Squat (2)
Teraz przyszedł czas na historię, jak doszło do tego, że wszyscy ci ludzie zamieszkali w tej willi w jednej z najdroższych dzielnic w UK. Joaquin przedstawił nam trzy podstawowe fakty statystyczne:
• W Londynie jest kilka tysięcy osób bezdomnych
• Na których przypada ponad 20 000 niezamieszkanych domów
• Więc coś tu jest kurwa nie halo
Spośród tych kilkudziesięciu tysięcy wolnych domów przynajmniej kilkaset to właśnie takie zajebiste wille, które kupili bardzo bogaci Rosjanie, Ukraińcy, obywatele państw z Zatoki Perskiej, Chińczycy i przedstawiciele innych nacji, w których jak człowiek się dorobi, to musi wyprowadzać pieniądze z kraju. Pieniądze wyprowadzają dlatego, że w takiej na przykład Rosji jak jesteś bogaty, to w każdej chwili może sobie przyjść Putin i powiedzieć, że już nie jesteś i elo. Z tymi bogatymi państwami arabskimi i Chinami jest podobnie, wystarczy jakaś zmiana układu sił w rodzinie królewskiej czy komitecie centralnym partii i cała fortuna idzie się jebać. Lokują więc pieniądze w takich krajach, gdzie istnieją mimo wszystko jakieś rządy prawa i królowa Elżbieta ci nie przyjdzie i nie wymieni zamków w willi. Nakupili więc nieruchomości w UK i w wielu przypadkach nawet w nich nigdy nie byli, tylko sobie tak ulokowali kapitał. Oprócz tego w Wielkiej Brytanii od kilkudziesięciu lat jest podobnie jak w Polsce, w tym sensie, że poza większymi miastami typu Manchester, Bristol czy Londyn właśnie sytuacja ekonomiczno-życiowa jest raczej średnia. Jak się jest z Polski i się mieszka w takim miasteczku jak moje, to zawsze pozostaje opcja, z której skorzystałem ja, czyli wyjazdu do UK. Natomiast jak się mieszka w UK, to niespecjalnie już jest gdzie wyjechać, więc wyjeżdża się z prowincji do Londynu.
Gdy te dwa czynniki się łączą, to efekt jest taki, że ceny wynajmu czy kupna mieszkań w takim choćby Londynie rosną tak, że połowę pensji trzeba wydawać na czynsz, a jak stracisz pracę i szybko nie znajdziesz nowej, to zaraz jesteś na ulicy. W końcu kilka osób się wkurwiło i doszło do wniosku, że tak być nie powinno, więc namierzyli tę posiadłość, w której my byliśmy. Ogarnęli, że tygodniami nikt z niej nie wychodzi ani nie wchodzi, i w końcu zrobili z niej squat. Jej właściciel, czyli jakiś oligarcha, który był wiceprezesem firmy wydobywającej węgiel na Syberii, pewnie by się wkurwił, gdyby nie to, że mniej więcej w tym samym czasie, gdy powstał squat, on zaczął mieć większe problemy, bo podpadł komuś w rządzie Rosji i poszedł do pierdla. Sąsiedzi, którzy pokupowali podobne domy w okolicy, mieli o to squatowanie straszny ból dupy, bo nie po to płacili 10 milionów funtów za kwadrat, żeby teraz po ulicy im się kręciły indywidua takie jak my. Niespecjalnie mogli jednak coś zrobić, bo formalnie właścicielem domu była fundacja z Seszeli, która została ustanowiona przez spółkę z Luksemburga, której udziałowcem był na papierze prawnik tego oligarchy– który zresztą poszedł do więzienia razem z nim. Tak więc dopóki oni z więzienia nie wyjdą, to niespecjalnie jest komu zlecić eksmisję dzikich lokatorów takich jak my, a taki stan rzeczy jeszcze trochę się utrzyma, bo oligarcha dostał 12 lat, a ten jego prawnik 8.
Dom był więc w seszelsko-luksemburskim czyśćcu prawnym i nikt nie mógł nas ruszyć. Z minusów natomiast, czyli innymi słowy plusów nieobecnych, to nie było wody, po którą chodziło się z baniakami do kościoła św. Piotra, który był po drugiej stronie skwerku przed domem. Załatwili to te siostry i bracia z Ugandy, bo oni byli mocno religijni i chodzili tam prawie codziennie na mszę, a proboszcz się cieszył, że podbijają frekwencję, bo podobno wcześniej to na wieczornej mszy w tygodniu bywało tak, że ze stałych bywalców to była tylko jakaś kobieta z ambasady Węgier. Po wodę nie mógł natomiast chodzić Profesorek, bo jak kiedyś poszedł z czterema baniakami 5 litrów, to w czasie jak one się napełniały, zdążył się pokłócić z księdzem o jakieś dogmaty wiary i dostał bana na parafii. Z plusów z kolei to z jakiegoś powodu na squacie był prąd, i to zarówno ujemny, jak i dodatni.
Jak Joaquin nam to wszystko opowiadał, a my rozpakowywaliśmy swoje rzeczy w naszym nowym pokoju, to usłyszeliśmy, że na dole domu ktoś zaczął się krzątać. Joaquin powiedział, że to pewnie Rafałello wstał i zeszliśmy na dół, żeby zapoznać się z rodakiem.
Rodak miał koło 30 lat i był z Częstochowy, gdzie pracował niegdyś jako taksówkarz. Profesję odziedziczył po swoim ojcu, który był taksówkarzem jeszcze w PRL, kiedy to podobno dla taryf były złote czasy. W III RP czasy zrobiły się najpierw srebrne, a potem aluminiowe, więc Rafałello, gnieciony ratą leasingu za samochód, musiał w końcu zdecydować się na emigrację. Początkowo w Londynie też chciał jeździć na taryfie, ale okazało się, że tutaj to nie ma jak w Częstochowie, że jak pątnik ci wsiądzie do samochodu na dworcu i zamówi kurs na Jasną Górę, to można jechać albo Słowackiego, albo Waszyngtona. W Londynie, żeby dostać licencję taksówkarską, to trzeba mieć egzamin, na który trzeba wykuć na blachę kilkanaście tysięcy ulic, parków, skwerów, pomników i hoteli. Jak ktoś już ma taki łeb, żeby to wszystko spamiętać, to mógłby pewnie równie dobrze się nauczyć na pamięć imion wszystkich neuronów w ludzkim mózgu i zostać neurochirurgiem, ale jak widać niektórzy nadal wolą taryfę. Moja teoria jest w ogóle taka, że między ludźmi wykonującymi zawody prestiżowe i wysoko płatne a tymi drugimi nie ma większych różnic umysłowych, bo typ co na przykład handluje samochodami z Niemiec musi wykonywać taką samą pracę umysłową co typ handlujący ropą czy diamentami, tylko przedmiot ich operacji intelektualnych jest inny, no ale to na zasadzie, że dodać dwie cebule i dwie cebule to tak samo jak dodać dwa awokado i dwa awokado. Tak samo panna, co jest przedstawicielką handlową jakiejś firmy z kosmetykami, musi się umieć podogadywać ze wszystkimi Grażynkami prowadzącymi drogerie w miastach 10 000–19 999 mieszkańców i nagimnastykować się przy tym jak jakaś ambasadorka na placówce – tylko oczywiście w tych negocjacjach używa się innego słownictwa, a jako drobny prezent daje się kredki do oczu czy cień do powiek, a nie jakieś złote pióro wieczne. Kiedyś podzieliłem się tymi przemyśleniami z ojcem, to powiedział, że to są leninowskie teorie. Jego sprzeciw był o tyle dziwny, że on sam zawsze należał do grupy osób wykonujących zawody nisko płatne i nisko prestiżowe.
Wracając jednak do Rafałello, to nie mogąc znaleźć roboty na taksówce, imał się różnych prac dorywczych, aż w końcu znalazł stałe zatrudnienie na rikszy. Pytamy, co to jest ta riksza? A on tłumaczy, że riksza to jest chłopaki wolność. Że samemu sobie jest się i sterem, i żeglarzem – nie okrętem, no bo nim jest riksza. Pracę się zaczyna, kiedy chce, kończy, kiedy chce, a jeżeli chodzi o zarobki, to można wyciągnąć nawet 1000 funtów tygodniowo, jak się jeździ do strip clubów. Jak sobie to zacząłem wizualizować, to ułożyło mi się w taki obraz, że płynie się żaglówką po Tamizie z jakimiś ludźmi, a na maszcie tańczy goła baba i rzuca wam z góry pieniądze. Nigdy nie byłem w strip clubie, ale wydawało mi się, że tam jest dokładnie odwrotnie, że to wy jej rzucacie pieniądze z dołu. Dlatego prosimy, żeby nieco doprecyzował, i jeżeli można, to nieco mniej literacko. No to on wziął kartkę, rysuje i mówi PATRZCIE CHŁOPAKI.
Ogólnie to jest jak tuk-tuki w Azji, tylko nie są zasilane silnikiem spalinowym, tylko siłą mięśni imigranckich. Z przodu jest rower, na którym siedzi on. Z tyłu jest taka kanapa z daszkiem, na której siedzą pasażerowie. W środku natomiast jest rura, ale nie jak w strip clubie, tylko krótsza i pozioma, która łączy rower z kanapą, żeby się nie rozjechały. Pracę może wykonywać każdy, kto ma dwie nogi i przynajmniej jedną rękę do trzymania kierownicy, a polega ona na tym, żeby znaleźć pasażerów, a potem to już tylko kręcić nogami i nadawać kierunek kierownicą, aż się nie dotrze do miejsca, w którym pasażerowie chcą wysiąść. Wtedy się od nich bierze przynajmniej 10 funtów, bo pomiędzy rikszarzami jest umowa, że mniej nie można, żeby nie psuć rynku. Brzmi to dobrze, więc pytamy, czy na taką rikszę to trzeba mieć jakieś uprawnienia, i się okazuje, że nie trzeba. W takim razie pytamy, czyby im się nie przydało dwóch młodych ludzi, pełnych zapału i pomysłów. Ku naszemu zdziwieniu nie odpowiedział UUUU WIECIE CHŁOPAKI, JAK BYŚCIE TYDZIEŃ WCZEŚNIEJ POWIEDZIELI, TO AKURAT BYŁY WAKATY, ALE TERAZ TO…, tylko że możemy po południu pójść z nim do firmy i pogadać, a jak będzie trzeba, to on się za nami wstawi u szefa. Dobry był chłopak z tego Rafałela, bez kitu. Umówiliśmy się, że da nam znać, jak będzie wychodził, a w tym czasie my pójdziemy się rozpakowywać.