Która akcja sprawiła, że poczuł się spełnionym ratownikiem? – 7 metrów... (1)
Cześć, tu Rafał Gębura.
Jeśli jesteś głodny historii, po których nic już nie będzie
takie samo, polecam Ci moją książkę. Zajrzyj na:
i zamów swój egzemplarz. Tymczasem
zapraszam na wywiad.
Wtedy, kiedy wszyscy inni z gór uciekają, to my w te góry idziemy.
Zdarzyło mi się
działać w górach przy temperaturze odczuwalnej
-47 stopni.
To jest kwestia, powiem wprost,
na przykład, nie wiem, pakowania ciał i tak dalej,
i tak dalej. Nie są to
przyjemne rzeczy.
Zdarzało się nam, i to nie jednemu, że po tygodniu
żeśmy schudli po 2-3 kilogramy z samego stresu.
Czy to są pieniądze, które pozwalają godnie żyć,
czy trzeba dorabiać?
Mając 20 lat, zostałeś ratownikiem TOPR-u,
jesteś nim do dzisiaj. Co się w tym czasie zmieniło?
Jak rozpoczynałem
swoją działalność ratowniczą
to ratownictwo wyglądało zupełnie inaczej
niż w tej chwili. To było bardziej
takie, bym powiedział, spontaniczne. Zresztą,
w ogóle działalność
ratowniczą rozpoczyna się od wolontariatu.
U nas to się nazywają ochotnicy, czyli
bardzo długo pracowałem w pogotowiu jako
tzw. ochotnik,
nie pobierając za swoją działalność
pieniędzy.
Takich członków jest zdecydowanie najwięcej.
Tak, takich członków jest najwięcej, bo stowarzyszenie
liczy w tym momencie 250
członków...
Ale nie wszyscy wyjeżdżają na akcje?
Nie, właśnie nie. Około 120-
-130 to są członkowie
tak zwanej straży ratunkowej.
To są ludzie, którzy spełniają
te wymogi, które
należy spełnić, żeby móc ratować, czyli
odpowiedni przeszkoleni i
z odpowiednimi
uprawnieniami medycznymi.
Również po prostu z odpowiednim zdrowiem,
bo koledzy, którzy są starsi, którzy
nie mogą pełnić tej funkcji, nie mogą
ratować w górach, nie przestają być ratownikami.
Oni w dalszym ciągu tymi ratownikami są,
wspierając to pogotowie każdy
na swój sposób, każdy na tyle, ile potrafi.
Natomiast już nie są w stanie jakby
tych wymogów spełnić.
Także jest nas około 120. Ja mówię
około, dlatego że zawsze gdzieś się to zmienia.
I spośród tych 120,
38 jest ratowników, którzy są na etacie.
Wszyscy mają takie same uprawnienia, natomiast
te 38 to są ludzie, którym
się po prostu za to płaci.
Po ilu latach ty zostałeś zawodowym ratownikiem?
W moim przypadku to było dość
długo, dlatego że
ja zostałem zawodowym dopiero po 30 latach.
Po 30 latach działalności zostałem zawodowym
ratownikiem. Wcześniej pracowałem
na tzw. sezony. To są sezony...
W okresie zimowym po prostu potrzebujemy więcej
ratowników z uwagi na to, że obstawiamy
również stoki narciarskie. No i wtedy pracowałem
na sezony, ale tak na pełen etat przeszedłem
po 30 latach bycia ratownikiem,
działania jako ratownik.
To jeszcze dopytam o tę organizację. Jest
około 120 osób, które wyjeżdżają na akcje,
38 mniej więcej to ci zawodowi.
A jak funkcjonują pozostali?
Bo domyślam się, że nie ma ich codziennie?
No nie, tzn. to jest tak, że nawet z tych,
którzy wyjeżdżają na akcje, nie ma
codziennie. Oni
mają obowiązek
wypracowania 120
godzin działalności na rzecz
pogotowia rocznie. To by się wydawało...
Przy dyżurze 12-godzinnym to jest raptem
10 dni, ale to jest 10 dni,
można powiedzieć, wyłączone z życiorysu.
Jeżeli ktoś ma rodzinę,
normalnie jest aktywny zawodowo,
no to
jemu jeszcze te 10 dni wysupłać
ze swojego kalendarza jest trudno,
powiedzmy sobie szczerze. A są ludzie, którzy wypracowują
nie 120, a 500, 600 godzin
dyżuru rocznie. No więc to trzeba rzeczywiście
bardzo się poświęcić
temu, z dużym samozaparciem. I tu
trzeba powiedzieć, że gdyby nie koledzy,
którzy pracują właśnie jako wolontariusze,
przychodzą na te dyżury
nie po to, żeby zarobić jakieś pieniądze,
to pogotowie by nie istniało,
nie byłoby możliwości. Natomiast
pozostali, ci, którzy nie spełniają jakby tych wymogów,
które im pozwalają na tę działalność,
głównie to jest kwestia wieku,
kwestia zdrowia, no to
pozostali po prostu wspierają to pogotowie,
tak jak powiedziałem, każdy na swoje
umiejętności, na swoje możliwości. A to czasami
przyjdą gdzieś...
Trzeba załatwić jakieś sprawy administracyjne, a to gdzieś trzeba
pojechać, a to coś trzeba załatwić, a to po prostu się spotkać
z kolegami, porozmawiać.
Ja też wiem, że jeszcze kilka lat podziałam
czynnie, a później już po prostu
nie będę mógł. Ale dalej
będę ratownikiem i dalej będę w pogotowiu górskim.
A jak wyglądało to twoje 30 lat, kiedy musiałeś łączyć
bycie wolontariuszem,
domyślam się, z jakimś życiem zawodowym,
aby się utrzymać? Jak ty to łączyłeś?
Trudne to było,
ale jakoś się udało. No, były okresy,
kiedy nawet nie spełniałem tych 220 godzin,
nie byłem w stanie tego wypracować. Były takie okresy,
gdzie mnie przez cały rok
w ogóle nie było w pogotowiu.
Ale później
rodzina mi pozwoliła, bo też wychowanie
dzieci, zajmowanie się dziećmi,
jakaś praca zawodowa,
jakaś działalność gospodarcza, coś tam. Prowadziłem
firmę, robiliśmy roboty
wysokościowe. No tak. Jakby
wszyscy, którzy są związani z tymi górami,
w pewnym momencie działali. Więc wiadomo, że wtedy
jakby człowiek bardziej się zajmuje
pozyskaniem tych środków i ustawieniem się
jakoś tam w tym życiu.
A później, jak się już troszeczkę ustawiłem, to znowu
wracałem do tego pogotowia, znowu tam działałem.
Ja mieszkałem... Chociaż pochodzę z
Podhala, jestem - jak to "godajo" -
rodowity "górol",
no to przez wiele lat mieszkałem poza Podhalem.
Potem wróciłem z powrotem na to Podhale, no i
wróciłem do...
Czyli bywało różnie - i bardziej, i mniej intensywnie.
Pogotowie jest taką... Mówiąc o "pogotowiu",
mówię o TOPR-ze.
To jest taka instytucja, która
zawsze jest otwarta na drugiego człowieka, to jest
tak samo jak z przyjęciem do
TOPR-u. My nie zamykamy się, nigdy nie powiedzieliśmy:
"Ty nie możesz", "Ty się nie nadajesz", nie.
My zawsze mówimy:
"Próbuj. Spróbujesz, zobaczymy. Musisz spełnić
odpowiednie kryteria. Musisz
wykazać
się swoim zaangażowaniem.
Jeżeli się wykażesz, jeżeli spełnisz
kryteria, proszę bardzo. Wszystko stoi
przed tobą otworem".
Dlatego u nas to też
nie jest tak, że jeżeli ktoś nie jest w stanie
w danym momencie tych wymogów spełnić,
to my go skreślamy. Nie,
nie ma czegoś takiego. Jak ktoś
przyjdzie i powie: "Słuchajcie, mam taki i taki problem.
Chcę,
już sobie to załatwiłem, chcę wrócić". Proszę bardzo.
Teraz wraca
do pogotowia po 20 latach,
no, może nie 20,
ale, myślę, że po 15 latach,
kolega, który jest w moim wieku.
Dokładnie, ja mam 60 lat.
On wraca, bo powiedział...
(on kiedyś pracował w Pogotowiu zawodowo),
ale powiedział: "Ja jeszcze na stare lata
chcę działać. Uważam, że jestem sprawny, że jestem dobry".
Proszę bardzo, Andrzejku, proszę bardzo, wracaj.
Jesteśmy na to otwarci. Dopytam jeszcze
o jedną rzecz. Kiedy już człowiek zostaje tym zawodowym
ratownikiem, czyli dostaje za to pieniądze
z urzędu, czy to są pieniądze, które
pozwalają godnie żyć czy trzeba
dorabiać?
Bo różnie się o tym mówi.
Ja powiem tak: kto przychodzi do pogotowia górskiego
po to, żeby się jakoś dorobić albo
zaspokoić swoje aspiracje finansowe, to niech
lepiej nie przychodzi.
Nie ma tak, nie ma tak. Każdy z nas,
pracujący zawodowo w TOPR-ze, robi coś
obok tego. Jedni są instruktorami
górskimi, inni są przewodnikami
górskimi, jeszcze ktoś inny prowadzi
działalność gospodarczą, która mu pozwala na to, żeby
pracować. Z tego się nie wyżyje,
nie utrzyma się rodziny.
Tu nie ma
takiej
możliwości.
Często bywa tak, że ludzi trzyma tam jakaś pasja, miłość do tych gór?
Tzn. nie często, tylko zawsze.
Zawsze.
Zawsze to jest pasja.
To widać, ja już tyle jestem w tym pogotowiu, że ja widzę
na przestrzeni czasu, że jeżeli ktoś przychodzi do nas
do TOPR-u i nie jest to dla niego pasja,
to on znika po jakimś czasie.
Dlatego też u nas nie jest tak, że ktoś
przychodzi do TOPR-u i od razu zostaje zawodowym.
Nie, on musi przejść ten etap
pracy jako wolontariusz.
I jeszcze wcześniej, nim
się zostaje w ogóle ratownikiem, to
jest tzw. 2-letni staż,
minimum 2 lata stażu kandydackiego.
Dopiero po tym stażu robi się wszystkie kursy i tak dalej, i tak dalej.
Dopiero po tym stażu zarząd
TOPR-u, a tak naprawdę to wszyscy koledzy
mówią, czy on się nadaje, czy on się nie nadaje.
Czyli wcale nie jest tak łatwo się dostać.
No, nie jest tak łatwo się dostać. Poza tym część ludzi nawet,
tak jak powiedziałem, to nie my eliminujemy, ale poprzez
to, że on musi pracować, on w tym czasie,
kiedy jest na tym stażu
kandydackim, musi wypracować
240 godzin społecznie w roku,
czyli jest mu ta ilość zwiększona,
to on sam dochodzi
do tego, czy on się do tego nadaje czy się nie nadaje.
To jest kwestia stresu, to jest kwestia,
powiem wprost, na przykład,
nie wiem, pakowania ciał i tak dalej, i tak dalej.
Nie są to przyjemne rzeczy.
Jak się młody człowiek z czymś takim zderzy
i nie jest w stanie temu sprostać,
to on sam
dochodzi jednak do wniosku, że nie, że to może
nie jest tak.
Każdego roku podejmujecie kilkaset interwencji,
700, 800, bywa różnie.
Jakie są najbardziej wymagające dla ciebie osobiście?
To wszystko zależy od tego, gdzie się
w danym momencie jest.
Bo...
z czasem
człowiek w tym pogotowiu przechodzi,
zajmuje różne funkcje,
różne stanowiska.
Na początku jest się tym zwykłym ratownikiem, który
chodzi,
nosi, znosi, przenosi,
czyli takim, można powiedzieć,
takim tragarzem troszeczkę.
Oczywiście trzeba mieć te umiejętności
ratowania, ja to troszkę spłycam, ale...
Później już, z czasem,
wchodzą
funkcje kierownicze.
Najpierw się kieruje oddziałem ratowników w terenie,
potem się kieruje całą wyprawą, a potem
się jest kierownikiem dyżuru.
Wraz z tymi funkcjami rośnie
poziom odpowiedzialności i poczucia
odpowiedzialności. Jednak
całe
szkolenie ratownicze,
które... My cały czas się szkolimy, bo to nie jest tak, że ja
jestem już tyle lat, że ja się w ogóle nie szkolę.
Nie, nie, to nie jest tak, że ja zjadłem
wszystkie rozumy, broń Boże. Gdybym
się nie szkolił, tobym się cofał.
Całe nasze szkolenie jest
skierowane przede wszystkim na odpowiedzialność.
Odpowiedzialność za siebie...
Ale też za kolegów.
Odpowiedzialność za tego, kogo się ratuje oraz odpowiedzialność za swoich kolegów.
I tak jak mówię, z tymi funkcjami ten poziom odpowiedzialności
jest coraz wyższy. Czasami
jest akcja, no, nie wiem,
tak jak ta akcja w tym roku
w Jaskini Wielkiej Śnieżnej,
pewnie o niej powiemy za chwilkę,
gdzie ona wymaga bardzo dużego
zaangażowania fizycznego,
poziom stresu jest bardzo duży i tak
dalej, i tak dalej. Ale czasami nawet akcja...
Ktoś, kto jest na dole, tam,
w tej centrali, ktoś, kto odpowiada za to
wszystko, ktoś, kto albo jest koordynatorem
takich działań, albo kierownikiem takich działań
czy kierownikiem dyżuru, gdzie on po prostu musi
ogarnąć wszystko, co się dzieje w tym momencie,
jego poziom
stresu jest tak wysoki,
że,
zdarzało się nam, i to nie jednemu, że po
tygodniu żeśmy schudli po 2-3 kilogramy
z samego stresu, po prostu. W momencie kiedy
był natłok tych wszystkich działań.
A mogłoby się wydawać, że siedzi przy herbatce
i tylko wysyła
ratowników w różne miejsca.
Tak, tak by się mogło wydawać. Tylko tu jest po prostu
ten poziom odpowiedzialności,
poczucia odpowiedzialności za
ludzi.
Siedzisz przy
komputerze,
mamy system, który obrazuje nam,
w którym miejscu jacy ratownicy się
znajdują, ponieważ mamy w radiotelefonach
GPS-y i te GPS-y nam pozwalają
tych ludzi umiejscowić,
a wiem, że jest burza i raptem
wołam do kolegów i oni mi się nie odzywają.
A wiem, że są w takim miejscu, że
może to wyładowanie... Że mogło
im się coś stać.
I teraz te 15 minut,
przez które oni się nie odzywają, to naprawdę jest...,
ja to zapamiętam dość długo. Albo sytuacja
z zimy, zagrożenie lawinowe.
Kwestia rozstrzygnięcia, czy
mamy iść czy nie mamy iść.
Ktoś potrzebuje naszej pomocy,
a z drugiej strony musimy oszacować ryzyko, jakie
to dla nas niesie, tak? I teraz pytanie
jest takie...
No, ja zawsze powtarzam tak: Jak martwy snajper
nikogo nie zastrzeli, tak martwi ratownik nikogo nie
uratuje, nie? My musimy też o swoje
zadbać. Cały czas tu jest to wyważenie.
I to jest na każdym poziomie, zarówno
to działanie
w górach, jak i ten, który już rzeczywiście tam siedzi
na dole.
To jest duży stres.
To, że dowodzenie i branie na siebie
tej odpowiedzialności to
wymagające zajęcie, nie mamy wątpliwości.
Natomiast jeśli chodzi o
uczestnictwo w samych akcjach, jakie z twojej perspektywy
są najbardziej wymagające?
Ja powiem tak: tutaj przez te
lata mojej działalności w różnych akcjach brałem udział,
są bardzo trudne i wymagające
fizycznie wszystkie akcje jaskiniowe.
Te akcje jaskiniowe nie działają,
nie trwają krótko.
Na ogół się wchodzi
do takiej jaskini
na kilka, kilkanaście godzin. I to naprawdę
ciężkiej, fizycznej pracy z
bardzo dużym skupieniem ze względu na to, że
pracuje się permanentnie w zagrożeniu
upadku z dużej wysokości. Pracuje się