DOKUMENT
Do urzędu wchodziła kilka razy. Wchodziła i zaraz wychodziła. Potem wracała, podchodziła do stojaka z drukami do pobrania, przeglądała je i odchodziła, by po chwili znów wrócić. Pewnie dlatego przykuła jego uwagę. Drobna, czarnowłosa okularnica z wielką torbą na ramieniu. Miała w sobie coś bezbronnego. Ona niewielka, a torba gigantyczna. Może dlatego go zainteresowała? „Ciekawe, jak się nazywa?” – pomyślał.
* * *
W Lublinie mieszkała kolejny miesiąc. Myślała, by ubiegać się o akademik, ale gdy na wydziale znalazła karteczkę od Maćka przypiętą do tablicy ogłoszeń, a potem zobaczyła go w McDonaldzie, zrozumiała, że jeśli nie chce, by przeszłość ją dopadła, musi jeszcze bardziej się ukryć. To dlatego po kilku tygodniach wynajmowania pokoi przy jakichś dziwnych rodzinach przyjęła ofertę koleżanki ze studiów – Zosi i zamieszkała u niej.
Poznały się w bibliotece wydziałowej. Zosia studiowała na tym samym roku, ale w innej grupie. Często rozmawiały o książkach, wspólne fascynacje literackie szybko je zbliżyły. Były też w tym samym wieku.
Zosia od pół roku mieszkała sama. Miała osiem lat, gdy jej ojciec zginął w kopalni Bogdanka. Wtedy, wraz z mamą i o trzy lata młodszą siostrą, przeniosła się do Lublina z Łęcznej. Zamieszkały w trzypokojowym mieszkaniu przy Lwowskiej. Trzy lata temu jej siostra utopiła się w jeziorze Białym podczas wycieczki szkolnej. Mama tak to przeżyła, że zachorowała na serce. Zmarła pół roku temu. Zosia została sama w trzech pokojach, otoczona fotografiami najbliższych.
Teraz pokój, który jeszcze trzy lata temu zajmowała młodsza siostra Zosi – Alina – stał się nowym domem Małgosi, która od razu zaproponowała nowej koleżance partycypowanie w opłatach, czynszu i dodatkowe pieniądze za to, że ma gdzie mieszkać.
Na dodatkowe pieniądze Zosia machnęła ręką. Dla niej ważne było, że czasem wieczorami miała z kim pogadać. A gadała dużo. Małgosia szybko się zorientowała, że na uczelni rozmawiały głównie o książkach, a w domu przeważnie mówiła Zosia. Najczęściej o swojej rodzinie. Tęskniła za nią. Małgosia za swoją wręcz przeciwnie. Dlatego, gdy rozmowa schodziła na prywatne tematy, milczała, słuchając trajkotania nowej przyjaciółki.
Ze wszystkich opowieści Zosi wyciągnęła jeden wniosek: trzeba jeszcze bardziej odciąć się od przeszłości. Gdy analizowała wszystko, co się ostatnio wydarzyło, znajdowała ku temu kilka powodów. Finansowych i ambicjonalnych. Ojciec zawsze zapewniał ją, że jest jego ukochaną córeczką i wszystko, co robi, robi wyłącznie dla niej. Twierdził, że to dla niej zmienił pracę, choć przecież wiedziała, że za tą decyzją stała kobieta. Tymczasem zrobił coś takiego, co naprawdę zabolało. Od kiedy opuściła dom, tylko kilka razy przelał jej obiecany tysiąc złotych, a w listopadzie na jej konto wpłynęła od niego tylko złotówka, a w tytule przelewu przeczytała: „NIE WIEM CZY STUDIUJESZ ODEZWIJ SIE A DOSTANIESZ SWOJE”.
Właśnie to suche i pozbawione jakichkolwiek znaków interpunkcyjnych zdanie sprawiło, że miała żal i poczucie niesprawiedliwości. A ta coraz bardziej utwierdzała ją w przekonaniu, że nie powinna się kontaktować z nikim z rodziny. Jak mogłaby odezwać się do ojca, który po raz kolejny po prostu ją zdradził? Bo co to w ogóle znaczy „swoje”? Coś, co jej się należało, a on jej nie przesyłał, bo… chciał mieć nad nią kontrolę. I to po tym, jak w domu z matką przeżyła gehennę, gdy ta zamykała przed nią lodówkę, wyrzucała jej telefon, on sobie po prostu zamieszkał gdzie indziej.
Myślała o tym niemal codziennie. To poczucie krzywdy wracało do niej, ilekroć Zosia opowiadała o swojej wspaniałej mamie i cudownym tacie, który tak wcześnie odszedł.
Gdy dziś zdecydowała się na wizytę w miejscowym Urzędzie Stanu Cywilnego, by zasięgnąć informacji na temat procedury zmiany nazwiska, to właśnie pod wpływem rozmowy z Zosią. Ostatniej rozmowy.
* * *
– Nie ma dnia, bym nie tęskniła za mamą – powiedziała Zosia.
Siedziały w salonie. Trzypokojowe mieszkanie podzielone zostało tak, że Zosia miała swój pokój, Małgosia swój, a z salonu korzystały we dwie. Małgosia jednak starała się nie przebywać tam sama. Do salonu wchodziła tylko wtedy, gdy była w nim również Zosia, czyli przeważnie wieczorem. Teraz siedziały razem przy stole i piły herbatę, a Zosia po raz kolejny wspominała mamę.
– Jak przeprowadziłyśmy się do Lublina i w szkole mi dokuczano, że jestem ze wsi, to od razu poszła mnie bronić. Ale wiesz jak?
– No…? – spytała Małgosia, starając się, by brzmiało to w miarę zachęcająco.
– Nauczycielka powiedziała jej, że przesadza, i nie chciała się tym zająć, więc mama wyciągnęła ode mnie, kto tak o mnie mówi i jak wygląda. Potem zaczepiła tę dziewczynę przed szkołą i uprzedziła, że jeśli nadal będzie mi dokuczać, to zadzwoni do jej rodziców.
– Uspokoiła się?
– Najpierw nie bardzo, ale potem mama naprawdę zadzwoniła i dowiedziała się, że ta dziewczynka do Lublina sprowadziła się z jeszcze mniejszej miejscowości niż Łęczna. Bo wiesz, Łęczna to miasteczko, a ona była naprawdę ze wsi.
– Zaprzyjaźniłyście się potem? – spytała Małgosia z nadzieją, że historia miała szczęśliwy finał.
– Nie. Ona wróciła na wieś.
Przez chwilę milczały. Potem odezwała się Małgosia. Rzadko coś opowiadała, ale tym razem zdecydowała się podzielić z Zosią swoim wspomnieniem.
– Byłam na wsi w wakacje w gimnazjum. Pojechałam do znajomej mamy ze studiów. Miała córkę w moim wieku. Zostałam przez nią tak potraktowana, że tata musiał mnie zabrać po kilku dniach. Wspomnienia zostały mi tak koszmarne, że chyba nigdy w życiu nie chciałabym mieszkać na wsi.
– Rzadko mówisz o swojej mamie – zauważyła Zosia. – Żyje?
– Dla mnie nie – mruknęła Małgosia.
– Jak to?
– Nie zrozumiesz. – Małgosia skuliła się w sobie.
– Skąd wiesz? Może zrozumiem.
– Twoja mama nie żyje, a gdy ktoś umiera, to go sobie idealizujemy. Zapominamy złe rzeczy… Potrafisz sobie przypomnieć jakąś awanturę domową? Aferę z mamą w roli głównej? – Małgosia mimowolnie podniosła głos.
Zosia pokręciła głową, patrząc na Małgosię w zdumieniu.
– Widzisz, a ja nie umiem sobie przypomnieć mamy sprzed choroby – powiedziała Małgosia i zamilkła.
– Twoja mama jest chora?! I ty nie utrzymujesz kontaktu z chorą matką?! – Zosia nie kryła oburzenia.
– Mówiłam, że nie zrozumiesz. Będziesz patrzeć na sprawę przez pryzmat swojego doświadczenia z mamą, która była fajna. A zapewniam cię, że nie wszystkie matki są dobre dla swoich dzieci.
Zapadła cisza. Zosia patrzyła na Małgosię z najwyższym potępieniem. Małgosia wstała, wzięła ze stołu kubek po herbacie i odniosła do kuchni. W milczeniu myła go pod bieżącą wodą, chyba dłużej niż zwykle, tak jakby czekała na jakieś słowo z ust Zosi, że ona jednak rozumie. Ale żadne takie słowo nie padło. Zgorszona Zosia siedziała na kanapie w salonie i miotała w stronę Małgosi spojrzenia, jakie posyła się zbrodniarzowi. Małgosia poszła do pokoju, zamykając za sobą drzwi.
Tego wieczora nawet nie poszła do łazienki, by się umyć, tylko tak jak stała, położyła się na łóżku i po raz pierwszy od wyjazdu z Warszawy wybuchnęła płaczem. Szlochała tak, że nawet nie usłyszała kroków Zosi pod drzwiami pokoju. Nie wiedziała, że Zosia w pierwszym odruchu chciała wejść i powiedzieć jej, że jednak nie chce razem z nią mieszkać; w ostatniej chwili zmieniła zdanie. Małgosiny szloch, który usłyszała, był tak przejmujący, że Zosia nie wiedziała, jak się zachować. Instynkt podpowiedział jej, że chyba rzeczywiście czegoś nie rozumie. Dlatego cofnęła się spod drzwi.
* * *
– Tu pani wpisuje powód zmiany nazwiska – urzędnik w punkcie informacyjnym Urzędu Stanu Cywilnego popukał końcówką długopisu w formularz. – Musi to być dobrze uargumentowane.
– Na przykład? – spytała.
– No… – zawahał się urzędnik.
Był to ciemnowłosy, niewiele od niej starszy chłopak. Miał miłą twarz, identyfikator z imieniem i nazwiskiem „Bazyli Żarski” oraz zniewalający uśmiech. Małgosia miała wrażenie, że przygląda jej się dość uważnie, i to ją speszyło. I chyba zauważył to speszenie, bo sam speszył się jeszcze bardziej. Ale tego Małgosia nie zobaczyła, bo spuściła wzrok. Nie wiedziała też, że Bazyli Żarski od małego, gdy się denerwował, poruszał nosem, co zdaniem innych upodabniało go do konia i nawet w przedszkolu tak go ktoś kiedyś nazwał.
– Gdyby nazywała się pani za przeproszeniem „Sraczka”, to mogłaby pani wpisać, że dokuczano pani w szkole… – powiedział Bazyli powoli, starając się nadać swojemu głosowi żartobliwy ton, a nie doczekawszy się na jej twarzy spodziewanej reakcji, dodał: – Przeważnie takie nazwiska zmieniają mężczyźni. Piszą wtedy, że nie chcą, by ich dzieci przeżywały tę samą gehennę. Kobiety z reguły… – Bazyli zamilkł.
Małgosia podniosła wzrok, a spojrzawszy mu w oczy, w lot zrozumiała.
– Częściej wychodzą za mąż niż zmieniają nazwisko w urzędzie? To chciał pan powiedzieć? – spytała zadziornie, wstając przy tym z krzesła przed kontuarem. Bazyli też wstał. Był czerwony na twarzy.
– Yhm – mruknął i tym razem to on spuścił wzrok.
– To ja wezmę jedną kartkę i w domu przemyślę sprawę, czy zmieniać nazwisko, czy… wychodzić za mąż. – Małgosia położyła nacisk na dwa ostatnie słowa i dopiero teraz dostrzegła komizm sytuacji i ten ruchliwy nos urzędnika. „Zupełnie jak koń” – pomyślała przekonana, że jest pierwszą, która ma takie skojarzenie.
– Przepraszam, jeśli panią uraziłem… – Bazyli Żarski zaczął się plątać, ale Małgosia mu przerwała:
– Nie uraził pan. Naprawdę muszę przemyśleć sprawę.
To powiedziawszy, schowała formularz do torby i ruszyła w kierunku wyjścia. Bazyli Żarski patrzył za nią, dopóki nie zamknęła za sobą drzwi. Drugi egzemplarz formularza, który został na jego biurku, spostrzegł później.
* * *
Gdy wróciła do domu, Zosi jeszcze nie było. Ze swojej wielkiej torby wypakowała zakupy i wyłożyła je na stół w salonie. Może wtedy spadła jej na ziemię ta kartka? Nie wiedziała. Jedno było pewne. Zosia nadeszła godzinę później. Z kartką w ręku wkroczyła do jej pokoju mocno zdenerwowana.
– Musisz mi powiedzieć prawdę – powiedziała, kładąc papier przed Małgosią na biurku. – Ja się wczoraj poczułam niepewnie. A formularz zmiany nazwiska mnie jeszcze bardziej zdenerwował. Uspokój mnie. Powiedz mi, co jest grane? O co chodzi z twoją rodziną? Wczoraj chciałam ci wymówić mieszkanie, ale usłyszałam twój straszny szloch. A teraz ta kartka… Ja nic nie rozumiem. Nawet chyba trochę się boję…
Roztrzęsiona Zosia usiadła na wersalce. Małgosia rzuciła okiem na kartkę, wstała od biurka i usiadła koło przyjaciółki.
– Ja też się boję. I to chyba bardziej niż ty – wyznała, przytulając się do jej ramienia. – Pogubiłam się.
Milczały przez chwilę, aż Małgosia powiedziała:
– Ty zawsze opowiadasz fajne rzeczy o swojej mamie, a ja już sama nie wiem, kiedy uleciały mi takie wspomnienia z moją. Mam wrażenie, że nigdy ich nie miałam. Ostatnie lata z nią to był koszmar…
I opowiedziała Zosi o awanturach, wyzwiskach, biciu, zabraniu telefonu, blokowaniu dostępu do lodówki i wreszcie maturze, którą do dziś sama nie wie, jak zdała, bo jej szalejącą przed szkołą matkę zabrało pogotowie.
– Stwierdzili chorobę psychiczną. Powiedzieli, że może da się ją ustawić. Tak mówią: ustawić lekami. Ale ojciec po pierwsze, twierdzi, że chyba zawsze taka była, a po drugie, chce ją zamknąć w psychiatryku. Wyprowadził się zresztą z domu, bo sobie znalazł jakąś babkę. Kupił sobie kawalerkę. Mnie zostawił z matką. A tu jeszcze historia z Maćkiem… z Kubą… cała ta karuzela i znikąd pomocy. Najlepsza przyjaciółka miała swoje sprawy, bo rok wcześniej zginął jej chłopak. Zresztą… mam wrażenie, że moje nigdy ją zbyt nie obchodziły…
– Nie wiem, kto to Maciek i kto to Kuba, bo nigdy o nich nie opowiadałaś, ale… naprawdę z tych powodów chcesz zmieniać nazwisko? Czemu? – Zosia ruchem głowy wskazała leżący na biurku papier.
– Bym mogła zacząć żyć zupełnie od nowa.
– Myślisz, że to wystarczy?
– Nie wiem – szepnęła Małgosia.
* * *
W tym samym czasie urzędnik Bazyli Żarski, siedząc sam w domu, po raz kolejny wyjmował z kieszeni i z powrotem do niej chował formularz zmiany nazwiska. Widniało na nim imię: MAŁGORZATA napisane równym pismem drukowanymi literami, zupełnie zwyczajne nazwisko PAWLAK i numer telefonu, pod który chciał zadzwonić, ale nie miał pomysłu, co powiedzieć, gdy jego właścicielka odbierze. Przecież nie powie: „Podobasz mi się”.
Wiedział, że to zbyt banalne. Ale wiedział też, że coś zrobić musi, bo po raz pierwszy w życiu ktoś zupełnie nieznajomy aż tak mocno przyciągnął jego uwagę.