Victoria Station
Byłem coraz bliżej znajdującego się w centrum Londynu dworca Victoria Station, co poznawałem po tym, że za oknem widziałem różne miejsca podobne do tych, które kiedyś widziałem w filmach o Jamesie Bondzie. Z każdym mijanym przystankiem zamiast ulgi z faktu, że po tych wszystkich perypetiach docieram w końcu do celu, czułem narastającym niepokój o los mojego niewiernego towarzysza Stomila. Pamiętałem, że poniekąd to on dopuścił dwa dni wcześniej do sytuacji, w której zostałem pozostawiony przez autokar w kiblu w Niemczech, bo spał nachlany i nie powiedział kierowcy, żeby nie odjeżdżał, bo ja jeszcze nie wróciłem z oddawania moczu. Z drugiej strony musiał spędzić sam prawie 48 godzin na obcej ziemi londyńskiej, w dodatku nie znając języka i nie będąc nigdy za granicą. Obawiałem się więc scenariuszy najgorszych, czyli że albo nie żyje, albo żyje, tylko w celu przeżycia wydał na hotel cały mój hajs z plecaka, który zostawiłem z nim w autokarze.
Głośnik w autobusie mówi w końcu STOP – VICTORIA STATION. Rzeczywiście się zatrzymaliśmy, a za oknem rzeczywiście było Victoria Station, więc głośnik powiedział prawdę. Staję na wiktoriańskim bruku, składającym się z płyt chodnikowych, i od razu dostaję po mordzie zimnym deszczem, aż mnie cofnęło. Cofnęło mnie na słusznej postury kobietę obładowaną siatami z Tesco, która gdyby nie miała zajętych rąk, to pewnie by mnie jebnęła, ale jej sytuacja pozwalała jedynie na powiedzenie WANKER (po angielsku coś w stylu CHUJ – słyszałem to potem jeszcze wiele razy) i ponowne popchnięcie mnie do przodu swoim obfitym biustem, aż wyleciałem z zatoczki autobusowej na ulicę. Wtedy prawie przejechała mnie taksówka, której kierowca miał z kolei ręce zajęte kierownicą oraz nie miał biustu (a przynajmniej nie tak bujny), więc musiał ograniczyć się do samego WANKER. Spłoszyłem się i podbiegłem pod dach dworca, gdzie znalazłem się na wylocie podwójnych drzwi, przez które w każdej sekundzie przeciskało się wprost na mnie około 8 milionów mieszkańców Londynu. W mijających mnie twarzach starałem się wypatrzeć Stomila, ale oczywiście realistycznie rzecz biorąc, nie było na to szansy, za to przez zagapienie zostałem porwany przez wir tłumu. Kiedyś za dzieciaka byłem na obozie surwiwalowym, na którym głównym elementem surwiwalu była praktyczna nauka przetrwania w towarzystwie takiego Błażeja, który mnie gnębił, ale wyniosłem z tego lekcję od ratownika znad jeziora, że jak cię wciągnie wir, to nie wolno z nim walczyć, tylko należy się mu poddać – przeciwnie niż tamtemu Błażejowi. Tak też zrobiłem. W warunkach rzecznych woda powinna cię wtedy wyrzucić na brzeg, natomiast w warunkach londyńskich skończyło się wyrzuceniem na glebę pod Starbucksem. Było to o tyle dobre, że tuż obok niego była informacja turystyczna, która z definicji istnieje po to, żeby pomagać ludziom w mojej sytuacji.
Stomil ma to do siebie, że jest człowiekiem otwartym na kontakty międzyludzkie i tworzącym wokół siebie dużo zamieszania. Anglicy na to mówią PEOPLE PERSON. Jak jeszcze w liceum jeździliśmy czasami gdzieś na imprezy, to nawet jak była duża domówka, to po 5 minutach znali go już wszyscy obecni. UK ze swoimi 60 milionami mieszkańców to oczywiście większe wyzwanie towarzyskie niż osiemnastka Dominiki z równoległej klasy, ale spróbować warto – szczególnie że Stomil z całą pewnością na Victoria Station był, bo tutaj zakończył swój kurs nasz autokar, więc może zdążył odpierdolić coś takiego, że został już tutaj zapamiętany. Podbijam więc do informacji turystycznej i na tyle, na ile pozwalały mi moje kompetencje językowe, na jednym wydechu tłumaczę kobiecie za szybą, że ja właśnie przyjechałem z Polski, że tutaj kolega miał czekać, taki mniej więcej mojego wzrostu, oczy koloru jasny brąz, że owszem, zdarzy mu się wypić, ale jak się go już trochę zna, to się wie, że ma też drugą stronę osobowości.
Baba na to mówi NO TAK, JASNE, więc ja zachwycony jej mówię, że po prostu super – co było łatwe, bo SUPER się mówi tak samo po polsku i angielsku – a ona, że TAK TAK, że oni tu mają dużo takich przypadków i żebym wiedział, że nie jestem sam. Potem wcisnęła mi przetłumaczoną na 10 języków ulotkę z adresem jadłodajni dla bezdomnych, uśmiechnęła się ciepło i serdecznie, i powiedziała NEXT PLEASE. Nie wiedziałem, co o tym myśleć – czy chodziło jej o to, żebym sobie tam poszedł zjeść, czy żebym tam szukał Stomila, czy co kurwa. Chciałem się cofnąć do okienka i doprecyzować, ale tam już stały kolejne 4 osoby i wszystkie się na mnie przy tej próbie popatrzyły w sposób nieprzyjemny, więc sobie poszedłem, bo jestem od urodzenia nieśmiały społecznie.
Wtedy kawałek od siebie słyszę A WEŹ SPIERDALAJ. Odwracam się, a tam stoi dwóch żuli i jeden drugiemu każe spierdalać po polsku. Dla mnie to było jak w kreskówkach, jak bohaterowi w głowie zapala się taka żaróweczka, jak ma wspaniały pomysł – jeżeli ktoś tutaj Stomila zna, to z pewnością nasze żule. To SPIERDALAJ też zabrzmiało tak swojsko, więc bez większego skrępowania podbijam do nich i znowu na jednym wydechu, ale za to teraz dysponując już większym zasobem słów, zaczynam tłumaczyć, że szukam takiego kolegi, mniej więcej mojego wzrostu, oczy jasnobrązowe…
STOMILA SZUKASZ?
Tak, kurwa, tak! Stomila właśnie! Aż jednego z nich uściskałem ze szczęścia, ale wtedy drugi mówi
JAK STOMILA SZUKASZ, TO SIĘ TROCHĘ SPÓŹNIŁEŚ.
DLACZEGO?
BO ON JUŻ JEST ZGON!
Wtedy aż mi kurwa cała krew odpłynęła z twarzy, dopytuję, że jako zgon, a ci zupełnie nieprzejęci tłumaczą, że NO NORMALNIE, PADŁ.
Na miejsce tej odpłyniętej krwi mi zaczęły już napływać łzy i pytam łamiącym się głosem, gdzie on w takim razie jest, a oni z kamienną twarzą odpowiadają, że w śmietniku.
O WY SKURWYSYNI POGANIE– myślę sobie. Chłopak był, jaki był, ale na sam koniec mu się chociaż należy chrześcijański pochówek. Ciało sprowadzić do Polski, żeby jego nieszczęsny ojciec miał nad czym zapłakać, to ostatnia przysługa, jaką mu mogę wyświadczyć. W taką furię wpadłem, że aż się mnie te typy wystraszyły, i każę się prowadzić na miejsce tymczasowego spoczynku. Zaprowadzili mnie na tyły dworca, do części służbowej, gdzie się rozładowuje dostawy do wszystkich Starbucksów i Costa Coffee mieszczących się na Victorii. Wskazali kilka stojących w zaułku śmietników i powiedzieli, żebym tam sobie zajrzał, po czym spierdolili w przestrachu. Włażę tam i z takim namaszczeniem, na jakie tylko pozwalały okoliczności, zaczynam rozsuwać śmietniki. W końcu okazuje mi się mrożący krew w żyłach widok – jest Stomil, mój przyjaciel od najmłodszych lat. Leży w przewróconym na ziemię śmietniku i nie żyje mocno. Wyglądał tak jakoś błogo, spokojnie, nawet pomimo tego, że trochę już tam musiał leżeć, bo ciało napuchło. Smutek był we mnie silniejszy niż obrzydzenie, więc nachyliłem się nad zwłokami, żeby po raz ostatni przyjrzeć się przyjacielowi.
A ten nagle otwiera oczy i mówi O KURWA, KTÓRA GODZINA? !
Z przerażenia wypierdoliłem się z kucków na plecy. Wleciałem w inny śmietnik. Z tego śmietnika zaczęły uciekać szczury. Ja czołgam się na plecach po ziemi ujebanej tym całym najgorszym syfem, który wypływa ze śmieci. Stomil wtedy lekko się podniósł i mówi z takim wkurwiającym przekąsem OOO, NO PROSZĘ! KTO W KOŃCU TU DO NAS DO UK PRZYJECHAŁ! Gdyby faktycznie właśnie wybudził się ze śmierci klinicznej i powrócił na ziemię zza światła na końcu tunelu, to na pewno nie miałby tak irytującego tonu, tylko bardziej uduchowiony, więc się podnoszę i patrzę, co tu się odjebało. Ten leży w śmieciach i wygląda jak wielki, menelski lód waniliowy. Jak lód waniliowy dlatego, że śmietnik to nie był taki duży kontener, tylko taki mały plastikowy, jak się stawia przed domami, w kolorze brązowym, więc wyglądał trochę jak wafelek. Stomil mieścił się w nim tylko do pasa, więc górną część ciała miał owiniętą w jakąś kołdrę, spod brudu której przebijał kolor lekko żółty, więc jak wanilia. A menelski, bo mój serdeczny przyjaciel był od melanżowania z lekka podpuchnięty i przyczerwieniony na twarzy, która wyłaniając się z waniliowej kołdry, wyglądała w tej kompozycji trochę tak, jakby ktoś na tego loda położył wisienkę dla ozdoby.
Doskakuję do niego i od razu masa pytań: dlaczego żule powiedziały, że nie żyje, dlaczego nie zawrócił autokaru w Niemczech, dlaczego śpi w śmietniku, co robił przez ostatnie dwa dni i wiele innych. Stomil odpowiedział tylko na pierwsze pytanie, wyjaśniając, że zezgonował, bo na dworcu od rana kręcił się melanż z chłopakami, więc po południu siły go już opuściły i przyszedł tutaj się przekimać. Resztę obiecał opowiedzieć po drodze do pracy, bo spieszy się na trzecią zmianę. To pytam, dokąd kurwa na trzecią zmianę, kopalnie w UK już chyba dawno pozamykali, nie?! A on, że do przejścia podziemnego grać na gitarze, bo mają z takimi jeszcze dwoma kolegami jedną gitarę w leasingu na spółę, więc grają na zmiany po 8 godzin, zresztą sam zaraz wszystko zobaczę.
Idziemy do przejścia, będącego zakładem pracy Stomila, a on mi nawija opowieści jak ci Polacy z autokaru, jakby do Anglii przyjechał jeszcze z Batalionem 303.
NO SZYBCIEJ IDŹ, BO U NAS W UK CZAS TO PIENIĄDZ. O, TUTAJ MASZ W SUBWAYU PROMOCJE NA KANAPKI OD 13:00 do 16:00, A TUTAJ 6 POLSKICH PIWEK KUPISZ ZA 5 FUNTÓW. O PATRZ, TAM CHŁOPAKI SIEDZĄ – SIEMA MORDY!!! A TUTAJ NA TEJ OTO ŁAWCE TO SIEDZIAŁEM, JAK TYLKO PRZYJECHAŁEM, I ZASTANAWIAŁEM SIĘ, CO ZE SOBĄ ZROBIĆ. NO ALE TERAZ JUŻ KONKRETNIE USTAWIONY JESTEM. NAWET BYM CIĘ WZIĄŁ DO NAS DO ROBOTY, ALE WIESZ, TERAZ WAKATÓW NIE MA, CO NIE. ALE JAK COŚ, TO BĘDĘ DAWAŁ ZNAĆ. NIE DAM KOLEDZE ZGINĄĆ.
Mówię mu, weź się kurwa w łeb uderz. Nie będę od ciebie przyjmował jakichkolwiek porad w kwestii kariery zawodowej, bo mieszkasz w śmietniku. W ogóle jak ty niby na gitarze grasz, skoro jesteś amuzykalny jak ja i naszym pierwszym i ostatnim sukcesem w tej dziedzinie sztuki było dostanie oceny dobrej za zagranie na flecie „Ody do radości” na lekcji muzyki w 6 klasie szkoły podstawowej. A Stomil mi na to mówi, że TA? TO ZARA ZOBACZYSZ.
Wchodzimy do przejścia podziemnego, gdzie faktycznie siedział jakiś typ z gitarą, zbił ze Stomilem pionę, powiedział, że dzień taki sobie, dał mu gitarę, wysypał sobie z leżącej na ziemi czapki monety do kieszeni i poszedł. Stomil stanął dumnie z tą gitarą jak kurwa Antonio Banderas w megahicie kina niedzielnego DESPERADO i zaczyna napierdalać palcami w kółko te same trzy akordy, a drugą ręką po strunach, ile fabryka dała
HEJ GDZIEŚ TAM ZNAD CZAAAARNEJ WODY
Nie no kurwa, to się nie może dziać.
WSIADA NA KOŃ UUUŁAN MŁODY
CZULE ŻEGNA SIĘĘĘĘ Z DZIEWYYYYNĄ
JESZCZE CZULEJ Z U-KRA-I-NĄ
HEJ! HEJ! HEEEEJ SOKOŁY!! !
I tak dalej. Myślę, ja pierdolę, śni mi się to chyba. A tu nagle podchodzi jakiś Arab i wrzuca dwa funty. Zaraz idzie kobieta w hidżabie i nic nie wrzuca, ale się uśmiecha i pokazuje kciuk do góry, że jej się podoba. Zaraz potem Arab z Arabką i dzieciakiem, dziecku dali pieniążek, żeby podeszło i wrzuciło. I tak dalej, i tak dalej. Stomil w końcu skończył utwór i mówi, żebym przeliczył, ile jest w czapce. 7 funtów. A ile grał? No tak z 10 minut, normalnie byłoby krócej, ale wielokrotnie powtarzał refren. W każdym razie hajs się zdecydowanie zgadza. Nie mogłem tylko pojąć, dlaczego tak się to podobało Brytyjczykom pochodzenia arabskiego, bo oni reagowali najentuzjastyczniej. Wtedy jeszcze nigdy nie byłem w żadnym kraju arabskim i wydawało mi się, że nie mają tam zbytnio lasów, natomiast nie wykluczałem, że mają góry, pola i doły do omijania, więc mogą się w pewien sposób z tym utworem identyfikować. Albo może jest fonetycznie podobny do jakiegoś przeboju arabskiego, nie wiem kurwa, ich odpowiednika MIŁOŚĆ W ZAKOPANEM, na przykład MIŁOŚĆ W ISLAMABADZIE czy gdzie tam się w świecie arabskim jeździ na narty – o ile w ogóle, bo nie wiem, czy mają śnieg. Pytam tylko Stomila, czy zdaje sobie sprawę, że śpiewał UŁAN MŁODY, zamiast KOZAK MŁODY, jak jest w oryginale. Że przecież to jest nielogiczne, bo co by robił ułan na jakimś stepie akermańskim.
CZŁOWIEKU, NIE MA CO WCHODZIĆ W NIUANSE, PRZECIEŻ ARAB I TAK CI JEDNEGO OD DRUGIEGO NIE ODRÓŻNI.
Stomil musiał przez chwilę złapać oddech, bo przy śpiewaniu naprawdę dawał z siebie wszystko. Mówię mu, że nie wiedziałem, że jest tak utalentowany gitarowo i wokalnie. On na to mówi, że hehe, on też sobie wcześniej nie zdawał sprawy, ale tutaj w UK się poduczył i teraz może grać bite 8 godzin. No to go zachęcam, żeby zagrał coś jeszcze, a on, że jasne, spoko.
HEJ GDZIEŚ TAM ZNAD CZAAAARNEJ WODY
Nie zdążył dojść do momentu z wsiadaniem na koń przez ułana bądź kozaka, a tu nagle nie wiadomo skąd się pojawiły bagiety i zaraz spisywanie i mandat 500 funtów za zakłócanie porządku i włóczęgostwo, i żebractwo. Tak właśnie złamano karierę muzyczną, która zapowiadała się znakomicie – przynajmniej w świecie arabskim.