Pełna moc możliwości: Jacek Walkiewicz at TEDxWSB (1)
Tłumaczenie: Ewa Urbaniak Korekta: Barbara Guzik
Jestem z pokolenia, dla którego szczytem marzeń było pojechać do Niemiec,
zarobić trochę marek,
kupić golfa rozbitego, przywieźć go do Polski
i czuć się lepszym człowiekiem.
A największym marzeniem było pojechać do Stanów,
posiedzieć trzy lata, zarobić 15 tysięcy dolarów
i do końca życia być ustawionym.
W związku z tym jak przyszedł 1989 rok,
to dla mnie było to wydarzenie epokowe i wielka szansa.
Nigdy nie przypuszczałem,
że dożyję takich czasów,
a one zaczęły się w momencie, kiedy wchodziłem w dorosłe życie.
Jak chodziłem na imprezy, to moi koledzy palili papierosy i mówili:
"Życie ucieka, trzeba by coś zrobić".
Ja mówię: "To zróbmy".
"Ale co?"
"No to polej".
(Śmiech)
Ja mówiłem: "Knajpę otwórzmy!".
Oni: "Ale gdzie?"
Mówię: "Nie wiem, bo jeszcze z imprezy nie wyszliśmy".
"No to polej".
A potem mówili: "Ale skąd weźmiemy kasę?".
Mówię: "Pójdziemy do banku. Tam dają pieniądze".
"Ale który bank ci da?"
"Nie wiem, bo jeszcze z imprezy nie wyszliśmy".
"No to polej".
I tak było w następnym roku.
Mówili: "Rok już minął".
I znowu.
Po pięciu latach ktoś mówi:
"Wiecie, a mój szwagier otworzył cztery lata temu i świetnie mu idzie".
Ja mówię: "A ja mówiłem pięć lat temu!".
A oni: "A kto wiedział, że szwagier się wstrzeli w temat?".
(Śmiech)
"No to polej!".
Mam czworo dzieci i staram się ich czegoś nauczyć.
Dzieci nie można powstrzymać.
Można je tylko ostrzec.
I tak zrobią swoje.
Ale życie mnie czegoś nauczyło.
Być może to by się nigdy nie wydarzyło,
gdyby nie moje dalsze doświadczenia zawodowe.
Na pewno chciałem powiedzieć, że nikt się nie "wstrzeliwuje w temat".
Profesjonalizm nigdy nie jest dziełem przypadku.
Pasja rodzi profesjonalizm.
Profesjonalizm daje jakość.
A jakość to jest luksus w życiu.
W dzisiejszych czasach szczególnie.
Jak słuchałem Państwa cudownych wystąpień,
naprawdę niezwykłych, bo jeżeli wychodzi człowiek i mówi,
że przeciął zeszyt i mówi to z pasją
i oddał temu kawałek życia i zapalił do tego innych ludzi
i dzwonił czy pisał do Coveya,
to to jest niezwykłe.
Tego można słuchać w nieskończoność.
Ale jak słuchałem Państwa,
to przypomina mi się to, co powiedział mi kiedyś mój mistrz,
a brzmiało to tak:
"Zmień swoje słownictwo, a zmienisz swoje życie".
Przez całe to spotkanie większość prelegentów mówiło:
"Udało mi się zrealizować. Udało się to. Udało się tamto".
Chciałem powiedzieć, że ludziom się nic w życiu nie udaje.
Wszystko wynika z czegoś.
Nigdy nie jest dziełem przypadku.
Słowo "udało się" sugeruje przypadkowość.
Niektórzy jeszcze mówią: "Daj Boże, żeby się udało".
Oczywiście jeśli mówimy: "Nie udało się", to zwalamy to na los,
ale jeśli mówimy "udało się",
to tak naprawdę nie przypisujemy sobie sprawstwa.
Zawsze, stojąc przed ludźmi, przed tymi, którymi zarządzamy,
przed dziećmi, trzeba powiedzieć:
"Zrobiłeś. Zdałeś maturę. Zrobiliśmy projekt. Zrealizowaliśmy".
Za wszystkim stoją ludzie
i za wszystkim stoją czasami miesiące i lata ciężkiej pracy.
Jak sportowcy wracali z Olimpiady i mówili: "Udało się zdobyć medal",
to myślałem sobie, że raczej powinni powiedzieć:
"Warto pracować, warto być konsekwentnym,
warto włożyć kawałek życia w to,
żeby odnosić sukces".
Staram się moje dzieci nauczyć tego, co najważniejsze.
Nauczyłem się tego w swojej pierwszej pracy,
w okresie formatywnym, kiedy miałem 27 lat.
Pracowałem w gazecie codziennej po 12 do 14 godzin na dobę.
Pracowaliśmy w systemie, który nazywał się oficjalnie:
"Praca w systemie - pożar w burdelu".
Nikt nie wie, o co chodzi. Trzeba biegać.
A kiedyś się zorientujemy, o co chodziło.
Jak patrzę z perspektywy czasu, to dzisiaj wiem, o co chodziło.
Gazeta musi wychodzić w rytmie dziennym.
W związku z tym cały zespół musi być skuteczny.
Ona nie może wyjść pojutrze.
Musi wyjść jutro.
Gazeta nauczyła mnie życiowej skuteczności.
Czegoś takiego, że albo się jest skutecznym,
albo się nie jest.
I że skuteczność jest miarą prawdy.
Jeżeli człowiek nie jest w życiu skuteczny,
to znaczy, że prawda, którą się posługuje, jest nieaktualna i warto ją zmienić.
Przez całe życie słyszałem wiele tekstów typu:
"Człowiek się uczy na błędach".
"Co nie zabije to wzmocni".
"Podróże kształcą".
To wszystko nieprawda.
Nie podpisałbym się pod tym i moim dzieciom bym tego nie powiedział.
Bo jestem psychologiem od 25 lat
i znam ludzi, którzy potrafią dziesięć lat walić głową w ścianę
i ciągle są zdziwieni, że ich głowa boli, a ściana stoi.
Człowiek uczy się na błędach wtedy,
kiedy wie, że je popełnia.
Podróże kształcą?
Tak, ale tylko wykształconych ludzi.
Ludzie jadą do Egiptu, stoją pod piramidami i mówią:
"Patrz jaka niska. Wyższa się wydawała".
I to jest koniec refleksji na temat trzech tysięcy lat historii.
Jadą do Meksyku i na pytanie: "Jak było?" mówią:
"Meksyk jak Meksyk. Ciepło było".
25 lat temu szczytem marzeń były wczasy z FWP,
a dzisiaj Egipt nie robi wrażenia.
"Co nie zabije to wzmocni".
To nieprawda.
Co nie zabije, to nie zabije. W cale nie musi wzmacniać.
Potrafi sponiewierać i zostać na całe życie.
Dołożyłbym jeszcze dwie maksymy, które za mną gdzieś szły przez całe życie.
"W życiu trzeba być artystą i dyplomatą"
i "Pokorne ciele dwie matki ssie".
Też nieprawda.
To jest pochwała hipokryzji.
Mówisz "tak", myślisz "nie".
Co innego mówisz, co innego myślisz, co innego robisz.
Za to się zawsze potem płaci cenę.
Moi przedmówcy już mówili
o prawdzie, o spójności, o wewnętrznej integralności.
Proszę pamiętać, że człowiek przez całe życie buduje własną prawdę.
Swoją skuteczność opiera na tym, co jest jego prawdą,
a prawdą jest to, co wynika z naszych doświadczeń.
I to jest pewnie najcenniejsze.
Kiedyś spytałem studentów piątego roku,
jaki mają cel w życiu na najbliższe 10 lat.
Wszyscy powiedzieli to samo.
Stabilizacja.
Ja mówię: "Wiecie, największą miałem, jak mi dysk wypadł,
bo byłem ustabilizowany przez miesiąc.
I nigdy więcej nie chciałbym być ustabilizowany".
Sztaudynger nawet napisał:
"Stabilizacja motylka to szpilka".
Jeżeli ktoś, niezależnie od tego, ile ma lat,
postawi sobie za cel ustabilizować siebie czy firmę,
to to jest droga donikąd, to jest pułapka.
Proszę o tym pamiętać.
Życie nie jest stabilne, nigdy nie było, nigdy nie będzie.
Zawsze pozostanie tajemnicą, niezależnie od tego, co byśmy zrobili.
Jest wiele rzeczy, których nie rozumiemy.
Była mowa o przyciąganiu pewnych możliwości.
Jestem zafascynowany dokładnie tym, o czym było mówione,
że poprzez ludzi możemy zrealizować wszystkie marzenia.
Jeżeli na sali jest 100 osób i każdy zna 65 osób,
to mamy dostęp do prawie sześciu tysięcy ludzi.
Nie wiem, jak to jest,
może Państwo tego doświadczyli,
ale wchodzi się czasami do mieszkania,
które się kupuje z drugiej ręki i człowiek nic nie czuje.
Wchodzi się do drugiego i nic.
Wchodzi do trzeciego i wie, że je kupi.
Skąd to wie?
Nie wiem. Po prostu wie.
Tak naprawdę jeżeli patrzymy na rozwój,
to rozwój i doświadczenie zdobywamy wtedy,
gdy wychodzimy poza sferę komfortu
i gdy sytuacja wykracza poza nasze pierwotne plany i oczekiwania.
Człowiek może doświadczyć czegoś nowego tylko wchodząc w coś nowego,
w coś, co jest z zewnątrz.
Jeżeli patrzę na siebie, jak stoję w supermarkecie
i wybieram ser, który kupię, i tam jest 120 gatunków sera,
a ja podchodzę i mówię:
"Goudę poproszę".
A za tydzień przychodzę, myślę sobie:
"Boże, kto to kupuje?
Trzeba coś w swoim życiu zmienić. Goudę i Królewskiego proszę".
To pojawia się refleksja, po co była cała ta zmiana.
Dlaczego nie przychodzimy co tydzień
i nie mówimy: "Co tydzień zjem nowy ser!
A w tym tygodniu nawet taki, co sam chodzi po talerzu".
Jeżeli patrzymy na codzienność,
to oczywiście naturalnie chcielibyśmy się znaleźć
w obszarze sfery komfortu,
takiego spokojnego życia,
gdzie wszystko toczy się bez większych zagrożeń.
Natomiast to, co w życiu jest najpiękniejsze,
pojawia się kawałek dalej.
To tak, jakbyśmy powoli wypływali w morze.
To jest doświadczanie życia.
Jedna z najcenniejszych rzeczy, jakie można w życiu osiągnąć,
czyli poznać jego smaki.
Poznać smak radości, smutku, żalu, tęsknoty, ciekawości.
One wszystkie mają swój smak i swoją wibrację,
dlatego warto ich doświadczać.
Jak czasami patrzę na ludzi,
to mam wrażenie, że ludzie nie chcą doświadczać.
Natomiast w sferze komfortu niewiele się może zdarzyć.
Ale to, co jest piękniejsze, jest jeszcze dalej.
Następny okrąg, do którego trzeba wejść.
Dzisiaj dużo było o tym i z ogromną przyjemnością tego słuchałem.
To są marzenia.
Marzenia są tam, gdzie jest wolność,
a my w 1989 roku wywalczyliśmy wolność,
a nie bezpieczeństwo.
Pewnie nigdy bym do tych marzeń nie dotarł,
gdyby nie mój syn.
Od dzieci można się bardzo dużo nauczyć.
Nie wiem, czy zauważyliście, że dzieci są prawdziwe.
Dzieci nie udają.
Dziecko jak widzi kogoś bez nogi, to mówi:
"O! Pan bez nogi!".
A my mówimy: "Cicho! Przestań!".
"A on nie wie, że nie ma nogi?"
(Śmiech)
"Wie".
"No to dlaczego mam przestać?".
Mój syn stanął przede mną i powiedział do mnie, miał 14 lat,
bujając się, powiedział:
"Tato, kup mi trampolinę do skakania.
W GoSporcie widziałem.
120 złotych kosztuje. Kup mi na urodziny".
To jest kompletny projekt.
Nawet Unia płaci za takie projekty.
A ja, patrząc na niego, mówię:
"Jasiu, po co ci taka trampolina?".
A on, patrząc na mnie, mówi:
"Żeby skakać, ojciec!".
(Śmiech)
W psychologii jest takie pojęcie: błysk.
To jest moment, kiedy się człowiekowi w głowie wszystko zmienia.
Kiedy nagle dociera do niego coś,
co było oczywiste od lat,
ale teraz nabrało innego wymiaru.
Do mnie dotarło, jak miałem 37 lat, że marzenia są po nic.
Po prostu po to, żeby je zrealizować.
Jeżeli ktoś chce wejść na Kilimandżaro,
to idzie na Kilimandżaro.
Jeżeli Ingvar Kamprad chciał zbudować IKEA, to zbudował IKEA.
One są bardzo różne.
I tak naprawdę ani nie są negocjowalne,
ani nie polegają ocenie.
Marzenia są czymś uroczystym.
Są czymś odświętnym.
Natomiast dochodzimy do nich przez normalną prozę życia.
Przez codzienność.
Tutaj była o tym mowa.
O mrówczej pracy.
Ale gdzieś tam dalej są marzenia.
W ciągu trzech lat, między 37. a 40. rokiem życia,
zrealizowałem większość marzeń z dzieciństwa.
Ale dopiero wtedy.
Natomiast takim niezwykłym wydarzeniem było to, co się wydarzyło trzy lata temu,
ponieważ mogłem zrealizować swoje największe życiowe marzenie.
Zawsze marzyłem o tym, jak jeździłem na kempingi za granicę,
żeby nie mieć małego namiotu,
tylko żeby, tak jak Niemcy, mieć porządną przyczepę - kampera.
Trzy lata temu postanowiłem, że kupię sobie kampera,
bo marzyłem o nim 20 lat.
Stać mnie na niego i mogę go sobie kupić.
Znalazłem taki samochód na Allegro.
Pojechałem do Łodzi i obejrzałem go.
Wróciłem do Warszawy,
wpłaciłem właścicielowi trzy tysiące zaliczki za 4-letni samochód.
I wpadłem w depresję.
W taki smutek.
W takie poczucie "nie wiem, co dalej".
Po paru dniach moja żona mówi:
"Kupujesz tego kampera czy nie?".
Ja mówię: "Wiesz co, nie wiem".
"Czego nie wiesz?" "No nie wiem, czy go kupuję".
"Ale przecież wpłaciłeś zaliczkę".
Ja: "Tak".
"Ale coś jest z nim nie tak?" "Wszystko jest OK".
"To o co chodzi?" "Wiesz co, 20 lat o tym marzyłem.
Dzisiaj mogę to zrobić i nie wiem, czy tego chcę".
To jest straszne uczucie.
I wtedy ona mówi:
"Jacek, zawsze mi mówiłeś, że marzenia są po to, żeby je realizować.
Zrób to, bo nie będziesz wiedział,
jak to jest mieć kampera".
(Śmiech)
(Brawa)
Dosłałem 97 tysięcy i za 100 tysięcy kupiłem 4-letni samochód,
który przez 11 miesięcy stoi pod domem,
bo jest do niczego niepotrzebny.
(Śmiech)
Pojechaliśmy do Chorwacji.
Wjechaliśmy na kemping.
Żona poszła na spacer, wraca i mówi:
"Jacek, nasz jest najstarszy!
(Śmiech)
Niemcy mają nowsze!".
Czy to ma sens?
Jest taki człowiek, którego uznałbym za swojego mistrza,
którego uwielbiam, lubię go słuchać, jest niezwykły.
Ma energię większą niż moje dzieci razem wzięte i ja,
bo jak mój syn spuści rano nogi, to mówi:
"Zmęczony jestem".
Ja mówię: "Jeszcze nic nie zrobiłeś".
On mówi: "No, a już jestem zmęczony".
Po tym człowieku nigdy tego nie widziałem.
To jest profesor Bartoszewski.
Ma 90 lat.
Kiedyś powiedział, że są rzeczy w życiu, które warto
i są rzeczy, które się opłaca.
Nie zawsze to, co warto, się opłaca.
Nie zawsze to, co się opłaca, warto.
Nie opłaca się kupić samochodu za 100 tysięcy,
którego utrzymanie kosztuje pięć tysięcy rocznie,
jest wykorzystywany przez jeden miesiąc i traci na wartości.
Ale warto.
Wiecie dlaczego?
Bo spełnione marzenia nie mają ceny.
Bo to dopiero się rozumie,
jak się ma 80 lat i się mówi do wnuków:
"Ach, dziadek zawsze marzył o kamperze!".
"I co dziadku?" "Ach, babcia nie pozwoliła".
(Śmiech)
Nigdy bym go nie kupił,
gdyby moja żona powiedziała zupełnie inne zdanie, typu:
"Tobie się chyba w głowie poprzewracało.