„Retuszowałam zdjęcia, manipulowałam wizerunkiem”. Natalia Szymaniec o drodze do CIAŁOPOZYTYWNOŚCI
Jeszcze kilka lat temu nie odważyłaby się opublikować zdjęć uwidaczniających niedoskonałości jej ciała.
Ciała, które przez lata było przyczyną wielu kompleksów.
Nie bez przyczyny.
To były jedne z najczęstszych komentarzy. Że albo się ulała
albo ta gruba źle wygląda.
Chciała wyglądać doskonale.
Jej nadrzędnym celem stało się odchudzanie. Odchudzanie, które z czasem stało się niebezpieczną obsesją.
Zamówiłam pizzę. Ale po zjedzeniu tej pizzy pobiegłam do toalety i pozbyłam się tej pizzy z siebie.
Wymiotowałaś?
Tak.
Dziś dla Natalii niedoskonałe ciało nie jest już powodem do wstydu.
Przyszedł czas na ciałopozytywność.
Przejaw normalności? Moda na brzydotę? A może prawdziwa zmiana społeczna?
Natalia, ile ty jesteś lat na YouTubie?
1 sierpnia minie 8 lat. Zaczynałam jak byłam
na końcu 2 klasy liceum, przed klasą maturalną.
8 lat. Kawał czasu. I z całą pewnością w tym czasie wrzuciłaś masę zdjęć
do sieci.
I chwila prawdy: zdarzało ci się je przerabiać, retuszować?
Tak.
Co było dla mnie najważniejsze...
Bez wahania odpowiedziałaś.
Bo to prawda. Najważniejsze było dla mnie usunąć zmiany trądzikowe.
I wykadrować się tak, żebym czuła się z tym dobrze. Żeby nie było widać, że mam jakieś problemy...
ze swoją wagą.
Trochę manipulowałam swoim wizerunkiem świadomie.
Ale w jaki sposób?
Po prostu pokazywałam nie do końca prawdziwy obraz, bo też przy filmach,
przy nagrywaniu, zależało mi na tym, żeby te filmy były skadrowane
do kadru amerykańskiego, czyli
tutaj do okolic bioder, nie dalej,
bo wiedziałam, że będę wyglądać źle, że będę czuła się z tym źle
i ja też bardzo chciałam montować wtedy sama filmy, żeby mieć na to wpływ.
I... Po prostu zależało mi na tym, żeby nie spotykać się, nie konfrontować się
z osobami, którym to przeszkadza, bo bardzo się bałam tego.
Mhm. Czyli głównie chodziło... o co?
O wagę? Czy o sylwetkę?
O sylwetkę, o wagę...
Tak. Bo w ogóle nie czułam się dobrze w swoim ciele.
A że zaczynałam i robiłam to właśnie...
Wtedy na YouTubie zaczynałam i robiłam to z takim przeświadczeniem, że
Trochę robię to wbrew sobie, bo psychicznie bardzo chcę,
ale fizycznie nie do końca czuję się pewna siebie.
A był to też taki czas, kiedy kobiet na YouTubie było bardzo mało.
I spotykałyśmy się z bardzo...
No... Z bardzo kontrowersyjnymi komentarzami,
które komentowały naszą kobiecość w taki
bardzo wulgarny sposób.
I gdzieś zawsze było to na zasadzie "ta gruba" i "ta chuda"
albo "ta cycata" i "ta płaska".
Więc, no, walczyłam ze sobą, to była codzienna walka.
Twoja walka polegała też na tym, żeby
właśnie schować te swoje niedoskonałości.
Czy to ci się udawało? W tym sensie, że
udawało ci się uniknąć komentarzy odnoszących się do twojego ciała, do twojej wagi?
Czy to było bez sensu?
To znaczy robiłam wszystko, bo starałam się też
rozpisywać scenariusze tak, że miałam mniejsze dialogi i mniej angażujące role,
ale w pewnym momencie to były najczęściej powtarzające się komentarze,
że powinnam iść na siłownię, że powinnam się za siebie wziąć,
że jestem leniwa, że jestem nieatrakcyjna, że w ogóle powinnam zniknąć z internetu
i nie obrzydzać ludzi.
Były właśnie takie skrajne komentarze, których się bardzo bałam,
bo nie jest łatwo czytać takie rzeczy, nie będę udawać, że
nigdy mnie to nie obchodziło i że po prostu robiłam swoje.
No tak, właśnie to mi się wydaje kluczowe.
Czy ty się tym przejmowałaś
po jakimś czasie...?
Tak.
Czy to było tak, że na początku
jakoś to w ciebie uderzało, a później
się uodporniłaś na to?
Czy jednak cały czas ci to podcinało skrzydła?
W pewnym momencie zaczęłam udawać, że się uodporniłam.
Ale nigdy się nie uodporniłam.
Zawsze to było tak, że bałam się
spojrzeć w tą sekcję komentarzy.
I czytałam do momentu, gdzie komentarze dotyczyły samej jakości,
a jak już gdzieś zobaczyłam komentarz na temat swojej wagi, to
zamykałam oczy i szłam dalej.
A potem też doszło takie skrajne rozwiązanie jak
słowa na YouTubie kluczowe, dzięki którym one trafiają tam do zakładki,
gdzie nie widać tych komentarzy publicznie. I tam...
Aha. Czyli mówisz o tym miejscu na YouTubie, w którym można wpisać zakazane słowa?
Dokładnie, tak.
Czyli komentarze, które będą odnosiły się np. do twojej wagi,
w ogóle się nie wyświetlą?
To znaczy ja je potem sprawdzałam
i te, które nie były tak skrajnie przykre, to publikowałam oczywiście,
ale tak miałam nad tym kontrolę
i przyznaje się bez bicia chyba pierwszy raz.
Nawet nie wiem, czy Karolina o tym wie, że to zrobiłam.
Nawet słowo "biodra" miałam zablokowane,
żeby nikt nie mógł wpisać, że mam szerokie biodra.
No tam w tych komentarzach z całą pewnością pojawiały się sugestie
na zasadzie: może byś schudła.
Mhm.
Próbowałaś?
Tak, próbowałam.
Próbowałam, ale nie ukrywam, że zawsze miałam gdzieś tam problem z wagą.
Nie taki, żeby można to było nazwać otyłością czy nadwagą, po prostu
zawsze miałam trochę więcej ciała, jak to się mówi,
ale nigdy nie stanowiło to problemu. W pewnym momencie nagle zauważyłam
zmiany na swoim ciele trądzikowe,
huśtawki nastrojów i właśnie przyrost wagi.
Na takiej zasadzie, że po roku nagle ważyłam 30 kg więcej.
I wtedy to był też moment, kiedy zaczęłam jeszcze bardziej wątpić
w siebie.
I jeszcze bardziej niż wcześniej zaczęłam się ukrywać.
Czyli to była taka gwałtowna zmiana, tak?
Tak. I sprowadziłam sama siebie do poziomu
dziewczyny, która mówi jak najmniej, która jest zawsze z tyłu na zdjęciach,
która chce zniknąć.
Niestety.
Ale jednocześnie, mówisz, próbowałaś jakoś zapanować...
Tak.
Robiłam wszystko. Tak.
Jak to wyglądało?
I czy przynosiło efekty?
Robiłam wszystko, poczynając od lekarzy,
od dietetyków, od treningów,
ale nic nie przynosiło efektów, dlatego że u każdego lekarza miałam
inną diagnozę.
U jednego miałam zespół policystycznych jajników,
u drugiego nie miałam.
Jeden lekarz był mi nawet w stanie powiedzieć, że jestem
hipochondryczką i że sobie to wmawiam i że po prostu
powinnam iść na siłownię się ruszyć.
Że nie powinnam tego zwalać na chorobę, bo to nic mi nie da.
Więc też się spotykałam z takimi
komentarzami
właśnie od profesjonalistów.
No i właśnie też korzystałam z diet pudełkowych.
Wtedy to była w ogóle nowość na rynku, więc to było bardzo drogie.
Cztery razy treningi prywatne, więc
w pewnym momencie okazało się, że wydałam
kilkadziesiąt tysięcy złotych, które nie do końca miałam.
Na dietę, która nie pomogła, a sprawiła, że zrobiłam się jeszcze większa,
bo nabrałam masy mięśniowej.
Nie mówiąc w ogóle o lekach, bo leki
i lekarze nie pomagali. Trafiłam nawet do szpitala,
gdzie byłam poddana komisji lekarskiej
i też zostałam źle zdiagnozowana.
Więc po prostu w pewnym momencie zwątpiłam i stwierdziłam, że muszę się nauczyć z tym żyć.
Czyli to był taki czas, kiedy
ty mocno walczyłaś, kiedy ty starałaś się
zrzucić wagę, zapanować nad swoim ciałem
i jednocześnie czytałaś komentarze na swój temat
odnoszące się do tej wagi.
Tak. I jeszcze jednocześnie udawałam
w social mediach, że jestem superpewna siebie.
Czemu udawałaś?
Bo mimo że sprowadzałam się gdzieś do roli osoby
mniej ważnej w tym naszym duecie,
to i tak wiedziałam, że muszę mieć jakąś charyzmę.
Że muszę być jakaś, żeby w ogóle
to miało sens.
Bo jeżeli będę się już zupełnie chować i alienować, to
wtedy ja przestanę mieć znaczenie, a bardzo
mnie to bolało, bo bardzo dużo serca wkładałam
w Szparagi. No więc po prostu przed każdym filmem
to była samomotywacja plus trzy,
duży stres, niejedzenie kilka dni przed zdjęciami
i po prostu takie zbieranie się w sobie,
zaciskanie zębów i granie.
No wysoką cenę za to płaciłaś.
Tak. Ale wtedy nie zdawałam sobie z tego sprawy.
Dzisiaj dopiero, jak patrzę na to, jak się czuję psychicznie, jak się wtedy czułam,
to musiałam być bardzo nieszczęśliwa.
To tak.
Podjęłam się nawet wtedy terapii
u psychologa, ale po prostu jak gdzieś tam pojawiły się trudniejsze tematy,
właśnie wchodzenie w sferę moją psychiczną taką głębszą,
po prostu uciekłam.
Przestałam przychodzić.
Czyli stchórzyłam. Nie chciałam się sama ze sobą skonfrontować.
A byłam też w stałym związku, więc miałam poczucie bezpieczeństwa,
że gdzieś tam mam swoją taką strefę, że
skoro nie mogę się zmieniać, no to nie muszę się zmieniać.
I bardzo się wyalienowałam, zaczęłam się chować przed ludźmi.
Ale w pewnym momencie przeszłaś dużą przemianę.
Tak.
Można powiedzieć...
Jak to się stało?
Po czterech latach walki.
Przez przypadek trafiłam do lekarza.
Po prostu...
Kolejnego.
Tak, do kolejnego lekarza, który gdzieś pocztą pantoflową
po prostu do niego dotarłam.
Jesteś w stanie zliczyć? To był trzeci, piąty?
Nie jestem w stanie zliczyć.
Ale wiem, że było to naprawdę bardzo, bardzo dużo leków później.
Myślę, że diagnoza jest w Polsce dużym problemem.
Tak, tak.
Etap diagnozy.
I też myślę, że nie do końca właśnie są takie choroby, które są widoczne na zewnątrz,
bo łatwo jest ocenić kogoś, że po prostu jest leniwy,
a okazuje się, że jest to jakaś choroba.
I tak. Wtedy to był duży problem, no ale
trafiłam na lekarza, który
uczył się za granicą, w Ameryce i Wielkiej Brytanii.
I co było inne, co odróżniało właśnie tą
wizytę, to to, że było podejście holistyczne,
że najpierw lekarz zaczął się pytać o moją psychikę,
jak sobie radzę. I też zobaczył, że
jestem na tyle zablokowana psychicznie, że gdzieś po prostu sama siebie
powstrzymywałam przed schudnięciem.
Albo na podstawie leków od razu stwierdzili diagnozę.
Okazało się, że są to diagnozy, które już były wcześniej stwierdzane.
Tylko że teraz miałam też dobrane odpowiednie leki.
Więc finalnie okazało się, że jest to haszimoto,
bielactwo, insulinooporność
i zespół policystycznych jajników.
Niezły zestaw.
No właśnie takie wszystkie schorzenia, które
sprzyjają nadwadze, problemom trądzikowym
i po prostu takim problemom też psychicznym.
A jak wygląda leczenie dzisiaj?
Jaki to ma wpływ na twoje życie takie codzienne?
Dzisiaj, jeżeli chodzi o negatywną stronę, bo jeżeli chodzi o pozytywną, to, wiadomo, schudłam,
nie mam trądziku, czuję się o wiele lepiej,
jeżeli chodzi o poczucie fizyczne, psychiczne.
A jeżeli chodzi o tą negatywną stronę,
to mam takie poczucie, że bez leków
strach. Że bez leków wszystko wróci.
W ten sposób.
Są leki, które muszą ze mną zostać do końca, tak jak
policystyczne jajniki czy insulinooporność, to trzeba zawsze kontrolować,
ale mam jeszcze przy sobie dużo leków, które
myślę, że niedługo należałoby odstawić,
bo zaszkodzę sobie,
a bardzo się tego boję.
Nie wyobrażam sobie tej sytuacji,
a ma ona nastąpić w październiku.
Będziemy weryfikować.
Dobrze.
Natalia, ty w pewnym momencie zaczęłaś publikować zdjęcia,
na których ewidentnie widać twoje niedoskonałości.
O co chodzi?
No tak jak mówiłam wcześniej, publikowałam zdjęcia, które były
wyidealizowane.
Ja też podczas swojej diety
nie mówiłam o tym.
Przy nagrywaniu filmów po prostu ludzie pisali nagle w komentarzach, że łał,
jak świetnie wyglądam. Ale nie było w ogóle żadnego odzewu z mojej strony.
I po prostu pewnego dnia, kiedy już poczułam się pewnie, wrzuciłam zdjęcie przed i po,
podzieliłam się swoją historią i zobaczyłam odzew,
szczególnie od młodych dziewczyn, co mnie bardzo poruszyło, że
ta historia bardzo im pomogła i dała im
nadzieję. Że też są w podobnej sytuacji,
gdzie już straciły w ogóle wiarę
i nie mają możliwości, nie udaje im się schudnąć.
A ja im pokazałam, że jednak się da.
I to mnie bardzo zmotywowało do tego, żeby
pokazać wszystko, pokazać jasne i ciemne strony tego,
bo mam świadomość właśnie, że
w ten sposób pomagam. I że ja, będąc w tamtym momencie,
chciałabym mieć kogoś takiego, kto jest na tyle odważny
i otwarty, żeby pokazać mi, że
to, że mam rozstępy na biuście, to nie jest nic złego.
Po prostu jest to moja historia.
No właśnie. Zdjęcie pokazujące rozstępy na biuście.
Czy wrzucenie, opublikowanie takiego zdjęcia,
to jest łatwa sprawa?
Czy to był proces? Nie miałaś wątpliwości?
Miałam bardzo duże wątpliwości, ale bardziej pod względem tego, że
wyglądam... może, że za bardzo, zbyt się seksualizuję?
Że za bardzo jestem kontrowersyjna i po prostu
to nie jest smaczne zdjęcie?
Ale z drugiej strony miałam poczucie, że to jest ciało, że to jest po prostu moje ciało
i tak wyglądam.
I mam też do tego taki przekaz, który nie jest tylko na zasadzie: jestem piękna, wspaniała,
ale co bardzo mi zaszkodziło, to to,
że ze strony mojej rodziny spotykałam się z bardzo
ogromnym hejtem.
Po opublikowaniu tego zdjęcia
usłyszałam od najbliższych osób bardzo przykre komentarze.
Nie spodobało im się to?
Tak. Właśnie na zasadzie, że próbuję swoim ciałem
zdobyć popularność i że
wstydzą się za mnie.
Że nie wyobrażają sobie sytuacji, że ktoś z ich znajomych
miałby zobaczyć to zdjęcie.
Bo oni nagle nie wiedzą, co mają powiedzieć.
Że po prostu przynoszę im wstyd.
A to musiało być bolesne.
Tak. I jak się okazało, że zostałam zaproszona do telewizji
w związku z tym zdjęciem,
to to już w ogóle był gwóźdź do trumny.
Że jak cała Polska może zobaczyć, że ja mam rozstępy.
Że w ogóle jak można się przyznać, ze mam rozstępy.
Jak można się przyznać do swoich niedoskonałości.
No właśnie. Natalia, jak? To jest dobre pytanie, bo
zgaduję, że jeszcze 2-3 lata wcześniej
nie przeszłoby ci to przez głowę.
Co się takiego zmieniło, że dzisiaj nie masz z tym problemu?
W trakcie swojego procesu metamorfozy
zaczęłam zauważać bardzo wiele rzeczy, bardzo wiele rzeczy, które
się dzieją w social mediach i jak działają influencerki.
Na tej zasadzie, że bardzo szczupłe, zgrabne, młode dziewczyny
publikują suplementy, reklamują suplementy diety,
reklamują jakieś odżywki, które zastępują im dwa posiłki dziennie.
I też pozwalają sobie na żarty na zasadzie,
że zjadły pizzę, więc teraz muszą pokutować.
I po prostu zaczęło mnie to bardzo denerwować,
bo wiem, co czują dziewczyny po prostu z większą wagą,
które to czytają i myślą sobie: ona je pizzę,
waży 49 kilogramów i ma wyrzuty sumienia.
Ja jem owoce, owsianki, ważę 90 kilogramów
i czuję się jeszcze gorzej przez to, że na coś takiego patrzę.
I postanowiłam po prostu z tym walczyć.
To, co się zaczęło dziać w social mediach, ta idealizacja
wizerunku kobiety, że to ciało musi być idealne,
że pupa musi być wyćwiczona, okrągła, że brzuch
musi być płaski.
Działo się to też za twoim udziałem.
Tak. I miałam o to do siebie żal,
więc stwierdziłam, że kiedy, jak nie teraz?
Teraz jest najlepszy moment, bo czuję się w pełni zdrowa,
jestem zdrowa, wyszłam z tego, wygrałam z tym.
I mimo że psychicznie dalej gdzieś czułam tę blokadę, to
znowu wbrew sobie,
ale wiedziałam, że tym razem mam coś do przekazania, co może pomóc.
I to sprawiło w tym momencie, że to mną kieruje.
Że nie myślę o sobie, że muszę na zdjęciu wyjść najpiękniej,
tylko myślę sobie, że to zdjęcie i to, co chcę przekazać,
po prostu ma coś zostawić po sobie.
Bo zawsze miałam wyrzuty sumienia, posiadając Instagram, że
jestem jedną z tysiąca dziewczyn, które
wrzucają ładne zdjęcia i nie mają nic głębszego do przekazania.
Więc trochę miałam poczucie, że marnuję czas osób, które mnie obserwują.
I bardzo chciałam z tym walczyć i teraz już tak nie jest.
A porozmawiajmy jeszcze chwilę o tej właśnie ciałopozytywności.
Powiedz mi, czemu to właściwie służy?
Jak to ma działać?
Jeżeli patrzeć tak z pierwszej lepszej perspektywy, no to
moim zdaniem ma to normalizować ciało,
ogólnie. Nie chodzi tylko, czy kobiece, tylko
ma po prostu konfrontować Instagram i nie tylko z rzeczywistością.
Żeby właśnie... ma to na celu pokazanie, że posiadanie fałdek czy cellulitu jest okej.
Że wcale nie trzeba z tym walczyć na siłę
i chować się przed światem, tylko że tacy jesteśmy. I jesteśmy
tacy wszyscy. Niezależnie, czy ktoś waży 50 kilogramów czy 100 kilogramów.
Każdy ma kompleksy, każdy ma coś, czego w sobie do końca nie lubi.
I pokazuję to.
Body positive według mnie też nie tyczy się osób tylko plus size.
Ale ma prawo się też właśnie tyczyć
każdego. Każdego, kto odważy się pokazać,
nie wiem, jakieś swoje blizny
czy nawołuje do tego, żeby kochać siebie, żeby zaakceptować siebie,
żeby poświęcać swój czas i żeby też być dla siebie hojnym.
I troszkę pobłażliwym.
Bo ja na przykład byłam dla siebie bardzo surowa,
nawet w momencie, kiedy ważyłam najmniej, ważyłam 54 kilogramy.
Słyszałam od wszystkich, że wyglądam już bardzo źle,
bardzo niezdrowo.
Ale ja byłam dla siebie sama katem.
Codziennie patrzyłam w lustro, było cały czas za dużo mojego ciała,
głodziłam się.
Brałam więcej leków, żeby jeszcze gubić kilogramy.
I wpadłam w pewnym momencie w taką obsesję, że potrafiłam
mieć napad wilczego głodu
i zamówiłam pizzę. Ale po zjedzeniu tej pizzy
pobiegłam do toalety i pozbyłam się tej pizzy z siebie w taki...
Wymiotowałaś?
Tak.
I było mi bardzo wstyd samej przed sobą, że to robię,
ale czułam też ulgę, że zjadłam,
ale nic się przecież nie stanie, nie odłoży się we mnie ten tłuszcz.
Tak. I to było w momencie pierwszej fali pandemii, kiedy
byłam sama w Warszawie, sama ze sobą,
więc miałam...
To był ten najcięższy czas, tak?
Tak. Miałam kontrolę też sama nad sobą, nikt nie mógł
mi powiedzieć, że robię źle. Nikt też
nie wiedział o tym, więc...
Wstydziłam się powiedzieć. Byłam sama ze sobą i podejmowałam wtedy bardzo głupie, skrajne decyzje.
Ale to miało ogromne podłoże psychiczne.
Wprost pocieszałam się w ten sposób, że
skoro zwróciłam to jedzenie, no to nic
się nie stało.
Ale wracając do tej samej ciałopozytywności.
No myślę sobie, że jakaś taka podstawowa zasada
nigdzie niezapisana brzmi:
zaakceptuj swoje ciało takim, jakie ono jest.
No a przecież można się samodoskonalić.
Jak ty na to patrzysz?
Może to jest negatywne zjawisko społeczne?
Nie twierdzę, że body positive ma same zalety, bo
też widzę, że są osoby skrajnie idące w drugą stronę.
To jakie ma wady?
No właśnie takie, że osoby, które są ewidentnie chore, są
otyłe, promują to na zasadzie:
kocham jeść, będę jeść, nie chce mi się ćwiczyć, jest wszystko dobrze,
gdzieś jednak kontrują to, że zdrowie jest najważniejsze
i przekonują do tego, że nie trzeba dbać o siebie.
Już nie chodzi tylko o wygląd, ale też przecież to ma wpływ
na nasze zdrowie ogólnie, jeżeli chodzi o przyszłość.
Więc to jest bardzo szkodliwe i przez to niestety wszyscy jesteśmy wrzucani do jednego worka,
do osób, które promują złe nawyki.
Żywieniowe, życiowe. I że to jest bardzo szkodliwe.
A jak ludzie, którzy ciebie obserwują, jak oni przyjmują
tą twoją ciałopozytywność?
Z jakim odbiorem to się spotyka?
W 90-ciu procentach są to bardzo pozytywne komentarze.
Są to komentarze od kobiet, dziewczyn, a nawet mężczyzn,
którzy dziękują mi za podzielenie się swoją historią, bo
daję im nadzieję, daję im siłę.
Ale spotykałam się też z takimi wiadomościami, gdzie
było mi zarzucane to, że moje schudnięcie
pokazało to, że
osoby plus size są gorsze, że odwracam się od tych osób.
I że właśnie stałam się kolejną pustą lalą z internetu.
Że po prostu...
No tak. Bo zaczęłaś mówić o niedoskonałościach w momencie kiedy
zaczęłaś wyglądać świetnie.
Tak. W pewnym momencie...
Według kanonu.
Tak. I trochę mnie boli to, że
chudnięcie jest tylko sprowadzane do kategorii bycia
atrakcyjnym lub nie.
Gdzie tak naprawdę w moim przypadku, i myślę, że w wielu innych przypadkach,
schudnięcie jest skutkiem
w końcu dobrze dobranej diety, leczenia,
że jest to walka o samego siebie, podjęcie walki o swoje ciało,
ale też równocześnie okazanie mu
szacunku, no bo przecież dbamy o swoją przyszłość też w ten sposób.
Walczymy o swoje realne zdrowie.
I to jest dla mnie niezrozumiałe, jak można mi zarzucać hipokryzję
i po prostu dołączenie do
grupy "pustych dziewczyn",
w momencie kiedy ja chciałam być zdrowa, chciałam
czuć się dobrze. Nie tylko patrząc w lustro, ale
też psychicznie, od środka, fizycznie, bo wcześniej czułam ogromny ból głowy,
zmęczenie. Po prostu nie miałam chęci do funkcjonowania
nie tylko przez to, jak wyglądam, ale przez to, jak się czuję.
I z tym też trzeba walczyć, że
otyłość nie jest tylko skutkiem lenistwa i obżarstwa,
ale myślę, że w 90-ciu procentach, i mówię to w pełni odpowiedzialnie,
jest to skutek nieświadomości ludzi i chorób po prostu, z którymi się mierzą, bo
zaczęłam mówić głośno o insulinooporności i nagle
okazuje się, że bardzo wiele osób nie wie, czym to jest.
I dzięki mnie zrobiły badania i okazało się, że mają tą insulinooporność
i zaczęły leczenie i zaczęły chudnąć.
A wcześniej nie mogły tego zrobić.
Więc ja widzę tego plusy i staram się nie reagować na te wiadomości, nawet nie wchodzę w dyskusje.
Bo to nie ma sensu.
Natalia, ale to wszystko nie zmienia faktu, że zdaniem wielu osób
ciałopozytywność, o której rozmawiamy,
jest tylko chwilową modą. I to modą na brzydotę.
Jak ty na to patrzysz? Czy to faktycznie jest
taka chwilowa moda, która przeminie?
Czy może to jest coś więcej? Może to jest jakaś zmiana społeczna?
Co ty o tym myślisz?
No właśnie ten post odnoszący się do mody na brzydotę,
według mnie był znowu pogłębianiem stereotypu
tego, że osoby
otyłe czy po prostu naturalne są leniwe, że im się nie chce "zawalczyć" o siebie,
a moim zdaniem pokazanie siebie naprawdę
jest walką. Jest bardzo dużą walką
o siebie, żeby czuć się ze sobą dobrze, żeby przestać udawać.
O swoją samooakceptację.
Dokładnie.
Więc to było dla mnie skrajnie dziwne
i jak nigdy nie komentuję takich rzeczy, tak odważyłam się skomentować
ten post.
W ogóle widziałam, że wywołał dużo kontrowersji i zaskakiwały mnie w ogóle
osoby, które się z tym w pełni zgadzały.
Czyli to, o czym wcześniej mówiłam. Po co pokazywać swoje słabości,
niedoskonałości, po co świat ma o tym wiedzieć?
Ale pojawia się też zarzut promowania się na brzydocie.
Tak. I jest to bardzo szkodliwy zarzut, dlatego że
jest to dalej pogłębianie stereotypu,
tego, że osoby, które chcą być naturalne i pokazywać się takie, jakie są, bez żadnego retuszu, są
po prostu leniwe.
Czyli... tak jakby znowu pokazujemy, że bycie naturalnym jest złe.
A że ten post odbił się ogromnymi zasięgami
i bardzo było dużo komentarzy pochwalających tą
opinię, to było dla mnie dziwne.
Więc nie dziwię się, że spotykam się z komentarzami,
że jestem teraz próżna.
I niestety uważam, że
moda na ciałopozytywność przeminie.
Jest to bardzo przykre, bo...
Jednak, tak?
Tak. Jest to cos bardzo przydatnego i wydaje mi się, że
spośród wielu trendów akurat ten trend faktycznie mógł komuś pomóc
i faktycznie coś zdziałał.
Ale zaraz pojawi się nowy trend i zaraz pojawią się osoby, które jak nigdy
nie miały związku z ciałopozytywnością, ale to promują, tak przejdą na promowanie czegoś innego.
Ale czekaj. Czy to znaczy, że ty
za chwilę, nie wiem, za kilka miesięcy, za kilka lat
przestaniesz publikować zdjęcia, na których widać niekiedy te niedoskonałości,
i zaczniesz na nowo retuszować zdjęcia? Czy wcale nie?
Nie, wydaje mi się, że nie. Że osoby...
Wydaje mi się, że osoby z ogromnymi zasięgami, które po prostu
dla atencji zaczęły promować ciałopozytywność,
tak jak niektóre marki, które nagle... Nigdy się z tym nie utożsamiały,
wrzucają zdjęcia z modelikami plus size, ale
jest to wiadome z boku dla osób trzecich, że jest to zrobione, aby być poprawnym politycznie.
Czyli świadczy to o tym, że jest to niestety moda.
I jak ja wiem, że zostanę w tym, bo po prostu
taka się już stałam,
ciałopozytywność nauczyła mnie bycia osobą ciałopozytywną,
i zostanie pewnie kilka osób,
to wiele bardziej zasięgowych dziewczyn
przestanie o tym mówić i
znowu gdzieś pojawi się ten kompleks,
i myślę, że zatoczymy koło.
Właściwie to smutne jest to, co mówisz,
że to tak wszystko przeminie.
Ale pozytywne w tym wszystkim jest to, tak sobie myślę,
twój przykład. To pokazuje,
że nawet jeżeli ta moda za chwilę przeminie, to jednak
pozostawi jakieś piętno po sobie.
No bo ty będziesz już, dzisiaj jesteś już, inną osobą.
Taką, która w większym stopniu akceptuje siebie.
Ja wiem, że póki będę czuła, że chcę to robić, to zawsze będę tam
i też często mówię, że mój Instagram jest taką
bezpieczną przestrzenią, gdzie każdy może napisać wszystko, co chce,
i wiem, że ta społeczność, która się u mnie utworzyła
też rozumie siebie wzajemnie.
Że ja nie muszę tylko odpowiadać na komentarze, bo oni też między sobą
zawierają jakieś relacje i świetnie się rozumieją.
Więc też wydaje mi się, że
to, co ja robię, też zostawi gdzieś piętno w tych osobach.
I one faktycznie mogą dalej w tym być.
I po prostu walczyć o siebie.
Natalia, pięknie dziękuję.
Dziękuję.
Dużo siły i konsekwencji.
Dziękuję. Chyba w ogóle pierwszy raz opowiedziałam o tym
tak od A do Z,
bez wyciągania rzeczy z kontekstu, więc cieszę się.
To cieszę się, że na moim kanale.
Też się bardzo cieszę.