GOŚĆ ZZA OCEANU (1)
Nie oglądając się za siebie, ruszył w stronę Saskiej. Był umówiony z Małgosią na rogu Walecznych. Mieli iść na spacer. Jej mama wróciła z sanatorium i znów jak dawniej nie mogli spotykać się w Małgosinym mieszkaniu. Mama niby podleczona, ale… krzywym okiem patrzyła na chłopaka córki. Mimo wakacji ciągle wynajdowała Małgosi jakieś zajęcia, byleby tylko ograniczyć ich spotkania.
Myślał o tym, pędząc na spotkanie. Spojrzał na zegarek. O rany! Pewnie Małgosia już czeka. Nie lubił się spóźniać, ale ostatnie wydarzenia w domu sprawiły, że przytrafiało mu się to coraz częściej. Mama cały czas miała kłopoty z nogą. Ojczym ciągle gdzieś wyjeżdżał, a on sam podjął się niemal heroicznej pracy, jaką było zajmowanie się pięcioletnią zakatarzoną siostrzenicą. Gdy przybiegł na róg, Małgosia już czekała. A minę miała przy tym taką, jakby wygrała w totka.
– Wiesz co? – spytała tajemniczym głosem i nie czekając na to, co powie Maciek, szybko dodała. – Paweł jest w Polsce.
– Aha. To fajnie – odparł Maciek, uważając sprawę za zamkniętą. – To gdzie idziemy? Do rosarium?
– Może być.
Rosarium w parku Skaryszewskim wyglądało pięknie o każdej porze roku. Zawsze kwitły w nim jakieś róże, a ich żywopłotowe krzewy formowały się w zielone kule. Oboje lubili tu przychodzić. Było tu zawsze cicho i spokojnie. Ich ulubiona ławka stała niedaleko muru. Siedli, a Maciek od razu objął Małgosię ramieniem. Chciał pocałować, ale nie zdążył. Dziewczyna uśmiechnęła się, poprawiła opadający kosmyk włosów i powiedziała:
– Wiesz, Paweł nigdy nie był w Warszawie i ma teraz przyjechać…
– No to co?
– Gdzie z nim pójdziemy?
– My? – zdziwił się Maciek.
– A co? Sama mam go oprowadzać?
Maciek milczał. Niby nie… wolałby, żeby Małgosia sama go nie oprowadzała, ale z drugiej strony TEN CAŁY PAWEŁ znów się pojawiał w ich życiu.
– Maciek… – Małgosia trąciła go w ramię. – Starówka, Łazienki, Wilanów? Czy masz jeszcze jakieś pomysły?
– A jak długo on tu będzie?
– Nie wiem. Jak wrócimy, to wyślę maila i się dowiem.
– A gdzie on będzie nocować? U ciebie?
– U mnie? – Małgosia wzruszyła ramionami. – Wyobrażasz to sobie? Bo ja nie. Nie wiem gdzie, ale chyba coś sobie załatwi. To co jeszcze mu pokażemy?
– Może Powązki? Może Muzeum Powstania Warszawskiego? Może interesuje się historią? Zobaczymy…
Maćkowi nie chciało się więcej mówić na ten temat. Na pocałowanie Małgosi też już się nie zdecydował. Obserwował jej twarz – wyraźnie ożywioną, kiedy mówiła o wizycie TEGO CAŁEGO PAWŁA, o tym jaki TEN CAŁY PAWEŁ jest fajny, że on na pewno TEGO CAŁEGO PAWŁA polubi, i znów ogarniało go to okropne uczucie. Gniotło coś w dołku, fale gorąca przypływały tuż pod serce. Ech… Zmrużył oczy i spojrzał w kierunku alejki. Ludzie spacerowali jak gdyby nigdy nic. A przecież już za chwilę… już za momencik… w jego życiu może zdarzyć się katastrofa. Katastrofa o imieniu Paweł.
* * *
– Paweł! – zawołała Małgosia i zamachała wesoło do chłopaka, który wyskoczył z tramwaju.
Chłopak podszedł w ich kierunku i ku wściekłości Maćka przytulił, a potem pocałował Małgosię w policzek. Maciek aż zazgrzytał zębami. Zwłaszcza że jego dziewczyna, uznawszy, że to chyba nic takiego, powiedziała:
– Poznajcie się. To jest Maciek, a to Paweł.
Wymienili spojrzenia i uściski dłoni. Maciek poczuł się urażony tym, że najpierw przedstawiła jego Pawłowi, a nie Pawła jemu. W końcu zgodnie z zasadami etykiety powinno być odwrotnie. Swojemu mężczyźnie przedstawia się obcych, a Małgosia… A jeśli jest coś między nią a… TYM CAŁYM PAWŁEM? Widzieli się dwa lata temu! Ale te listy… Brrr. Wzdrygnął się na samą myśl. Spojrzał w bok. Nie chciał patrzeć na TEGO CAŁEGO PAWŁA, który właśnie mówił Małgosi, że włosy jej urosły i wyładniała. Owszem! Wyładniała! Ale to nie jego zasrany interes! TEGO CAŁEGO PAWŁA!
– To gdzie pójdziemy? – dobiegł go jego głos.
– Wilanów? Maciek? Co ty na to?
– Może być… – odparł Maciek, wzruszając ramionami.
– A może Łazienki?
– A co bliżej? – spytał Paweł.
– Łazienki – odparł Maciek i odwrócił się, by spojrzeć mu w oczy. Co ten człowiek zamierza?
Pałacyk zachwycił całą trójkę. Szybko okazało się, że zarówno Maciek, jak i Małgosia byli tu po raz ostatni w podstawówce. Choć Maciek na temat Łazienek wiedział sporo.
– Nazwa wzięła się od pokoju łaziebnego Stanisława Herakliusza Lubomirskiego – powiedział, gdy siedli w małej kawiarence nad pucharami lodów. – Miał tu taki pokój, w którym odpoczywał po polowaniach. Gdy przeszło to w ręce Poniatowskiego, to król kazał ów domek łaziebny rozbudować. Zlecił to architektowi Dominikowi…
– Wiecie co… – przerwał Paweł. – Czy to nie jest głupie, że jak się gdzieś mieszka, to się tego miejsca zupełnie nie zwiedza?
– No trochę głupie – przytaknął Maciek i zrezygnował z dalszej opowieści.
Obserwowali przechadzające się dumnie po trawnikach pawie, których nie sposób było nie tylko nie widzieć, lecz także nie słyszeć. Ich krzyk rozlegał się co chwila, wprawiając jednych we wściekłość, a u innych wywołując chichot.
– Ja też Manhattan zwiedziłem tylko wtedy z tobą – powiedział Paweł do Małgosi i wpakował do ust kolejną porcję czekoladowych lodów. – Jakoś samemu to mi się nigdy nie chce.
– A z kimś? – spytał Maciek.
– Z kim na przykład?
– Z jakąś dziewczyną…
– Wiesz co… – zaczął Paweł, ale po chwili machnął ręką. Nie chciało mu się mówić, że dziewczyny, które spotykał na swojej drodze, nie były takimi, które interesowałoby zwiedzanie czegokolwiek. Nie chciał tego mówić zwłaszcza Maćkowi, bo jeszcze by sobie coś pomyślał. Zajął się lodami.
– To teraz co? – spytała Małgosia. – Wilanów? Czy Starówka?
– Może Starówka? – powiedział Paweł. – Chciałbym na własne oczy zobaczyć syrenkę.
– Syrenki to są dwie – zauważył Maciek. – Jedna nad Wisłą, a druga ta na rynku.
– A możemy jakoś tak pojechać, żeby zobaczyć obie?
– Pewnie. – Maciek wzruszył ramionami.
Czuł, że powoli przechodzi mu zazdrość.
* * *
– Niezbyt mi się podoba ta syrenka – przyznał Paweł. − Jakaś taka…
Stali nad Wisłą na wyremontowanym skwerku koło pomnika Syreny.
– No wiesz… ona pierwotnie miała wyglądać zupełnie inaczej – powiedział Maciek. – Miała być na środku Wisły, szklana i w ogóle. – Maciek zrobił ręką ruch, jakby miał on wyjaśnić wszystkim, co oznacza „w ogóle”.
Paweł spojrzał na niego badawczo.
– I czemu nie jest szklana?
– Forsy zabrakło. Jak zwykle. Za to do rzeźby pozowała Krystyna Krahelska. To ona napisała piosenkę Hej, chłopcy, bagnet na broń. Zginęła w powstaniu warszawskim.
– Skąd ty to wszystko wiesz? – Paweł spojrzał na Maćka z wyraźnym podziwem.
– Czytam dużo – odparł Maciek i odwrócił wzrok. Czuł satysfakcję i nie chciał, żeby jego mina zdradziła, jak wielką.
– A słuchasz też dużo?
– Czego?
– No muzyki…
– Zależy jakiej… Mandaryny na przykład nie słucham – odparł Maciek ze śmiechem.
– Nie… chodzi mi o to, czy takiej starej…
– Jakiej starej?
– Bo wiesz… ja bym chciał kupić płytę, na której byłaby taka piosenka z dzieciństwa.
– Kołysanka jakaś? – zainteresowała się Małgosia.
– Nie… zwykła piosenka. Jak byłem mały, to leciała czasem w radiu. Lubiłem. I wczoraj usłyszałem jej kawałek. Jest takie radio ze złotymi przebojami i to tam puścili.
– No i jak leci? – spytał Maciek.
– Oj, to trudne.
– Ale po polsku? – dopytywała się Małgosia.
– No po polsku. Pewnie, że po polsku – przytaknął spiesznie Paweł.
– No to jakiś fragmencik tekstu podaj…
– Coś o białym Felku.
– Białym Felku? – zdumiała się Małgosia.
– Może białym misiu? – rzucił Maciek i zarechotał, a Małgosia zgromiła go wzrokiem.
– Nie… na pewno o Felku. W słowach było coś takiego, że pan to jest biały Felek.
– Nie mam zielonego pojęcia – powiedział Maciek. – No dobra. Zbierajmy się na Starówkę.