×

Мы используем cookie-файлы, чтобы сделать работу LingQ лучше. Находясь на нашем сайте, вы соглашаетесь на наши правила обработки файлов «cookie».


image

Licencja na dorosłość - Małgorzata Karolina Piekarska, PRĘGA (1)

PRĘGA (1)

– Ja muszę zawiadomić rodziców – powiedziała dyrektorka, a wtedy chłopiec jęknął:

– Tylko nie rodziców… – I rozpłakał się. – Ja się tak cieszyłem, że nie muszę być w domu…

* * *

Choć była sobota, Marcin szedł z Magdą i Mateuszem do szkoły. Młodszy brat jechał na zimowisko. Magda nie miała ochoty jechać. Wolała brać udział w akcji „Zima w mieście”. Była jednak naburmuszona, bo chciała na takie zajęcia chodzić do jordanka, a po wypadku Wioletki Marcin stwierdził, że to wykluczone. Wprawdzie nieświadomy niczego ojciec też obstawał za jordankiem, ale Marcin uczepił się argumentu, że na „Zimę w mieście” do szkoły zapisała się Beatka.

Zresztą zgodnie z prawdą. Dla mamy Beatki „Zima w mieście” w szkole była oczywistym wyborem, choć dyrekcja jordanka zapewniała, że dzieci, które są pod opieką pracowników placówki, na pewno nic złego nie spotka. Uważali co prawda, że rodzice Wioletki poniekąd sami są sobie winni, bo jej mama nie dopilnowała córki. Mama Beatki też się z tym zgadzała, ale pewien strach w niej pozostał.

Zdarzenie z jordanka było omawiane na zebraniu klasowym w ubiegłym roku szkolnym, gdy wychowawczyni informowała, że Wioletka do klasy i szkoły nie wróci, a jej rodzice wyprowadzają się do innej dzielnicy, by dziecku oszczędzić traumy. Jednak na szczęście dla Marcina to on był na tym zebraniu. Ojciec jak zwykle nie mógł.

Teraz też on odprowadzał Mateusza na zimowisko. Jeszcze poprzedniego dnia rozmawiał z nim na temat Koperskiego. Chłopcy chodzili teraz do innych klas, więc ich kontakty były luźniejsze, ale Marcin zakazał bratu spotykania się z dawnym przyjacielem nawet po szkole. Mateusz wprawdzie próbował oponować, ale Marcin zadał jedno pytanie: „Opowiedzieć tacie o uchodźcy?”.

I Mateusz odpuścił. Ojciec nigdy go nie uderzył, ale… pamiętał, że jeszcze parę lat temu, gdy był w przedszkolu, to nie oszczędzał Marcina. Wtedy zdarzało się, że najstarszy brat, dziś tak dorosły, szedł do szkoły z siniakami. Dlatego Mateusz bał się reakcji ojca niemal jak ognia.

Mimo to Marcin domyślał się, że na zimowisku dawni koledzy znowu spróbują trzymać się razem, więc jeszcze w czasie zebrania organizacyjnego prosił wychowawczynię, by pilnowała i rozdzielała chłopców. By broń Boże nie byli w jednym pokoju.

– Piotrek ma zły wpływ na Mateusza – tłumaczył i oprócz tego, co nauczycielka już wiedziała, opowiedział, co odkrył w komputerze brata. – Musiałem mu pozakładać blokady na różne strony. Już dwa lata temu okazało się, że Mateusz wie, kto to geje, a teraz jego wiedza jeszcze się WZBOGACIŁA.

Nauczycielka załapała, o co chodzi, i obiecała, że chłopców od siebie odizoluje.

Na zimowisko Mateusz został spakowany w średniej wielkości walizkę na kółkach. Była to solidna walizka z poliwęglanu w kolorze różowym i z namalowanym na środku wielkim motylem. Mateusz nie był zadowolony.

– Babska! – mruknął, gdy ją zobaczył, ale Marcin zgromił go wzrokiem.

W domu mieli tylko wielkie walizki i jedną tak zwaną kabinówkę kupioną tylko po to, by Marek mógł lecieć tanimi liniami na zawody i nie płacić za bagaż. Jednak te wielkie walizki były dla Mateusza stanowczo za duże, a Markowa kabinówka za mała, by mogła pomieścić ubrania potrzebne na zimowisku. Walizkę z motylem pożyczyła Kamila. Stanowiła część jej kompletu walizek. Rozmiarem była najodpowiedniejsza dla Mateusza, choć rzeczywiście damska. Mateusz pakował się, jęcząc, że gdy Koper zobaczy walizkę, z pewnością zacznie mu dokuczać.

Rzeczywiście. Gdy tylko zjawili się przed szkołą, Koper, który leżał na ławce, podniósł się na łokciu i na widok Mateusza zawołał:

– Pedał! Ma różową walizkę!

Jednak jego głos zabrzmiał jakoś słabo. No i ledwo to powiedział, a opadł z powrotem na ławkę, przed którą stała wielka czarna walizka. W tym momencie do ławki podeszła Miriam Belon i spytała:

– A czemu ty leżysz na ławce? Przecież jest zimno i śnieg? Chcesz dostać wilka?

Jednak obecna przy tym jej mama odciągnęła córkę. Wiedziała, że między nią a leżącym na ławce Piotrkiem Koperskim jest jakiś konflikt i nie chciała, by córka w jakikolwiek sposób go zaczepiała.

– Pamiętaj! – powiedziała na tyle głośno, by Koper to słyszał. – Masz tego chłopca unikać. Tego, co tu idzie, zresztą też. – To mówiąc, wskazała na Mateusza, który właśnie podbiegał do ławki z krzykiem:

– Ja ci dam pedalską walizkę!

I już zamierzał się, by uderzyć Koperskiego, ale w tym momencie chłopak wstał z ławki i… runął na ziemię.

Gdy Mateusz się nad nim pochylił, ze zdziwieniem zauważył, że kumpel jest nieprzytomny. Z miejsca wokół zrobiło się zbiegowisko, bo omdlenie chłopca zszokowało wszystkich: mamę Miriam i samą Miriam, a także Marcina, Mateusza, Magdę i kilkoro innych dzieci oraz ich rodziców, którzy stali w pobliżu i czekali na przyjazd autokaru mającego zawieźć ich pociechy na zimowisko.

Autokar jednak się spóźniał. Chwilę wcześniej ktoś z opiekunów zimowiska uspokajał rodziców, że pojazd czeka na policyjną kontrolę przy Torwarze, a jest tam strasznie dużo autokarów. Podobno wraz z kierowcą jest na miejscu jedna z opiekunek zimowiska, więc jak autobus będzie podjeżdżał, dadzą znać. Informowano, że dzieci mogą wejść do szkoły i pójść poczekać w świetlicy, ale z propozycji skorzystało tylko kilkanaście osób. Reszta została przed budynkiem, by rzucać śnieżkami. Wśród czekających na autokar rodziców nie było jednak nikogo z opiekunów Koperskiego.

Stanem chłopca mocno przejął się Mateusz, który miał wyrzuty sumienia, że może to z jego powodu dawny przyjaciel zemdlał. Zaczął błagać Marcina, by ten mu pomógł.

– Dobrze, ale zabierz stąd Magdę – powiedział Marcin i błyskawicznie poderwawszy chłopca na ręce, położył go na ławce, po czym zaczął śniegiem nacierać mu policzki.

– Dokąd mam ją zabrać? – spytał Mateusz, patrząc na to, co robi brat, i słuchając rodziców, którzy udzielali rad, że trzeba poklepać po policzkach lub zrobić sztuczne oddychanie. Choć byli i tacy, którzy twierdzili, że chłopiec po prostu symuluje.

– Odejdźcie stąd i stańcie gdzieś obok – powiedział Marcin, nie odwracając się w stronę brata, który posłusznie wziął Magdę za rękę i odszedł kilka metrów, by z daleka w napięciu obserwować poczynania brata. Po chwili Piotrek otworzył oczy i spojrzawszy na Marcina, szepnął:

– Niedobrze mi.

– Jak jesteś chory, to trzeba było zostać w domu – rzucił Marcin, ale w tym momencie twarz Koperskiego wykrzywił jakiś dziwny grymas.

Marcin wziął to za niechęć do siebie. Cóż… Piotrek Koperski wiedział, że to Marcin był inicjatorem rozdzielenia go z Mateuszem. Jednak w tym momencie chłopiec zrobił się zielony na twarzy i… zwymiotował, a resztki śniadania ubrudziły mu kurtkę. Marcin zaczął ją rozpinać i rozplątywać szalik szczelnie owijający szyję, choć Piotrek mocno się przed tym bronił, jęcząc, że nie trzeba.

– Trzeba, trzeba – powiedział Marcin i w tym momencie zauważył jakąś dziwną pręgę na jego szyi. „Czy to możliwe…?” – pomyślał, ale po chwili odpędził myśl jak natrętną muchę. Tymczasem zgromadzeni wokół rodzice zaczęli komentować:

– Choroba lokomocyjna – spekulowała jedna z matek, choć druga od razu ją zgromiła, że lokomocyjna przed podróżą się nie zdarza.

– Reisefieber! – powiedział jakiś ojciec i dodał: – Moja żona to ma przed dalekimi podróżami.

– Pan lepiej zwróci uwagę na bagaże chłopców – rzucił do niego Marcin i porwawszy na ręce Koperskiego, wbiegł z nim do szkoły. Jakaś matka przytrzymała mu drzwi, mówiąc:

– Do łazienki z nim trzeba!

– Tylko nie do domu, tylko nie do domu – szepnął Koperski ze strachem w oczach.

I właśnie to przerażenie sprawiło, że Marcin skierował swoje kroki do gabinetu pani dyrektor Anny Zdzieszyńskiej. Na szczęście była obecna. Wraz z wicedyrektorką Zofią Krukowską opracowywała plan lekcji na kolejny semestr. Wejście Marcina przeszkodziło im obu w pracy, ale na widok lejącego się przez ręce chłopca obie kobiety oderwały się od komputera.

– Co się stało? – spytała dyrektor Zdzieszyńska. Marcin postawił Koperskiego na dywanie w dyrektorskim gabinecie i wskazał na wymiociny na rozpiętej kurtce oraz pręgę na szyi. Wicedyrektorka zaczęła rozbierać chłopca, który słaniał się na nogach.

– Pobiłeś się? – spytała go, patrząc uważnie na pręgę i siniaki na przegubach dłoni, które ujrzała, gdy zdjęła mu kurtkę.

– Nie – szepnął.

Podsunęła mu fotel i kazała usiąść, ale chłopiec nadal stał.

– Wywróciłeś się? – spytała niepewnym głosem wicedyrektorka, a w tym momencie dyrektorka Zdzieszyńska wykrzyknęła:

– Cholera jasna! Akurat zaczęły się ferie i lekarza nie ma w szkole.

– Ty powinieneś iść do domu, a nie jechać na zimowisko – zawyrokowała wicedyrektorka, nachylając się nad chłopcem.

Ale wtedy Koperski się rozpłakał.

– Nie chcę do domu… – szepnął, po czym znowu zzieleniał na twarzy i zwymiotował. Tym razem na dywan, choć starał się dłońmi zatrzymać torsje. Dywan był bordowy w kwiaty i pewnie dlatego nikt nie zauważył drobnych plamek krwi w wymiocinach chłopca.

– No, ale ty masz jakieś zatrucie – powiedziała niepewnym głosem wicedyrektorka.

– Siądź na tym fotelu – głos dyrektorki był bardziej stanowczy niż jej zastępczyni.

Jednak w tym samym momencie odezwał się Marcin, który widząc cierpienie na twarzy chłopca próbującego usiąść na fotelu, od razu zrozumiał, co się stało.

– Dostałeś lanie – bardziej stwierdził, niż spytał Marcin.

Zaczynał to podejrzewać już w tym momencie, w którym zobaczył u niego na szyi pręgę, a nabrał pewności, gdy chłopiec tak rozpaczliwie bronił się przed powrotem do domu. Marcin znał problem przemocy domowej nie tylko z zajęć na studiach, lecz także dlatego, że sam dobrze pamiętał ten ból. W dzieciństwie ojciec często podnosił na niego rękę. Tylko na niego. Może dlatego, że był bardziej niegrzeczny od reszty rodzeństwa? Dopiero śmierć matki i powtarzanie klasy go zmieniły. Winił się zresztą za jej odejście. Często myślał, że gdyby się lepiej uczył, toby nie umarła. Gdyby sprawiał mniej kłopotów, toby nie zachorowała. A tak… zanim to wszystko się stało, był niegrzeczny. Bardzo niegrzeczny. Podpalił śmietnik w klasie, pozbijał dla zabawy wszystkie żarówki, wrzucił podręcznik do matematyki do kibla. Ojciec zawsze po takim incydencie brał pas i lał w tyłek, a potem Marcin długo nie mógł siedzieć. Do odrabiania lekcji sobie pod siedzenie poduszkę, a w szkole kładł na krzesło bluzę, by mniej go bolało. Gdy ojciec wymierzał razy pasem, matka próbowała go bronić, ale czasem nie miała argumentów. Jak wtedy, gdy w pracowni biologicznej wlał spirytus salicylowy do akwarium. Nie mogła powiedzieć, że zrobił to niechcący. Zwłaszcza gdy sam powiedział, że wlał specjalnie, bo… „rybka lubi pływać”. I dodał, że „zwłaszcza w wódce, a wódka to rozcieńczony spirytus”.

Teraz te sceny stanęły mu przed oczami, gdy Koperski próbował usiąść. Na pytanie Marcina odpowiedział zresztą twierdząco. Właściwie było to tylko skinienie głową. Tylko dlaczego wymiotował?


PRĘGA (1) PRESS (1)

– Ja muszę zawiadomić rodziców – powiedziała dyrektorka, a wtedy chłopiec jęknął: - I have to notify my parents - said the headmistress, and then the boy groaned:

– Tylko nie rodziców… – I rozpłakał się. – Ja się tak cieszyłem, że nie muszę być w domu…

* * *

Choć była sobota, Marcin szedł z Magdą i Mateuszem do szkoły. Although it was Saturday, Marcin went with Magda and Mateusz to school. Młodszy brat jechał na zimowisko. The younger brother was going to the winter camp. Magda nie miała ochoty jechać. Wolała brać udział w akcji „Zima w mieście”. Była jednak naburmuszona, bo chciała na takie zajęcia chodzić do jordanka, a po wypadku Wioletki Marcin stwierdził, że to wykluczone. However, she was grumpy, because she wanted to attend such classes in Jordan, and after Wioletka's accident, Marcin said it was out of the question. Wprawdzie nieświadomy niczego ojciec też obstawał za jordankiem, ale Marcin uczepił się argumentu, że na „Zimę w mieście” do szkoły zapisała się Beatka.

Zresztą zgodnie z prawdą. Dla mamy Beatki „Zima w mieście” w szkole była oczywistym wyborem, choć dyrekcja jordanka zapewniała, że dzieci, które są pod opieką pracowników placówki, na pewno nic złego nie spotka. Uważali co prawda, że rodzice Wioletki poniekąd sami są sobie winni, bo jej mama nie dopilnowała córki. Mama Beatki też się z tym zgadzała, ale pewien strach w niej pozostał.

Zdarzenie z jordanka było omawiane na zebraniu klasowym w ubiegłym roku szkolnym, gdy wychowawczyni informowała, że Wioletka do klasy i szkoły nie wróci, a jej rodzice wyprowadzają się do innej dzielnicy, by dziecku oszczędzić traumy. Jednak na szczęście dla Marcina to on był na tym zebraniu. Ojciec jak zwykle nie mógł.

Teraz też on odprowadzał Mateusza na zimowisko. Jeszcze poprzedniego dnia rozmawiał z nim na temat Koperskiego. Chłopcy chodzili teraz do innych klas, więc ich kontakty były luźniejsze, ale Marcin zakazał bratu spotykania się z dawnym przyjacielem nawet po szkole. Mateusz wprawdzie próbował oponować, ale Marcin zadał jedno pytanie: „Opowiedzieć tacie o uchodźcy?”.

I Mateusz odpuścił. Ojciec nigdy go nie uderzył, ale… pamiętał, że jeszcze parę lat temu, gdy był w przedszkolu, to nie oszczędzał Marcina. Wtedy zdarzało się, że najstarszy brat, dziś tak dorosły, szedł do szkoły z siniakami. Dlatego Mateusz bał się reakcji ojca niemal jak ognia.

Mimo to Marcin domyślał się, że na zimowisku dawni koledzy znowu spróbują trzymać się razem, więc jeszcze w czasie zebrania organizacyjnego prosił wychowawczynię, by pilnowała i rozdzielała chłopców. By broń Boże nie byli w jednym pokoju. God forbid they would not be in the same room.

– Piotrek ma zły wpływ na Mateusza – tłumaczył i oprócz tego, co nauczycielka już wiedziała, opowiedział, co odkrył w komputerze brata. – Musiałem mu pozakładać blokady na różne strony. Już dwa lata temu okazało się, że Mateusz wie, kto to geje, a teraz jego wiedza jeszcze się WZBOGACIŁA.

Nauczycielka załapała, o co chodzi, i obiecała, że chłopców od siebie odizoluje.

Na zimowisko Mateusz został spakowany w średniej wielkości walizkę na kółkach. Była to solidna walizka z poliwęglanu w kolorze różowym i z namalowanym na środku wielkim motylem. Mateusz nie był zadowolony.

– Babska! – mruknął, gdy ją zobaczył, ale Marcin zgromił go wzrokiem.

W domu mieli tylko wielkie walizki i jedną tak zwaną kabinówkę kupioną tylko po to, by Marek mógł lecieć tanimi liniami na zawody i nie płacić za bagaż. Jednak te wielkie walizki były dla Mateusza stanowczo za duże, a Markowa kabinówka za mała, by mogła pomieścić ubrania potrzebne na zimowisku. Walizkę z motylem pożyczyła Kamila. Kamila borrowed the suitcase with the butterfly. Stanowiła część jej kompletu walizek. It was part of her suitcase set. Rozmiarem była najodpowiedniejsza dla Mateusza, choć rzeczywiście damska. Mateusz pakował się, jęcząc, że gdy Koper zobaczy walizkę, z pewnością zacznie mu dokuczać. Mateusz was packing up, groaning that when Koper saw the suitcase, he would surely start teasing him.

Rzeczywiście. Actually. Gdy tylko zjawili się przed szkołą, Koper, który leżał na ławce, podniósł się na łokciu i na widok Mateusza zawołał:

– Pedał! Ma różową walizkę!

Jednak jego głos zabrzmiał jakoś słabo. No i ledwo to powiedział, a opadł z powrotem na ławkę, przed którą stała wielka czarna walizka. W tym momencie do ławki podeszła Miriam Belon i spytała:

– A czemu ty leżysz na ławce? Przecież jest zimno i śnieg? Chcesz dostać wilka?

Jednak obecna przy tym jej mama odciągnęła córkę. Wiedziała, że między nią a leżącym na ławce Piotrkiem Koperskim jest jakiś konflikt i nie chciała, by córka w jakikolwiek sposób go zaczepiała.

– Pamiętaj! – powiedziała na tyle głośno, by Koper to słyszał. – Masz tego chłopca unikać. Tego, co tu idzie, zresztą też. What's going on here, too. – To mówiąc, wskazała na Mateusza, który właśnie podbiegał do ławki z krzykiem: Saying this, she pointed to Matthew, who was just running up to the bench screaming:

– Ja ci dam pedalską walizkę! - I'll give you a fagot suitcase!

I już zamierzał się, by uderzyć Koperskiego, ale w tym momencie chłopak wstał z ławki i… runął na ziemię.

Gdy Mateusz się nad nim pochylił, ze zdziwieniem zauważył, że kumpel jest nieprzytomny. When Mateusz leaned over him, he was surprised to see that his friend was unconscious. Z miejsca wokół zrobiło się zbiegowisko, bo omdlenie chłopca zszokowało wszystkich: mamę Miriam i samą Miriam, a także Marcina, Mateusza, Magdę i kilkoro innych dzieci oraz ich rodziców, którzy stali w pobliżu i czekali na przyjazd autokaru mającego zawieźć ich pociechy na zimowisko.

Autokar jednak się spóźniał. The bus, however, was late. Chwilę wcześniej ktoś z opiekunów zimowiska uspokajał rodziców, że pojazd czeka na policyjną kontrolę przy Torwarze, a jest tam strasznie dużo autokarów. Podobno wraz z kierowcą jest na miejscu jedna z opiekunek zimowiska, więc jak autobus będzie podjeżdżał, dadzą znać. Informowano, że dzieci mogą wejść do szkoły i pójść poczekać w świetlicy, ale z propozycji skorzystało tylko kilkanaście osób. Reszta została przed budynkiem, by rzucać śnieżkami. Wśród czekających na autokar rodziców nie było jednak nikogo z opiekunów Koperskiego.

Stanem chłopca mocno przejął się Mateusz, który miał wyrzuty sumienia, że może to z jego powodu dawny przyjaciel zemdlał. Zaczął błagać Marcina, by ten mu pomógł.

– Dobrze, ale zabierz stąd Magdę – powiedział Marcin i błyskawicznie poderwawszy chłopca na ręce, położył go na ławce, po czym zaczął śniegiem nacierać mu policzki.

– Dokąd mam ją zabrać? – spytał Mateusz, patrząc na to, co robi brat, i słuchając rodziców, którzy udzielali rad, że trzeba poklepać po policzkach lub zrobić sztuczne oddychanie. Choć byli i tacy, którzy twierdzili, że chłopiec po prostu symuluje.

– Odejdźcie stąd i stańcie gdzieś obok – powiedział Marcin, nie odwracając się w stronę brata, który posłusznie wziął Magdę za rękę i odszedł kilka metrów, by z daleka w napięciu obserwować poczynania brata. Po chwili Piotrek otworzył oczy i spojrzawszy na Marcina, szepnął:

– Niedobrze mi.

– Jak jesteś chory, to trzeba było zostać w domu – rzucił Marcin, ale w tym momencie twarz Koperskiego wykrzywił jakiś dziwny grymas.

Marcin wziął to za niechęć do siebie. Cóż… Piotrek Koperski wiedział, że to Marcin był inicjatorem rozdzielenia go z Mateuszem. Jednak w tym momencie chłopiec zrobił się zielony na twarzy i… zwymiotował, a resztki śniadania ubrudziły mu kurtkę. Marcin zaczął ją rozpinać i rozplątywać szalik szczelnie owijający szyję, choć Piotrek mocno się przed tym bronił, jęcząc, że nie trzeba.

– Trzeba, trzeba – powiedział Marcin i w tym momencie zauważył jakąś dziwną pręgę na jego szyi. „Czy to możliwe…?” – pomyślał, ale po chwili odpędził myśl jak natrętną muchę. Tymczasem zgromadzeni wokół rodzice zaczęli komentować:

– Choroba lokomocyjna – spekulowała jedna z matek, choć druga od razu ją zgromiła, że lokomocyjna przed podróżą się nie zdarza.

– Reisefieber! – powiedział jakiś ojciec i dodał: – Moja żona to ma przed dalekimi podróżami.

– Pan lepiej zwróci uwagę na bagaże chłopców – rzucił do niego Marcin i porwawszy na ręce Koperskiego, wbiegł z nim do szkoły. Jakaś matka przytrzymała mu drzwi, mówiąc:

– Do łazienki z nim trzeba!

– Tylko nie do domu, tylko nie do domu – szepnął Koperski ze strachem w oczach. - Only not home, but home - Koperski whispered with fear in his eyes.

I właśnie to przerażenie sprawiło, że Marcin skierował swoje kroki do gabinetu pani dyrektor Anny Zdzieszyńskiej. And it was this terror that made Marcin direct his steps to the office of director Anna Zśmiezyńska. Na szczęście była obecna. Wraz z wicedyrektorką Zofią Krukowską opracowywała plan lekcji na kolejny semestr. Wejście Marcina przeszkodziło im obu w pracy, ale na widok lejącego się przez ręce chłopca obie kobiety oderwały się od komputera.

– Co się stało? – spytała dyrektor Zdzieszyńska. Marcin postawił Koperskiego na dywanie w dyrektorskim gabinecie i wskazał na wymiociny na rozpiętej kurtce oraz pręgę na szyi. Wicedyrektorka zaczęła rozbierać chłopca, który słaniał się na nogach.

– Pobiłeś się? – spytała go, patrząc uważnie na pręgę i siniaki na przegubach dłoni, które ujrzała, gdy zdjęła mu kurtkę.

– Nie – szepnął.

Podsunęła mu fotel i kazała usiąść, ale chłopiec nadal stał.

– Wywróciłeś się? – spytała niepewnym głosem wicedyrektorka, a w tym momencie dyrektorka Zdzieszyńska wykrzyknęła:

– Cholera jasna! - Damn it! Akurat zaczęły się ferie i lekarza nie ma w szkole.

– Ty powinieneś iść do domu, a nie jechać na zimowisko – zawyrokowała wicedyrektorka, nachylając się nad chłopcem.

Ale wtedy Koperski się rozpłakał.

– Nie chcę do domu… – szepnął, po czym znowu zzieleniał na twarzy i zwymiotował. "I don't want to go home ..." he whispered, then turned green again and vomited. Tym razem na dywan, choć starał się dłońmi zatrzymać torsje. This time on the carpet, though he tried to stop the vomit with his hands. Dywan był bordowy w kwiaty i pewnie dlatego nikt nie zauważył drobnych plamek krwi w wymiocinach chłopca. The rug was a maroon flowered rug, which was probably why no one noticed the tiny spots of blood in the boy's vomit.

– No, ale ty masz jakieś zatrucie – powiedziała niepewnym głosem wicedyrektorka. "Well, but you have some kind of poisoning," the deputy headmistress said in an uncertain voice.

– Siądź na tym fotelu – głos dyrektorki był bardziej stanowczy niż jej zastępczyni. "Sit on this chair," the headmistress's voice was more emphatic than hers.

Jednak w tym samym momencie odezwał się Marcin, który widząc cierpienie na twarzy chłopca próbującego usiąść na fotelu, od razu zrozumiał, co się stało.

– Dostałeś lanie – bardziej stwierdził, niż spytał Marcin.

Zaczynał to podejrzewać już w tym momencie, w którym zobaczył u niego na szyi pręgę, a nabrał pewności, gdy chłopiec tak rozpaczliwie bronił się przed powrotem do domu. Marcin znał problem przemocy domowej nie tylko z zajęć na studiach, lecz także dlatego, że sam dobrze pamiętał ten ból. W dzieciństwie ojciec często podnosił na niego rękę. Tylko na niego. Only for him. Może dlatego, że był bardziej niegrzeczny od reszty rodzeństwa? Dopiero śmierć matki i powtarzanie klasy go zmieniły. Only the death of his mother and the repetition of the grade changed him. Winił się zresztą za jej odejście. Często myślał, że gdyby się lepiej uczył, toby nie umarła. Gdyby sprawiał mniej kłopotów, toby nie zachorowała. A tak… zanim to wszystko się stało, był niegrzeczny. Bardzo niegrzeczny. Podpalił śmietnik w klasie, pozbijał dla zabawy wszystkie żarówki, wrzucił podręcznik do matematyki do kibla. He set fire to the trash in the classroom, smashed all the light bulbs for fun, threw the math textbook in the toilet. Ojciec zawsze po takim incydencie brał pas i lał w tyłek, a potem Marcin długo nie mógł siedzieć. Do odrabiania lekcji sobie pod siedzenie poduszkę, a w szkole kładł na krzesło bluzę, by mniej go bolało. Gdy ojciec wymierzał razy pasem, matka próbowała go bronić, ale czasem nie miała argumentów. Jak wtedy, gdy w pracowni biologicznej wlał spirytus salicylowy do akwarium. Like when he poured salicylic alcohol into an aquarium in a biological laboratory. Nie mogła powiedzieć, że zrobił to niechcący. She couldn't tell he did it accidentally. Zwłaszcza gdy sam powiedział, że wlał specjalnie, bo… „rybka lubi pływać”. Especially when he said himself that he poured it on purpose, because ... "the fish likes to swim". I dodał, że „zwłaszcza w wódce, a wódka to rozcieńczony spirytus”. And he added that "especially in vodka, and vodka is diluted spirit."

Teraz te sceny stanęły mu przed oczami, gdy Koperski próbował usiąść. Now these scenes appeared before his eyes as Koperski tried to sit up. Na pytanie Marcina odpowiedział zresztą twierdząco. Właściwie było to tylko skinienie głową. Tylko dlaczego wymiotował? But why was he throwing up?