Przy palu męczarni
Po dłuższej rozmowie z Czarną Błyskawicą Tomek udał się do tipi, w którym trzymano więźnia. Strażnicy uprzedzeni przez wodza nie robili mu trudności, wszedł więc do namiotu i z rozpaczą spojrzał na związanego rzemieniami przyjaciela.
– Co też pan uczynił najlepszego, bosmanie? – odezwał się z wyrzutem. – Czy nie prosiłem, aby pan czekał na mnie na ranczu?
– Ano, masz rację! Palnąłem głupstwo, ale wierz mi, brachu, że nie szukałem zwady z tymi Indiańcami – odparł bosman spokojnie, patrząc na zdesperowanego druha.
– Wiem o tym, ale sytuacja jest bez wyjścia, a co gorsza, sam pośrednio przyczyniłem się do naszej zguby.
Tomek opowiedział przyjacielowi o spotkaniu z Czarną Błyskawicą na Górze Znaków, naradzie odbytej w tajemniczym kanionie i obietnicy pomocy w odszukaniu Sally.
– Po wykopaniu topora wojennego na naradzie Palący Promień udał się z kilkoma Indianami na Górę Znaków, by powiadomić zaprzyjaźnione plemiona o wkroczeniu na wojenną ścieżkę. Jednocześnie miał się postarać o odpowiednią liczbę koni – mówił Tomek. – Podczas tej wyprawy Indianie przypadkowo napotkali pana, a co z tego wynikło, to już pan sam wie najlepiej.
– Faktycznie narobiłem niezłego bigosu – przyznał bosman. – Ale górą nasi, skoro Indiańce podjęli się odszukać Sally.
Tomek bacznie spojrzał na bosmana. Czyżby nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji? Marynarz wyglądał trochę markotnie, ale nie było po nim widać strachu. Po krótkim namyśle Tomek doszedł do wniosku, że nie wolno mu pozostawiać przyjaciela w nieświadomości, odezwał się więc zdecydowanym, choć smutnym głosem:
– Niestety, panie bosmanie, nic już nie będziemy mogli pomóc biednej Sally.
– Jak to, brachu? Czyżby Indiańce odmówili teraz swego udziału w poszukiwaniach? Ha, nie spodziewałem się tego po nich! Wyglądają przecież na honorowych chłopaków.
– Indianie nie cofnęli przyrzeczenia, ale gdy obydwaj zginiemy przy palu męczarni, to sami nie wyruszą na wyprawę – wyjaśnił Tomek zniecierpliwiony słowami przyjaciela.
– Do stu zdechłych wielorybów! Chyba słuch mój szwankuje! – zawołał teraz już przerażony i wściekły zarazem bosman. – A czego oni znów chcą od ciebie? Byłem przekonany, że to tylko ja mam być zabity!
Tomek na chwilę zaniemówił. A więc bosman doskonale znał swe położenie, czyż więc absolutnie nie przejmował się perspektywą mąk i śmierci? Zbierało mu się na płacz.
– Więc pan przypuszczał, że pozostawię pana własnemu losowi? Jeżeli naprawdę przyjdzie panu zginąć, to zginiemy razem ramię przy ramieniu, jak przystało przyjaciołom.
– Nie pleć głupstw! Zakazuję ci w imieniu twego ojca, a ja go tutaj zastępuję! Przez własną głupotę wpakowałem się w tę kabałę i sam zapłacę głową! Ty masz święty obowiązek ratować nieszczęsną Sally. Pamiętaj, że zaparłbym się naszej przyjaźni, gdybyś postąpił inaczej! Każę ci jako twój przyjaciel i zastępca ojca, rozumiesz? Tomek cofnął się o krok przed groźnym spojrzeniem łagodnego zazwyczaj bosmana.
– Co by powiedzieli ojciec i pan Smuga, gdybym z założonymi rękami przyglądał się, jak Indianie pana torturują?! – szepnął przejęty grozą. – Czy mógłbym potem spojrzeć im w oczy? Nie, nie, panie bosmanie, pan na pewno by tak nie postąpił na moim miejscu i niech pan tego ode mnie nie wymaga.
Marynarz nachmurzony milczał.
– Prawdziwych przyjaciół poznaje się w potrzebie. Nie opuszczę pana, chociaż tak bardzo mi żal biednej Sally… Poza tym musi pan wiedzieć jeszcze jedno. Czarna Błyskawica doskonale się orientuje, co nas łączy. Przed przyjściem tutaj oznajmiłem mu to i jednocześnie oświadczyłem, że zginę razem z panem.
– A co ten piekielnik na to? – ponuro zapytał bosman.
– Powiedział, że tak powinien postąpić szlachetny wojownik, którego szczepy Apaczów i Nawahów nazwały swoim bratem.
– Ha, więc tacy to oni twoi przyjaciele!
– Niech pan nie potępia Czarnej Błyskawicy – zaoponował Tomek. – Indianie mają wysoko rozwinięte poczucie honoru i przyjaźni. Oni by stracili dla mnie cały szacunek, gdybym teraz pana opuścił.
– Masz babo placek, ale żebyś miał zginąć razem ze mną… – zafrasował się bosman. – Spokoju nie zaznam w grobie… Co się stanie z tą naszą nieszczęsną sikorką? – Rozpacz mnie ogarnia, gdy myślę o Sally i pani Allan… – cicho powiedział Tomek. – Sally na pewno oczekuje od nas pomocy.
– Nie mów tak, brachu, bo wątroba przewróci się we mnie z żałości. Teraz widzisz sam, że musisz jej pospieszyć na ratunek. Człowiek w moim wieku nie przywiązuje wielkiej wagi do marnego żywota. Przecież z niejednego pieca już się jadło chleb. Raz się było pod wozem, raz na wozie. Trudno! Nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka. Nie bój się, brachu, twój kumpel ani mrugnie okiem przy tym ich paliku. Tymczasem ty zbieraj się do kupy i odszukaj Sally.
– Nie, panie bosmanie! Albo ocalimy się obydwaj, albo razem zginiemy – stanowczo odparł Tomek. – Inaczej być nie może!
– Zastanów się tylko, ilu osobom sprawi ból twoja śmierć. Pomyśl o ojcu, panu Smudze, pani Allan, szeryfie, nie mówiąc już o małej Sally i twojej rodzinie w Warszawie. Tymczasem po mnie nikt nie będzie płakał.
– Widzę, że zapomniał pan o swoich rodzicach. Poza tym wszyscy, których pan wymienił, jednakowo będą opłakiwali tak mnie, jak i pana.
– Hm, tak sądzisz? Miło to wiedzieć… Nie ma rady, wobec tego ty myśl o Sally. To twój obowiązek.
Tomek w milczeniu spoglądał na przyjaciela. Rozważał wszelkie możliwości uwolnienia bosmana, lecz trudno mu było wymyślić coś rozsądnego. Oswobodzenie przyjaciela z więzów nie przedstawiało większych trudności. Na nic to by się wszakże zdało. Indianie, licząc się z taką ewentualnością, obstawili strażą namiot i obóz, chociaż już samo położenie kanionu uniemożliwiłoby próbę ucieczki. Tomek doszedł do wniosku, że w obecnym położeniu było tylko jedno, jedyne wyjście. Czy jednak zdoła przełamać opór przyjaciela?
– Panie bosmanie – odezwał się po długiej chwili milczenia – czy pan naprawdę chciałby dopomóc Sally w odzyskaniu wolności?
– Czy chciałbym dopomóc? – zdumiał się marynarz. – Przecież tylko z tego powodu wpakowałem się w tę kabałę! Jak możesz o to pytać?
– Bo jest pewien sposób zażegnania zła, ale, niestety, wymaga on osobistego poświęcenia z pana strony…
– O czym ty znów mówisz?
– Niech pan się ożeni z tą Indianką, jak proponował Czarna Błyskawica – wyrzucił z siebie Tomek jednym tchem.
Wbrew przewidywaniom bosman nie wybuchnął gniewem. Siedział z opuszczoną na piersi głową i rozmyślał. W końcu odezwał się spokojnym, stanowczym głosem:
– Dla ciebie i Sally ożeniłbym się nawet z tą szpetną Indianką. Ale jest zasadniczy powód, dla którego nie mogę tego uczynić; przecież zabiłem jej męża. Może u czerwonoskórych taka rzecz uchodzi, ale ja nie jestem Indiańcem i tego nie zrobię. Jeżeli nie ma innego wyjścia, wybieram pal męczeński. Ty natomiast musisz wypełnić moją ostatnią wolę, a więc wyruszysz z Indiańcami na poszukiwanie Sally. Ha, żebym to chociaż miał jeden łyk jamajki!
– Ja mam! Na wszelki wypadek zabrałem na wyprawę małą butelkę. Teraz przyniosłem ją tutaj z myślą o panu – pospiesznie odparł Tomek, rad, że bosman zmienił temat.
Wydobył z kieszeni płaską buteleczkę i przyłożył jej otwór do ust przyjaciela. Bosman pociągnął spory łyk, mlasnął językiem, po czym wyciągnął się na skórach legowiska.
– Teraz, kochany brachu, idź i pomyśl spokojnie o wszystkim – rzekł. – Złym okazałem się opiekunem, więc nie będę udzielał ci rad. Sam wiesz najlepiej, co robić, aby odzyskać Sally. Sen mnie morzy. Prześpię się nieco przed tą indiańską zabawą. Pozdrów ode mnie panią Allan, ucałuj Sally, pokłoń się twemu szanownemu tatusiowi i panu Smudze. Dobranoc, kochany brachu, i… nie miej do mnie żalu…
Tomka dławiły łzy. Chciał coś jeszcze odpowiedzieć, ale bosman naprawdę przymknął oczy. Po chwili zachrapał w najlepsze. Gdy marynarz odwrócił się na bok, Tomek cicho wyszedł z namiotu.
Zmrok już zapadł. Obozowisko jakby opustoszało, tylko straże czuwały. Tomek zapragnął jeszcze raz pomówić z wodzem. Wszedł do namiotu rady. Na skórach przy ognisku siedziała samotnie młoda indiańska dziewczyna. Poznał ją. Była to Skalny Kwiat, córka naczelnego wodza.
– Gdzie jest wódz Czarna Błyskawica? – zapytał Tomek.
Indianka podniosła się i nieśmiało podeszła do niego.
– Czarna Błyskawica rozmawia z duchami wielkich przodków – odpowiedziała poprawną angielszczyzną.
– Czy długo tam będzie? – pytał Tomek, uśmiechając się smutno do Indianki.
– Tego Skalny Kwiat nie wie. Nah'tah ni yez'zi zapewne chciał się z nim zobaczyć? – Tak, mam bardzo pilną sprawę do omówienia.
– Gdy Indianin rozmawia z duchami przodków, lepiej mu nie przeszkadzać. Wódz błaga duchy o pomoc w odnalezieniu młodej białej squaw. Czarna Błyskawica jest wielkim przyjacielem Nah'tah ni yez'zi. Tomek uważnie spojrzał na młodą dziewczynę. Była piękna i pełna wdzięku. Wiedział, że Indianki na ogół nie wdają się w rozmowy z obcymi mężczyznami. Czyżby więc Skalny Kwiat chciała powiedzieć mu coś niezwykle ważnego? Po chwili wahania rzekł:
– Wielki wódz niepotrzebnie błaga duchy przodków o pomoc, ponieważ nie będziemy mogli wyruszyć na wyprawę.
– Dlaczego? Czy może z powodu tego białego, który zabił Przedrzeźniacza? – szepnęła Indianka współczująco.
Tomek potwierdził skinieniem głowy, a wtedy Skalny Kwiat pochyliła się ku niemu i powiedziała:
– Nah'tah ni yez'zi oddał wielką przysługę nie tylko Czarnej Błyskawicy, lecz całemu szczepowi. Nah'tah ni yez'zi zyskał wielu przyjaciół. Niech Nah'tah ni yez'zi zaufa Czarnej Błyskawicy… W słowach Indianki było tyle życzliwości, że Tomkowi błysnął cień nadziei.
– Nie wątpię w szlachetność wielkiego wodza, lecz przecież jutro mój przyjaciel ma stanąć przy palu męczarni – powiedział żywo.
– Niech Nah'tah ni yez'zi nie pyta więcej – odparła Skalny Kwiat. – Dobre duchy zazwyczaj udzielają wielkim wojownikom rad podczas snu. Niech więc mój biały brat uda się na spoczynek i nie niepokoi teraz Czarnej Błyskawicy.
Tomek podziękował dziewczynie przyjaznym skinieniem, po czym wyszedł z tipi. Nie ulegało wątpliwości, że Skalny Kwiat chciała mu dodać otuchy. Czyżby znała jakieś tajne zamiary ojca?
Tomek zamyślony wolno minął rzędy namiotów, szedł chwilę w głąb kanionu poza obozowisko, gdzie był cmentarz, tak zwany krąg przodków. Poświata księżycowa srebrzyła nagie skały. Tomek przystanął, szukał wzrokiem…
Groźny, dumny wódz Apaczów i Nawahów siedział na ziemi, opierając dłonie na kolanach skrzyżowanych nóg. Otaczało go szerokie koło utworzone z ułożonych na ziemi czaszek ludzkich. Dwie żerdzie obwieszone ludzkimi skalpami sterczały na dwóch kopcach usypanych na obwodzie niesamowitego koliska.
Co pewien czas Czarna Błyskawica zwracał się ku innej czaszce, przemawiał do niej, a potem milkł, jakby słuchał odpowiedzi. Tomek bezszelestnie przesunął się za pękaty kaktus. Wiedział, że Indianie prerii chowali swych zmarłych na platformach budowanych na drzewach bądź też wzniesionych na specjalnych rusztowaniach z grubych drągów. Dopiero po całkowitym rozpadzie ciała rodzina zmarłego zabierała z prowizorycznego grobu jego kości. Czaszki wodzów i zasłużonych wojowników układano w krąg na wybranym miejscu, resztę kości grzebano w kopcach. Co pewien czas lub gdy należało podjąć jakąś ważną decyzję, Indianie przychodzili na cmentarzysko zasięgać rady swych wielkich przodków. Wtedy właśnie zwierzali się czaszkom zmarłych ze swych kłopotów, prosili o wskazówki. Oczywiście ludzkie szczątki były tylko niemymi świadkami tych zwierzeń i próśb; przesądni Indianie odczytywali więc ich rady z lotu bądź krzyku ptaków, układu chmur na niebie czy też po prostu ze snów.
Tomek słyszał również o innym zwyczaju Indian leśnych, którzy co pewien czas przychodzili na mogiły swych krewnych, by oddać im cześć przez zapalenie na grobie małego ogniska. Jeżeli dym unosił się prosto ku niebu, było to widomym znakiem, że zmarły „przeżywa” szczęśliwe dni w Krainie Wiecznych Łowów.
Teraz Tomek był świadkiem długich narad Czarnej Błyskawicy z duchami jego przodków. Tarcza księżyca przesunęła się daleko ku zachodowi i skryła za strzelistą ścianą kanionu, gdy Indianin powstał z ziemi. Tomek przypomniał sobie słowa Skalnego Kwiatu, iż nie powinien przerywać wodzowi obrzędu. Szybko więc wycofał się do obozu i powrócił do swego tipi. Był tak znękany przeżyciami minionego dnia, że gdy tylko ułożył się obok Czerwonego Orła na posłaniu ze skór, zaraz zasnął.
Nastał słoneczny, gorący, duszny ranek. Zaledwie Tomek wyszedł z namiotu, zaraz dostrzegł ogólne podniecenie mieszkańców obozu. Na placu narad wbito już w ziemię duży, gruby pal, wokół którego gromada wyrostków gromadziła naręcza chrustu. Wojownicy malowali swe ciała barwami wojennymi i sposobili broń.
Na ten widok niepokój Tomka odżył na nowo. Wczoraj po rozmowie ze Skalnym Kwiatem miał nadzieję, że Indianie zaniechają torturowania bosmana, a tymczasem dzisiejsza okrutna rzeczywistość przekreślała ją.
Złe przeczucia znów się wkradły w serce Tomka, gdy tym razem nie wpuszczono go do jeńca. Zdenerwowany i zalękniony udał się zaraz do tipi narad, gdzie zastał wodza otoczonego w pełni uzbrojonymi wojownikami. Nie udało mu się pomówić na osobności z Czarną Błyskawicą, a oficjalne wyjaśnienie brzmiało:
„Prawu szczepowemu musi stać się zadość! Jeniec odrzucił propozycję rady starszych, wobec czego zginie przy palu męczarni”.
Tomek zrozpaczony powrócił do swego namiotu. Oto zbliżała się decydująca, tragiczna chwila. Zginą obydwaj i nikt nawet nie będzie mógł powiadomić ukochanego ojca, że ta okropna rzecz stała się nie z powodu jego lekkomyślności. Łzy cisnęły mu się do oczu, gdy myślał o rozpaczy ojca i Smugi; dziwny ból wkradł się do serca na wspomnienie tragicznego losu Sally. A jednak mimo wszystko nie mógł teraz opuścić takiego przyjaciela jak bosman. Cóż mu wobec tego pozostało?
W ponurym milczeniu, zdeterminowany, nałożył pas z rewolwerami, sprawdził, czy broń lekko daje się wydobywać z kabur, wreszcie starannie nabił swój niezawodny sztucer.
Tak uzbrojony i przygotowany na najgorsze wyszedł z namiotu. Wmieszał się w tłum Indian. Czerwonoskórzy nie kryli zaciekawienia na widok Tomka, lecz nie spotkał się z jakimkolwiek nieprzyjaznym odruchem z ich strony.
Przed południem mieszkańcy zaginionego kanionu wylegli na plac narad. Niebawem pojawił się tam również wielki wódz Czarna Błyskawica otoczony małymi wodzami. Rozejrzał się wokoło, a wypatrzywszy Tomka w ciżbie, posłał po niego jednego z małych wodzów.
Tomek podszedł do Czarnej Błyskawicy, a ten odezwał się:
– Niech mój brat Nah'tah ni yez'zi pozostanie przy mnie. Stąd najlepiej wszystko widać. Zaraz rozpocznie się torturowanie jeńca.
Tomek nie odpowiedział. Stanął po lewej stronie wodza. Z chwilą gdy wojownicy wyprowadzili z tipi bosmana Nowickiego, na placu rozległy się lament kobiet i krzyk dzieciarni. Indianki wraz z dziećmi obrzucały przechodzącego żwirem, usiłowały bić rózgami, lecz wojownicy otoczyli jeńca zwartym kołem i tak przywiedli go do pala męczarni.
Marynarz, ubrany tylko w spodnie i koszulę, szedł pewnym krokiem, nie zwracając uwagi na groźby i drwiny. Obojętnie spoglądał na wojowników przywiązujących go do słupa.
Zgodnie ze starym zwyczajem pierwszeństwo zemsty przysługiwało wdowie po Przedrzeźniaczu i jego dzieciom. Z krzykiem przyskoczyli do bosmana; bili go rózgami, obrzucali kamieniami, lecz trwało to tylko krótką chwilę. Na znak Czarnej Błyskawicy Indianie usunęli kobiety i dzieci ze środka majdanu. Teraz uzbrojeni wojownicy w takt rytmu wybijanego na bębnach rozpoczęli wojenny taniec. Przebiegając obok więźnia, strzelali do niego z łuków, rzucali tomahawkami i nożami, lecz nie wyrządzali mu na razie najmniejszej krzywdy. Pierzaste strzały, tomahawki i noże uderzały w pal tuż przy nim, ale do tej pory nie drasnęły go nawet, ponieważ były to tylko próby odwagi skazańca.
Dumna postawa bosmana oraz obojętność, z jaką poddawał się wszystkiemu, wzbudzały za każdym rzutem szmer uznania Indian. Ci nieustraszeni wojownicy przede wszystkim cenili męstwo i odwagę. Tomahawki zagłębiały się w pal coraz bliżej jeńca, a ten spokojnie czekał na śmierć.
Próby dobiegały końca. Oto na znak Czarnej Błyskawicy wojownicy przysunęli stosy gałęzi bliżej pala. Jeden z małych wodzów podbiegł z płonącą żagwią, zapalił suchy chrust. Zgodnie ze zwyczajem Palący Promień jako ten, który pojmał bosmana, miał prawo zadać mu śmiertelny cios. Powinno to nastąpić wtedy, gdy ciało jeńca osmali ogień.
Palący Promień starannie wybierał pierzastą strzałę zakończoną ostrym, metalowym grotem. Próbował siłę cięciwy, by jednym strzałem śmiertelnie ugodzić jeńca. W razie niepowodzenia wykpiono by go z pogardą. Strzała musiała utkwić w sercu. Mijały chwile oczekiwania. W końcu Palący Promień przyłożył strzałę do cięciwy i gotów do strzału zwrócił się do Czarnej Błyskawicy, wypatrując skinienia – rozkazu.
Dym z płonącego ogniska dosięgał twarzy bosmana. Nieustraszony marynarz z Powiśla zrozumiał, że nadchodzi jego ostatnia chwila. Z cichym westchnieniem spojrzał w niebo, pobiegł myślą do swych starych rodziców w Warszawie, wspomniał przyjaciół, żal mu się zrobiło nieszczęsnej Sally, lecz aby odegnać smutne myśli, zaśpiewał gromkim głosem:
Choć burza huczy wkoło nas,
Do góry wznieśmy skroń…
Niestraszny dla nas burzy czas,
Bo silną przecież mamy dłoń.
Weselmy, bracia, się,
Choć wicher w żagle dmie…
Ze wszech stron rozległy się słowa podziwu – biały człowiek śpiewał podczas tortur, tuż przed śmiercią. Na takie bohaterstwo zdobywali się w dawnych czasach tylko niektórzy sławni Indianie. Nawet Palący Promień opuścił napięty już łuk.
Nagle stało się coś nieprzewidzianego. Przyjęty do plemienia biały brat Nah'tah ni yez'zi nagłym ruchem rzucił swój sztucer pod nogi otoczonego starszyzną Czarnej Błyskawicy i nim wódz zdążył go powstrzymać, pobiegł ku palowi męczarni. Przeskoczył przez płonący ogień, po czym własnym ciałem zasłonił bosmana.
– Nie mogę walczyć z moimi czerwonymi braćmi, ponieważ paliłem z nimi fajkę pokoju i przyjaźni, wolno mi jednak umrzeć z waszych rąk. Powiedziałem, że zginę razem z moim przyjacielem, i dotrzymuję słowa! – zawołał Tomek. – Dalej, Palący Promieniu! A mierz celnie!
Jeszcze nie przebrzmiały jego słowa, gdy wiotka dziewczęca postać wysunęła się z kręgu oniemiałych ze zdumienia Indian, podbiegła szybko do pala i zdjętą z własnej szyi chustkę zarzuciła na głowę bosmana.
Indianie zamarli w bezruchu. Według odwiecznego zwyczaju indiańska dziewczyna, zarzucając swą chustkę na głowę torturowanego jeńca, oznajmiała, iż wybiera go sobie na męża i prosi o darowanie mu życia. Wszyscy zwrócili się ku Czarnej Błyskawicy – ostateczna decyzja należała do wodza plemienia. Nieme, pełne napięcia oczekiwanie malowało się w ich oczach, bo tym razem o łaskę dla jeńca prosiła córka wodza, Skalny Kwiat.
Czarna Błyskawica zbliżył się wolno do pala męczarni. Bosman, nieznający indiańskich zwyczajów, oczekiwał na śmiertelny cios. Postępek Tomka wzburzył go do głębi. O własne życie odważny zawalidroga nie troszczył się zupełnie, lecz świadomość, że Tomek ma zginąć razem z nim, sprawiała mu nieznośną udrękę. Któż wtedy przyjdzie Sally z pomocą?
Bosman przypuszczał, że indiańska dziewczyna z litości narzuciła mu na głowę chustkę, aby nie widział, jak Palący Promień wymierzy weń śmiertelną strzałę. Jakież więc było zdziwienie marynarza, gdy naraz odkryto mu głowę. Teraz z łatwością domyślił się, że stało się coś nadzwyczajnego. Przy nim stali: Tomek, Indianka i Czarna Błyskawica i odgradzali go od Palącego Promienia, trzymającego napięty łuk.
Wódz Czarna Błyskawica patrzył na jeńca surowym wzrokiem. Na jego to rozkaz piękna Skalny Kwiat ocaliła białemu życie, mimo że od dawna kochała Palącego Promienia. Czarna Błyskawica domyślał się, co musiało się dziać w sercu jego córki i młodego czerwonoskórego wojownika. Wódz świadomy był tego, lecz już się nie wahał. Przecież niemal całą noc spędził na cmentarzysku wśród wielkich przodków, których odwaga i prawość zyskały im nieśmiertelną sławę. Gdy w pożegnalnym pokłonie pochylił się przed ich szczątkami, nóż wysunął mu się zza pasa i upadł na ziemię, a wtedy Czarna Błyskawica, chcąc go pochwycić, mimo woli dotknął ręką wiszącego na szyi woreczka ze świętymi przedmiotami i z fajką pokoju. Czyż to nie był widomy znak, że powinien zaprzestać walki i dochować zaprzysiężonej dwóm białym przyjaźni? Przesądny Indianin przypadkowe zdarzenie poczytał za wskazówkę udzieloną mu przez niebiańskie moce. Wobec tego poświęcił córkę, chociaż pragnął jej szczęścia.
– Skalny Kwiat zarzuciła ci na głowę chustkę – odezwał się. – Oznacza to, że pragnie zostać twoją żoną i prosi o darowanie życia. Czy blada twarz chce się ożenić z Indianką i przystać do naszego plemienia?
– Do stu zdechłych wielorybów, że też nawet nie dacie spokojnie umrzeć człowiekowi! – krzyknął rozgniewany bosman. – Co was napadło z tymi swatami?
W tej chwili Tomek przystąpił do bosmana i powiedział po polsku:
– Czy pan naprawdę jest takim wielkim egoistą, że pragnie zguby swojej, mojej i nieszczęsnej Sally? Czy pan nie zdaje sobie sprawy, że szlachetny wódz pragnie za wszelką cenę ocalić nas od śmierci? On ofiarowuje panu własną córkę!
– Hm, nie spodziewałem się po nim, że ma taką ładną córkę! – mruknął bosman zmieszany tą wiadomością. – Zrozum, brachu, ja nie chcę się żenić! Żona dla marynarza to jak kotwica…
– Niech pan przestanie! – ostro przerwał wzburzony Tomek. – Nie ma pan prawa gubić Sally przez swój… upór. Do ślubu jeszcze daleko, najpierw wyprawa wojenna. Kto wie, co w tym czasie może się wydarzyć?
– Czy jesteś pewny, że nie każą mi się zaraz żenić? – upewnił się ściszonym głosem marynarz.
– Na pewno nie! Niech pan tylko spojrzy na Palący Promień, a pojmie pan sam, że potem znajdziemy jakieś rozsądne wyjście z tej sytuacji – cicho dodał Tomek.
– Ha, jakbyś mi dał połknąć balsamu! – odsapnął bosman. – Faktycznie, wygląda na to, że jakoś się z tego wykaraskamy.
– Niech więc pan teraz przyjmie propozycję wodza i podziękuje mu!
Bosman westchnął jak miech kowalski i rzekł:
– Przyjmuję, Czarna Błyskawico, twoją propozycję. Dziękuję też temu Skalnemu Kwiatuszkowi za dobre serce! Widocznie nie było mi jeszcze pisane przenieść się do waszej Krainy Wiecznych Łowów.
Wódz poważnie skinął głową i polecił córce przeciąć rzemienie krępujące jeńca. Skalny Kwiat wydobyła zza pasa mały nóż. Po chwili bosman rozcierał już zdrętwiałe ręce.
– Teraz udamy się do tipi narad w celu wypalenia fajki przyjaźni, a następnie od razu wyruszamy na wyprawę – oświadczył Czarna Błyskawica.
Naraz przed bosmanem stanął Palący Promień, dzierżąc w dłoni krótką dzidę. Groźnym wzrokiem obrzucił białego olbrzyma, po czym odezwał się:
– Jeżeli obydwaj szczęśliwie powrócimy z wojennej wyprawy, stoczymy walkę na śmierć i życie!
Jednocześnie, jako wyzwanie na pojedynek, rzucił przed stopy bosmana dzidę. Bosman, jak przystało na człowieka honoru, podniósł dzidę i odrzucił ją w ten sam sposób Indianinowi.
– Niech będzie, tak jak sobie życzysz, Palący Promieniu – odpowiedział. – Chociaż myślę, że nie będziemy się kłócić. Morus chłop jesteś, brachu!
– Ugh! Moi bracia mogą stoczyć walkę po wyprawie – przyzwolił Czarna Błyskawica. – Wojownicy mają prawo postępować według swej woli.
Tomek odetchnął z ulgą.