Part 19
- Konna policja deptała nam trochę po piętach ostatnimi czasy. Musiałem podzielić bandę na mniejsze oddziały, aby prześliznąć się przez oczka „sieci". Tomson był moim człowiekiem. Od dwóch miesięcy oczekiwałem w pobliżu, aż ukończycie swą pracę.
- Krótko mówiąc, Tomson był twoim szpiegiem - mruknął O'Donell.
- Do niego właśnie należało powiadamianie nas o terminach odsyłania złota z kopalń do miasta. Po ostatnim napadzie, dla zmylenia śladu, przyłączył się do was. Wtedy właśnie odkryliście tutaj złoto. Tomson nie żyje i nie ma co płakać po nim. Pozwalam wam na zatrzymanie części złota, ponieważ dusze wasze i tak nie wymkną się diabłu - odparł Carter.
- Cóż możemy począć? Jesteśmy przecież w waszej mocy. Dzisiaj wszakże nie zdołam już wydobyć złota z kryjówki. Musimy poczekać do rana - powiedział zrezygnowany O'Donell.
- Gdzie je schowałeś? - nalegał Carter marszcząc brwi.
- Leży zakopane na dnie strumienia. Wydobędę je o świcie i przystąpimy do podziału.
- Myślę, O'Donell, że cenisz własne życie...
- Tak będzie, jak powiedziałem. Co zrobimy z tym chłopcem? Lepiej chyba puścić go na wolność.
- Kto to jest? - zaciekawił się Carter, spoglądając na młodego jeńca. Tomek przymknął oczy pod bezlitosnym spojrzeniem bandyty. Tymczasem O'Donell udzielał niezbędnych wyjaśnień. Wynikało z nich, że wędrując razem z Thomsonem przypadkowo znaleźli złoto w strumyku. Nie był to rodzimy pokład cennego kruszcu. Po prostu kawałki złota, przez wiele lat spływały z wodą z gór i zatrzymywały się przy skalnym progu. Trójka odkrywców tego naturalnego skarbca nie powiadomiła władz o znalezieniu złota. Przez sześć miesięcy wydobywali je sami w ponurym, bezludnym parowie. Pojawienie się w pobliżu łowców zwierząt nakłoniło ich do przerwania dalszych poszukiwań. Na dnie strumyka było już tak mało złotych drobinek, że nie opłacało się ryzykować zetknięcia z ludźmi i tym samym rozgłoszenia tajemnicy. Na swe nieszczęście Tomek podsłuchał rozmowę O'Donellów, co zmusiło ich do zatrzymania go oraz do natychmiastowego zlikwidowania obozu. Chcieli czmychnąć, zanim mógłby opowiedzieć wszystko swoim towarzyszom. Carter w milczeniu wysłuchał wyjaśnień, po czym zbliżył się do Tomka.
- Hm, więc ten młody kawaler tak was przeraził? Otwórz oczy chłopcze i powiedz, jak ci na imię? - zagadnął.
Tomek powoli otworzył oczy. Pot wystąpił mu na czoło. Usiłował odpowiedzieć na pytanie, lecz nie mógł wydobyć z siebie ani jednego słowa. Carter przyklęknął przy nim. Wydobył zza pasa nóż o cienkim, długim ostrzu. Twarz Tomka pokryła się niemal trupią bladością. Carter tymczasem przeciął więzy krępujące jego ręce i odezwał się karcącym tonem:
- O'Donell! Dorosły mężczyzna nie postępuje w ten sposób z chłopcem. Potraktowaliście go jak dzikusa. No, kawalerze, teraz chyba powiesz mi swoje imię?
Tomek odetchnął lżej. Wzrok bandyty wydał mu się mniej groźny
- Jestem Tomasz Wilmowski - odparł drżącym głosem.
- Czy to prawda, że należysz do wyprawy łowców zwierząt?
- Tak, proszę pana, chwytamy dzikie zwierzęta do ogrodów zoologicznych w Europie.
- Dzisiejszego ranka spotkaliśmy grupę jeźdźców, którzy wieźli klatki na koniach. To zapewne twoi towarzysze?
- Właśnie pojechali łowić skalne kangury.
- Dlaczego nie zabrali ciebie?
- Bo ja... ja chciałem urządzić samodzielną wycieczkę i dlatego zostałem w obozie.
- Lubię zuchów, którzy palą się do samodzielności. Taki sam byłem w twoim wieku.
- Niech pan pozwoli mi odejść do obozu. Na pewno wszyscy mocno niepokoją się o mnie.
- Tym więcej ucieszą się, gdy zobaczą ciebie zdrowego jutro rano. Takie małe smyki jak ty potrafią płatać różne figle dorosłym. Muszę wynieść się z tej okolicy na jakiś czas, a do tego potrzebne mi jest złoto O'Donellów i kilka koni. Twój ojciec na pewno ofiaruje mi je za ciebie. Rozumiesz teraz, że jesteś mi potrzebny?
- Och, więc chce pan zażądać za mnie okupu?
- Trafnie to określiłeś, mój chłopcze, pieniądze leżą na gościńcach, trzeba tylko umieć je zbierać. Nazywają mnie Krwawym Carterem, ponieważ zabiłem siedmiu głupców, którzy deptali mi po piętach lub chwytali za broń. kiedy prosiłem ich o różne drobiazgi. Twoje życie na pewno warte jest dla ojca więcej niż kilka koni. Możesz więc spać spokojnie.
Carter odszedł do swych towarzyszy, którzy przygotowywali się do przenocowania w parowie. Nazbierali chrustu, i gdy tylko zapadł zmrok, rozpalili ognisko. Sporządzili sobie posłania, po czym zasiedli do kolacji. O'Donellom rozwiązali ręce przy posiłku. Zaledwie skończyli wieczerzę, natychmiast skrępowali ich znowu.
Tomek z trudem przełknął kilka kawałków suszonego mięsa. Carter polecił mu ułożyć się w pobliżu ogniska. Leżał więc pod niskim drzewkiem, rozmyślając ze zgrozą o swej sytuacji. Był w niewoli u niebezpiecznych przestępców. Na pewno mieli jak najgorsze zamiary w stosunku do O'Donellów, a za niego chcieli zażądać okupu. W obozie pozostało tylko dwóch marynarzy. Co się stanie, jeśli Carter dowie się o tym?
Tomek bał się ogromnie Cartera, który z taką obojętnością mówił o morderstwach. Drżał rozmyślając o swym strasznym położeniu.
Czas płynął bardzo wolno. Buszrendżerzy ułożyli się do snu. Mieli czuwać na zmianę i podsycać ogień. Pierwszy pełnił wartę drab o ospowatej twarzy. Usiadł na skalnym bloku. Czujnym wzrokiem przepatrywał obóz oraz ciemną gardziel parowu. Tomek obserwował go uważnie, nie wykonując najmniejszego ruchu. Następny wartownik był równie czujny. Trzeci natomiast, zaledwie zdążył objąć posterunek, dorzucił większą wiązkę do ognia, po czym natychmiast położył się na ziemi. Ziewając potężnie, spoglądał na gwiazdy migocące na niebie.
Serce w piersi Tomka zaczęło bić szybciej, bowiem po chwili głowa bandyty opadła na ziemię. Wkrótce strażnik spał w najlepsze pochrapując z cicha. „Jeżeli nie wrócę do obozu przed świtem, na pewno stanie się coś strasznego - rozmyślał Tomek. - Gdyby tak udało mi się teraz uciec..."
Postanowił tę myśl natychmiast zrealizować. Ręce przecież miał wolne. Carter skrępował mu tylko nogi, ponieważ nie sądził, by przerażony chłopiec mógł odważyć się na ucieczkę. Tomek miał swój nóż myśliwski. W czasie utarczki z O'Donellem bluza wysunęła mu się ze spodni, zasłaniając broń tkwiącą za paskiem. Ręka chłopca szybko namacała rękojeść. Powolnym ruchem wydobył nóż i przeciął więzy krępujące nogi.
„Gdybym zdołał wspiąć się na skalny blok, miałbym już otwartą drogę do ucieczki - rozważał. - Lecz cóż się stanie ze mną, jeśli któryś z nich przebudzi się nieoczekiwanie? Och, lepiej nie myśleć o tym! Gdybym miał chociaż moją broń!"
Rozejrzał się uważnie. Jego lśniący sztucer stał oparty o skałę obok karabinu Cartera, tuż przy głowie śpiącego bandyty. Tomek podniósł się z ziemi. Krok za krokiem skradał się ku śpiącemu Carterowi, nie spuszczając z niego wzroku. Przenikał go dziwny chłód; wstrzymywał oddech, ale serce łomotało mu w piersi. Zaledwie trzy kroki dzieliły go od Cartera.
Nagle...
„Pssst!"
Tomek znieruchomiał.
„Pssst!"
rozbrzmiało po raz drugi.
Tomek spojrzał w kierunku, skąd rozległ się dziwny syk. O'Donell przywołał go teraz ruchem głowy. Tomek wahał się. Przez O'Donellów znalazł się przecież w tej strasznej sytuacji. Jeśli nie zbliży się do brodacza, ten gotów zbudzić wszystkich swoim psykaniem. Wykonał więc dwa kroki i przystanął tuż przy starym O'Donnellu, pochylił się nad nim.
- Czy masz nóż? - szeptem zapytał poszukiwacz. Tomek potwierdził ruchem głowy.
- Przetnij moje więzy - szepnął brodacz.
Tomek cofnął się przerażony. Za nic na świecie nie uwolni człowieka, który wtrącił go w tę okropną sytuację. Bo cóż uczyni O'Donell? Na pewno rzuci się na Cartera. Rozpocznie się mordercza walka. Oczywiście O'Donellowie ulegną przewadze bandytów, a wtedy cały ich gniew spadnie na niego. Nie, nie może i nie powinien mieszać się w porachunki tych strasznych ludzi i O'Donell ujrzał jego wahanie. Kiwnął głową, aby pochylił się nad nim. Tomek spełnił prośbę.
- Na litość boską, czy nie rozumiesz, że oni zamordują mnie i mego syna, gdy ujrzą złoto? - szepnął O'Donell.
- Pobiegnę do obozu po pomoc - cicho odparł Tomek.
- Nie zdążysz... Błagam cię, nie wydaj nas bezbronnych na łup tym... mordercom... Pozwól mi zginąć jak przystoi mężczyźnie.
Tomek wahał się. Czy mógł odmówić pomocy nieszczęśliwemu poszukiwaczowi złota? W odblasku żarzącego się ogniska zobaczył jego błagające oczy, z których teraz, na zoraną bruzdami zmarszczek twarz, spływały łzy. Zrozumiał, ze widok tych oczu prześladowałby go do końca życia.
Szybko powziął postanowienie. Przyłożył palec do ust, nakazując O'Donellowi milczenie. Wydobył nóż, przeciął więzy krępujące jego ręce, a potem wsunął go w prawą dłoń brodacza. O'Donell uścisnął mocno dłoń chłopca i legł nieruchomo na ziemi. Tomek zrozumiał: O'Donell chce mu dać czas na ucieczkę. Lecz to niemożliwe... bez broni... Tomek idzie ostrożnie w kierunku sztucera. Już jest przy nim. Wystarczy sięgnąć ręką. Wolno wyciąga prawą dłoń ku lśniącej lufie, a wzrok wlepia w twarz uśpionego Cartera. Cóż to? Carter spogląda na niego spod lekko przymkniętych powiek. Ręka Tomka nieruchomo zawisa w powietrzu. Złudzenie czy rzeczywistość? Carter patrzy na niego? Czuje na sobie jego zimny, bezlitosny wzrok...
„On nie śpi!" stwierdza Tomek. Czuje, jak włosy jeżą mu się na głowie. Myśli przebiegają niczym błyskawice. Musi porwać sztucer. Broń jest nabita, lecz czy zdoła strzelić do człowieka? Nie, nie! Na to nie potrafi się zdobyć.
Nagle rozlega się zachrypły głos Cartera:
- Kładź się spać szczeniaku, albo ukręcę ci głowę jak kurczakowi! Dziwny chłód przenika Tomka. Przecież O'Donell jest przekonany, że ten straszny morderca dotrzyma słowa. Co stanie się z nim, gdy zginą obydwaj poszukiwacze złota? Co stanie się z jego towarzyszami w obozie? Nagle rozumie, że Carter jest znacznie mniej wart od wspaniałego tygrysa, którego trzeba było zabić w nadzwyczajnych okolicznościach. Dłoń Tomka schwyciła sztucer.
Carter powstał szybko, zwinnie jak kot.
- Chodź tutaj! Muszę cię związać... - warknął.
Głos bandyty obudził wartownika. Zerwał się z ziemi, głośno klnąc i natychmiast dorzucił chrustu do ognia. Porwali się również pozostali członkowie bandy.
- Chodź tu w tej chwili, ty... - mówiąc to, Carter ruszył ku Tomkowi.
- Carter! Nie zbliżaj się do mnie...! - krzyknął Tomek piskliwie. - Nie zbliżaj się! Strzelę! Naprawdę strzelę!
Cofał się krok za krokiem, aż plecami oparł się o skałę. Carter wolno postępował za nim, wpijając w niego zimne spojrzenie. Nie powstrzymał go nawet metaliczny trzask repetowanego sztucera.
Palec Tomka już dotknął spustu. W tej chwili coś ciepłego otarło się o jego nogi. Głuche, gniewne warknięcie przeszło w skowyt. Zaledwie Tomek ujrzał swego Dingo, który odgrodził go od bandyty, nadzieja wstąpiła w jego serce. Pojawienie się psa było dowodem, że pomoc musiała być już blisko. Tymczasem Dingo przysiadł na tylnych łapach. Sierść zjeżyła się na jego grzbiecie. Szczerząc kły gotował się do skoku.
Carter przystanął. Jego prawa dłoń wolno opadała na biodro ku rękojeści rewolweru. Nie zwracał uwagi na to, że lufa sztucera uniosła się na wysokość jego piersi.
Nagle rozległ się przeciągły świst. Jakiś ciemny przedmiot upadł na ziemię tuż obok ogniska, odbił się od niej i zatoczywszy krótki łuk w powietrzu, uderzył Cartera w skroń. Bandyta ciężko osunął się na ziemię. Zanim zdumieni buszrendżerzy zdołali chwycić za broń, dwóch ludzi zeskoczyło z bloku skalnego w sam środek obozowiska. Tomek poznał ich natychmiast. Byli to Tony i Smuga. Tony rzucił się na wartownika dobywającego rewolweru.
Zwarli się w uścisku, potoczyli na ziemię. Smuga bez chwili wahania zaatakował dwóch pozostałych bandytów. Lewa pięść łowcy wylądowała na podbródku buszrendżera, który zatoczył się, wyszarpując zza pasa nóż. Smuga uderzył jeszcze raz. Bandyta ciężko upadł z rozkrzyżowanymi ramionami. W tej chwili huknął strzał. Smuga przyklęknął oszołomiony; kula otarła się niemal o jego głowę. Natychmiast jednak porwał się znów do walki. Czwarty buszrendżer nie zdążył ponownie nacisnąć spustu. Stary O'Donell skoczył mu na plecy i powalił swym ciężarem na ziemię. Smuga podbiegł do walczących, nogą wytrącił rewolwer z ręki napastnika. Z pomocą Tony'ego i O'Donella obezwładnił bandytę.
- Co się stało z twoim przeciwnikiem. Tony? - zawołał Smuga. - Już związany - padła krótka odpowiedź.
Podbiegli do Tomka. Stał oparty o skałę, przyciskając do piersi sztucer. Przed nim, naprzeciw powalonego Cartera, warował przy ziemi Dingo.
- Tomku, kochany Tomku, już po wszystkim! - mówił Smuga, a zwracając się do
Tony'ego dodał:
- Zajmij się Carterem.
- Nie trzeba - lakonicznie odparł Tony.
O'Donell pochylił się nad przywódcą bandy. Po chwili rzekł:
- Do licha! Nigdy nie przypuszczałem, że kawałek drewna może uderzyć z taką precyzją. Carter nie żyje!
- Carter, zły biały człowiek. On chciał zrobić krzywdę mojemu małemu pappa(78). Już nie podniesie więcej ręki na niego - potwierdził Tony, groźnie spoglądając na buszrendżerów.
78 Pappa - brat w narzeczu krajowców.
- Za głowę Cartera wyznaczona jest duża nagroda - poinformował O'Donell. - Nic mnie to nie obchodzi. Tommy, co tutaj zaszło? - zapytał Tony, obrzucając O'Donella przenikliwym spojrzeniem.
Łagodnym ruchem otoczył chłopca ramieniem i poprowadził ku ognisku. Urywanymi zdaniami Tomek opowiedział wydarzenia minionego dnia. Tony spoglądał na O'Donella przymrużonymi oczami, kiedy Tomek mówił o schwytaniu go przez poszukiwaczy złota.
- Żałujemy swego zachowania, chłopcze - odezwał się stary O'Donell.- Nie mieliśmy zamiaru uczynić ci krzywdy. Jesteśmy biednymi ludźmi. Obawa, że stracimy wszystko, co zdobyliśmy z takim trudem, doprowadzała nas do rozpaczy.
- Bieda wygnała nas w świat, w poszukiwaniu pracy dotarliśmy aż tutaj - dodał młody O'Donell. - Znaleźliśmy trochę złota, chcieliśmy powrócić do Irlandii, by rozpocząć nowe życie. Czuliśmy, że nasz przygodny towarzysz, Tomson, knuje jakąś podłość. Nigdy nie mieliśmy zamiaru go oszukać.
- Przeczucie nie zawiodło nas. Tomson nasłany był przez Cartera, który potrzebował złota, aby uciekać dalej przed policją - - tłumaczył stary O'Donell. - Nie ulega żadnej wątpliwości, że uratowaliście nam życie. Ha, jesteśmy prostymi ludźmi. Nie potrafimy słowami wyrazić naszej wdzięczności. Powiem więc krótko: część złota należąca do Thomsona jest teraz waszą własnością...
- Tylko złoty piasek pozbawił nas rozsądku - gorąco powiedział młody O'Donell.
- Jeśli chodzi o mnie, to nie chcę nic słyszeć o waszym złocie. Pomógłbym wam, gdybyście prosili o to. Szkoda tylko, że nie mieliście zaufania do naszego młodego przyjaciela, który w zamian za złe potraktowanie... przeciął wam więzy, nie zwracając uwagi na własne niebezpieczeństwo - zauważył Smuga suchym tonem.
- „Mała Głowa" ma wielkie serce, dlatego też nazywam go moim pappa, czyli bratem. Jego wróg jest moim wrogiem - wtrącił Tony. - Mój bumerang leci jak ptak i dosięgnie każdego, kto wyrządzi Tommy'emu krzywdę.
- Tony, czy ty naprawdę chcesz być moim przyjacielem? - zawołał Tomek, chwytając krajowca za rękę.
- Tony ma tylko jedno słowo. Jestem twoim bratem - poważnie odparł krajowiec, ściskając dłoń chłopca. - Ty nie strzeliłbyś do krajowca jak do dzikiego dingo...
- Och, Tony! Nie potrafiłbym strzelać do człowieka. Nie mogłem nacisnąć cyngla, mierząc do Cartera, chociaż bałem się go więcej niż tygrysa.
- Bardzo się cieszę, że nie doszło do ostateczności - stwierdził Smuga. - Osobiście wolałbym oddać Cartera w ręce policji. Na pewno nie minęłaby go zasłużona kara, tak jak i nie minie jego kompanów, których przekażemy władzom.
O'Donellowie w milczeniu przysłuchiwali się tej rozmowie. Poczucie bezpieczeństwa napełniało ich radością. Starszy z nich, chcąc wyrazić jeszcze raz swą wdzięczność, powiedział:
- Proszę cię, chłopcze, nie miej do nas urazy. Masz długie lata życia przed sobą. Pieniądze na pewno przydadzą ci się w czasie podróży po świecie. Przyjmij część złota. Rano dokonamy podziału.
- Nie, nie! Zatrzymajcie sobie wasze złoto! Tomson i Carter śniliby mi się po nocach, gdyby ono było przy mnie! - zawołał Tomek. - Chciałbym tylko jak najprędzej opuścić ten okropny parów.
- Tommy dobrze mówi. Złoty piasek przynosi niepokój białym ludziom - pochwalił Tony.
- Niestety, Tomku, musimy tutaj przenocować - wyjaśnił Smuga. - Rano zabierzemy buszrendżerów do obozu i oddamy ich policji. Zasłużyli na karę.
- Chłodno tu się zrobiło i... jakoś tak dziwnie... Na pewno nie usnę - odparł Tomek, tuląc do siebie Dingo.
- Wkrótce będzie świt. Posiedzimy przy ognisku do rana – pocieszył go Smuga.
- Nie powiedział mi pan jeszcze, w jaki sposób znaleźliście się tutaj? - zapytał Tomek.
- Jadąc na polowanie na skalne kangury, spotkaliśmy po drodze pięciu mężczyzn o podejrzanym wyglądzie. Podali się za postrzygaczy owiec. Twierdzili, że idą na północ w poszukiwaniu pracy. Pojechaliśmy dalej, kiedy znaleźliśmy się na wysokim pagórku, skąd przebytą drogę było widać jak na dłoni, stwierdziliśmy, że zamiast na północ, udali się oni na południe prosto w kierunku naszego obozu. Obserwowaliśmy ich przez lornetkę, dopóki nie znikli w buszu. Ojciec twój zaczął niepokoić się o ciebie i ludzi pozostawionych w obozie. Zaproponowałem, że pojadę do was i uprzedzę o przebywaniu w okolicy podejrzanych włóczęgów. Tony postanowił mi towarzyszyć, abym nie zmylił drogi. Wzięliśmy Dingo i ruszyliśmy do was. W obozie zastaliśmy naszych dwóch towarzyszy zaniepokojonych twoją nieobecnością. Przypuszczali, że udałeś się za nami. Tony wpadł na myśl, by twoje ślady odszukał Dingo, on też doprowadził nas aż tutaj. Wspięliśmy się na skalny blok, ujrzeliśmy powiązanych ludzi i śpiących włóczęgów. Zanim ochłonęliśmy ze zdumienia, podniosłeś się z posłania. Musieliśmy trzymać Dingo, ponieważ wyrywał się do ciebie. Czekaliśmy jedynie na odpowiednią chwilę, aby unieszkodliwić twoich prześladowców. Widzieliśmy, jak rozcinałeś więzy O'Donellowi. Potem jeden z włóczęgów przebudził się, powiedziałeś głośno jego nazwisko, Tony zaraz mi wyjaśnił, że jest to groźny bandyta. Obawiałem się strzelać. Carter stał zbyt blisko ciebie, Dingo podenerwowany twoim głosem wyrwał się z rąk Tony'ego. Nie mieliśmy chwili do stracenia. Tony unieszkodliwił Cartera bumerangiem. Resztę wydarzeń już znasz.
- Czy ojciec nie będzie się niepokoił waszą długą nieobecnością? - zafrasował się Tomek.
- Uprzedziłem go, że możemy przenocować w obozie ze względu na wasze bezpieczeństwo.
- Och, jak to dobrze, że przybyliście na czas! Bałem się bardzo i... nawet teraz tak tu jakoś strasznie...
- Masz najlepszy dowód, że pustkowia australijskie nie są zbyt bezpieczne dla małych chłopców. Z tego względu nie urządzaj więcej samotnych wycieczek bez uzyskania uprzednio zgody ojca. Czy wyobrażasz sobie, ile sprawiłbyś mu zmartwienia, gdyby ci się stała krzywda? Musisz wykazać więcej zdyscyplinowania wobec ojca, który darzy cię dużym zaufaniem.
- Naprawdę nie chciałem zrobić nic złego. To tak jakoś samo dziwnie się układa - usprawiedliwiał się Tomek.
- Jestem o tym całkowicie przekonany. Musisz jednak zrozumieć, że posłuszeństwo nie oznacza ograniczenia samodzielności. Wszystkich uczestników wyprawy obowiązuje pewna dyscyplina wobec twego ojca, jako naszego kierownika. Czy moglibyśmy zabrać cię na łowy do Afryki, gdybyśmy nie mieli pewności, że zachowasz się rozsądnie? Tomek zmarszczył brwi rozmyślając nad słowami Smugi. Nie zdawał sobie dotąd sprawy, że postępowaniem swoim nadużywa zaufania. Smuga na pewno pragnął jedynie jego dobra. Nie, nie wolno mu było dopuścić do tego, aby ojciec i tacy przyjaciele jak Smuga i bosman Nowicki przestali mu wierzyć. Spojrzał Smudze prosto w oczy i powiedział:
- Daję słowo, że od tej pory będę powiadamiał ojca o wszystkich moich planach.
- Oczywiście przed ich zrealizowaniem - dodał Smuga.
- Tak, na pewno będę tak robił. Czy pan mi wierzy?
- Wierzę ci, Tomku. Na dowód tego ponawiam moje zaproszenie na wyprawę do Afryki.
- Kiedy tam pojedziemy?
- Prawdopodobnie w przyszłym roku. Mam nadzieję, że przyłożysz się w szkole do nauki, aby zasłużyć na zgodę ojca.
Tomek westchnął ciężko na myśl o szkole, lecz pocieszył się zaraz przypominając sobie wyprawę do .Afryki.
- Ha, nie ma rady! Jestem gotów zamienić się nawet w mola książkowego - powiedział. - Ciekaw jestem, na jakie zwierzęta będziemy polowali w Afryce?
- Będą to łowy na grubego zwierza. Kangury oraz dzikie dingo są łagodnymi stworzeniami wobec mieszkańców stepów i dżungli afrykańskich. Znajdziemy tam: słonie, lwy, bawoły, hipopotamy, nosorożce, żyrafy, antylopy, goryle i co tylko dusza łowcy może zapragnąć. Afryka jest dla nas prawdziwą kopalnią złota.
- Czy afrykańscy Murzyni są tak samo łagodni jak rdzenni mieszkańcy Australii? - zapytał Tomek nieufnie zerkając na związanych buszrendżerów.
- Krajowców afrykańskich nie można porównywać z Australijczykami. Wystarczy choćby wspomnieć olbrzymich, wojowniczych Masajów lub karłów-Pigmejczyków używających do walki zatrutych strzał, aby stwierdzić zasadniczą różnicę.
- Czy to znaczy, że następna nasza wyprawa łowiecka do Afryki będzie niebezpieczniejsza od obecnej, australijskiej? - zapytał Tomek.
- Oczywiście i to nie tylko ze względu na wojowniczość niektórych plemion murzyńskich - odparł Smuga.