×

Мы используем cookie-файлы, чтобы сделать работу LingQ лучше. Находясь на нашем сайте, вы соглашаетесь на наши правила обработки файлов «cookie».


image

7 metrów pod ziemią, Czy rząd sięgnie po OSZCZĘDNOŚCI POLAKÓW? – 7 metrów pod ziemią (1)

Czy rząd sięgnie po OSZCZĘDNOŚCI POLAKÓW? – 7 metrów pod ziemią (1)

W tym tygodniu moim gościem jest człowiek, który spróbuje

zmierzyć się z pytaniem, w jaki sposób i w jakim stopniu

obecna epidemia COVID-19 przełoży się

na nasze portfele. Na łączach Marcin

Iwuć, autor bloga "Finanse bardzo osobiste".

Cześć Rafale. Dziękuję bardzo serdecznie za zaproszenie

i gorąco pozdrawiam wszystkich widzów twojego programu.

Cześć Marcinie, bardzo cieszymy się, że jesteś z nami.

Powiedz proszę na początek, czy faktycznie

jest tak, że ten kilkutygodniowy przestój

jest w stanie załamać naszą gospodarkę?

Czy być może jest to jakaś niepotrzebna panika?

Każdy dzień, w którym gospodarka nie pracuje, jest

trudny, bo

to oznacza, że w tym konkretnym dniu wytworzyliśmy mniej

dóbr, wytworzyliśmy mniej usług, wydaliśmy

mniej pieniędzy na zakupy. Kilka tygodni

nie załamie gospodarki. Tutaj

takiego strasznego jakiegoś krachu

by nie było. No ale wszystko wskazuje na to, że jednak

sytuacja potrwa dłużej niż tych kilka tygodni.

I im dłużej ta pandemia,

epidemia koronawirusa będzie trwała,

im dłużej nie będziemy wydawać

pieniędzy, firmy nie będą inwestować i produkować,

tym gorsze będą skutki dla naszej gospodarki.

Tak dla porównania powiem tylko, że

wzrost gospodarczy w Polsce w ubiegłym roku,

czyli to, o ile wytworzyliśmy więcej niż w poprzednim roku,

wynosił ponad 4%.

Szacowało się, że w 2020

roku, tak na początku roku, wszyscy ekonomiści mówili:

"Ten wzrost wyniesie około trzech procent". Teraz już najnowsze prognozy...

Czyli będzie ciut niższy?

Tak, ale w tej chwili, po wybuchu epidemii, te najnowsze

prognozy mówią o spadku wzrostu,

o ujemnym wzroście gospodarczym na poziomie

-4%.

Każdy punkt procentowy to jest jakieś

22-23 miliardy złotych.

Więc tu mieliśmy +4 i teraz

-4, no to jest ogromna luka

w naszej gospodarce. Im dłużej to potrwa,

tym te skutki będą oczywiście trudniejsze

i bardziej bolesne. Bo nie konsumujemy,

nie inwestujemy, nie wydajemy pieniędzy

i to faktycznie,

to, co jest bardzo charakterystyczne to jest to, że to nie dzieje się tylko w Polsce,

ale to dzieje się również w kilkuset innych krajach

na całym świecie. Gospodarka jest w takim stanie

zamrożenia, co jest sytuacją

bez precedensu. Więc to

panika nigdy nie pomoże, ale na pewno

taka ostrożność

jest zdecydowanie wskazana, bo

to jest sytuacja jednak z gospodarczego punktu widzenia

naprawdę trudna.

Mówisz o tym, że najprawdopodobniej

może się to skończyć, no właśnie, tym

spadkiem o kilka punktów procentowych, a ja sobie

myślę, że

Kowalskiemu to chyba niewiele powie, co to dla niego

oznacza, spadek PKB o kilka punktów procentowych.

Marcin, jak to się może przełożyć na nas

samych, na naszą sytuację finansową?

O co my się mamy martwić?

Każdy punkt procentowy to jest

tych dwadzieścia kilka miliardów złotych,

które nie są wytworzone w naszej gospodarce.

To znaczy, że ktoś tyle nie zarabia,

jak ktoś tyle nie zarabia to nie może tych pieniędzy wydać.

Ale już przekładając to konkretniej na

takiego przeciętnego Kowalskiego - z czym trzeba się liczyć?

No, po pierwsze, koniec rynku pracownika,

to, do czego byliśmy przyzwyczajeni, że rosły nam wynagrodzenia przez ostatnich

wiele lat.

To się oczywiście już skończyło i co do tego nikt nie ma wątpliwości.

Czyli niełatwo o podwyżkę,

łatwiej o zwolnienie natomiast?

Zdecydowanie tak. Oczywiście są wyjątkowe branże,

które teraz kwitną, ale tak przeciętnie patrzymy się

na taką typową sytuację,

że rynek pracownika się skończył. Co więcej,

firmy będą padać.

Nie ma takiej opcji, żeby przynajmniej część firm

nie ogłosiła bankructwa, nie ogłosiła niewypłacalności.

W związku z tym one będą zmuszone bardzo mocno,

a nawet te, które nie upadną,

będą musiały mocno ciąć koszty, a to oznacza

zwalnianie pracowników. Więc

znów przeciętny Kowalski może obawiać się utraty

pracy. Może nie w maju, może nie w czerwcu,

ale im dłużej ta sytuacja będzie trwała,

tym większe jest prawdopodobieństwo,

że możemy tę pracę jednak stracić.

A tym samym będziemy też tracić dochody, będziemy

je tracić albo dlatego, że stracimy pracę, albo

dlatego, że na przykład nasza pensja będzie obniżona,

albo nie będzie możliwości, żeby

jakiś tam dodatkowy bonus dorobić,

więc w naszym domowym budżecie będzie mniej pieniędzy,

no i znów w takiej globalnej skali, takiego przeciętnego

Kowalskiego, również będą wyższe długi.

Dlatego że część

osób niestety nie będzie w stanie swoich zobowiązań obsługiwać.

Ale to jest ten przeciętny Kowalski.

Ja bardzo często powtarzam

moim czytelnikom i na blogu piszę, że warto być takim

nieprzeciętnym Kowalskim i te osoby, które

stosują

takie oparte na zdrowym rozsądku zasady

dbania o własne finanse, nie mają

już długów konsumenckich, odłożyły solidną

poduszkę finansową bezpieczeństwa,

mają oszczędności, no i dla nich taki kryzys może być

paradoksalnie okazją do tego, żeby wręcz skorzystać z pewnych

okazji inwestycyjnych, które na rynku będą dostępne.

O to, jak sobie poradzić

najlepiej w czasach tego kryzysu jeszcze cię

z całą pewnością zapytam. Powiedz natomiast, a propos

tego bezrobocia. Ja myślę, że chyba wszyscy eksperci

są zgodni co do tego, że ono faktycznie

będzie większe. Natomiast

to, co mnie bardziej interesuje, to to,

jak duże ono będzie.

Jak uważasz? Czy to będzie sytuacja,

w której skończy się

na bezrobociu rzędu 7-10%,

czy być może mówimy o zupełnie innej

skali i będziemy

świadkami sytuacji, kiedy bezrobocie będzie wynosiło

20, a może nawet 30%? Który

ze scenariuszy twoim zdaniem jest bardziej prawdopodobny? No właśnie. Bardzo się cieszę, że

używasz takich określeń jak "scenariusz"

i "prawdopodobieństwo", bo

ekonomia nie jest nauką ścisłą i tak naprawdę

tutaj możemy sobie rozmawiać o tym, co się może dziać,

ale nikt z nas do końca

nie wie, co się wydarzy, dlatego że bardzo dużo będzie zależało

od wirusa, od tego, co zrobi rząd, od tego, co zrobimy my

sami, co zrobią przedsiębiorcy. Dlatego

na początku od razu chcę zaznaczyć, że

do wszelkich prognoz, do wszelkich scenariuszy trzeba

podchodzić z odpowiednią dawką sceptycyzmu.

Na początku 2020 roku,

przed wybuchem tej epidemii koronawirusa,

czyli w styczniu, w lutym bezrobocie w Polsce wynosiło

5,5%. To znaczy, że

mniej więcej 920 tysięcy osób

było zarejestrowanych jako osoby bezrobotne.

Historycznie całkiem niezły wynik.

Historycznie to znajomity

wynik, bardzo niskie bezrobocie, gospodarka

tak naprawdę pracuje na pełnych obrotach.

No, nie pracuje ten, kto nie chce, można tak powiedzieć.

Ale to ma się teraz drastycznie zmienić i znów

każda kolejna prognoza, która wychodzi, pokazuje, że

to bezrobocie może być wysokie i w tej chwili

ten consensus, czyli taki wynikający

z różnych analiz rynkowych, najczęściej przejawiający się

komunikat mówi o tym, że to bezrobocie wyniesie,

a wręcz przekroczy 10%.

No, to by oznaczało, że

kolejnych 800 tysięcy do miliona osób

zostanie bez pracy

i będzie zarejestrowanych jako bezrobotni.

Czy może być wyższe?

Może być wyższe. Może być wyższe, jeżeli gospodarka

dłużej będzie zamknięta. Każda kolejna firma, która

upada, która nie może zarabiać pieniędzy,

to nie tylko pracownicy, których zwalnia ta firma,

ale to jest także utrata dochodów

dla wszystkich innych firm, z którymi ta firma

współpracowała,

których była klientem. W związku z tym tamtym firmom

też spadną przychody. Jak im spadną przychody, to one

też będą się zastanawiały kogo zwolnić.

I tu jest takie niebezpieczeństwo

nakręcania się niebezpiecznej spirali

niewypłacalności, zwalniania pracowników

i rosnącego bezrobocia.

W tej chwili mówi się o około dziesięciu procentach

na koniec 2020 roku. Ale to znaczy, że

w ciągu kolejnych ośmiu miesięcy kolejny milion osób

prawdopodobnie może zostać bez pracy.

Marcin, wielu Polaków zastanawia się dzisiaj

nad tym, co z ich

oszczędnościami, jeśli oczywiście je mają.

Niezależnie od tego, jak duże czy jak małe one są,

powiedz proszę, jak uważasz - czy

nasze pieniądze w bankach są

bezpieczne? Czy nie powinniśmy obawiać się

o to, że

rząd być może będzie chciał po nie sięgnąć? I czy w ogóle

to jest jakiś taki możliwy scenariusz, że rząd

w jakiejkolwiek sytuacji sięgałby po nasze

oszczędności?

Obawy o nasze oszczędności w banku

mogą wynikać właśnie z dwóch powodów. Pierwszy

to jest taki, że boimy się, że upadnie bank,

w którym trzymamy pieniądze. No ale

w takiej sytuacji działa w Polsce Bankowy Fundusz

Gwarancyjny,

który gwarantuje nam wszystkie depozyty do

kwoty 100 tysięcy euro.

I owszem, w tym Bankowym Funduszu Gwarancyjnym też

nie ma tylu pieniędzy, żeby, gdyby na przykład

upadł jakiś bardzo duży bank, żeby tych pieniędzy wystarczyło,

ale jeżeli tych pieniędzy zabraknie w Bankowym Funduszu

Gwarancyjnym,

to on jest odpowiednio wspierany przez państwo, przez Narodowy Bank

Polski, więc ta naprawdę gdzieś tam z tyłu, za naszymi

depozytami stoi Skarb Państwa i gwarancja Skarbu

Państwa, że w takiej sytuacji do

tych stu tysięcy euro jesteśmy bezpieczni.

Więc najważniejsza sprawa: nie trzymajmy

w jednym banku więcej niż 100 tysięcy euro,

bo chociaż nasz system bankowy

jest stabilny, większość banków jest dobrze dokapitalizowana,

no to są również podmioty trochę słabsze i one mogą sobie

nie poradzić, mogą upaść. Jeżeli mielibyśmy w takim

podmiocie więcej niż 100 tysięcy euro, w takim banku, no to

o tę nadwyżkę faktycznie

w takiej sytuacji można się obawiać.

Ale z twojego pytania wybrzmiewa coś innego.

Wybrzmiewa obawa o to, że

państwo,

rząd może sięgnąć po

nasze oszczędności.

To może być dość kuszące, bo tych oszczędności

jest 900 miliardów złotych,

więc wydaje się, że taka kwota

by się rządowi zdecydowanie przydała.

Ale pytanie - po co?

Co w ten sposób rząd mógłby osiągnąć?

Zwróć uwagę, że w tej chwili

rząd ma świetne narzędzie

polegające na tym, że może emitować obligacje

i te obligacje mogą być potem

kupowane przez Narodowy Bank Polski, czyli tak naprawdę

rząd zaczął sam sobie

drukować te pieniądze. On nie ma specjalnie potrzeby

po to, żeby sięgać po nasze depozyty.

Co by dało takie sięgnięcie po depozyty?

Przecież celem jest pobudzenie gospodarki.

No ale to wyobraźmy sobie taką właśnie sytuację, że

słyszysz, nie wiem, dowiadujesz się,

że pieniądze w bankach są niebezpieczne, że rząd chce je

zabrać. Co robisz w takiej sytuacji?

No wtedy biegnę do bankomatu i wypłacam.

Biegniesz do bankomatu i wypłacasz. W momencie, kiedy zrobi to bardzo dużo osób,

system bankowy w Polsce cały się załamie,

bo tych pieniędzy tam tyle nie ma.

Więc to by było zupełnie

kontrproduktywne, to by prowadziło

po prostu do załamania się całego systemu

finansowego, do

całkowitego rozłożenia na łopatki gospodarki, do

całkowitej utraty wiary ludzi w

pieniądz fiducjarny,

czyli ten pieniądz oparty na wierze.

To by było działanie całkowicie bez sensu

i nie wiadomo, co rząd,

który chciałby coś takiego zrobić, miałby osiągnąć.

Więc patrząc się chociażby przez to,

że są inne źródła finansowania,

sensowniejsze, takie, które są

stosowane na świecie od lat,

więc nie, nie obawiam się tego, że

oszczędności z banku zostaną zabrane

przez państwo. Mam inne swoje obawy

w oparciu o to, co taki przedłużający kryzys może robić, ale

akurat obawa o moje

złotówki w banku,

o to, że jak wypłacę te złotówki,

będę je trzymał w domu, to będę w jakiejkolwiek lepszej sytuacji,

niespecjalnie tak to

czuję. Więc nie, nie bałbym się tego i...

Czyli nie wysyłasz nas do bankomatów, okej. Wspomniałeś

o tym, że masz inne obawy.

Jakie największe? Jakie są twoje

obawy w takim razie?

Pierwsza obawa to jest przedłużanie się

tej sytuacji. Przedłużanie się tej sytuacji,

a tak naprawdę wynikające z niej zamknięcie gospodarki.

Ponieważ to rzeczywiście stwarzałoby

dużo dodatkowych ryzyk.

Duża liczba upadłości,

bardzo wielu bezrobotnych,

to również

oznaczałoby, że w momencie kiedy

pandemia by się skończyła i mogli

już byśmy zacząć do normalnej produkcji, do normalnej

konsumpcji, to ten powrót będzie bardzo bolesny

i bardzo powolny, bo firmy tak po prostu nie zaczną

od zera funkcjonować.

Obawiam się również tego, że,

tak jak powiedziałem, rząd zaczął drukować już złotówki,

czyli emitować obligacje, które są

kupowane przez Narodowy Bank Polski, czyli tak naprawdę

to jest takie drukowanie pustego pieniądza.

To drukowanie jest proste

i w tej sytuacji ono jest rzeczywiście potrzebne,

żeby firmom zapewnić odpowiednią płynność,

ale ono jest też łatwe,

a rządy lubią łatwe rozwiązania i jeżeli to by

było kontynuowane zbyt długo, no to

możemy mieć problem z osłabieniem się złotówki,

potencjalnie gdzieś w dalekiej przyszłości z hiperinflacją,

ale to również na razie jest jeszcze scenariusz

mało

prawdopodobny, możliwy wtedy, gdyby rząd za bardzo

zagalopował się z tymi działaniami, które podejmuje.

Dzisiaj faktycznie wiele osób,

mając na uwadze to, że rząd drukuje pieniądze,

mówi o nadchodzącej inflacji.

Mówisz, że hiperinflacja

no to jeszcze nie wiadomo, a co

z inflacją? Powiedz, czy to jest pewne, że ona będzie?

Jakiej skali inflacji możemy się spodziewać?

W obecnej sytuacji, przy obecnych działaniach,

przy tym, co się teraz dzieje w gospodarce,

nie widzę ryzyka inflacji. Przeciwnie, widzę, że

te wartości inflacji

takie jak 4,7% w lutym,


Czy rząd sięgnie po OSZCZĘDNOŚCI POLAKÓW? – 7 metrów pod ziemią (1) Wird die Regierung die SAVINGS der POLACTORS erreichen? - 7 Meter unter der Erde (1)

W tym tygodniu moim gościem jest człowiek, który spróbuje

zmierzyć się z pytaniem, w jaki sposób i w jakim stopniu

obecna epidemia COVID-19 przełoży się

na nasze portfele. Na łączach Marcin

Iwuć, autor bloga "Finanse bardzo osobiste".

Cześć Rafale. Dziękuję bardzo serdecznie za zaproszenie

i gorąco pozdrawiam wszystkich widzów twojego programu.

Cześć Marcinie, bardzo cieszymy się, że jesteś z nami.

Powiedz proszę na początek, czy faktycznie

jest tak, że ten kilkutygodniowy przestój

jest w stanie załamać naszą gospodarkę?

Czy być może jest to jakaś niepotrzebna panika?

Każdy dzień, w którym gospodarka nie pracuje, jest

trudny, bo

to oznacza, że w tym konkretnym dniu wytworzyliśmy mniej

dóbr, wytworzyliśmy mniej usług, wydaliśmy

mniej pieniędzy na zakupy. Kilka tygodni

nie załamie gospodarki. Tutaj

takiego strasznego jakiegoś krachu

by nie było. No ale wszystko wskazuje na to, że jednak

sytuacja potrwa dłużej niż tych kilka tygodni.

I im dłużej ta pandemia,

epidemia koronawirusa będzie trwała,

im dłużej nie będziemy wydawać

pieniędzy, firmy nie będą inwestować i produkować,

tym gorsze będą skutki dla naszej gospodarki.

Tak dla porównania powiem tylko, że

wzrost gospodarczy w Polsce w ubiegłym roku,

czyli to, o ile wytworzyliśmy więcej niż w poprzednim roku,

wynosił ponad 4%.

Szacowało się, że w 2020

roku, tak na początku roku, wszyscy ekonomiści mówili:

"Ten wzrost wyniesie około trzech procent". Teraz już najnowsze prognozy...

Czyli będzie ciut niższy?

Tak, ale w tej chwili, po wybuchu epidemii, te najnowsze

prognozy mówią o spadku wzrostu,

o ujemnym wzroście gospodarczym na poziomie

-4%.

Każdy punkt procentowy to jest jakieś

22-23 miliardy złotych.

Więc tu mieliśmy +4 i teraz

-4, no to jest ogromna luka

w naszej gospodarce. Im dłużej to potrwa,

tym te skutki będą oczywiście trudniejsze

i bardziej bolesne. Bo nie konsumujemy,

nie inwestujemy, nie wydajemy pieniędzy

i to faktycznie,

to, co jest bardzo charakterystyczne to jest to, że to nie dzieje się tylko w Polsce,

ale to dzieje się również w kilkuset innych krajach

na całym świecie. Gospodarka jest w takim stanie

zamrożenia, co jest sytuacją

bez precedensu. Więc to

panika nigdy nie pomoże, ale na pewno

taka ostrożność

jest zdecydowanie wskazana, bo

to jest sytuacja jednak z gospodarczego punktu widzenia

naprawdę trudna.

Mówisz o tym, że najprawdopodobniej

może się to skończyć, no właśnie, tym

spadkiem o kilka punktów procentowych, a ja sobie

myślę, że

Kowalskiemu to chyba niewiele powie, co to dla niego

oznacza, spadek PKB o kilka punktów procentowych.

Marcin, jak to się może przełożyć na nas

samych, na naszą sytuację finansową?

O co my się mamy martwić?

Każdy punkt procentowy to jest

tych dwadzieścia kilka miliardów złotych,

które nie są wytworzone w naszej gospodarce.

To znaczy, że ktoś tyle nie zarabia,

jak ktoś tyle nie zarabia to nie może tych pieniędzy wydać.

Ale już przekładając to konkretniej na

takiego przeciętnego Kowalskiego - z czym trzeba się liczyć?

No, po pierwsze, koniec rynku pracownika,

to, do czego byliśmy przyzwyczajeni, że rosły nam wynagrodzenia przez ostatnich

wiele lat.

To się oczywiście już skończyło i co do tego nikt nie ma wątpliwości.

Czyli niełatwo o podwyżkę,

łatwiej o zwolnienie natomiast?

Zdecydowanie tak. Oczywiście są wyjątkowe branże,

które teraz kwitną, ale tak przeciętnie patrzymy się

na taką typową sytuację,

że rynek pracownika się skończył. Co więcej,

firmy będą padać.

Nie ma takiej opcji, żeby przynajmniej część firm

nie ogłosiła bankructwa, nie ogłosiła niewypłacalności.

W związku z tym one będą zmuszone bardzo mocno,

a nawet te, które nie upadną,

będą musiały mocno ciąć koszty, a to oznacza

zwalnianie pracowników. Więc

znów przeciętny Kowalski może obawiać się utraty

pracy. Może nie w maju, może nie w czerwcu,

ale im dłużej ta sytuacja będzie trwała,

tym większe jest prawdopodobieństwo,

że możemy tę pracę jednak stracić.

A tym samym będziemy też tracić dochody, będziemy

je tracić albo dlatego, że stracimy pracę, albo

dlatego, że na przykład nasza pensja będzie obniżona,

albo nie będzie możliwości, żeby

jakiś tam dodatkowy bonus dorobić,

więc w naszym domowym budżecie będzie mniej pieniędzy,

no i znów w takiej globalnej skali, takiego przeciętnego

Kowalskiego, również będą wyższe długi.

Dlatego że część

osób niestety nie będzie w stanie swoich zobowiązań obsługiwać.

Ale to jest ten przeciętny Kowalski.

Ja bardzo często powtarzam

moim czytelnikom i na blogu piszę, że warto być takim

nieprzeciętnym Kowalskim i te osoby, które

stosują

takie oparte na zdrowym rozsądku zasady

dbania o własne finanse, nie mają

już długów konsumenckich, odłożyły solidną

poduszkę finansową bezpieczeństwa,

mają oszczędności, no i dla nich taki kryzys może być

paradoksalnie okazją do tego, żeby wręcz skorzystać z pewnych

okazji inwestycyjnych, które na rynku będą dostępne.

O to, jak sobie poradzić

najlepiej w czasach tego kryzysu jeszcze cię

z całą pewnością zapytam. Powiedz natomiast, a propos

tego bezrobocia. Ja myślę, że chyba wszyscy eksperci

są zgodni co do tego, że ono faktycznie

będzie większe. Natomiast

to, co mnie bardziej interesuje, to to,

jak duże ono będzie.

Jak uważasz? Czy to będzie sytuacja,

w której skończy się

na bezrobociu rzędu 7-10%,

czy być może mówimy o zupełnie innej

skali i będziemy

świadkami sytuacji, kiedy bezrobocie będzie wynosiło

20, a może nawet 30%? Który

ze scenariuszy twoim zdaniem jest bardziej prawdopodobny? No właśnie. Bardzo się cieszę, że

używasz takich określeń jak "scenariusz"

i "prawdopodobieństwo", bo

ekonomia nie jest nauką ścisłą i tak naprawdę

tutaj możemy sobie rozmawiać o tym, co się może dziać,

ale nikt z nas do końca

nie wie, co się wydarzy, dlatego że bardzo dużo będzie zależało

od wirusa, od tego, co zrobi rząd, od tego, co zrobimy my

sami, co zrobią przedsiębiorcy. Dlatego

na początku od razu chcę zaznaczyć, że

do wszelkich prognoz, do wszelkich scenariuszy trzeba

podchodzić z odpowiednią dawką sceptycyzmu.

Na początku 2020 roku,

przed wybuchem tej epidemii koronawirusa,

czyli w styczniu, w lutym bezrobocie w Polsce wynosiło

5,5%. To znaczy, że

mniej więcej 920 tysięcy osób

było zarejestrowanych jako osoby bezrobotne.

Historycznie całkiem niezły wynik.

Historycznie to znajomity

wynik, bardzo niskie bezrobocie, gospodarka

tak naprawdę pracuje na pełnych obrotach.

No, nie pracuje ten, kto nie chce, można tak powiedzieć.

Ale to ma się teraz drastycznie zmienić i znów

każda kolejna prognoza, która wychodzi, pokazuje, że

to bezrobocie może być wysokie i w tej chwili

ten consensus, czyli taki wynikający

z różnych analiz rynkowych, najczęściej przejawiający się

komunikat mówi o tym, że to bezrobocie wyniesie,

a wręcz przekroczy 10%.

No, to by oznaczało, że

kolejnych 800 tysięcy do miliona osób

zostanie bez pracy

i będzie zarejestrowanych jako bezrobotni.

Czy może być wyższe?

Może być wyższe. Może być wyższe, jeżeli gospodarka

dłużej będzie zamknięta. Każda kolejna firma, która

upada, która nie może zarabiać pieniędzy,

to nie tylko pracownicy, których zwalnia ta firma,

ale to jest także utrata dochodów

dla wszystkich innych firm, z którymi ta firma

współpracowała,

których była klientem. W związku z tym tamtym firmom

też spadną przychody. Jak im spadną przychody, to one

też będą się zastanawiały kogo zwolnić.

I tu jest takie niebezpieczeństwo

nakręcania się niebezpiecznej spirali

niewypłacalności, zwalniania pracowników

i rosnącego bezrobocia.

W tej chwili mówi się o około dziesięciu procentach

na koniec 2020 roku. Ale to znaczy, że

w ciągu kolejnych ośmiu miesięcy kolejny milion osób

prawdopodobnie może zostać bez pracy.

Marcin, wielu Polaków zastanawia się dzisiaj

nad tym, co z ich

oszczędnościami, jeśli oczywiście je mają.

Niezależnie od tego, jak duże czy jak małe one są,

powiedz proszę, jak uważasz - czy

nasze pieniądze w bankach są

bezpieczne? Czy nie powinniśmy obawiać się

o to, że

rząd być może będzie chciał po nie sięgnąć? I czy w ogóle

to jest jakiś taki możliwy scenariusz, że rząd

w jakiejkolwiek sytuacji sięgałby po nasze

oszczędności?

Obawy o nasze oszczędności w banku

mogą wynikać właśnie z dwóch powodów. Pierwszy

to jest taki, że boimy się, że upadnie bank,

w którym trzymamy pieniądze. No ale

w takiej sytuacji działa w Polsce Bankowy Fundusz

Gwarancyjny,

który gwarantuje nam wszystkie depozyty do

kwoty 100 tysięcy euro.

I owszem, w tym Bankowym Funduszu Gwarancyjnym też

nie ma tylu pieniędzy, żeby, gdyby na przykład

upadł jakiś bardzo duży bank, żeby tych pieniędzy wystarczyło,

ale jeżeli tych pieniędzy zabraknie w Bankowym Funduszu

Gwarancyjnym,

to on jest odpowiednio wspierany przez państwo, przez Narodowy Bank

Polski, więc ta naprawdę gdzieś tam z tyłu, za naszymi

depozytami stoi Skarb Państwa i gwarancja Skarbu

Państwa, że w takiej sytuacji do

tych stu tysięcy euro jesteśmy bezpieczni.

Więc najważniejsza sprawa: nie trzymajmy

w jednym banku więcej niż 100 tysięcy euro,

bo chociaż nasz system bankowy

jest stabilny, większość banków jest dobrze dokapitalizowana,

no to są również podmioty trochę słabsze i one mogą sobie

nie poradzić, mogą upaść. Jeżeli mielibyśmy w takim

podmiocie więcej niż 100 tysięcy euro, w takim banku, no to

o tę nadwyżkę faktycznie

w takiej sytuacji można się obawiać.

Ale z twojego pytania wybrzmiewa coś innego.

Wybrzmiewa obawa o to, że

państwo,

rząd może sięgnąć po

nasze oszczędności.

To może być dość kuszące, bo tych oszczędności

jest 900 miliardów złotych,

więc wydaje się, że taka kwota

by się rządowi zdecydowanie przydała.

Ale pytanie - po co?

Co w ten sposób rząd mógłby osiągnąć?

Zwróć uwagę, że w tej chwili

rząd ma świetne narzędzie

polegające na tym, że może emitować obligacje

i te obligacje mogą być potem

kupowane przez Narodowy Bank Polski, czyli tak naprawdę

rząd zaczął sam sobie

drukować te pieniądze. On nie ma specjalnie potrzeby

po to, żeby sięgać po nasze depozyty.

Co by dało takie sięgnięcie po depozyty?

Przecież celem jest pobudzenie gospodarki.

No ale to wyobraźmy sobie taką właśnie sytuację, że

słyszysz, nie wiem, dowiadujesz się,

że pieniądze w bankach są niebezpieczne, że rząd chce je

zabrać. Co robisz w takiej sytuacji?

No wtedy biegnę do bankomatu i wypłacam.

Biegniesz do bankomatu i wypłacasz. W momencie, kiedy zrobi to bardzo dużo osób,

system bankowy w Polsce cały się załamie,

bo tych pieniędzy tam tyle nie ma.

Więc to by było zupełnie

kontrproduktywne, to by prowadziło

po prostu do załamania się całego systemu

finansowego, do

całkowitego rozłożenia na łopatki gospodarki, do

całkowitej utraty wiary ludzi w

pieniądz fiducjarny,

czyli ten pieniądz oparty na wierze.

To by było działanie całkowicie bez sensu

i nie wiadomo, co rząd,

który chciałby coś takiego zrobić, miałby osiągnąć.

Więc patrząc się chociażby przez to,

że są inne źródła finansowania,

sensowniejsze, takie, które są

stosowane na świecie od lat,

więc nie, nie obawiam się tego, że

oszczędności z banku zostaną zabrane

przez państwo. Mam inne swoje obawy

w oparciu o to, co taki przedłużający kryzys może robić, ale

akurat obawa o moje

złotówki w banku,

o to, że jak wypłacę te złotówki,

będę je trzymał w domu, to będę w jakiejkolwiek lepszej sytuacji,

niespecjalnie tak to

czuję. Więc nie, nie bałbym się tego i...

Czyli nie wysyłasz nas do bankomatów, okej. Wspomniałeś

o tym, że masz inne obawy.

Jakie największe? Jakie są twoje

obawy w takim razie?

Pierwsza obawa to jest przedłużanie się

tej sytuacji. Przedłużanie się tej sytuacji,

a tak naprawdę wynikające z niej zamknięcie gospodarki.

Ponieważ to rzeczywiście stwarzałoby

dużo dodatkowych ryzyk.

Duża liczba upadłości,

bardzo wielu bezrobotnych,

to również

oznaczałoby, że w momencie kiedy

pandemia by się skończyła i mogli

już byśmy zacząć do normalnej produkcji, do normalnej

konsumpcji, to ten powrót będzie bardzo bolesny

i bardzo powolny, bo firmy tak po prostu nie zaczną

od zera funkcjonować.

Obawiam się również tego, że,

tak jak powiedziałem, rząd zaczął drukować już złotówki,

czyli emitować obligacje, które są

kupowane przez Narodowy Bank Polski, czyli tak naprawdę

to jest takie drukowanie pustego pieniądza.

To drukowanie jest proste

i w tej sytuacji ono jest rzeczywiście potrzebne,

żeby firmom zapewnić odpowiednią płynność,

ale ono jest też łatwe,

a rządy lubią łatwe rozwiązania i jeżeli to by

było kontynuowane zbyt długo, no to

możemy mieć problem z osłabieniem się złotówki,

potencjalnie gdzieś w dalekiej przyszłości z hiperinflacją,

ale to również na razie jest jeszcze scenariusz

mało

prawdopodobny, możliwy wtedy, gdyby rząd za bardzo

zagalopował się z tymi działaniami, które podejmuje.

Dzisiaj faktycznie wiele osób,

mając na uwadze to, że rząd drukuje pieniądze,

mówi o nadchodzącej inflacji.

Mówisz, że hiperinflacja

no to jeszcze nie wiadomo, a co

z inflacją? Powiedz, czy to jest pewne, że ona będzie?

Jakiej skali inflacji możemy się spodziewać?

W obecnej sytuacji, przy obecnych działaniach,

przy tym, co się teraz dzieje w gospodarce,

nie widzę ryzyka inflacji. Przeciwnie, widzę, że

te wartości inflacji

takie jak 4,7% w lutym,