KAWALARKA (1)
– Michał! Daj spokój! To naprawdę nie jest tak, jak myślisz! – wołała Ewa, próbując go dogonić.
Nie miała kurtki, a kwietniowy wieczór był chłodny. Biały Michał nie obejrzał się jednak ani razu. Niemal biegł w kierunku przystanku autobusowego. O, nie! Oszukała go i właśnie na tym ją przyłapał. Nie chce jej znać. Ewa nie dawała jednak za wygraną. Pędziła za nim i dopóki nie wskoczył do pierwszego lepszego autobusu, cały czas słyszał jej krzyki:
– Michał! Błagam cię! Zaczekaj!
Teraz też to wołanie brzmiało mu w uszach. Kręcił się nerwowo po domu i wyłamywał palce. Był sam. Rodzice pojechali na jakąś imprezę do znajomych. Jedyne, co go cieszyło w tej sytuacji, to fakt, że nie musiał jechać z nimi. Chciał pomyśleć na spokojnie. Kwietniowy wieczór był chłodny, a on, kiedy wskoczył do tego autobusu, bezmyślnie dał się wywieźć gdzieś na Mokotów. Tam postał na pętli, a gdy autobus ruszył w drogę powrotną i przekroczył linię Wisły, wyskoczył z niego na pierwszym przystanku za mostem. Z Wału Miedzeszyńskiego do domu daleko nie było, ale blisko też nie.
Wrócił przemarznięty. Czuł, że powinien wypić gorącą herbatę, ale ani podróż autobusem, ani spacer z przystanku do domu nie uspokoiły go. Ze zdenerwowania wchodził do kuchni pięć razy, włączał czajnik elektryczny i wychodził. Krążył po mieszkaniu, zaciskając pięści i mieląc pod nosem przekleństwa, i raz po raz zastanawiając się: „Jak ona mogła mi to zrobić? A Maciek? Tego się po nim nie spodziewałem!”. Wspomnienie kumpla, który przekonywał go, że nic się nie stało, bolało. Ładne nic! Znów zacisnął pięści, aż zbielały mu kostki. Gdy po raz kolejny wszedł do kuchni, woda w czajniku ostygła na tyle, że znów nie nadawała się do zaparzenia ekspresówki.
Nerwowe krążenie po domu przerwał mu dźwięk dzwonka do drzwi. Brzmiał niezwykle natarczywie. Otworzyć czy nie? Ktoś się dobijał do drzwi, nie do domofonu, więc nawet nie mógł udać, że go nie ma w domu, bo dekonspirowało go nastawione na cały regulator radio. „Pewnie to tylko sąsiadka” – pocieszał się w myślach, przekręcając gałkę zamka.
– Musimy pogadać – usłyszał, zanim zdążył na dobre otworzyć drzwi.
Biały Michał prędzej spodziewałby się ducha Zielonego Goblina. A jednak! Ten koleś stał za drzwiami, a jego mina mówiła, że nie odpuści.
* * *
Co się tej Ewie stało, tego Michał w ogóle nie mógł zrozumieć. Zawsze twierdziła, że marzy o psychologii. Że stawia te swoje wróżby czy kabały, bo to rodzaj rozmowy terapeutycznej z pacjentem. Kupowała jakieś karty… mówiła, że patrzenie w nie to „analiza potrzeb i stanu ducha człowieka”, rodzaj medytacji nad życiem i jego sensem. Michał świetnie pamiętał te słowa. Zawsze wtedy potrząsał jasną czupryną, jakby nie do końca wierząc w to, co słyszy.
Owszem, sam też bujał w obłokach. Nadal czytał komiksy. Wprawdzie teraz podparł to poważną ideologią, wreszcie udało mu się udowodnić rodzicom, że to nie są głupoty tylko dla dzieci. Od czasu, gdy w telewizji pokazano relację z Festiwalu Komiksu i wypowiadały się naprawdę ważne autorytety, mama przestała się czepiać. Nawet kupiła mu jubileuszowe wydanie Kubusia Piekielnego Szarloty Pawel. A od kiedy wyznał, że jego marzeniem jest filologia polska i zawodowe zajmowanie się komiksami, to już w ogóle rodzice odpuścili. Wcześniej raz na jakiś czas matka wchodziła do pokoju i stając w drzwiach, trajkotała o dorośnięciu, Piotrusiu Panie i krótkich spodenkach. Teraz przestała. Raz tylko ojciec, oderwawszy się do telewizora, zadał pytanie, czy zdaje sobie sprawę, że na filologii polskiej uczą też gramatyki.
– A co? – burknął wówczas. – Uważacie, że nie mówię gramatycznie? Zauważyliście z tym u mnie jakieś problemy?
Ojciec od razu zamilkł.
W każdym razie on chciał zostać „komiksologiem”, jak nazywała go Ewa, a ona sama ciągle mówiła o psychologii. Jednak teraz nagle… oznajmiła mu, że może pójdzie do szkoły aktorskiej. Co w nią wstąpiło? Na dodatek zapisała się do jakiegoś kółka aktorskiego i… nie chciała mu powiedzieć ani gdzie to jest, ani kogo lub co dokładnie tam gra.
– To nie ma nic wspólnego z tobą. – Zaśmiała się i pocałowała go w nos. Siedzieli przytuleni na wersalce w jej pokoju. Michał po raz kolejny natarczywie dopytywał, czy ma kogoś, czy kogoś poznała…
Ewa raz za razem zaprzeczała i raz za razem całowała go w nos. Odpędzał ją jak natrętną muchę. Teraz nie chciał pocałunku. Chciał zrozumieć, o co chodzi z tym pomysłem na studia aktorskie.
– Dowiesz się wszystkiego, jak przyjdzie pora – ucięła.
* * *
Właściwie wszystko zaczęło się jeszcze w grudniu od przypadkowego spotkania przed Złotymi Tarasami, gdzie Ewa z Małgosią przyszły na zakupy. Chciały kupić prezenty. Przed wejściem do galerii handlowej jak zwykle stali ulotkarze i każdemu, kto koło nich przechodził, starali się wcisnąć do ręki ulotkę. Reklamowali kursy językowe, usługi księgowe, ale rozdawali także informacje o sklepach, portalach internetowych, a nawet premierach teatralnych.
Na ulotkarzy natknęły się tego dnia już wcześniej − gdy wysiadły z dziewiątki na rondzie Dmowskiego, gdzie Ewa chciała zajrzeć od jednego ze sklepów z butami. Tam też natarczywie wciskano im ulotki. Małgosia za każdym razem wciskała wzięte karteluszki do torby.
– Po co bierzesz? – spytała Ewa, demonstracyjnie wbijając ręce w kieszenie. – Przecież i tak to potem wyrzucisz?
– Głupio odmawiać, kiedy masz świadomość, że to ich praca i są rozliczani z każdej ulotki.
– A ty w ogóle je chcesz obejrzeć? Czy bierzesz je, bo głupio ci odmawiać? – indagowała Ewa.
– No… – Małgosia się zawahała. – W sumie nie chcę.
– No widzisz! A jednak je bierzesz… Zastanowiłaś się dlaczego?
Ale Małgosia nie zdążyła odpowiedzieć, bo weszły do sklepu. Jednak takich butów, o jakich Ewa marzyła, nie znalazły.
Później w kierunku Dworca Centralnego poszły, mijając Kinotekę, Muzeum Techniki i dworzec Warszawa Śródmieście. Gdy schodziły do przejścia podziemnego prowadzącego do Złotych Tarasów, Małgosia w końcu wyjaśniła:
– W sumie chyba dlatego, że to praca tych ludzi…
– O czym ty mówisz? – spytała Ewa wyrwana z zamyślenia. Całą drogę zastanawiała się, co kupić Michałowi.
– No, o tych ulotkach…
– Aha! Już zapomniałam. Ale ty wiesz, że masz prawo nie chcieć brać tych karteczek?
– No wiem.
– A tymczasem je bierzesz. Zastanowiłaś się dlaczego?
– Bo nie chcę robić tym ludziom przykrości…
– Ty musisz się nauczyć być asertywna – stwierdziła Ewa.
– A ty jesteś asertywna? – bardziej stwierdziła, niż spytała Małgosia, ale w jej głosie dało się wyczuć kpinę.
– O co ci chodzi?
– O Michała. Widać, że jak z nim jesteś, to strasznie się męczysz… wcale nie zachowujesz się asertywnie… – zaczęła Małgosia.
Nie zdążyła dodać już nic więcej. Akurat doszły do Złotych Tarasów, gdzie przed głównym wejściem też kłębił się tłum ulotkarzy. Rozmowę przerwał okrzyk. Znajomy głos wołał:
– Ewa!
Odwróciły się obie. Przed nimi stał Spytek i w garści ściskał plik ulotek.
– O matko! – Małgosia uśmiechnęła się na jego widok.
– Dorabiasz sobie? – spytała Ewa, ruchem głowy wskazując ulotki.
– Można tak powiedzieć, ale nie do końca – odparł, uśmiechając się tajemniczo. Pójdziecie na kawę? – spytał.
Ewa spojrzała pytająco na Małgosię.
– No… – zaczęła Małgosia, niepewnie patrząc koleżance w oczy. Czasu na zakupy nie miały zbyt dużo.
– Mam coś ciekawego dla was, a zwłaszcza dla ciebie – zwrócił się wyraźnie do Ewy. – Tylko… – zawahał się i spojrzał na nią jakoś dziwnie. – Swoją dziewczynę bym zawołał – dodał po chwili, nie spuszczając z niej wzroku. A potem wyjął z kieszeni komórkę i powiedział do słuchawki:
– Wpadnij do Coffee Heaven. Chyba nasz problem sam się rozwiązał.
Po chwili całą czwórką siedzieli w kawiarni. Dziewczyna Spytka okazała się przemiła. Miała na imię Ania, a rude, gęste, niezbyt długie włosy okalały piegowatą buzię z dołeczkami.
– Przyszłyście na zakupy? – spytała, gdy na stole stanęły cztery kubki kawy latte z cynamonem.
– Tak… – powiedziała Ewa. Chcę coś kupić dla rodziców, dla swojego chłopaka…
– Ja też – wtrąciła Małgosia.
– Pomysły macie?
– Ja mam – odparła Małgosia.
– A ja nie bardzo…
– Są fajne czapki… – zaczęła Ania, ale Ewa przerwała jej ze śmiechem.
– Czapkę na Gwiazdkę to nie, bo mi się kojarzy z kawałem.
– No, no? – zachęcał ją Spytek.
– Znasz, jak w pewnej rodzinie urodziła się główka?
– Główka?
– No, sama główka.
– Dawaj! – powiedziała Ania, a jej zielone oczy aż się zaiskrzyły z ciekawości.
– No i rosła sobie. I po osiemnastu latach, gdy nadeszła Wigilia, gdy zjadła już barszczyk z uszkami i przyszło do rozwijania prezentów, które leżały pod choinką, potoczyła się tam, rozwija paczkę i woła:
– Cholera! Znowu czapka!
Wszyscy ryknęli śmiechem, w końcu pierwszy odezwał się Spytek.
– Widzisz? – zwrócił się do Ani. – Mówiłem, że chyba znalazłem rozwiązanie naszego problemu.
Ewa spojrzała pytająco na oboje.
– Te ulotki, z którymi tu stoimy, to zaproszenie na występ naszego kabaretu – wyjaśnił Spytek i położył na stoliku karteczkę z napisem: „Zaproś kawalarę do domu. Gwarantowana uciecha na najwyższym poziomie”.
– Na razie jest nas dwoje, ale chcielibyśmy, by było nas więcej – dodała Ania.
– A ty świetnie opowiadasz kawały – powiedział Spytek.
Zapadło milczenie. Ewa patrzyła raz na Anię, raz na Spytka.
– To jest ta Ewa, o której mi mówiłeś?
– Tak – odparł Spytek i się zaśmiał. – Podkochiwałem się w niej. Dopóki nie poznałem ciebie – dodał i wziąwszy Anię za rękę, pocałował koniuszki jej palców. Zachichotała.
– Zgodzisz się? – spytała, patrząc na Ewę.
– Nie wiem, czy… – zaczęła, ale Spytek klepnął ją w ramię i powiedział z mocą:
– Musisz!
* * *
Wielokrotnie biła się z myślami. Powiedzieć czy nie powiedzieć Michałowi o Spytku i tym, że przyjęła jego propozycję? Spróbowała jeszcze w styczniu. Korzystając z nieobecności rodziców, siedzieli u niej w dużym pokoju przy stole nad biologią.
– Pamiętasz Spytka?
– Niestety, pamiętam debila – odparł Michał, nie odrywając się od podręcznika, w którym po raz setny czytał o mitozie i mejozie.
– Czemu niestety? Czemu debila?
– Ty już wiesz czemu! – odparł Michał z wyraźną niechęcią.
– No właśnie nie wiem. Tego właśnie nie mogę zrozumieć. Co ty masz do faceta, który nic ci nie zrobił?
– Podrywał cię! – powiedział Michał takim głosem, że Ewa parsknęła śmiechem.
– No i co z tego? – spytała, wyjmując mu z rąk podręcznik i przysuwając swoją twarz do jego twarzy.
Szybko pocałował ją w nos, po czym zaczął wyrzucać z siebie słowa pod adresem dawnego konkurenta:
– Nie ma prawa podrywać cię żaden Spytek. Żaden! Rozumiesz?
– To raczej jemu powinieneś powiedzieć. A poza tym nie podrywa!
– Jego szczęście! I nie chcę o nim więcej słyszeć – stwierdził Biały Michał. Teraz to on wyjął z rąk Ewy podręcznik od biologii. Objął ją ręką za szyję i zdecydowanym ruchem przyciągnął do siebie. – Za ile przyjdą starzy? – spytał, uśmiechając się szelmowsko. Ewa wiedziała, co znaczy ten uśmiech.
– Nieprędko.
Wstała z krzesła i siadła mu na kolanach. O Spytku nie było już mowy. Zresztą reakcja Michała zniechęciła Ewę do drążenia tematu.