KURSY (1)
– Nie wierzę ci – powiedziała Kinga, ale nie zamknęła drzwi przed nosem, tylko otworzyła szeroko, pozwalając Michałowi wejść do środka.
– W co mi nie wierzysz? – spytał, wieszając w przedpokoju kurtkę.
– W nic – odparła, gdy zamknął za sobą drzwi od jej pokoju.
– Nie rozumiem.
– To pomyśl.
– Nie chce mi się myśleć, bo nie mam zielonego pojęcia, o co chodzi. Nie będę myśleć, bo nic, ale to kompletnie nic – podkreślił słowo „nic” tak dobitnie, że aż sam przestraszył się własnego głosu – nie wymyślę.
– To ja ci pomogę. – Kinga podeszła i spojrzała mu prosto w oczy. – Najpierw twierdzisz, że w weekendy nie możemy się spotykać, bo coś robisz, ale to tajemnica i wiosną będzie już po wszystkim. I ja ci wierzyłam. Ale wczoraj miarka się przebrała. Widziałam cię. Z nią! I nie mów mi, że to nic! – Tym razem to Kinga podkreśliła to słowo.
* * *
– Dlaczego wybrał pan to zdjęcie? – spytał instruktor, wskazując na puszczoną za pomocą rzutnika na ekran czarno-białą fotografię autorstwa Michała. Przedstawiała Kingę jedzącą jabłko. Zdjęcie zrobił wtedy, gdy wracali razem z kościoła.
Zajęcia z fotografii, na które się zapisał, odbywały się w weekendy. Nigdy nie przypuszczał, że matka zgodzi się na ten kurs, ale to chyba jego szczerość sprawiła, że uległa. Stał teraz pośrodku sali, na której siedziało prawie czterdzieści osób, i próbował znaleźć słowa, by wyjaśnić, czemu wybrał akurat to zdjęcie. Fotografie mieli prezentować alfabetycznie. Nazwisko Biernacki otwierało listę kursantów. Nie przypuszczał, że będą padać takie pytania. Choć teraz przeszło mu przez myśl, że właściwie gdyby on organizował ten kurs, to też właśnie o to pytałby ludzi. Nabrał więc powietrza w płuca i wydusił z siebie:
– Bo to niepozowany portret. Poza tym w ruchu.
– W ruchu? – spytał instruktor, próbując wydobyć z Michała więcej wyjaśnień.
– Już ma ugryźć… – zaczął Michał niepewnym głosem.
– Śmiało – zachęcał instruktor, przechadzając się po sali. – Proszę opisać to, co pan zrobił. Proszę opisać ruch.
– No ale to jest zdjęcie… – bronił się Michał.
– Rozumiem. Chce pan powiedzieć, że to jest zatrzymane w kadrze i wszystko tu widać. Tak?
– Właśnie.
– Ale żeby się czegoś nauczyć, musimy mówić o tym, co fotografujemy – tłumaczył instruktor, stając koło Michała. – Bez mówienia się nie da. To ćwiczenie jest ważne. Omawiamy państwa zdjęcia. Te, które uznaliście za najlepsze, zgłaszając się na ten kurs. Dzięki temu wszyscy nawzajem możemy się lepiej poznać. Zdjęcie to jedno, ale powód, dla którego uznaliście je za warte włożenia do waszego portfolio, to drugie. Jest jeszcze trzecia sprawa, ale to za chwilę. No?
– zwrócił się do Michała. – Niech pan mówi dalej.
– Chodzi mi o to, że tu jest uchwycone… to znaczy, moim zdaniem uchwycone, jak ona strasznie chce zjeść to jabłko.
Sala zachichotała.
– Widać panna głodomorek – rzucił siedzący na końcu sali rudzielec.
– Spokój! – uciszył żarty instruktor. – Państwo zaraz będą opowiadać o swoich zdjęciach. Też może być wesoło. – Zapadła cisza. Instruktor rozejrzał się po sali i znów zwrócił się do Michała: – I teraz ta trzecia sprawa… czy dokładnie to było pana celem?
– Poniekąd tak.
– Poniekąd?
– No bo… byłbym z tego zdjęcia bardziej zadowolony, gdyby na przykład jabłko ociekało sokiem, ale… to nie ten gatunek jabłka.
Sala znów ryknęła śmiechem
– Widzę, że państwu jest strasznie wesoło. – Instruktor rozejrzał się po sali, która umilkła jakby spłoszona jego spojrzeniem. – A dlaczego to by pana ucieszyło?
– Bo ja to robiłem na filmie o dużym ziarnie. Jak się użyje takiego filmu, to na przykład woda fajnie wychodzi. No i gdyby tu był jeszcze sok, to też by fajnie wyszło.
– Proszę państwa… zapisaliście się na kurs, choć tak naprawdę większość z was umie robić zdjęcia. No bo dowodem jest to portfolio, które złożyliście przy zapisie. Przyszliście jednak się tu czegoś nauczyć. Czego?
– No wielu z nas chciałoby mieć po prostu papier, że jest fotografem – odezwał się rudzielec.
– Proszę pana, jak będzie pan robił kiepskie zdjęcia, to żaden papier panu nie pomoże! – powiedział instruktor. – A pan… – Zerknął na listę, jakby szukając na niej informacji, i po chwili podniósł wzrok na Michała. – …pan Biernacki? Czemu się zapisał na kurs?
– Właściwie to chciałbym po prostu za każdym razem robić takie zdjęcie, jakie sobie zaplanowałem. Niby często tak jest, ale… gdybym poznał parę metod, trików, patentów na fotografowanie czegoś trudnego…
– A po co to panu? – indagował instruktor.
– Po prostu lubię zdjęcia. – Michał wzruszył ramionami. – Zdjęcie to jak zatrzymana chwila. Można zatrzymać miłą chwilę i niemiłą.
– Widzę, że bardziej interesuje pana reportaż niż fotografia artystyczna czy reklamowa.
– Właściwie nie wiem – odparł Michał z rozbrajającą szczerością. – Cały czas szukam odpowiedzi na to pytanie. Nie wiem, czy nie po to, żeby ją znaleźć, tu przeszedłem – dodał cicho.
– No dobra. Pan pokaże następne zdjęcie.
* * *
Kurs prawa jazdy, który wykupił, miał zacząć się w zimie. To adwokat matki podsunął ten pomysł. W kancelarii na Nowym Świecie byli na kolejnej rozmowie w sprawie spadku po ojcu. Rodzice ojca, o których nie chciał nawet myśleć per „dziadkowie”, cały czas próbowali obalić testament. Bezskutecznie. Wyczerpali już wszystkie możliwe drogi odwołania. Adwokat więc uspokajał. Zbliżał się moment, kiedy Michał będzie mógł na siebie przepisać samochód po ojcu. Oprócz samochodu potrzebował jednak prawa jazdy.
– Chce pani, by syn był dobrym kierowcą, niech robi kurs w zimie – podsunął adwokat. – Śnieg na drogach, trudne warunki jazdy. Jak wtedy wszystko pozalicza, nauczy się naprawdę dobrze jeździć.
Namiary na kurs zdobyli tego samego dnia. Po prostu spisali je z nalepki na aucie, które zatrzymało się przed przystankiem, na którym oboje wysiedli z autobusu.
– Zapisz ten numer – powiedziała mama, przytykając do szyi laryngofon i wskazując palcem na zderzak z napisem „Autoszkoła – Gocław. Początek kursu 15 lutego”.
* * *
– Mateusz… – Michał zaczepił kumpla na dużej przerwie.
– No?
– Przymierzam się do zrobienia prawa jazdy na samochód, a ty podobno robiłeś na motor…
– Robiłem, ale wiesz… po wypadku Wojtka na skuterze to starzy w ogóle nie pozwalają mi jeździć. Zupełnie jakby nie czuli, że mnie to też ruszyło. Naprawdę. Gdyby mogli, to i rower schowaliby mi w piwnicy.
W głosie Mateusza pobrzmiewała mieszanina żalu do rodziców i do życia. Był też pewien rodzaj strachu. Może przed losem, który dla Wojtka okazał się tak nieprzewidywalny i niełaskawy?
– Ale skończyłeś ten kurs?
– Nie tylko skończyłem, ale zdałem. Prawko mogę ci pokazać!
– Na motor?
– I na motor, i na samochód.
– A robiłeś w tej Autoszkole na Gocławiu?
– Nie.
– To nie wiesz, jak tam jest?
– Nie.
Ale mogę się dowiedzieć. A co? Teraz ty robisz prawko? – zainteresował się Mateusz.
– Tiaaa…
Jak też to będzie, kiedy już zrobi? Do szkoły jeździć autem nie będzie. Za blisko. Głupio by to wyglądało. Gdzie więc pojedzie? Może gdzieś z Kingą? Tylko gdzie?
– Ciekawe, czy jak zrobisz, to będziesz mógł jeździć – z zamyślenia wyrwał go głos Mateusza.
– Raczej będę – odparł Michał. – Prawo jazdy to pomysł matki.
– Ale czym?
Michał westchnął. Nie bardzo chciał opowiadać o tym wszystkim, ale widząc badawcze spojrzenie kumpla, odparł:
– Dostałem spadek.
– Spadek? Po kim?
Na szczęście zadzwonił dzwonek na lekcję i Michał nie musiał tego wyjaśniać. Wyczuł, że nawet najprostsza odpowiedź zrodzi kolejne pytanie. A nie chciał opowiadać o ojcu, Ruszczykowskich i całej historii, o której codziennie przypominał mu schowany w szufladzie sygnet. I nawet nie dlatego, że nie ufał Mateuszowi. Po prostu nie chciał znów wchodzić psychicznie w tę historię. Jeszcze nie teraz. Ma czas. Zwłaszcza że mama kilkakrotnie powtarzała:
– Przyjdzie koza do woza. Jak jedno z nich umrze, to drugie samo się do ciebie odezwie.
O! Jak przyjdzie koza do woza, jak jedno z nich się do Michała odezwie, to on… No właśnie? Co on? Co on wtedy zrobi? Rozmowa o Ruszczykowskich, opowiadanie o nich komukolwiek sprawiłoby, że znowu zacząłby się nad tym zastanawiać. A po co się martwić na zapas?
Wychodził ze szkoły, gdy na schodach dogoniła go Kamila.
– Słyszałam, że robisz prawko? – zagadnęła.
– Yhm… – mruknął mało zachęcająco. Nie chciał jednak obrazić Kamili, pokiwał więc głową przytakująco i się uśmiechnął.
– Ja robiłam na specjalnym obozie i to ci polecam!
– Problem w tym, że ja nie mogę tyle czekać – powiedział, zasuwając kurtkę. – Mama chce, żebym zrobił teraz. Poza tym specjaliści twierdzą, że lepiej robić w zimie i mieć jazdy wtedy, gdy na drogach panują fatalne warunki.
– Coś może w tym jest – stwierdziła Kamila i westchnęła ciężko. O trudnych warunkach na drogach wiedziała chyba wszystko. Przez ten czas, kiedy sama jeździła do szkoły, co najmniej trzy razy zakopała się w śniegu. Dopiero gdy pogodziła się z Olkiem, to on pokazał jej, jak kręcić kierownicą, by wyjechać z zaspy. Oczywiście metoda działała tylko wtedy, gdy samochód nie był zakopany do połowy wysokości kół. Teraz dzięki uwagom Olka była już czujna. – Szukasz dobrego kursu? – spytała po chwili milczenia.
– Dobrego i blisko domu – odparł. – Wiesz… ja chcę jeszcze coś robić, no i matura… i Kinga…
– Fajnie, że się pogodziliście – stwierdziła Kamila, a Michałowi ulżyło, że nie spytała o to coś, co chce robić. Kurs fotografii miał być jego tajemnicą.
– Też się cieszę – odparł Michał.
Akurat doszli do jej samochodu.
– Siadaj, podrzucę cię – zaproponowała Kamila.
– Blisko mam.
– Ale jest mróz.
Wsiadł. Pod jego dom podjechali w milczeniu. Michał całą drogę obserwował ręce i nogi Kamili. Jak też ona hamuje i zmienia biegi. Dopiero wysiadając, powiedział:
– Myślisz, że się tego nauczę?
– Prowadzenia samochodu? – spytała zdziwiona. – Pewnie! Jeśli ja się nauczyłam, to i tobie się uda. Wiesz, co mówił mój instruktor?
– No?
– Że jeśli te wszystkie tępe mordy siedzące za kierownicami polskich samochodów mają prawo jazdy, to dlaczego inteligentny człowiek ma nie zdać?
– Dobre! – Michał zaśmiał się i pomachawszy Kamili na pożegnanie, trzasnął drzwiami auta.