje. Tam się zmieści masa namiotów. Obok jest rzeczka. Jest las z jagodami. Dla dzieciaków to zawsze fajne miejsce. A i wszyscy znajomi będą mogli do was dojechać. Pod warunkiem że będą mieli namioty.
Rzeczywiście. Wynajęcie działki w Urlach okazało się na kieszeń ojca Marcina, a fakt, że jeszcze niektórzy znajomi przyjechali i się dorzucili, spowodował, że lipiec nad Liwcem upłynął wszystkim bardzo przyjemnie. Kolejno na działkę, choćby na kilka dni, dojeżdżały różne osoby. Byli i Aleks, i Aśka, i Maciek, i Biały Michał, i Ewka, a nawet dołączyli jacyś znajomi Maćka i Aleksa z dawnych lat: Kamila z Olkiem i młodszym rodzeństwem, a także Czarny Michał, którego Marcin przecież już znał, a który dotarł tu z Kingą. Hałas na działce był momentami nie do zniesienia. Tak mówiła Kinga, która ku zdumieniu Marcina próbowała w tych warunkach coś czytać. Jednak wszyscy twierdzili, że jest fantastycznie i co najważniejsze – dopisuje pogoda. Dopiero pod koniec lipca spadł pierwszy deszcz. Padało przez kilka dni i gdy znów wyszło słońce, działka roiła się od ślimaków. Pierwszego pogodnego dnia to one okazały się dla dzieciaków największą atrakcją.
– Ten jest najszybszy! – wykrzykiwał dziesięciolatek Ignacy, którego rodzice także wynajęli od kogoś urlowską działkę. Z racji bycia w podobnym wieku obaj chłopcy – Mateusz i Ignacy – szybko się zakolegowali, zawiązując wspólny front przeciwko Magdzie. Wywoływało to jej liczne protesty i częste ingerencje Marcina.
– Jest mój! – krzyknął Mateusz na widok ślimaka.
– Dlaczego twój? Ja pierwszy go dostrzegłem – zdziwił się Ignacy.
– Bo jest na mojej działce.
– To nie jest twoja działka! Mama mi mówiła, że wynajęliście ją od kogoś.
– Teraz jest moja! Zapłacone! A skoro jest moja, to ten ślimak jest mój! Zresztą on już ma imię.
– Jakie znowu imię? – zainteresował się Ignacy.
– Torpeda! Bo on jest szybki jak torpeda!
– He he! Też mi imię! – odparł Ignacy, ale po chwili posmutniał, a potem… postanowił, że i on musi poszukać sobie jakiegoś ślimaka.
Nie było to trudne. Ignacy wybrał jednego, który z jakichś tylko jemu dobrze znanych przyczyn spodobał się najbardziej, i nazwał go… Odrzutowiec!
– A co! – powiedział, patrząc z triumfem na Mateusza. – Gorsze imię?
– Gorsze. Torpeda zawsze zniszczy odrzutowiec! A jeszcze nie słyszałem, by jakikolwiek odrzutowiec był w stanie zniszczyć torpedę! Mój ślimak Torpeda zawsze będzie szybszy od twojego!
– To ja ci zaraz tego twojego… – zaczął Ignacy wściekły, że jego ślimak już na wstępie traktowany jest bez szacunku, i zamachnął się w kierunku ślimaka Mateusza. Ale Mateusz szybciutko schował go w dłoni!
– Odczep się od mojej Torpedy!
W ostatnim tygodniu lipca na działce zostali już właściwie tylko Marcin z rodzeństwem i Czarny Michał z Kingą, która uznała, że dawno w żadnym miejscu tak świetnie nie odpoczywała i mimo załamania pogody postanowiła stąd nie wyjeżdżać. Deszczowe dni przesiedziała na oszklonej werandzie z książką w ręku. A Czarny Michał zachwycony okolicą bez przerwy coś fotografował, bo jak powiedział: „Deszcz sprzyja fotografii. Wystarczy jedna kropla wody, by zobaczyć świat w innym świetle”.
Teraz, gdy się wypogodziło, Kinga siedziała już na rozstawionym na trawie leżaku i słuchając kłótni chłopców o ślimaki, z trudem powstrzymywała się od śmiechu. Czarny Michał, który na stole obok przeglądał zdjęcia w komputerze i pokazywał je Marcinowi, nagle wpadł na pomysł.
– Chłopaki! Nie kłóćcie się! Zrobimy sesje zdjęciowe waszym ślimakom!
Po chwili rozkładając na stole w ogrodzie cały swój sprzęt fotograficzny, tłumaczył maluchom jego budowę, pokazując jakieś szkiełko z gwintem:
– To jest filtr do makrofotografii. Dzięki temu zobaczycie swoje ślimaki trochę powiększone. Będziecie mogli obejrzeć dokładnie ich muszle, a nawet czułki i oczy.
– A co to są za ślimaki? – spytał zupełnie poważnie Ignacy. – Bo wiem, że nie winniczki – zaznaczył po chwili niezwykle poważnym głosem.
– Kinga! Czy ty wiesz, co to za ślimaki? Ty byłaś zawsze dobra z biologii. – Czarny Michał krzyknął Kindze nad uchem tak głośno, że niemal wypuściła z ręki książkę.
– Jakie ślimaki?
– No te, co chłopcy znaleźli…
– Torpeda i Odrzutowiec – dodał ze śmiertelną powagą Marcin.
– Ludzie! – krzyknęła Kinga, patrząc na nich zdumiona. – Na świecie jest, z tego co pamiętam, ponad sto tysięcy gatunków ślimaków! Skąd ja mam tak od razu wiedzieć, co to za gatunek? – Ale po chwili i ją samą coś w ślimakach zaciekawiło. – Poczekajcie… Michał, zrób szybko zdjęcia tych ślimaków i mi prześlij.
– Ale po co? – spytał Marcin.
– Sprawdzę zaraz w necie…
– A tu jest internet? – zaciekawił się Czarny Michał, spoglądając na Marcina, który przecież na samym początku zapewniał, że ze zdobyczy cywilizacji znajdą tu jedynie prąd.
– W komórce sprawdzę – wyjaśniła Kinga i po dobrych kilkunastu minutach powiedziała: – Ślimaków najwięcej jest morskich, potem słodkowodnych, a dopiero potem lądowych. Ten z żółtym paskiem to… wstężyk gajowy…
– Wężyk? Jak wężyk, kiedy to ślimak jest… – powiedział oburzonym tonem Mateusz, nie przestając głaskać ślimaka po muszli.
Marcin, Czarny Michał i Kinga od razu zorientowali się, że ślimak, o którym mówiła Kinga, należał do Mateusza i to jemu nadane zostało imię Torpeda.
– Nie wężyk, tylko wstężyk! – wyjaśniła Kinga. – Takich gatunków ślimaków, które nazywają się wstężyki, jest w Polsce kilka. Ten wstężyk gajowy należy do najpospolitszych. Jest jadalny – dodała po chwili triumfalnie.
– O nie! Nie będziecie mi go zjadać! – zaprotestował Mateusz.
– No dla ludzi to on raczej za mały – stwierdziła Kinga i zerkając w komórkę, przeczytała: – Jest przysmakiem dla drozdów…
– Czy tu są drozdy? – zaniepokoił się Mateusz.
– Jak nie ma, to przyprowadzę drozda – rzucił Ignacy. − I będzie po twojej Torpedzie!
– Chwileczkę! – zawołała Kinga. Ten drugi… to… chyba ślimak zaroślowy, najpospolitszy polski ślimak.
– Jadalny? – zainteresował się Mateusz i odłożywszy ślimaka na stół z akcesoriami fotograficznymi, złożył ręce jak do modlitwy. – Panie Boże, niech będzie jadalny, niech będzie jadalny!
– No zawsze znajdzie się jakieś zwierzę, któremu on będzie smakować – powiedziała Kinga.
– A widzisz? – Mateusz odwrócił się do Ignacego i spojrzał na niego z triumfem. – Odrzutowiec też może być pożarty! I to nie wiadomo przez kogo! Torpedę muszę chronić przed drozdami, a ty swojego przed każdym, bo nie wiesz, kto się tym żywi! Ha!
– A to jest chłopak czy dziewczynka? – spytał Ignacy, chcąc odwrócić uwagę od ewentualnej możliwości pożarcia jego ślimaka i kompletnie nie zdając sobie sprawy, że tym niewinnym pytaniem wywoła prawdziwą burzę…
– U ślimaków to jest trochę inaczej niż u ludzi – zaczęła Kinga, zastanawiając się, jak przekazać chłopcom informację, że ślimaki są obupłciowe.
– Jak to inaczej? – spytał zaciekawiony Mateusz.
– No po prostu u ślimaków to, kto jest samicą, a kto samcem, jest sprawą… można powiedzieć umowną… – Kinga urwała nagle, bo Mateusz patrzył na nią szeroko rozwartymi oczami, by po chwili dość głośno szepnąć:
– To jakieś geje są! Jak facet kocha się w facecie, to przecież gej. Ojciec Kopra mówi, że pedał. Chociaż podobno teraz nie można mówić „pedał”, bo to nieładnie, ale ojciec Kopra powiedział, że on i tak będzie tak mówić. Koper twierdzi, że oni jak się kochają, to się umawiają, kto jest facetem, a kto kobietą…
– Jezu! – jęknęła Kinga i podniósłszy głowę znad komórki, wzniosła oczy do nieba. – Pomocy! Marcin, pomocy!
Ale Marcin stał obok i z trudem powstrzymywał się, by nie ryknąć śmiechem. Tłumaczenie zawiłości życia intymnego ślimaków okazało się dla całej trójki świeżo upieczonych studentów bardzo skomplikowane. Kinga zdecydowała się powiedzieć chłopcom tak:
– Przyjmijcie do wiadomości, że wystarczą dwa wstężyki w jednym miejscu, by były z tego dzieci. I nie ma to nic wspólnego z gejami.
– A te… zaroślowe? – spytał Ignacy.
– Moim zdaniem też dwa.
– A gdyby zamknąć razem zaroślowego z tym wstężykiem? To co będzie? – spytał Mateusz.
– Nie wiem, czy krzyżowanie między sobą gatunków jest możliwe – odpowiedziała Kinga, a po chwili dodała: – Chłopaki! Ulitujcie się! Ja chcę iść na farmację i robić pigułki i syropy, a nie krzyżować ślimaki. Nie muszę, nie mogę i nie chcę wiedzieć wszystkiego.
– Nareszcie! – wykrzyknął Czarny Michał.
– Co nareszcie? – spytali równocześnie Kinga i Marcin, a Ignacy, Mateusz i milcząca dotąd Magdusia, która kolejną godzinę bawiła się na ganku jakimiś lalkami i grami, podnieśli z zaciekawieniem głowy.
– No nareszcie Kinga nie chce wszystkiego wiedzieć! Proponuję wieczorem wypić z tej okazji piwo. Bo to jakieś wielkie święto jest!