KURSY (2)
– Zrobiłaś to złośliwie? – spytał Klaudię, gdy dogoniła go na przystanku przy Abrahama.
– Przecież wiesz, że urodziny mam w styczniu. Mam więc osiemnaście lat i już mogę.
– Nie wiem, kiedy masz urodziny, i nie interesuje mnie to – przerwał jej Michał.
– No… – zawahała się i jakby chcąc usprawiedliwić swoją obecność i na kursie, i na przystanku, dodała: – Przypadek…
– Dziwny ten przypadek – mruknął bardziej do siebie niż do niej.
– A co? Przeszkadza ci? – spytała, zalotnie przekrzywiając głowę, ale szybko spostrzegła, że na Michale już nie robi to wrażenia, bo wzruszając ramionami, odparł:
– Nie przeszkadza. Poradzę z tym sobie.
I odwrócił się do niej plecami. Klaudię zatkało. Autobus, na który oboje czekali, nadjechał po pięciu minutach. Spojrzała w stronę Michała. Nie ruszył się z miejsca. Czy czuł na sobie jej wzrok? Pewnie tak.
Nie będzie z nią wracał. Żadna siła nie zmusi go, by jechał z nią tym samym autobusem. To nie te czasy. Klaudia jednak najwyraźniej nie dawała za wygraną. Ona również nie wsiadła do autobusu. Na przystanku zostali więc we dwójkę. Michał nie wiedział, jak się zachować. Czuł, że ona zrobi wszystko, by wracali razem. Skoro nie wsiadła do tego autobusu, to znaczy, że poczeka na ten, do którego on wsiądzie. Nawet próbowała do niego podejść, choć on raz po raz odwracał się do niej plecami. Nie chciał z nią rozmawiać. Między nimi wszystko dawno i bezpowrotnie skończone, gadać też nie bardzo było o czym. Dlatego gdy na przystanku po przeciwnej stronie ulicy zatrzymał się autobus jadący w kierunku pętli na Gocławiu, Michał nie zawahał się ani chwili. Przebiegł Fieldorfa i w ostatnim momencie wskoczył do środka. Klaudia została na przystanku. Nie obdarował jej nawet jednym spojrzeniem. Niech nie ma złudzeń
* * *
– Mamo! Mamo! – Michał wpadł do domu jak po ogień. W końcu spotkanie z Klaudią to musi być jakiś znak. Może prawo jazdy to nie jest coś dla niego? Matka wysunęła głowę z kuchni, wycierając przy tym ręce w ścierkę.
– Co się stało? – spytała bezgłośnie.
– Błagam cię! Błagam… ja nie chcę… – Miał już powiedzieć, że nie chce tego prawa jazdy, ale kiedy spojrzał jej w oczy i przypomniał sobie, jak bardzo namawiała go na ten kurs, zmienił zdanie.
Machnął ręką, a potem rzucił kurtkę na wieszak i wpadł do swojego pokoju.
Po chwili na progu stanęła mama.
– No? – spytała.
Nie odpowiedział. Siadła obok i trąciła go w kolano, zachęcając do zwierzeń.
– Mama… ja błagam… ja bardzo… – dukał, szukając rozpaczliwie słów, jakimi mógłby jej to wszystko powiedzieć, a w końcu wydusił z siebie relację o Kindze, Klaudii i kursie.
– Chcesz zrezygnować? – spytała smutno. – A może… – Spojrzała na leżącą na jego biurku lustrzankę Nikona. – Marzyłeś o kursie fotograficznym. Zapisz się. Sfinansuję. Ale ja cię też błagam. Zaciśnij zęby i jakoś zdaj to prawo jazdy. Pomyśl, że ja tyle lat musiałam mijać się z twoim ojcem na korytarzach radia. I jakoś dałam radę. Ty też dasz. Bo o to, że poradzisz sobie i z kursami, i z maturą, jestem spokojna – powiedziała i podniósłszy się z łóżka, wyszła z pokoju.
Ale poradzenie sobie z problemem Klaudii na kursie prawa jazdy okazało się niełatwe. Na następnych wykładach z przepisów ruchu drogowego jakby złośliwie znów usiadła obok. Przesiadł się, gdy tylko zaczęła wieszać na krześle kurtkę. Na dodatek po wykładzie znów spotkali się na przystanku.
– Unikasz mnie.
– Unikam. Po prostu nie chcę mieć z tobą kontaktu. Nie wiem, jak dobitniej ci to powiedzieć.
– Uważasz, że można tak po prostu przejść nad tym wszystkim do porządku dziennego?
– Tak uważam. Poza tym ja przeszedłem i tobie też radzę – uciął, odwracając się do niej plecami.
– I więcej rozmawiać na ten temat nie chcesz?
– Nie chcę – burknął, nawet nie patrząc w jej stronę.
– A to czemu? – spytała zaczepnie, stając na wprost niego.
– Bo wszystko już dawno zostało powiedziane – odparł, biorąc ją za nadgarstki i przyciągając mocno do siebie. – I dlatego mówię ci dobitnie i to patrząc prosto w oczy: odczep się ode mnie raz na zawsze. – Przez zaciśnięte zęby cedził słowa, a sposób, w jaki to robił świadczył, że nie żartuje. Miał nadzieję, że Klaudia wreszcie zrozumie, że przebrała się miarka. Dlatego nie puścił jej rąk, gdy nadjechał autobus. Choć obojgu im pasował, żadne nie wsiadło do środka. Michał ciągnął: – Nie boję się ani ciebie, ani twoich zasranych, podejrzanych kumpli, którzy mnie wtedy pobili. Do czego zresztą sama się przyznałaś, gdy mi ostatnio groziłaś. Nie znam cię i nie chcę znać. Nie podchodź do mnie nigdy. Nie rozmawiaj ze mną. Zapomnij o mnie i o przeszłości, bo ja już dawno o tym wszystkim zapomniałem. Już nawet cię nie przepraszam za przeszłość. Jesteś namolna, a takich osób nie ma sensu przepraszać. – To powiedziawszy, puścił jej nadgarstki i odepchnął z całej siły.
Tym razem nie musiał przebiegać na drugą stronę ulicy i wracać do domu okrężną drogą. Klaudia, nie zważając na mróz, jak ogłuszona usiadła na ławce na przystanku. Po raz pierwszy pożałowała, że wtedy w szkole podsłuchała rozmowę Michała z Mateuszem, a potem w Autoszkole dopytywała się o listę uczestników kursu. Gdy nadjechało 111, nawet nie ruszyła się z miejsca. Do autobusu Michał wsiadł sam.
* * *
Michał przez chwilę mrużył oczy, próbując uświadomić sobie, o co Kindze chodzi, a potem… olśniło go.
– Słuchaj – zaczął, podchodząc do niej powoli. – O tym, gdzie znikam w weekendy, dowiesz się w kwietniu. To jest niespodzianka i nie psuj mi jej. A z tego, co wczoraj widziałaś, nie wyciągaj idiotycznych wniosków. O kursie prawa jazdy ci mówiłem. Ta kretynka też tam chodzi. Myślę, że po wczorajszym odczepi się na amen – powiedział, biorąc Kingę za rękę i całując w środek dłoni. – Nie pozwólmy, by psuła nam wszystko. Nie dawajmy jej satysfakcji. Naprawdę nie jest tego warta.
– To po co z nią byłeś?
– Nie pytaj, bo nie wiem. I nie chcę się nad tym zastanawiać. Nigdy!