SZCZĘKA (2)
Adoptowanie Drgacza, wbrew nadziejom Kingi, nie sprawiło, że Michał rzadziej odwiedzał Stodulskiego. Stało się wręcz odwrotnie. Najpierw kilka razy zawiózł staruszka z Drgaczem do weterynarza. Ten za pierwszym razem zbadał psiaka i stwierdził, że to… golden retriever i to prawdopodobnie rasowy.
– Czemu więc ktoś go wyrzucił? – spytał Stodulski.
– A kto to może wiedzieć? – odparł weterynarz i zalecił odrobaczenie, a przede wszystkim zaszczepienie zwierzęcia.
Za drugim razem przepisał witaminy. Potem jeszcze zaaplikował preparat na kleszcze. Pies rósł jak na drożdżach. Nadal jednak był prawdziwym drgaczem. Nie bał się tylko Stodulskiego i… Michała. I właśnie tę strachliwość psa Michał podawał jako pretekst do częstych odwiedzin u Stodulskiego.
– Pies musi mnie polubić i się mnie nie bać – wyjaśniał Kindze, kiedy jeszcze jesienią spacerowali z Drgaczem we dwójkę po parku Skaryszewskim. Stodulski był wtedy w szpitalu na kilkudniowych badaniach.
– Jak tak dalej pójdzie, to i sylwestra spędzisz z Drgaczem – oznajmiła Kinga z przekąsem.
Michał spojrzał na nią z politowaniem.
– Bez przesady.
Jednak od wakacji jego więź zarówno z psem, jak i ze starszym panem zacisnęła się jeszcze bardziej. Sam Drgacz trafił zresztą do Michała dwa razy. Pierwszy raz jesienią. Psa wziął wtedy tylko na dwa dni, bo tyle trwały badania Stodulskiego w szpitalu. Drugi raz wziął Drgacza do domu na początku marca, gdy staruszek musiał pojechać na dwa tygodnie do sanatorium. Mama Michała, która nigdy nie zgodziła się na psa w domu, kiedy syn był mały, na widok Drgacza nawet nie zaprotestowała. Wprawdzie z psem porozumiewała się gestami, bo ilekroć chciała powiedzieć mu „siad” albo „leżeć”, sięgając po laryngofon, tylekroć pies szczekał bez opamiętania, ale Michał zauważył, że mimo tych niedogodności polubiła go.
Musiał jednak przyznać, że… Drgacz mocno dawał się we znaki. Rosnący jak na drożdżach szczeniak w chwilach aktywności gryzł i demolował niemal wszystko. Pan Stodulski był nim jednak zachwycony. Minimum raz dziennie, jeśli oczywiście pogoda pozwalała, szedł z nim spacerem z Lwowskiej na Pole Mokotowskie. Tam rzucał mu piłkę. Gdy wracali, po dwóch godzinach pies nie mniej zmęczony niż jego pan padał tuż obok niego na kanapie.
Michał nie miał niestety aż tyle czasu na codzienne spacery, zaopatrzył więc Drgacza w dużą liczbę kości, gryzaków i zabawek. Wszystko po to, by móc spokojnie chodzić na uczelnię i na ten czas nie zostawiać matki z kłopotami. Rzeczywiście udawało się. Matka pisała swoje tłumaczenia, a po powrocie Michał nie znajdował w mieszkaniu jakichś wielkich zniszczeń. Ot… obgryzione stare kapcie lub podziurawiona plastikowa butelka ukradziona z kuchennego śmietnika.
O ile jednak pierwsze rozstanie Drgacza ze Stodulskim trwało krótko, o tyle drugie, dwutygodniowe, okazało się dość stresujące. Pies przyzwyczajony do długich spacerów był ewidentnie ich spragniony. Gdy Michał w sobotnie południe odebrał staruszka z dworca i odwiózł do domu, gdzie już czekał na niego Drgacz, powitaniom niemalże nie było końca. Pies tak się ucieszył na widok swojego pana, że niemal przewrócił Stodulskiego. Na dodatek nasiusiał na podłogę w przedpokoju. A gdy staruszek siadł na kanapie, pies natychmiast wskoczył mu na kolana i rzucił się do wylizywania twarzy z takim namaszczeniem i precyzją, że Michał Stodulski odrywając psi pysk od prawego oka stwierdził żartobliwie:
– Dobrze, że nie jestem kobietą, bo nie miałbym już makijażu.
Drgacz, jakby na potwierdzenie tych słów, natychmiast przyssał się do lewego oka.
Michał pożegnał się ze starszym panem, mówiąc mu na odchodne, że w lodówce ma zakupy na weekend. Pies nawet nie zwrócił na Michała uwagi.
Z mieszkania przy Lwowskiej, w którym skomlące z radości zwierzę po raz kolejny siusiało na podłogę na widok Stodulskiego, wyszedł niezatrzymywany. Trochę było mu przykro, że pies go nie żegna, ale z drugiej strony radość staruszka i psa rozbrajały. Zresztą… czy Drgacz nie stał się jego psem tylko na chwilę? Tylko w zastępstwie?
„Ciekawe, jaką niespodziankę ma Kinga” – pomyślał, wsiadając do samochodu i ruszając w kierunku domu. Wieczorem miał u niej być. Prosiła, by ubrał się odświętnie, bo niespodzianka, jak powiedziała, „wymaga specjalnej oprawy”.
* * *
– Jaka to okazja? – spytał, widząc elegancko nakryty stół, zapalone świece i Kingę ubraną bardziej szykownie, niż się spodziewał. Miała starannie upięte włosy, elegancką sukienkę, dyskretny makijaż, na szyi gustowny wisiorek. Niemniej eleganccy byli jej rodzice, a nawet brat, który na widok Michała niepotrafiącego ukryć zachwytu nad wyglądem Kingi, powiedział:
– To, co za moment usłyszysz, raczej cię, chłopie, załamie…
Ale nie zdążył nic więcej powiedzieć, bo w tym momencie odezwał się telefon Michała, który spojrzawszy na wyświetlacz, powiedział:
– Przepraszam, ale muszę odebrać, bo to dzwoni taki starszy człowiek…
Kinga zrobiła niezadowoloną minę, gdy Michał podnosił aparat do ucha.
– Siadajmy – powiedziała, krzywiąc się. – I jedzmy… – dodała teatralnym głosem. Ale… ani Kuba, ani rodzice nie posłuchali. Wszyscy patrzyli na Michała, który podniesionym głosem rozmawiał przez telefon.
– Co się stało? Nic nie rozumiem! – przez chwilę krzyczał do słuchawki, ale szybko stwierdził, że rozmówca się rozłączył i zaniepokojony spojrzał na Kingę. Już po minie widział, że jest zła.
– Stodulski. – Jej głos zdradzał niezadowolenie, a wypowiedziane przez nią nazwisko było bardziej stwierdzeniem niż pytaniem.
– Kto to jest Stodulski? – spytał ojciec Kingi.
– Staruszek, którym Michał nadmiernie się opiekuje – powiedziała Kinga wyraźnie zła. Ta jej złość rozbawiła Kubę. Starszy brat ryknął niepohamowanym wprost śmiechem.
– Kinia jest zazdrosna o staruszka!
Rodzice próbowali uspokoić wiecznie kłócące się rodzeństwo, a Michał wysyłał esemesa do Stodulskiego: „Co się stało?”. Odpowiedź przyszła po kilku sekundach i brzmiała… „Nie mam zębów”. Michał przeczytał ją na głos, bo miał wrażenie, że źle widzi.
Kuba parsknął śmiechem.
– Nie masz zębów? – spytał, rechocząc jak wariat.
– To esemes od Stodulskiego – odparł Michał i pokazał Kubie wyświetlacz telefonu, co spowodowało u niego jeszcze większą wesołość. – I pomyśleć, że kiedyś miałem cię za dorosłego.
– Prawda? – odezwała się milcząca dotąd mama Kingi i Kuby. – Ma głupie pomysły, do tej pory nie pracuje, buja się od uczelni do uczelni i niczego nie kończy… Nie to co Kingusia i jeszcze teraz… to wyróżnienie…
– Yhm… – mruknął Michał bardziej skupiony na esemesie od starszego pana niż słowach pani Krosnowskiej. – Nie wiem, co odpisać?
– A zadzwonić? – spytał pan Krosnowski.
– Ale dopiero co on do mnie dzwonił i tak bełkotał… Nie wiem, czy nie trzeba do niego pojechać.
– Bo ci napisał, że nie ma zębów? – Kinga była wyraźnie zła.
Michał spojrzał na nią roztargnionym wzrokiem. Martwił się o starszego pana. Ten jego bełkot w słuchawce był niepokojący.
– Dawaj ten telefon – powiedział Kuba i bezceremonialnie wyjął Michałowi aparat z ręki.
Zanim zdążył zaprotestować, Kuba wysłał esemes. Zawierał wprawdzie tylko znak zapytania, ale napisany aż trzy razy. Odpowiedź przyszła natychmiast i swoją treścią zwaliła z nóg niemal wszystkich. „Drgacz zjadł moją szczękę”. Kuba przeczytał ją na głos i zachichotał.
– Kto to jest Drgacz? I jak to zjadł mu szczękę? – zaniepokoił się pan Krosnowski. A nie mniej zaniepokojona pani Krosnowska z miejsca spytała:
– Ile lat ma ten staruszek? Czy on ma coś z głową, przecież gdyby ktoś mu zjadł szczękę, to…
– To co? – Kuba się zaśmiał.
– Drgacz to pies – mruknęła Kinga.
– Pies? Ufff… – Pan Krosnowski westchnął z wyraźną ulgą. – To pewnie chodzi o to, że zjadł mu sztuczną szczękę.
I w tym momencie, jakby dla potwierdzenia tych słów, do Michała przyszedł jeszcze jednego esemesa, który jeszcze bardziej rozbawił Kubę. Dławiąc się i krztusząc ze śmiechu, przeczytał na głos:
− Chyba mu te zęby zaszkodziły, bo rzyga.
– A nie mówiłem! – Ojciec Kingi spojrzał po zebranych z niekłamanym wyrazem triumfu na twarzy.
– O Boże! – jęknął Michał i zabrawszy telefon z rąk Kuby, podniósł się od stołu. Ta scena wydała mu się idiotyczna.
– Muszę jechać – powiedział, patrząc na wszystkich. – Przepraszam. On poza mną nie ma nikogo.
– Teraz nie ma też szczęki – mruknął Kuba i chciał coś jeszcze dodać, ale oboje rodzice niemal równocześnie kopnęli go pod stołem.
– Kinga… ja wrócę, jak tylko… – zaczął Michał.
– Jedź! – Kinga wzruszyła ramionami i dodała: – A tak à propos szczęki to mam ci do powiedzenia coś takiego, że tobie szczęka opadnie na podłogę, ale ponieważ już została zjedzona…
– Kinga! – W głosie Michała brzmiała i prośba, i nagana.
– No jedź! – powiedziała, ruchem dłoni pokazując drzwi.
– Ale gniewasz się?
– No wiesz! Trochę inaczej wyobrażałam sobie wieczór, kiedy powiem ci, że… że… że… – Kinga zawahała się, ale nagle jej wzrok podchwycił spojrzenie Kuby, który mrugnął do niej, jakby chciał powiedzieć „no mów!”, więc dokończyła, wyrzucając z siebie: – Dostałam stypendium zagraniczne i w październiku jadę na rok do Hamburga! Rozumiesz? Michał stał przy stole jak wmurowany. To, co powiedziała Kinga, sprawiło, że poczuł, jak traci i pewność siebie, i poczucie bezpieczeństwa. Od dawna zastanawiał się, czy to, co ich łączy, to z jej strony miłość, czy może już tylko przyzwyczajenie.
Swoich uczuć był pewien. Sukces Kingi go cieszył, ale bolało, że nie umiała zrozumieć jego więzi ze Stodulskim. I stał tak rozdarty między miłością a… obowiązkiem, który spadł na niego, a który nie tylko przyjął, lecz także wypełniał z zapałem. Stodulski dawał mu to, czego Michał nigdy nie miał. Ojca i dziadka w jednej osobie. Teraz patrzył na Kingę i nie mógł ukryć, jak jest mu przykro, że dziewczyna, którą kocha, nie chce tego zrozumieć. Może jednak nie są stworzeni dla siebie? Jej wyznanie o wyjeździe sprawiło, że szczęka rzeczywiście mu opadła.
– Kinguś! Gdybyś powiedziała, przyniósłbym jakiś prezent z tej okazji… – zaczął, miotając się między drzwiami a stołem. – A tak… na dodatek teraz… naprawdę… ty wiesz, jak jest. Ja muszę lecieć. Przecież jak on o tej porze pojedzie do weterynarza? Gniewasz się? – powtórzył pytanie.
– Nie gniewa – odparła za Kingę jej mama, posyłając córce mordercze spojrzenie.
– To pojedź ze mną… – zaproponował, myśląc, że dziewczyna odmówi, ale… Kinga tak jak siedziała, tak nagle wstała od stołu.
– Masz rację. Jadę. W końcu za kilka miesięcy będziemy od siebie tak daleko i będziemy widzieć się tak rzadko, że trzeba korzystać z każdej chwili.
– Teraz dopiero mi szczęka opadła – ucieszył się Michał i nie zważając na obecność rodziców i Kuby, pocałował ją.
– A tak się bałaś, co Michał na to powie… – dobiegł oboje głos ojca Kingi.
– Wy lepiej jedźcie! Trzeba pomóc i psu, i temu panu, w końcu nie wiem, jak on będzie jadł bez szczęki.
* * *
Gdy po dwóch godzinach wrócili do Kingi do domu, ani rodzice, ani Kuba nie siedzieli już przy stole, ale… przyszli do niego na chwilę. Na toast.
– I co z psem? – spytał Kuba. – Zdechł od szczęki?
– Raczej co z człowiekiem? – powiedział pan Krosnowski i popatrzył na pierworodnego z politowaniem. – Czy ty kiedyś dorośniesz?
– Z psem jest w porządku. A pana Stodulskiego zawiozłem do całodobowego stomatologa. Mają mu pobrać wyciski i w tempie ekspresowym zrobić nową szczękę.
– Ale jak do tego doszło? – spytała pani Krosnowska.
– Po spacerze Stodulski położył się spać – zaczął wyjaśnienia Michał, a Kinga dokończyła:
– Szczękę położył na szafce nocnej, a Drgacz jest coraz większy…
– Zrzucił? Czy sama opadła na podłogę? – spytał Kuba i kolejny raz zachichotał.
I Kinga, i Michał spojrzeli na siebie. W ich oczach widać było politowanie dla faceta, który od dawna powinien zachowywać się dorośle. A więc jednak… rozumieli się bez słów.