TAJEMNICA (2)
Na wyprawę do Łosi namówił Marcina Maciek. Problemy kumpla paradoksalnie pomagały mu uporać się z własnymi. Oczywiście myślał o Małgosi, ale nie tak intensywnie jak wcześniej.
Nie chcieli do Łosi jechać autobusami. Maciek powiedział, że jego kumpel Michał niedawno zrobił prawo jazdy i ma jakieś auto. Marcin najpierw ani myślał się zgodzić. Nie znał tego Michała, jednak Maciek go przekonał:
– Stary! To jest facet, o którym mogę wiele różnych rzeczy powiedzieć, ale jako jedyny świetnie rozumie wszystkie sprawy typu rodzice−dzieci. Wychował się bez ojca.
Do Łosi ruszyli następnego dnia. Była niedziela. Marcin do plecaka zapakował ślubne zdjęcie ojca z Agnieszką. Czuł się trochę jak detektyw, ale wcale go to nie cieszyło. Wręcz przeciwnie, w nocy nie mógł zmrużyć oka. Na dodatek martwiło go, czy Marek poradzi sobie z remontem. Niby miał dobrać sobie do pomocy dwóch zaufanych kolegów z klasy. Ale czy będą malować, czy grać na komputerze – tego Marcin nie mógł wiedzieć.
– Pamiętaj! Bądź dorosły! – powiedział do młodszego brata, wychodząc rano.
Marek wzruszył ramionami i odparował:
– Wal się!
Wkurzony ruszył do łazienki kończyć malowanie. Koledzy jeszcze nie przyszli. Kuchnię skończyli wczoraj jeszcze z Maćkiem. Po informacji od policjantów nie chciało im się nawet wchodzić z farbami do sypialni.
– Chyba się porzygam – powiedział poprzedniego dnia Marek.
– Nie malujemy tego dla niej, tylko dla ojca – powiedział Marcin. Przecież teraz, jak to usłyszy, będzie w szoku. Niech ma chociaż jeden powód do radości.
– Myślisz, że się jej pozbędzie? – spytał Marek z nadzieją w głosie.
– Nie wiem – odparł Marcin, choć też miał taką nadzieję.
* * *
Łosie to było kilka chałup i las pełen domków letniskowych. Zajechali przed spożywczak. Michał mówił, że tu najlepiej się wszystkiego dowiedzieć. Weszli do sklepu. W środku było kilku chłopaków mniej więcej w ich wieku. Kupowali piwo. Marcin już chciał ich spytać o Toczyskich, ale powstrzymała go jedna myśl. A jeśli któryś z nich jest tym drugim synem Agnieszki?
– Chodźcie, chłopaki – powiedział Marcin i wyszli ze sklepu. Tylko Maciek przytomnie dla niepoznaki kupił butelkę coli.
– Czemu kazałeś nam stamtąd wyjść?
– Mam lepszy pomysł. Pojedźmy do sołtysa.
– Ale gdzie to jest?
– Nie wiem – odparł Marcin.
– A ja wiem – powiedział Maciek. – Sołtys ma zawsze na domu czerwoną tabliczkę. I to jest dobry pomysł.
Dom sołtysa stał po prawej stronie drogi prowadzącej do lasu. Wjechali na podwórko. Z domu wyszła kobieta i niezbyt przyjemnym tonem spytała:
– W jakiej sprawie?
– Dzień dobry – powiedział Marcin, wysiadając z samochodu. – Chcieliśmy porozmawiać z sołtysem.
– W jakiej sprawie?
– No… – Marcin się zawahał. – To osobista sprawa.
– Słucham.
– Pani jest sołtysem?
– Tak.
– Ale nie chciałbym rozmawiać na dworze.
– No przykro mi, ale trzech obcych do domu nie wpuszczę.
– Marcin idź sam – powiedział Maciek. – My spokojnie poczekamy. Tylko plecak weź…
– A co pan ma w plecaku? – zaniepokoiła się sołtys.
– Ramkę ze zdjęciem.
– Pan pokaże, że to tylko ramka – powiedziała, najwyraźniej nie dowierzając.
Marcin otworzył plecak. Oczom kobiety ukazało się ślubne zdjęcie ojca z Agnieszką. Twarz kobiety nagle się zmieniła. Spojrzała na całą trójkę i westchnąwszy, zmienionym tonem odparła:
– Wiem, o co chodzi. Chodźcie wszyscy, bo to potrwa.
I gestem zaprosiła chłopców do domu.
– Kasia! Zrób herbaty, mamy gości z Warszawy! – zawołała, zamykając za nimi drzwi.
– Teraz się pani nas nie boi? – spytał Maciek, jako jedyny z całej trójki uśmiechając się szeroko.
– Panie! Myśmy szukali państwa.
– Kolegi. – Maciek wskazał Marcina.
Nastąpiła szybka prezentacja. Marcin rwanymi zdaniami powiedział, że to on jest synem pana młodego, a to jego przyjaciele.
– Panie… – zaczęła sołtys, gdy na stół wjechała herbata i ciasteczka. – Myśmy państwa szukali, bo chcieliśmy ostrzec. Czuliśmy, że wy nic nie wiecie. Ta rodzina to zakała wsi. Ona się uspokoiła parę lat temu, jak jej rodzice umarli. Wcześniej to… panie! Puszczała się! Przecież ma dwóch synów. I sama nie wie z kim. Ci, których wskazała jako ojców, to się wyparli. Nawet do sądu ich podała, ale badania genetyczne za każdym razem wykluczały ojcostwo. Tu się wszyscy śmiali z niej, że była tak pijana, że nie wiedziała, komu dupy daje. Piła i w ciąży, i po urodzeniu tych dzieci. Aż… uspokoiła się, bo umarli rodzice. Najpierw ojciec. Od alkoholu miał wylew krwi do mózgu. Leżał w łóżku, a matka piła mu przed nosem wodę i tylko gadała: „Napiłbyś się, skurwysynu! Ale nie ma!”. Ale potem też umarła. I to Agnieszkę otrzeźwiło. Została sama z dorastającymi synami. Nawet porządną pracę znalazła. Ale na uratowanie synów było już za późno. Zaczęli dorastać, a czego się napatrzyli przez pierwsze lata, tym przesiąkli. O tym, że Agnieszka wychodzi za mąż, usłyszeliśmy nagle. Ten młodszy, co tu mieszka, powiedział nam, że matka zwalnia mu całą chałupę. Że będzie teraz jego. A ten starszy… to i tak w ciupie. Dwadzieścia pięć lat dostał.
– Ile?! – zapytał Michał. On jako jedyny nie znał ani Agnieszki, ani ojca Marcina, którego samego zresztą widział pierwszy raz w życiu.
– No mówię, że dwadzieścia pięć.
– Ale to chyba za morderstwo.
– A za cóż by innego! – Sołtys aż się obruszyła. – Panie! On tu miał różne wyroki. Poprawczak, grzywny były, areszty za bójki i tak dalej. Ale się wziął do okradania działek. Zresztą on żył z tych włamań. Ten młodszy to też podejrzewam, że żyje z tego. No ale starszy… Kamil to miał taką metodę, że włamywał się i po okradzeniu podpalał. Cwaniak. Powodował spięcie instalacji. A wie pan. Tu jest tak, że na domku letniskowym to korki są z reguły na zewnątrz. I on tam coś majstrował, powodował zwarcie i płonęła instalacja, a wraz z nią dom. Trudno było mu udowodnić. No i tak zrobił w jednym domu, że okradł i podpalił, ale traf chciał, że w domu ktoś był, ale spał. I obudził się. Kamil go po prostu zatłukł jak psa.
– Czym? – spytał Michał i po chwili pożałował pytania.
– A czy to ma jakieś znaczenie? – spytała sołtysowa. – Walił Bogu ducha winnego człowieka po głowie i całym ciele, czym popadło. Połamał mu ręce i nogi. I jakby było mało, ogłuszonego i zmasakrowanego zostawił w tym domu, a potem dom podpalił. Dali mu te dwadzieścia pięć lat, bo prokuratura uznała, że bił, żeby zabić, a podpalając dom, wiedział, że tam ktoś leży. Ten ktoś, gdy chłopak podpalał dom, jeszcze żył. Choć najpierw ogłuszony, to potem się ocknął. Miał połamane nogi i ręce, więc nie mógł się wydostać. Płonął żywcem. Gdyby była kara śmierci, toby pewnie ją dostał. I wpadł. Bo on kradł z kumplem. Z takim Wieśkiem. I Wiesiek się tego morderstwa przestraszył. Uciekł i sam na niego doniósł policjantom. Wyrok dostał niski. Tylko za kradzież. Innych włamań i podpaleń im nie udowodniono. A potem się stąd wyprowadził, bo ten młodszy syn, ten Karolek, to groził Wieśkowi. Gdzie Wiesiek mieszka, to nikt nie wie i lepiej, żeby nie wiedział, bo teraz Kamil uciekł z więzienia. Policja tu była i go szukała – dodała sołtys, ściszając głos. – On pewnie szuka tego Wieśka.
– Policja była i u nas – powiedział Marcin.
– A! I stąd się państwo dowiedzieli.
– Tak – odparł Marcin.
I wyrzucił z siebie, że Agnieszka nigdy nie chciała ich tu zaprosić. Że ojciec odwoził ją tylko na skraj wsi, bo jak mówił, ona nie chce plotek, bo tu ludzie zacofani i fakt, że mężczyzna po nocy odwozi ją do domu, zszargałby jej opinię.
– On tu nie przyjedzie! – zapewniła sołtysowa. – Tu ludzie na niego cięci. A i brat mu nie pomoże, bo będzie musiał dzielić się domem, a tego nie chce. Wiem, że Agnieszka zrobiła zapis tylko na młodszego syna. Jakoś na dniach ma przepisywać na niego cały dom. Jeśli Kamil zna wasz adres, to wam się zwali na głowę.
Z Łosi wracali w milczeniu. Dopiero w Radzyminie pierwszy odezwał się Michał.
– Powiem tak. Ojciec powinien natychmiast unieważnić małżeństwo, a ją wymeldować.
– Tak.
Tylko jak mu powiedzieć to wszystko, co wiemy? – spytał Marcin.
– Normalnie – odparł Michał.
– Ty nie znasz mojego ojca. – Marcin ciężko westchnął.
– Ja w ogóle nie znam ojców.
Michał wzruszył ramionami i dalej aż do samej Warszawy w samochodzie panowała zupełna cisza.
* * *
Marcin długo zastanawiał się, jak to wszystko powiedzieć ojcu. Czy czekać do jego powrotu, czy dzwonić teraz? Wybrał jednak to drugie. Maciek go namówił.
– Powiedz mu teraz i poproś, żeby natychmiast wracał, ale ją tam zostawił. A gdzie oni są w tej podróży poślubnej?
– W Słowacji. W jakimś uzdrowisku termalnym.
Wieczorem wziął głęboki oddech i już miał zadzwonić do ojca, ale zmienił zdanie. Wysłał esemesa: Wyjdź z pokoju i zadzwoń do mnie tak, by Agnieszki nie było w pobliżu. Ona nie może dowiedzieć się o tym telefonie. Pilne!.
Długo czekał, zanim ojciec zadzwonił. O tym, co się stało, powiedział w skrócie. Na reakcję nie trzeba było długo czekać. Co najdziwniejsze, ojciec był niezwykle spokojny.
– Słuchaj… – odparł. – Wracam natychmiast. Powiem jej, że jadę zatankować.
– Ale jest już ciemno. Noc.
– I bardzo dobrze. Przed świtem dojadę, a ona zacznie mnie szukać dopiero rano. Ja jutro z miejsca popędzę do sądu i do administracji przede wszystkim ją wymeldować. Nie dzwoń do mnie, bo ja dla niepoznaki zostawię w pokoju swój telefon. Jak przekroczę granicę, może uda mi się kupić na stacji benzynowej telefon na kartę prepaidową. Wtedy zadzwonię do ciebie. Ten numer zastrzegę.
– Tylko wykasuj mojego esemesa i listę ostatnich połączeń, bo się zorientuje.
Świtało, gdy Marcin usłyszał w drzwiach przekręcany klucz.
– Marek śpi? – spytał ojciec, wchodząc do mieszkania.
– Śpi.
– Ile on wie?
– Wie, że ona ma dwóch synów. Reszty mu oszczędziłem.
– I dobrze. Nie mów więcej. Chciała tajemnicy, będzie miała tajemnicę. Zdrzemnę się dwie godziny i wstanę pędzić do urzędów. Obudź mnie, jak będziesz szedł do szkoły.
– Tato… Nie skończyliśmy jeszcze malowania…
– Chrzanić to! – mruknął ojciec i ruszył w kierunku sypialni.
W drzwiach zatrzymał go głos Marcina:
– Tato, to co teraz będzie?