GÓWNO (2)
Olek, nie przerywając tańca, pomachał Kamili. Skinęła głową. Rozejrzała się po pokoju. Czterech kolesi piło wódkę i chyba nawet się o coś kłóciło. Michał z Kingą w kącie zażarcie o czymś dyskutowali. Maciek z Małgosią w kuchni rozmawiali z jakąś parą. Kamila ich nie znała. Dziewczyna z rudymi włosami upiętymi w kok miała na sobie jaskrawozieloną sukienkę, a towarzyszący jej brunet srebrną koszulę ze stojącym kołnierzykiem.
– Jestem – powiedziała Kamila, podchodząc do Małgosi i Maćka.
Akurat w tym momencie umilkła muzyka, dlatego wejście dziewczyny, ubranej w czarną, obcisłą sukienkę bez ramiączek i długie za łokcie rękawiczki, wzbudziło sensację. Podpici kolesie się ożywili, jakiś gość przyszedł z tarasu, na którym kilka osób przygotowywało już petardy. Ożywił się i Olek. Jako gospodarz zaproponował coś do picia, ale usłyszawszy w odpowiedzi burknięcie, odszedł znów na parkiet tańczyć z Tatianą.
– Świetnie wyglądasz – pochwaliła Małgosia, uśmiechając się i całując przyjaciółkę na przywitanie.
– Wiem. Do twarzy mi w żałobie – odparła Kamila, nie odwzajemniając uśmiechu.
– Nie to miałam na myśli – zmieszała się Małgosia.
Kamila wzruszyła ramionami.
– O czym gadacie? – spytała po chwili.
– O studiach – odparła nieznajoma dziewczyna. – O tym, co chcemy robić z życiu. Ja na przykład… a w ogóle to się nie przedstawiłam. Jestem Monika. – Podała Kamili szczupłą dłoń o wąskich, długich palcach. – A to jest Kamil.
– Mój imiennik – mruknęła Kamila i skinęła chłopakowi głową.
– Ja – pociągnęła temat Monika – chciałabym być aktorką i szykuję się do egzaminu do szkoły teatralnej. Kamil myśli o prawie, a ty?
– Ja chciałabym umrzeć – powiedziała Kamila.
Zapadła cisza. Słychać było tylko dochodzące z parkietu okrzyki tańczących.
– Ze śmierci żyć mogą tylko prawnicy lub grabarze – zauważył filozoficznie Kamil i się zaśmiał.
Monika mu zawtórowała.
– Jeszcze kamieniarz – dorzuciła, po czym umilkła spłoszona wyrazem twarzy Kamili.
Małgosia z Maćkiem popatrzyli na siebie, a po chwili Małgosia złapała Kamilę za rękę i odciągnęła na bok.
– Co ty wyprawiasz? – szepnęła.
– Nic – zbyła ją Kamila.
– Ty zwariowałaś?! Jest sylwester!
– Tak, ale Wojtka nie ma! – krzyknęła Kamila.
– Ale to nie jest wina ani Olka, ani moja, ani Maćka, ani tych ludzi, którzy tu są.
– Wiem – burknęła Kamila. – To wina mojej matki.
– Dlaczego matki? – obruszyła się Małgosia. – To los tak chciał. Czy wiesz, że Bóg często zabiera do siebie tych, których kocha? Zabiera ich właśnie w młodym wieku, by szybko mieć ich blisko siebie.
– To niech mnie też pokocha i szybko stąd zabierze.
– Kamila! Ty nic nie rozumiesz! Ty ranisz wszystkich!
– Myślisz tylko o sobie – warknęła Kamila.
– Ja? – Małgosię zatkało ze zdziwienia. Jak Kamila mogła to powiedzieć? – To ty myślisz tylko o sobie! – rzuciła po chwili, a w jej głosie nie było już chęci ułagodzenia przyjaciółki, tylko urażona duma. – Gdybym myślała o sobie, tobym z tobą nie rozmawiała. Wolałabym spędzać sylwestra, tańcząc z Maćkiem, a nie roztrząsać twój dramat. A tak… ja tu zajmuję się tobą, a Maciek, żeby nam nie przeszkadzać, polazł na górę do Malwiny i Kuby.
– Dobrze, że chociaż wiesz, że to dramat.
– Wiem, ale nikt ci w tym dramacie nie pomoże. Ty musisz… − Małgosia nie dokończyła zdania, bo tuż koło niej wyrósł jak spod ziemi Czarny Michał.
– Jak się masz? – spytał, uśmiechając się do Kamili i jednocześnie dając Małgosi znak ręką, by zostawiła ich samych.
Kamila na przywitanie wzruszyła ramionami. A gdy poprosił ją do tańca, pokręciła głową.
– Dziwna jesteś – powiedział Michał. – Wyglądasz jak milion dolarów. Sprawiasz wrażenie, jakbyś chciała, by wszystkim obecnym tu facetom na twój widok wylazły gały, a jednocześnie obnosisz się z miną cierpiętnicy.
– Wiesz, przez co przeszłam.
– Wiem. I dlatego nie rozumiem. Czemu przychodząc tu, ubrałaś się tak, jak się ubrałaś? Skoro chcesz być cierpiętnicą, to trzeba było przyjść tu w worze pokutnym.
– Wiesz… – Kamila patrzyła na Michała szeroko rozwartymi oczami i szukała właściwych słów. – Ty jesteś…
– Jestem osobą bardzo ci życzliwą – uciął Michał. – I powiem ci jedno. Przystopuj. Przyszłaś w miejsce, gdzie ludzie chcą się bawić. Pomyśl o innych. Nie psuj im sylwestra.
– Uważasz, że nie powinnam tu przychodzić?
– Uważam, że to dla ciebie dobry moment, by definitywnie z tym skończyć. Nic ci to nie da! Wiesz, jakie mam wrażenie?
– No? – spytała Kamila z narastającym rozdrażnieniem.
– Że ty momentami, owszem, naprawdę cierpisz. Ale częściej cierpisz, bo myślisz, że tak wypada, bo co ludzie powiedzą, jak nagle przestaniesz. Jeśli chcesz wiedzieć, co powiedzą, to cię teraz oświecę. Odetchną z ulgą… − Chciał jeszcze coś dodać, ale ktoś zawołał, że zaraz północ. Tuż pod jego nosem wylądowała taca kieliszkami. Podał jeden Kamili i wziął do ręki drugi.
– Pójdę poszukać Kingi – rzucił i odszedł.
Olek i Kamil mocowali się z szampanami. Maciek z butelką bezalkoholowego Piccolo w ręku przyciągnął za sobą Malwinę i Kubę, po czym posadził ich przy kuchennym bufecie. Zegar zaczął bić północ. Nastał czas składania sobie życzeń na Nowy Rok. Dla większości ostatni rok licealnego życia.
– Niech się spełnią wszystkie twoje marzenia… – Olek podszedł do Kamili z kieliszkiem i butelką.
Zaciskając ze złości zęby, pokiwała głową.
– Szczerze – powiedział Olek z mocą w głosie, nalewając jej szampana.
– A wiesz, co jest moim marzeniem? – spytała, a w jej głosie dawało się wyczuć wściekłość. Ten Michał… wszystkie rozumy pozjadał. – Wiesz co jest moim marzeniem? – powtórzyła pytanie.
– Cokolwiek to jest… – zaczął Olek, ale Kamila mu przerwała.
– Ja pytam, czy wiesz?
– Nie wiem – odparł zniecierpliwiony. – Ale cokolwiek to jest, życzę, by się spełniło – odparł, stukając swoim kieliszkiem w jej.
– Sam widzisz… Nawet nie wiesz, co to jest.
– A co?
– Gówno! – krzyknęła i poszła w kierunku wyjścia.
– Kamila! To jest jakieś wariactwo. – Olek próbował ją zatrzymać. – Jest sylwester. Daj spokój!
– O gówno! Chodzi mi o gówno! O wielkie brązowe, rzadkie albo i gęste, jak kto woli. Wszystko mi zresztą jedno. Gówno!! Kamila wykrzyczała ostatnie słowa i wyszła, trzaskając drzwiami.
Olek stał jak skamieniały. Wreszcie jednym haustem wypił szampana z trzymanego w ręku kieliszka. Spojrzał w bok. Koło niego stanął Michał.
– Wszystkiego najlepszego – powiedział.
– Najlepszego – odparł Olek i spojrzał na drzwi. – To jakiś koszmar – stwierdził.
– No – przytaknął Michał, a po jego tonie Olek zorientował się, że kto jak kto, ale ten facet go rozumie.