×

Nós usamos os cookies para ajudar a melhorar o LingQ. Ao visitar o site, você concorda com a nossa política de cookies.


image

Licencja na dorosłość - Małgorzata Karolina Piekarska, SZCZĘKA (2)

SZCZĘKA (2)

Adoptowanie Drgacza, wbrew nadziejom Kingi, nie sprawiło, że Michał rzadziej odwiedzał Stodulskiego. Stało się wręcz odwrotnie. Najpierw kilka razy zawiózł staruszka z Drgaczem do weterynarza. Ten za pierwszym razem zbadał psiaka i stwierdził, że to… golden retriever i to prawdopodobnie rasowy.

– Czemu więc ktoś go wyrzucił? – spytał Stodulski.

– A kto to może wiedzieć? – odparł weterynarz i zalecił odrobaczenie, a przede wszystkim zaszczepienie zwierzęcia.

Za drugim razem przepisał witaminy. Potem jeszcze zaaplikował preparat na kleszcze. Pies rósł jak na drożdżach. Nadal jednak był prawdziwym drgaczem. Nie bał się tylko Stodulskiego i… Michała. I właśnie tę strachliwość psa Michał podawał jako pretekst do częstych odwiedzin u Stodulskiego.

– Pies musi mnie polubić i się mnie nie bać – wyjaśniał Kindze, kiedy jeszcze jesienią spacerowali z Drgaczem we dwójkę po parku Skaryszewskim. Stodulski był wtedy w szpitalu na kilkudniowych badaniach.

– Jak tak dalej pójdzie, to i sylwestra spędzisz z Drgaczem – oznajmiła Kinga z przekąsem.

Michał spojrzał na nią z politowaniem.

– Bez przesady.

Jednak od wakacji jego więź zarówno z psem, jak i ze starszym panem zacisnęła się jeszcze bardziej. Sam Drgacz trafił zresztą do Michała dwa razy. Pierwszy raz jesienią. Psa wziął wtedy tylko na dwa dni, bo tyle trwały badania Stodulskiego w szpitalu. Drugi raz wziął Drgacza do domu na początku marca, gdy staruszek musiał pojechać na dwa tygodnie do sanatorium. Mama Michała, która nigdy nie zgodziła się na psa w domu, kiedy syn był mały, na widok Drgacza nawet nie zaprotestowała. Wprawdzie z psem porozumiewała się gestami, bo ilekroć chciała powiedzieć mu „siad” albo „leżeć”, sięgając po laryngofon, tylekroć pies szczekał bez opamiętania, ale Michał zauważył, że mimo tych niedogodności polubiła go.

Musiał jednak przyznać, że… Drgacz mocno dawał się we znaki. Rosnący jak na drożdżach szczeniak w chwilach aktywności gryzł i demolował niemal wszystko. Pan Stodulski był nim jednak zachwycony. Minimum raz dziennie, jeśli oczywiście pogoda pozwalała, szedł z nim spacerem z Lwowskiej na Pole Mokotowskie. Tam rzucał mu piłkę. Gdy wracali, po dwóch godzinach pies nie mniej zmęczony niż jego pan padał tuż obok niego na kanapie.

Michał nie miał niestety aż tyle czasu na codzienne spacery, zaopatrzył więc Drgacza w dużą liczbę kości, gryzaków i zabawek. Wszystko po to, by móc spokojnie chodzić na uczelnię i na ten czas nie zostawiać matki z kłopotami. Rzeczywiście udawało się. Matka pisała swoje tłumaczenia, a po powrocie Michał nie znajdował w mieszkaniu jakichś wielkich zniszczeń. Ot… obgryzione stare kapcie lub podziurawiona plastikowa butelka ukradziona z kuchennego śmietnika.

O ile jednak pierwsze rozstanie Drgacza ze Stodulskim trwało krótko, o tyle drugie, dwutygodniowe, okazało się dość stresujące. Pies przyzwyczajony do długich spacerów był ewidentnie ich spragniony. Gdy Michał w sobotnie południe odebrał staruszka z dworca i odwiózł do domu, gdzie już czekał na niego Drgacz, powitaniom niemalże nie było końca. Pies tak się ucieszył na widok swojego pana, że niemal przewrócił Stodulskiego. Na dodatek nasiusiał na podłogę w przedpokoju. A gdy staruszek siadł na kanapie, pies natychmiast wskoczył mu na kolana i rzucił się do wylizywania twarzy z takim namaszczeniem i precyzją, że Michał Stodulski odrywając psi pysk od prawego oka stwierdził żartobliwie:

– Dobrze, że nie jestem kobietą, bo nie miałbym już makijażu.

Drgacz, jakby na potwierdzenie tych słów, natychmiast przyssał się do lewego oka.

Michał pożegnał się ze starszym panem, mówiąc mu na odchodne, że w lodówce ma zakupy na weekend. Pies nawet nie zwrócił na Michała uwagi.

Z mieszkania przy Lwowskiej, w którym skomlące z radości zwierzę po raz kolejny siusiało na podłogę na widok Stodulskiego, wyszedł niezatrzymywany. Trochę było mu przykro, że pies go nie żegna, ale z drugiej strony radość staruszka i psa rozbrajały. Zresztą… czy Drgacz nie stał się jego psem tylko na chwilę? Tylko w zastępstwie?

„Ciekawe, jaką niespodziankę ma Kinga” – pomyślał, wsiadając do samochodu i ruszając w kierunku domu. Wieczorem miał u niej być. Prosiła, by ubrał się odświętnie, bo niespodzianka, jak powiedziała, „wymaga specjalnej oprawy”.

* * *

– Jaka to okazja? – spytał, widząc elegancko nakryty stół, zapalone świece i Kingę ubraną bardziej szykownie, niż się spodziewał. Miała starannie upięte włosy, elegancką sukienkę, dyskretny makijaż, na szyi gustowny wisiorek. Niemniej eleganccy byli jej rodzice, a nawet brat, który na widok Michała niepotrafiącego ukryć zachwytu nad wyglądem Kingi, powiedział:

– To, co za moment usłyszysz, raczej cię, chłopie, załamie…

Ale nie zdążył nic więcej powiedzieć, bo w tym momencie odezwał się telefon Michała, który spojrzawszy na wyświetlacz, powiedział:

– Przepraszam, ale muszę odebrać, bo to dzwoni taki starszy człowiek…

Kinga zrobiła niezadowoloną minę, gdy Michał podnosił aparat do ucha.

– Siadajmy – powiedziała, krzywiąc się. – I jedzmy… – dodała teatralnym głosem. Ale… ani Kuba, ani rodzice nie posłuchali. Wszyscy patrzyli na Michała, który podniesionym głosem rozmawiał przez telefon.

– Co się stało? Nic nie rozumiem! – przez chwilę krzyczał do słuchawki, ale szybko stwierdził, że rozmówca się rozłączył i zaniepokojony spojrzał na Kingę. Już po minie widział, że jest zła.

– Stodulski. – Jej głos zdradzał niezadowolenie, a wypowiedziane przez nią nazwisko było bardziej stwierdzeniem niż pytaniem.

– Kto to jest Stodulski? – spytał ojciec Kingi.

– Staruszek, którym Michał nadmiernie się opiekuje – powiedziała Kinga wyraźnie zła. Ta jej złość rozbawiła Kubę. Starszy brat ryknął niepohamowanym wprost śmiechem.

– Kinia jest zazdrosna o staruszka!

Rodzice próbowali uspokoić wiecznie kłócące się rodzeństwo, a Michał wysyłał esemesa do Stodulskiego: „Co się stało?”. Odpowiedź przyszła po kilku sekundach i brzmiała… „Nie mam zębów”. Michał przeczytał ją na głos, bo miał wrażenie, że źle widzi.

Kuba parsknął śmiechem.

– Nie masz zębów? – spytał, rechocząc jak wariat.

– To esemes od Stodulskiego – odparł Michał i pokazał Kubie wyświetlacz telefonu, co spowodowało u niego jeszcze większą wesołość. – I pomyśleć, że kiedyś miałem cię za dorosłego.

– Prawda? – odezwała się milcząca dotąd mama Kingi i Kuby. – Ma głupie pomysły, do tej pory nie pracuje, buja się od uczelni do uczelni i niczego nie kończy… Nie to co Kingusia i jeszcze teraz… to wyróżnienie…

– Yhm… – mruknął Michał bardziej skupiony na esemesie od starszego pana niż słowach pani Krosnowskiej. – Nie wiem, co odpisać?

– A zadzwonić? – spytał pan Krosnowski.

– Ale dopiero co on do mnie dzwonił i tak bełkotał… Nie wiem, czy nie trzeba do niego pojechać.

– Bo ci napisał, że nie ma zębów? – Kinga była wyraźnie zła.

Michał spojrzał na nią roztargnionym wzrokiem. Martwił się o starszego pana. Ten jego bełkot w słuchawce był niepokojący.

– Dawaj ten telefon – powiedział Kuba i bezceremonialnie wyjął Michałowi aparat z ręki.

Zanim zdążył zaprotestować, Kuba wysłał esemes. Zawierał wprawdzie tylko znak zapytania, ale napisany aż trzy razy. Odpowiedź przyszła natychmiast i swoją treścią zwaliła z nóg niemal wszystkich. „Drgacz zjadł moją szczękę”. Kuba przeczytał ją na głos i zachichotał.

– Kto to jest Drgacz? I jak to zjadł mu szczękę? – zaniepokoił się pan Krosnowski. A nie mniej zaniepokojona pani Krosnowska z miejsca spytała:

– Ile lat ma ten staruszek? Czy on ma coś z głową, przecież gdyby ktoś mu zjadł szczękę, to…

– To co? – Kuba się zaśmiał.

– Drgacz to pies – mruknęła Kinga.

– Pies? Ufff… – Pan Krosnowski westchnął z wyraźną ulgą. – To pewnie chodzi o to, że zjadł mu sztuczną szczękę.

I w tym momencie, jakby dla potwierdzenia tych słów, do Michała przyszedł jeszcze jednego esemesa, który jeszcze bardziej rozbawił Kubę. Dławiąc się i krztusząc ze śmiechu, przeczytał na głos:

− Chyba mu te zęby zaszkodziły, bo rzyga.

– A nie mówiłem! – Ojciec Kingi spojrzał po zebranych z niekłamanym wyrazem triumfu na twarzy.

– O Boże! – jęknął Michał i zabrawszy telefon z rąk Kuby, podniósł się od stołu. Ta scena wydała mu się idiotyczna.

– Muszę jechać – powiedział, patrząc na wszystkich. – Przepraszam. On poza mną nie ma nikogo.

– Teraz nie ma też szczęki – mruknął Kuba i chciał coś jeszcze dodać, ale oboje rodzice niemal równocześnie kopnęli go pod stołem.

– Kinga… ja wrócę, jak tylko… – zaczął Michał.

– Jedź! – Kinga wzruszyła ramionami i dodała: – A tak à propos szczęki to mam ci do powiedzenia coś takiego, że tobie szczęka opadnie na podłogę, ale ponieważ już została zjedzona…

– Kinga! – W głosie Michała brzmiała i prośba, i nagana.

– No jedź! – powiedziała, ruchem dłoni pokazując drzwi.

– Ale gniewasz się?

– No wiesz! Trochę inaczej wyobrażałam sobie wieczór, kiedy powiem ci, że… że… że… – Kinga zawahała się, ale nagle jej wzrok podchwycił spojrzenie Kuby, który mrugnął do niej, jakby chciał powiedzieć „no mów!”, więc dokończyła, wyrzucając z siebie: – Dostałam stypendium zagraniczne i w październiku jadę na rok do Hamburga! Rozumiesz? Michał stał przy stole jak wmurowany. To, co powiedziała Kinga, sprawiło, że poczuł, jak traci i pewność siebie, i poczucie bezpieczeństwa. Od dawna zastanawiał się, czy to, co ich łączy, to z jej strony miłość, czy może już tylko przyzwyczajenie.

Swoich uczuć był pewien. Sukces Kingi go cieszył, ale bolało, że nie umiała zrozumieć jego więzi ze Stodulskim. I stał tak rozdarty między miłością a… obowiązkiem, który spadł na niego, a który nie tylko przyjął, lecz także wypełniał z zapałem. Stodulski dawał mu to, czego Michał nigdy nie miał. Ojca i dziadka w jednej osobie. Teraz patrzył na Kingę i nie mógł ukryć, jak jest mu przykro, że dziewczyna, którą kocha, nie chce tego zrozumieć. Może jednak nie są stworzeni dla siebie? Jej wyznanie o wyjeździe sprawiło, że szczęka rzeczywiście mu opadła.

– Kinguś! Gdybyś powiedziała, przyniósłbym jakiś prezent z tej okazji… – zaczął, miotając się między drzwiami a stołem. – A tak… na dodatek teraz… naprawdę… ty wiesz, jak jest. Ja muszę lecieć. Przecież jak on o tej porze pojedzie do weterynarza? Gniewasz się? – powtórzył pytanie.

– Nie gniewa – odparła za Kingę jej mama, posyłając córce mordercze spojrzenie.

– To pojedź ze mną… – zaproponował, myśląc, że dziewczyna odmówi, ale… Kinga tak jak siedziała, tak nagle wstała od stołu.

– Masz rację. Jadę. W końcu za kilka miesięcy będziemy od siebie tak daleko i będziemy widzieć się tak rzadko, że trzeba korzystać z każdej chwili.

– Teraz dopiero mi szczęka opadła – ucieszył się Michał i nie zważając na obecność rodziców i Kuby, pocałował ją.

– A tak się bałaś, co Michał na to powie… – dobiegł oboje głos ojca Kingi.

– Wy lepiej jedźcie! Trzeba pomóc i psu, i temu panu, w końcu nie wiem, jak on będzie jadł bez szczęki.

* * *

Gdy po dwóch godzinach wrócili do Kingi do domu, ani rodzice, ani Kuba nie siedzieli już przy stole, ale… przyszli do niego na chwilę. Na toast.

– I co z psem? – spytał Kuba. – Zdechł od szczęki?

– Raczej co z człowiekiem? – powiedział pan Krosnowski i popatrzył na pierworodnego z politowaniem. – Czy ty kiedyś dorośniesz?

– Z psem jest w porządku. A pana Stodulskiego zawiozłem do całodobowego stomatologa. Mają mu pobrać wyciski i w tempie ekspresowym zrobić nową szczękę.

– Ale jak do tego doszło? – spytała pani Krosnowska.

– Po spacerze Stodulski położył się spać – zaczął wyjaśnienia Michał, a Kinga dokończyła:

– Szczękę położył na szafce nocnej, a Drgacz jest coraz większy…

– Zrzucił? Czy sama opadła na podłogę? – spytał Kuba i kolejny raz zachichotał.

I Kinga, i Michał spojrzeli na siebie. W ich oczach widać było politowanie dla faceta, który od dawna powinien zachowywać się dorośle. A więc jednak… rozumieli się bez słów.


SZCZĘKA (2) JAW (2)

Adoptowanie Drgacza, wbrew nadziejom Kingi, nie sprawiło, że Michał rzadziej odwiedzał Stodulskiego. Adopting Drgacz, contrary to Kinga's hopes, did not make Michał visit Stodulski less often. Stało się wręcz odwrotnie. Najpierw kilka razy zawiózł staruszka z Drgaczem do weterynarza. Ten za pierwszym razem zbadał psiaka i stwierdził, że to… golden retriever i to prawdopodobnie rasowy.

– Czemu więc ktoś go wyrzucił? – spytał Stodulski.

– A kto to może wiedzieć? – odparł weterynarz i zalecił odrobaczenie, a przede wszystkim zaszczepienie zwierzęcia.

Za drugim razem przepisał witaminy. Potem jeszcze zaaplikował preparat na kleszcze. Pies rósł jak na drożdżach. Nadal jednak był prawdziwym drgaczem. Nie bał się tylko Stodulskiego i… Michała. I właśnie tę strachliwość psa Michał podawał jako pretekst do częstych odwiedzin u Stodulskiego.

– Pies musi mnie polubić i się mnie nie bać – wyjaśniał Kindze, kiedy jeszcze jesienią spacerowali z Drgaczem we dwójkę po parku Skaryszewskim. - The dog has to like me and not be afraid of me - explained Kinga when they were walking with Drgacz together in the Skaryszewski Park in autumn. Stodulski był wtedy w szpitalu na kilkudniowych badaniach.

– Jak tak dalej pójdzie, to i sylwestra spędzisz z Drgaczem – oznajmiła Kinga z przekąsem.

Michał spojrzał na nią z politowaniem.

– Bez przesady.

Jednak od wakacji jego więź zarówno z psem, jak i ze starszym panem zacisnęła się jeszcze bardziej. Sam Drgacz trafił zresztą do Michała dwa razy. Pierwszy raz jesienią. Psa wziął wtedy tylko na dwa dni, bo tyle trwały badania Stodulskiego w szpitalu. Drugi raz wziął Drgacza do domu na początku marca, gdy staruszek musiał pojechać na dwa tygodnie do sanatorium. Mama Michała, która nigdy nie zgodziła się na psa w domu, kiedy syn był mały, na widok Drgacza nawet nie zaprotestowała. Wprawdzie z psem porozumiewała się gestami, bo ilekroć chciała powiedzieć mu „siad” albo „leżeć”, sięgając po laryngofon, tylekroć pies szczekał bez opamiętania, ale Michał zauważył, że mimo tych niedogodności polubiła go.

Musiał jednak przyznać, że… Drgacz mocno dawał się we znaki. Rosnący jak na drożdżach szczeniak w chwilach aktywności gryzł i demolował niemal wszystko. Pan Stodulski był nim jednak zachwycony. Minimum raz dziennie, jeśli oczywiście pogoda pozwalała, szedł z nim spacerem z Lwowskiej na Pole Mokotowskie. Tam rzucał mu piłkę. There he was throwing him a ball. Gdy wracali, po dwóch godzinach pies nie mniej zmęczony niż jego pan padał tuż obok niego na kanapie. On their way back, two hours later the dog, no less tired than his master, was collapsing right next to him on the couch.

Michał nie miał niestety aż tyle czasu na codzienne spacery, zaopatrzył więc Drgacza w dużą liczbę kości, gryzaków i zabawek. Unfortunately, Michał did not have that much time for daily walks, so he provided Drgacz with a large number of bones, teethers and toys. Wszystko po to, by móc spokojnie chodzić na uczelnię i na ten czas nie zostawiać matki z kłopotami. Rzeczywiście udawało się. Matka pisała swoje tłumaczenia, a po powrocie Michał nie znajdował w mieszkaniu jakichś wielkich zniszczeń. Ot… obgryzione stare kapcie lub podziurawiona plastikowa butelka ukradziona z kuchennego śmietnika.

O ile jednak pierwsze rozstanie Drgacza ze Stodulskim trwało krótko, o tyle drugie, dwutygodniowe, okazało się dość stresujące. Pies przyzwyczajony do długich spacerów był ewidentnie ich spragniony. Gdy Michał w sobotnie południe odebrał staruszka z dworca i odwiózł do domu, gdzie już czekał na niego Drgacz, powitaniom niemalże nie było końca. When Michał picked up the old man from the train station on Saturday noon and drove him home, where Drgacz was waiting for him, there was almost no end to greetings. Pies tak się ucieszył na widok swojego pana, że niemal przewrócił Stodulskiego. Na dodatek nasiusiał na podłogę w przedpokoju. A gdy staruszek siadł na kanapie, pies natychmiast wskoczył mu na kolana i rzucił się do wylizywania twarzy z takim namaszczeniem i precyzją, że Michał Stodulski odrywając psi pysk od prawego oka stwierdził żartobliwie:

– Dobrze, że nie jestem kobietą, bo nie miałbym już makijażu.

Drgacz, jakby na potwierdzenie tych słów, natychmiast przyssał się do lewego oka.

Michał pożegnał się ze starszym panem, mówiąc mu na odchodne, że w lodówce ma zakupy na weekend. Pies nawet nie zwrócił na Michała uwagi.

Z mieszkania przy Lwowskiej, w którym skomlące z radości zwierzę po raz kolejny siusiało na podłogę na widok Stodulskiego, wyszedł niezatrzymywany. Trochę było mu przykro, że pies go nie żegna, ale z drugiej strony radość staruszka i psa rozbrajały. Zresztą… czy Drgacz nie stał się jego psem tylko na chwilę? Tylko w zastępstwie? Only as a replacement?

„Ciekawe, jaką niespodziankę ma Kinga” – pomyślał, wsiadając do samochodu i ruszając w kierunku domu. Wieczorem miał u niej być. Prosiła, by ubrał się odświętnie, bo niespodzianka, jak powiedziała, „wymaga specjalnej oprawy”.

* * *

– Jaka to okazja? - What's the occasion? – spytał, widząc elegancko nakryty stół, zapalone świece i Kingę ubraną bardziej szykownie, niż się spodziewał. Miała starannie upięte włosy, elegancką sukienkę, dyskretny makijaż, na szyi gustowny wisiorek. Niemniej eleganccy byli jej rodzice, a nawet brat, który na widok Michała niepotrafiącego ukryć zachwytu nad wyglądem Kingi, powiedział:

– To, co za moment usłyszysz, raczej cię, chłopie, załamie…

Ale nie zdążył nic więcej powiedzieć, bo w tym momencie odezwał się telefon Michała, który spojrzawszy na wyświetlacz, powiedział:

– Przepraszam, ale muszę odebrać, bo to dzwoni taki starszy człowiek…

Kinga zrobiła niezadowoloną minę, gdy Michał podnosił aparat do ucha.

– Siadajmy – powiedziała, krzywiąc się. – I jedzmy… – dodała teatralnym głosem. Ale… ani Kuba, ani rodzice nie posłuchali. Wszyscy patrzyli na Michała, który podniesionym głosem rozmawiał przez telefon.

– Co się stało? Nic nie rozumiem! – przez chwilę krzyczał do słuchawki, ale szybko stwierdził, że rozmówca się rozłączył i zaniepokojony spojrzał na Kingę. Już po minie widział, że jest zła.

– Stodulski. – Jej głos zdradzał niezadowolenie, a wypowiedziane przez nią nazwisko było bardziej stwierdzeniem niż pytaniem.

– Kto to jest Stodulski? – spytał ojciec Kingi.

– Staruszek, którym Michał nadmiernie się opiekuje – powiedziała Kinga wyraźnie zła. Ta jej złość rozbawiła Kubę. Starszy brat ryknął niepohamowanym wprost śmiechem.

– Kinia jest zazdrosna o staruszka!

Rodzice próbowali uspokoić wiecznie kłócące się rodzeństwo, a Michał wysyłał esemesa do Stodulskiego: „Co się stało?”. Odpowiedź przyszła po kilku sekundach i brzmiała… „Nie mam zębów”. Michał przeczytał ją na głos, bo miał wrażenie, że źle widzi.

Kuba parsknął śmiechem.

– Nie masz zębów? - You don't have any teeth? – spytał, rechocząc jak wariat. He asked, croaking like a madman.

– To esemes od Stodulskiego – odparł Michał i pokazał Kubie wyświetlacz telefonu, co spowodowało u niego jeszcze większą wesołość. - It's a text from Stodulski - replied Michał and showed Kuba the display of the phone, which made him even more cheerful. – I pomyśleć, że kiedyś miałem cię za dorosłego. "And to think I once thought you were an adult."

– Prawda? – odezwała się milcząca dotąd mama Kingi i Kuby. - said the previously silent mother of Kinga and Kuba. – Ma głupie pomysły, do tej pory nie pracuje, buja się od uczelni do uczelni i niczego nie kończy… Nie to co Kingusia i jeszcze teraz… to wyróżnienie…

– Yhm… – mruknął Michał bardziej skupiony na esemesie od starszego pana niż słowach pani Krosnowskiej. – Nie wiem, co odpisać?

– A zadzwonić? - And make a call? – spytał pan Krosnowski.

– Ale dopiero co on do mnie dzwonił i tak bełkotał… Nie wiem, czy nie trzeba do niego pojechać.

– Bo ci napisał, że nie ma zębów? – Kinga była wyraźnie zła.

Michał spojrzał na nią roztargnionym wzrokiem. Martwił się o starszego pana. He was worried about the old gentleman. Ten jego bełkot w słuchawce był niepokojący. His gibberish in the receiver was disturbing.

– Dawaj ten telefon – powiedział Kuba i bezceremonialnie wyjął Michałowi aparat z ręki.

Zanim zdążył zaprotestować, Kuba wysłał esemes. Before he could protest, Kuba sent a text. Zawierał wprawdzie tylko znak zapytania, ale napisany aż trzy razy. It only contained a question mark, but it was written three times. Odpowiedź przyszła natychmiast i swoją treścią zwaliła z nóg niemal wszystkich. The answer came immediately and its content knocked almost everyone off their feet. „Drgacz zjadł moją szczękę”. "The tremor ate my jaw." Kuba przeczytał ją na głos i zachichotał. Kuba read it aloud and chuckled.

– Kto to jest Drgacz? - Who is the Twitter? I jak to zjadł mu szczękę? And how did it eat his jaw? – zaniepokoił się pan Krosnowski. - Mr. Krosnowski worried. A nie mniej zaniepokojona pani Krosnowska z miejsca spytała: And, no less worried, Mrs. Krosnowska asked immediately:

– Ile lat ma ten staruszek? - How old is this old man? Czy on ma coś z głową, przecież gdyby ktoś mu zjadł szczękę, to…

– To co? - So what? – Kuba się zaśmiał. Kuba laughed.

– Drgacz to pies – mruknęła Kinga. "Twitch is a dog," muttered Kinga.

– Pies? - Dog? Ufff… – Pan Krosnowski westchnął z wyraźną ulgą. Phew… - Mr. Krosnowski sighed with obvious relief. – To pewnie chodzi o to, że zjadł mu sztuczną szczękę. "It's probably because he ate his false jaw."

I w tym momencie, jakby dla potwierdzenia tych słów, do Michała przyszedł jeszcze jednego esemesa, który jeszcze bardziej rozbawił Kubę. And at that moment, as if to confirm these words, another text message came to Michał, which amused Kuba even more. Dławiąc się i krztusząc ze śmiechu, przeczytał na głos: Choking and choking with laughter, he read aloud:

− Chyba mu te zęby zaszkodziły, bo rzyga. - I think those teeth hurt him, because he vomits.

– A nie mówiłem! - I told you so! – Ojciec Kingi spojrzał po zebranych z niekłamanym wyrazem triumfu na twarzy. Kinga's father looked at the gathered people with a genuine expression of triumph on his face.

– O Boże! - Oh my God! – jęknął Michał i zabrawszy telefon z rąk Kuby, podniósł się od stołu. - Michał groaned and taking the phone from Kuba's hands, he rose from the table. Ta scena wydała mu się idiotyczna. The scene struck him as idiotic.

– Muszę jechać – powiedział, patrząc na wszystkich. "I have to go," he said, looking at everyone. – Przepraszam. On poza mną nie ma nikogo.

– Teraz nie ma też szczęki – mruknął Kuba i chciał coś jeszcze dodać, ale oboje rodzice niemal równocześnie kopnęli go pod stołem. - Now he doesn't have a jaw - muttered Kuba and wanted to add something else, but both parents almost simultaneously kicked him under the table.

– Kinga… ja wrócę, jak tylko… – zaczął Michał. "Kinga ... I'll be back as soon as ..." Michał began.

– Jedź! – Kinga wzruszyła ramionami i dodała: – A tak à propos szczęki to mam ci do powiedzenia coś takiego, że tobie szczęka opadnie na podłogę, ale ponieważ już została zjedzona…

– Kinga! – W głosie Michała brzmiała i prośba, i nagana.

– No jedź! – powiedziała, ruchem dłoni pokazując drzwi.

– Ale gniewasz się?

– No wiesz! Trochę inaczej wyobrażałam sobie wieczór, kiedy powiem ci, że… że… że… – Kinga zawahała się, ale nagle jej wzrok podchwycił spojrzenie Kuby, który mrugnął do niej, jakby chciał powiedzieć „no mów!”, więc dokończyła, wyrzucając z siebie: – Dostałam stypendium zagraniczne i w październiku jadę na rok do Hamburga! Rozumiesz? Michał stał przy stole jak wmurowany. To, co powiedziała Kinga, sprawiło, że poczuł, jak traci i pewność siebie, i poczucie bezpieczeństwa. What Kinga said made him feel he was losing both his confidence and his sense of security. Od dawna zastanawiał się, czy to, co ich łączy, to z jej strony miłość, czy może już tylko przyzwyczajenie.

Swoich uczuć był pewien. Sukces Kingi go cieszył, ale bolało, że nie umiała zrozumieć jego więzi ze Stodulskim. I stał tak rozdarty między miłością a… obowiązkiem, który spadł na niego, a który nie tylko przyjął, lecz także wypełniał z zapałem. Stodulski dawał mu to, czego Michał nigdy nie miał. Ojca i dziadka w jednej osobie. Teraz patrzył na Kingę i nie mógł ukryć, jak jest mu przykro, że dziewczyna, którą kocha, nie chce tego zrozumieć. Może jednak nie są stworzeni dla siebie? Jej wyznanie o wyjeździe sprawiło, że szczęka rzeczywiście mu opadła.

– Kinguś! Gdybyś powiedziała, przyniósłbym jakiś prezent z tej okazji… – zaczął, miotając się między drzwiami a stołem. If you had said, I'd bring some gift for the occasion… ”he began, thrashing between the door and the table. – A tak… na dodatek teraz… naprawdę… ty wiesz, jak jest. "Oh yeah ... and now ... you really ... you know what it is like." Ja muszę lecieć. I need to go. Przecież jak on o tej porze pojedzie do weterynarza? After all, how does he go to the vet at this time? Gniewasz się? – powtórzył pytanie. He repeated the question.

– Nie gniewa – odparła za Kingę jej mama, posyłając córce mordercze spojrzenie. "Not angry," her mother replied for Kinga, giving her daughter a murderous look.

– To pojedź ze mną… – zaproponował, myśląc, że dziewczyna odmówi, ale… Kinga tak jak siedziała, tak nagle wstała od stołu. "Then come with me ..." he suggested, thinking that the girl would refuse, but ... Kinga, as she was sitting, suddenly got up from the table.

– Masz rację. Jadę. W końcu za kilka miesięcy będziemy od siebie tak daleko i będziemy widzieć się tak rzadko, że trzeba korzystać z każdej chwili.

– Teraz dopiero mi szczęka opadła – ucieszył się Michał i nie zważając na obecność rodziców i Kuby, pocałował ją.

– A tak się bałaś, co Michał na to powie… – dobiegł oboje głos ojca Kingi.

– Wy lepiej jedźcie! - You better go! Trzeba pomóc i psu, i temu panu, w końcu nie wiem, jak on będzie jadł bez szczęki. You have to help both the dog and this gentleman, after all, I don't know how he will eat without a jaw.

* * *

Gdy po dwóch godzinach wrócili do Kingi do domu, ani rodzice, ani Kuba nie siedzieli już przy stole, ale… przyszli do niego na chwilę. When they returned home to Kinga after two hours, neither parents nor Kuba were sitting at the table anymore, but… they came to him for a while. Na toast.

– I co z psem? – spytał Kuba. – Zdechł od szczęki? - Died from the jaw?

– Raczej co z człowiekiem? - Or what about the human? – powiedział pan Krosnowski i popatrzył na pierworodnego z politowaniem. - said Mr. Krosnowski and looked at the firstborn with pity. – Czy ty kiedyś dorośniesz?

– Z psem jest w porządku. A pana Stodulskiego zawiozłem do całodobowego stomatologa. Mają mu pobrać wyciski i w tempie ekspresowym zrobić nową szczękę.

– Ale jak do tego doszło? – spytała pani Krosnowska.

– Po spacerze Stodulski położył się spać – zaczął wyjaśnienia Michał, a Kinga dokończyła:

– Szczękę położył na szafce nocnej, a Drgacz jest coraz większy…

– Zrzucił? Czy sama opadła na podłogę? Did it fall to the floor by itself? – spytał Kuba i kolejny raz zachichotał.

I Kinga, i Michał spojrzeli na siebie. W ich oczach widać było politowanie dla faceta, który od dawna powinien zachowywać się dorośle. A więc jednak… rozumieli się bez słów. So after all… they understood each other without words.