„Czuję wielki żal. Do nauczycieli, lekarzy, do całego społeczeństwa” (1)
Sala, na której miało leżeć moje dziecko,
wyglądała dosłownie jak z horroru.
Cały czas strach,
lęk,
pytanie o pomoc, odbijanie się
od szpitala do szpitala
i kolejna diagnoza: brak zagrożenia
życia i zdrowia pacjenta.
Ja już wtedy wiedziałam, że coś się stało.
Byłam przekonana, że moje dziecko
po prostu skoczyło pod pociąg.
17 kwietnia zeszłego roku
Twoje nastoletnie dziecko
wskoczyło pod
koła pociągu.
Wiktor
z połamanym kręgosłupem, miednicą,
żuchwą
przez dwa kolejne dni walczył o życie,
ale niestety ta walka zakończyła się
niepowodzeniem.
O tym wypadku informowały media,
później odnosili się do niego
publicyści, dziennikarze,
komentatorzy, także politycy.
Jak ty to wszystko przeżyłaś?
Przez pierwszy okres
byłam...
brałam leki.
Bardzo silne. Przez kilka tygodni, więc
tak naprawdę przez pierwsze osiem tygodni
niewiele pamiętam.
Pamiętam dosłownie urywki
- od momentu wypadku do...
przez kolejne dwa miesiące.
Później niestety
trzeba było wrócić do rzeczywistości.
Odstawić leki, poradzić sobie
z tym.
Wróciłam do pracy od razu. Czyli
najszybciej jak tylko mogłam. Żeby zająć
sobie głowę, żeby po prostu nie zwariować.
Było mi bardzo
ciężko.
Czułam wielki żal. Do wszystkich
tak naprawdę.
Do nauczycieli w szkole, którzy nie reagowali
na moje prośby.
Że coś dzieje się z moim
dzieckiem niedobrego.
Że dokuczają mu w klasie,
że jest wyśmiewany.
Oczywiście nauczyciele
z jednej strony
mówili, że nie widzą nic,
a z drugiej strony
mówili, że "oni porozmawiają na godzinie
wychowawczej albo...
że porozmawiają z uczniami,
zapytają się, co się dzieje.
Oczywiście nikt nic nie widział,
nikt nic nie słyszał, wszystko jest
w porządku. Że może
Wiktor wyolbrzymia.
No ale rozmowy niby zostały
przeprowadzone z dzieciakami,
miała być poprawa, której oczywiście
nie było widać.
Oczywiście mam żal nie tylko do klasy i do nauczycieli,
ale też do całego społeczeństwa.
Wiktor już w tym wieku też korzystał
z internetu i też
czytał
różne obraźliwe komentarze
na osoby LGBT.
Czytał wszystkie artykuły,
czytał...
no po prostu
wszystko, co jest z tym związane.
Wiedział, że
w tym kraju niestety nie jest łatwo
być osobą transpłciową. Mówił
mi o tym tak naprawdę otwarcie.
Nawet po jakimś czasie
mieliśmy pomysł,
że gdy Wiktor skończy liceum,
na studia będzie mógł
wyjechać do Anglii. Tam,
gdzie mieszka moja rodzina. Że tam będzie...
Że być może tam będzie lepiej, tak?
Tak, że być może tam będzie lepiej.
Zdaję sobie sprawę, że odpowiedź
na pytanie o to, dlaczego Wiktor
popełnił samobójstwo,
jest bardzo złożone i skomplikowane,
dlatego może zacznijmy
od początku.
Kiedy ty po raz pierwszy zauważyłaś,
że Wiktor ma jakiegoś rodzaju
problem? Że jest kłopot?
To było w siódmej klasie, kiedy
Wiktor musiał zmienić szkołę,
ponieważ po reformie nie mógł zostać
w swojej placówce,
więc znalazłam szkołę jak najbliżej
domu.
Czyli idąc do siódmej klasy,
szedł do nowej szkoły, zmienił placówkę.
Tak. W klasie niestety nie znał
nikogo. Nikogo ze starej szkoły nie było
w tej klasie, więc nawet nie miał się z kim od początku
zaprzyjaźnić.
Klasa była zgrana. Większość uczniów
chodziła do tej klasy od pierwszej klasy
szkoły podstawowej.
Czyli on dołączył jakby do nich.
Tak, dołączył do nich. Niestety miał tylko
i wyłącznie jedną koleżankę.
Chociaż może "stety", bo to była jedyna osoba,
która była tak naprawdę przyjazna i pomocna
Wiktorowi od samego początku, nawet
po tej całej zmianie.
I na samym początku...
Chociaż przez pierwsze półrocze
było jeszcze w miarę jako tako, choć nikt nie odzywał
się do Wiktora poza tą jedną koleżanką.
Później zaczęło się dokuczanie.
Na początku...
słowa typu "mangozjebie",
Wiktor interesował się mangą,
lubił bardzo
rysować te postacie. Na przerwie
zamiast nagrywać
głupie filmiki z klasą i wygłupiać się,
on po prostu albo rysował, albo czytał książki.
No i chyba był świetnym
tematem do drwin.
Od razu wszyscy
zaczęli mu dokuczać, wyzywać go.
Na początku jeszcze mi nie mówił o tym
wprost.
Ale w czerwcu, pod koniec szóstej
klasy, dostałam
telefon ze szkoły od pani
psycholog. Poprosiła mnie,
abym przyjechała jak najszybciej, chce ze mną
porozmawiać.
Przyjechałam na wizytę
i pani
pedagog powiedziała, że
Wiktor, wtedy jeszcze Wiktoria,
ma myśli samobójcze i dowiedziała się
od koleżanki z klasy.
Wiktor powiedział, że
jak wróci i mamy jeszcze nie będzie, to
chce popełnić samobójstwo w domu.
Koleżanka poinformowała
wychowawcę
i wychowawca powiadomił psychologa szkolnego.
Psycholog poinformował ciebie.
Tak.
I ty dostajesz taką informację. I...
jak to przyjęłaś wtedy, w tamtym czasie?
Byłam w szoku.
Ty wiedziałaś wcześniej, że cokolwiek jest niepokojącego?
Nie. Aż tak nie.
Czyli to był taki pierwszy moment...
Tak. Widziałam, że Wiktor jest smutny, wiedziałam, że nie ma przyjaciół, myślałam, że ta jedyna
koleżanka, nie wiem, zrekompensuje każdy
dzień samotności w tej szkole.
W momencie kiedy koleżanka była chora,
zdarzały się takie sytuacje, to Wiktor siedział
sam na korytarzu.
No informacja o myślach samobójczych
była dla mnie wielkim szokiem.
Zapytałam się od razu, co ja mogę zrobić w takiej sytuacji.
Wiedziałam, że muszę
zasięgnąć porady specjalisty.
Dowiedziałam się wtedy od Wiktora,
że od dłuższego czasu ma takie myśli, tylko
dopiero teraz odważył się
powiedzieć o tym.
I dostałam informację
o... ostrym dyżurze
w Józefowie. Że tam mogę pojechać,
skonsultować dziecko i w razie
potrzeby będzie ono tam mogło zostać.
W Józefowie. Co tam jest?
W Józefowie jest szpital psychiatryczny dla dzieci
i młodzieży.
Akurat to była środa i tam był
ostry dyżur. I tam tylko mogłam się udać.
Pojechaliście tam?
Tak, pojechaliśmy tam od razu
w zasadzie po wyjściu ze szkoły.
Najpierw czekaliśmy w Józefowie na
konsultację
trzy lub cztery godziny.
Z jaką nadzieją ty tam pojechałaś?
Z nadzieją tak naprawdę głupią,
bo myślałam, że po pierwszej konsultacji
dostanę od razu recepty, co
dolega mojemu dziecku i jak mogę mu pomóc.
Gdy lekarz, po rozmowie, najpierw z Wiktorem,
później ze mną, stwierdził, że
chce zostawić dziecko pod obserwacją,
było dla mnie
wielkim szokiem, ale jednocześnie nadzieją, że
jest to konieczne,
że być może poleży kilka dni,
będę wiedziała, jak pomóc
mojemu dziecku i będę mogła działać.
Gdy poszłam na górę, żeby przygotować moje dziecko,
czyli zabrać wszystkie
sznurówki, podpisać wszystkie
dokumenty,
jak zobaczyłam stan tego oddziału...
Ja myślałam, że...
Ja byłam po prostu w szoku. Ja nie sądziłam,
że takie miejsca w
XXI wieku w Europie
jeszcze działają.
Czy możesz to opisać?
Co zobaczyłaś?
Sala,
na której miało leżeć moje
dziecko,
wyglądała dosłownie jak z horroru.
Ściany były
pomazane, w zasadzie chyba nie było żadnego wolnego
miejsca, żeby cokolwiek jeszcze dopisać.
Były wymazane flamastrami,
były wymazane krwią,
były wulgarne napisy,
napisy o
śmierci, że "nie chce
mi się żyć".
Oprócz tych napisów były wymalowane
na ścianach genitalia,
przeróżne przekleństwa,
kraty w oknach, co jest
z jednej strony zrozumiałe
w takim miejscu.
Stare łóżka, brudne materace,
pościel...
Nawet nie wiedziałam, czy ta
pościel jest już
po jakimś dziecku, czy ona jest po prostu
ze starości w takim stanie.
Szafki
w stanie
tylko i wyłącznie do wyrzucenia. Wystające
gwoździe, oberwane szafki,
brud na parapecie.
Wystające gwoździe. W tych szafkach?
Wystające gwoździe w tych szafkach, tak.
Łózko było brudne.
Poprosiłam męża, żeby przyniósł mi z samochodu
mokre chusteczki. Jak zaczęłam to wszystko wycierać,
to po prostu te
chusteczki były całe czarne, tak jakby nigdy
nikt nie sprzątał od momentu powstania tej
placówki.
Pamiętam, jak poprosiliśmy o inny pokój,
a pielęgniarka zaśmiała się
nam się w twarz i powiedziała: "jaki
inny pokój? Tu wszystkie pokoje tak
wyglądają, czego pani oczekuje?".
Byłam w...
byłam po prostu w szoku, ale wiedziałam, że
być może to jest jedyne miejsce, które
pomoże mojemu dziecku.
Zostawiłam dziecko w szpitalu, pojechałam
do domu, wzięłam kilka dni
wolnego, od razu zaznaczyłam, że nie wiem, kiedy przyjadę,
bo codziennie muszę tutaj
przyjeżdżać w odwiedziny.
Codziennie starałam się dodzwonić,
zapytać się, czy ktoś już z dzieckiem rozmawiał, kiedy
mogę umówić się z lekarzem na jakąś
konsultację.
Albo nie odbierali ode mnie telefonów, albo mówili,
że jeszcze lekarza nie ma, albo że był
i już go nie ma, i w zasadzie
moje codzienne wizyty
w tym szpitalu
odbywały się tylko i wyłącznie z pielęgniarkami.
Cały czas poszukiwałam lekarza,
nie wiedziałam, kto jest lekarzem prowadzącym,
po kilku dniach.
I Wiktor powiedział
mi po czterech dniach,
że chciałby wyjść z tego szpitala, że nie
czuje się tutaj dobrze.
I powiedział mi, że będzie chodził na psychoterapię.
Bardzo chciałam zabrać dziecko
z tego miejsca.
Ale stwierdziłam, że sama nie
mogę podjąć tej decyzji, więc
chciałam porozmawiać z lekarzem, który był obecnie
na dyżurze, żeby to on podjął ostateczną decyzję,
chciałam to z nim skonsultować.
Jasne.
Znalazłam lekarza, powiedziałam, jaka jest sytuacja,
zapytałam się, czy może porozmawiać z moim
dzieckiem, bo wiem, że to od niego zależy decyzja,
czy może wyjść, czy nie.
Powiedział, że porozmawia, jeszcze wtedy,
z Wiktorią.
Czekałam 40 minut.
Czy 30, już dokładnie
nie pamiętam. Po czym wyszedł,
powiedział, że mogę zabrać do domu,
że mogę zabrać dziecko do domu,
że
Wiktor nie ma już myśli samobójczych,
przynajmniej na tę chwilę,
gdyby coś się działo,
no powinnam jeszcze raz po prostu przyjechać do szpitala.
Poczułaś się uspokojona
wtedy? Odetchnęłaś z ulgą?
Wtedy tak. Bo wtedy myślałam, że sama,
prywatnie poszukam
dobrych lekarzy, dobrych specjalistów.
Myślałam, że jakoś wyjdziemy z tego.
Wróciliście do domu.
Wróciliśmy do domu,
zaraz było zakończenie roku szkolnego,
Wiktor już nie chodził wtedy do szkoły.
I te wakacje przebiegły
nawet spokojnie.
W sierpniu byliśmy nad morzem,
nad morzem Wiktor
poprosił mnie o spacer, chciał mi wyznać
pewną rzecz, o której chciał mi
powiedzieć już jakiś czas temu.
Powiedział, że podjął decyzję
o zmianie płci.
Czyli to był pierwszy moment...
Tak, to był pierwszy
moment, kiedy Wiktor zakomunikował mi
o tym jak się czuje, kim chce być
i co chce zrobić.
Do tamtej pory ty patrzyłaś na Wiktora
jako na córkę?
Jako na Wiktorię, tak. I wtedy Wiktor poprosił
mnie, abym zwracała się do niego... czy mogę
się do niego zwracać
"Wiktor".
Jak ty to przyjęłaś?
Wyobrażam sobie, że dla rodzica to nie jest łatwa sytuacja.
To było ogromne zaskoczenie.
Z jednej strony myślałam, że może to taki
wiek, że może to przejdzie.
Ale wiedziałam, że póki
Wiktor chciałby, żebym mówiła do niego "Wiktor",
to powinnam
akceptować wszystkie jego decyzje,
wszystkie jego prośby
i...
No i powiedziałam
Wiktorowi, że jestem w szoku,
że na pewno będę go wspierać,
ale żeby nie obrażał się na mnie,
gdy jeszcze czasami zapomnę formy
męskiej. Wiktor powiedział: "mamo, ja rozumiem,
potrzebujemy czasu".
No i z takim nowym doświadczeniem
wróciliśmy do Warszawy po wakacjach.
Było ci ciężko?
z tą sytuacją nową?
Wtedy jeszcze nie.
Ciężko mi było dopiero
w październiku, kiedy
Wiktor zakomunikował mi, że bardzo chciałby
zmienić swój wygląd, że źle się czuje
w wyglądzie
dziewczynki. Poprosił
mnie, żebym kupiła,
wymieniła całą szafę na męską.
Pojechaliśmy wtedy po zakupy.
Wymienił sobie całą garderobę,
począwszy od kurtek po
bieliznę, buty, spodnie,
bluzy. Wszystko.
Na końcu poprosił mnie o
pieniądze na fryzjera, chciał obciąć włosy,
pomalować na inny kolor.
No i tak też się stało
w listopadzie.
Czyli właściwie jednego dnia całkowicie
zmienił swój wygląd.
Tak.
Powiedziałaś, że to wtedy było ci najciężej.
Dlaczego wtedy?
Poczułam strach.
Wiedziałam, że społeczeństwo i klasa na pewno nie zaakceptuje
takiego wyglądu.
Bałaś się powrotu do szkoły, tak?
Bałam się, tak. Bałam się
powrotu do szkoły.
Rozmawiałam z Wiktorem, że mimo tej
decyzji, że bardzo go wspieram,
że jestem pełna podziwu, że mimo braku akceptacji
w klasie,
ma tę siłę i taką wolę zmiany tego wszystkiego.
Że nie boi... Na pewno się bał.
Chociaż twierdził, że nie.
Powiedziałam, że zawsze, jeżeli będzie miał jakiś problem,
może do mnie przyjść, porozmawiać.
Poprosiłam, żeby mi dał znać, jak zareagowali
nauczyciele, czy bardziej nie dokuczają
mu w klasie czy w szkole.
No niestety okazało się, że jest
coraz gorzej. Choć Wiktor na początku
nie chciał mi tego mówić, że jest gorzej.
Żebym się po prostu nie martwiła.
A zanim zapytam, jak wyglądał ten
powrót do szkoły. Powiedz, jak
najbliżsi to przyjęli? Jak
ojciec Wiktora, jak
dziadkowie być może, jak sąsiedzi?
No bo to były te pierwsze konfrontacje.
Akurat z sąsiadami mam najmniejszy
kontakt, bo poza "dzień dobry" nikt
nie utrzymuje ze sobą kontaktu.
Ojciec Wiktora
napisał mi w wiadomości prywatnej, że
"chyba ją popierdoliło".
Po czym się już więcej nie odezwał do mnie.
Moja babcia niestety
też nie zaakceptowała tego.
Kazała mi
zabronić jej zmiany tego wyglądu
i mówienia do siebie w formie
męskiej.