Part 6
Wiedzieliśmy, że bengalskie tygrysy są nadzwyczaj niebezpieczne. Okazało się, że moja pierwsza kula ugrzęzła mu w czaszce trochę powyżej oczu. Gdybyśmy cierpliwie czekali do rana, zapewne obyłoby się bez wypadku.
Tomek westchnął ciężko. Pomyślał, że trzeba mieć wiele odwagi, aby polować na takie groźne bestie. Po chwili powiedział:
- Wydaje mi się, że w Australii nie ma tygrysów.
- Jedynym spotykanym tam drapieżnikiem jest dziki pies dingo. Tylko dlatego ojciec zdecydował się zabrać ciebie na tę wyprawę. Nie martw się, Tomku! Będziesz miał wspaniałe wakacje.
- Tak bardzo się cieszę! - radośnie zawołał Tomek. - Cieszyłbym się jeszcze więcej, gdyby pan obiecał zabrać mnie kiedyś na polowanie na... tygrysy.
- Zabiorę cię na pewno, gdy podrośniesz.
- Czy naprawdę jest pan gotów przyrzec mi to?
Smuga pogłaskał go po głowie i potwierdził z całą powagą:
- Przyrzekam ci, Tomku!
Podróżnicy powrócili na „Aligatora". Załadunek zwierząt odbył się bez jakichkolwiek przeszkód. Słonia przewiązano szerokimi pasami, a potem za pomocą dźwigu okrętowego przeniesiono na statek. Ulokowano go w boksie obok wielbłądów, natomiast klatkę z tygrysem wstawiono do oddzielnego pomieszczenia, aby swym niespokojnym zachowaniem nie drażnił innych zwierząt.
Uzupełnianie zapasów węgla ukończono tuż przed wieczorem. Dopiero przy srebrnym świetle księżyca „Aligator" opuścił bezpieczną przystań w porcie Colombo.
MIĘDZY CYKLONEM A KŁAMI TYGRYSA
Statek płynął całą parą na południe w kierunku równika (22). Upał stawał się coraz bardziej dokuczliwy, w kabinach było niezmiernie duszno, toteż podróżnicy spędzali wieczory na pokładzie. Tomek uważnie obserwował konstelacje gwiezdne widoczne z południowej półkuli. Szczególną uwagę zwrócił na pięć jasno płonących gwiazd. Ojciec wyjaśnił mu, że jest to konstelacja zwana Krzyżem Południa, która na półkuli południowej spełnia taką samą funkcję drogowskazu jak Gwiazda Polarna znajdująca się w konstelacji Małego Wozu nad półkulą północną.
22 Linie poprowadzone w wyobraźni po powierzchni kuli ziemskiej i łączące oba bieguny nazywa się południkami. Równik zaś jest to koło poprowadzone przez środek południków, dzielące ziemie na dwie równe półkule: północną i południową. Obwód równika wynosi 40 070 368 m.
Trzeciego dnia po opuszczeniu Colombo piękna dotąd pogoda nagle zaczęła się zmieniać. Na horyzoncie pojawiła się mała, czarna jak smoła chmurka. W atmosferze zapanowała dziwna cisza, a spokojna dotąd powierzchnia morza zaczęła się marszczyć krótką, gniewną falą.
Kapitan Mac Dougal pierwszy wypatrzył szybko rosnącą chmurę. Natychmiast wydał odpowiednie rozkazy. Cała załoga stanęła w pogotowiu. Gwizdki oficerów i tupot nóg marynarzy biegnących na swe stanowiska wywabiły Tomka na pokład. Zbliżył się do ojca.
- Co się stało? Dlaczego wszyscy tak biegają? - zapytał zaniepokojony.
- Kapitan sygnalizuje nadciągającą burzę - odpowiedział Wilmowski. - Smuga poszedł sprawdzić zabezpieczenie zwierząt, możemy wobec tego zobaczyć, jak zacznie się taniec na morzu. Wydaje mi się, że nie unikniemy cyklonu.
- Co to jest cyklon? Jeśli dobrze pamiętam, to ma on coś wspólnego z ciśnieniem powietrza? - przypomniał sobie Tomek.
- Cyklonem zwiemy środek ogniska niskiego ciśnienia wytwarzanego przez gorące powietrze, do którego wiatry wieją ze wszystkich stron. Cyklony wieją z niezwykłą szybkością. W tych szerokościach geograficznych wywołują gwałtowne deszcze, a często nawet i burze - wyjaśnił Wilmowski,
Wkrótce całe niebo zasnuły czarne chmury. Pierwsze duże, ciepłe krople deszczu przemieniły się niebawem jakby w potoki wód spadające z nieba. Powiał gwałtowny wiatr i w mgnieniu oka zmącił powierzchnię morza. Burza rozpętała się na dobre. Lunął deszcz. Wilmowski schronił się z Tomkiem do palarni, aby przez okno obserwować walkę żywiołów. Morze szalało we wściekłym tańcu. Olbrzymie fale, rozbryzgujące się pod uderzeniami straszliwej wichury, miotały statkiem. Fale tylne, boczne i przednie mieszały się bezładnie, tworzyły koliska i spienione wiry.
„Aligator" uderzany wichrem, kąpany po czubki masztów bryzgami rozszalałych fal toczył uciążliwą walkę o swe istnienie. Całą siłą rozdygotanych śrub przecinał wyrastające przed nim olbrzymie fale, kładł się na boki, jakby dla wytchnienia, potem znów wspinał się mozolnie na zwały wodne, ciężko spadał w przepastne otchłanie, trzeszczał w wiązaniach, lecz nie ulegał straszliwym żywiołom.
Strumienie deszczu zdawały się łączyć całkowicie pokrywające niebo czarne chmury z powierzchnią bryzgającego pianą morza. Pomimo pełni dnia zapanowała kompletna ciemność. Na statku rozbłysły światła.
Tomek trzymał się kurczowo oparcia kanapy przytwierdzonej do ściany i ze zgrozą spoglądał przez iluminator na zalewany tonami wody pokład. Wilmowski otoczył syna ramieniem, statek bowiem jak piłka przetaczał się po morzu, przybierał najdziwniejsze, nieoczekiwane położenia, zagrożony straszliwą zagładą. Wilmowski bacznie obserwował syna. Widział, że Tomek całą siłą woli opanowuje strach. Gwałtowne skoki oraz kołysanie statku przyprawiały go o zawrót głowy. Twarz jego pokryła się bladością.
- Tomku! - zawołał Wilmowski, starając się przekrzyczeć ryk burzy. - Musisz natychmiast położyć się do łóżka. Nie jesteś jeszcze przyzwyczajony do tak silnego kołysania. W kabinie na pewno poczujesz się znacznie lepiej.
- Dobrze, ale co się stanie ze mną, jeżeli zaczniemy tonąć? - odkrzyknął Tomek, czując, że ogarnia go coraz większa słabość.
- Nie ma o to obawy! Chociaż „Aligator" jest starym statkiem, taka burza niczym mu nie zagraża. Przeżywał on już cyklony, huragany i tajfuny, są to wiec jego dawni znajomi. Możesz spokojnie spać, gdy na statku czuwa taki morski wyga jak kapitan Mac Dougal. Nie ma żadnego niebezpieczeństwa, a tylko zmęczysz się niepotrzebnie tym wariackim kołysaniem.
Z trudem przebrnęli krótki korytarz. Ostrożnie weszli po schodkach i w końcu znaleźli się w kabinie. Tutaj Wilmowski pomógł Tomkowi zdjąć ubranie, położył go do łóżka, nakrył kocem i zapiął pasy ubezpieczające. Wkrótce Tomek odczuł znaczną ulgę. Bladość zaczęła powoli ustępować z jego twarzy.
- Czy już lepiej się czujesz? - zapytał ojciec, dostrzegając rumieńce na twarzy syna.
- Lepiej, znacznie lepiej - potwierdził Tomek.
- Postaraj się zasnąć. Gdy się przebudzisz, będzie już po burzy. Zaledwie to wypowiedział, drzwi kabiny otworzyły się z trzaskiem. Bosman Nowicki wpadł jak wicher. Chciał coś powiedzieć, ale jedno spojrzenie na Tomka powstrzymało jego słowa. Dopiero po chwili namysłu krzyknął:
- Ależ to fajna huśtawka! Zupełnie jak na karuzeli na Bielanach!
- Cyklon! Straszliwy cyklon! - zawołał Tomek.
- Jaki tam znów cyklon - roześmiał się bosman. - Wielorybszczaki bujają się na sznurze opasującym dokoła ziemię dla oznaczenia równika i rozhuśtały całe morze, to wszystko. Tomek zaraz poweselał. Od razu zrozumiał, że bosman żartuje. Przecież na równiku nie było sznura. Wiedział już, że marynarze mają -zwyczaj urządzać różne zabawy lub płatać figle w chwili przekraczania równika, toteż zapomniał natychmiast o cyklonie.
- Na pewno teraz mijamy równik! - powiedział, uradowany widokiem dowcipnego przyjaciela.
- Trzymaj się, bracie, mocno swojej koi, ino patrzeć, jak „Aligator" zaryje nosem w wodę, aby przemknąć pod sznurem. Wtedy jakiś rozbrykany wieloryb może przypadkiem machnąć nas ogonem i dopiero będzie heca! -odparł bosman.
- Wieloryb to po prostu zwykły kawał - roześmiał się Tomek.
- Takiś cwany? To wiedz, że taki jeden „zwykły kawał" waży około dwóch ton!
- Na pewno nie widział pan wielorybów na linie!
- Tylko dlatego, że na dworze zrobiło się czarno, jak u Murzyna... pod koszulą!
- Zaraz wiedziałem, że to kawał! - śmiał się Tomek.
- Śmiej się, niedowiarku, śmiej! A tymczasem przybiegłem po ciebie, Andrzeju, żebyś pomógł nam podnieść ten sznur, bo statek może zawadzić o niego masztami - zakończył bosman, grożąc chłopcu palcem.
- Spróbuj teraz usnąć, Tomku. Wrócę niedługo - rzekł Wilmowski i spokojnie opuścił kabinę. Zaledwie jednak obydwaj mężczyźni znaleźli się na korytarzu, Wilmowski zaraz zapytał:
- Co się stało, bosmanie?
- Fale uszkodziły iluminator w pomieszczeniu tygrysa - zameldował. - Woda wali tam do wnętrza statku strumieniami. Tygrys rzuca się, jak opętany. Trzeba natychmiast przenieść go gdzie indziej.
Nie tracąc czasu na dalsze wyjaśnienia, pobiegli ku pomieszczeniom zwierząt, przeskakując po kilka stopni na raz. Sytuacja była dość groźna. W pomieszczeniu tygrysa było już sporo wody, która przy każdym przechyleniu statku oblewała zdenerwowane zwierzę. Dwóch ludzi usiłowało zapchać workami otwór iluminatora. Wilmowski, widząc bezskuteczność ich wysiłków, zarządził:
- Pozostawcie iluminator! Przesuńcie drągi przez klatkę. Najpierw przeniesiemy tygrysa, a potem naprawimy uszkodzenie.
Smugą wraz z dwoma marynarzami przesunęli przez klatkę grube bambusowe drągi, a Wilmowski przeciął nożem liny, którymi była przymocowana do uchwytów w podłodze. Woda ze zdwojoną siłą wtargnęła przez odsłonięty iluminator. Tygrys, pomrukując gniewnie, szarpał pazurami bambusowe pręty, aby wydostać się z zalewanej wodą klatki. Z wielkim wysiłkiem przenieśli go do innego pomieszczenia. Następnie zajęli się naprawą uszkodzonego okienka. Minęły co najmniej dwie godziny, zanim zmęczony Wilmowski powrócił do Tomka. Ku swemu zadowoleniu zastał go pogrążonego w głębokim śnie. Wczesnym rankiem burza zaczęła ucichać. Wprawdzie fale przelewały się jeszcze przez statek i wiatr od czasu do czasu uderzał weń jak taranem, lecz niebezpieczeństwo minęło. Teraz dopiero część załogi, a wraz z nią i Wilmowski, udali się na zasłużony odpoczynek.
Tomek przebudził się; ze zdziwieniem spostrzegł, że jest już dzień. Promienie słoneczne wdzierały się przez okno do kabiny. Znośne już teraz kołysanie statku było dowodem, że burza ustała jeszcze w ciągu nocy. Tomek odpiął pas ubezpieczający, po czym usiadł na łóżku.
„Burzy nie ma - stwierdził z zadowoleniem. - Najlepiej pójdę postrzelać trochę. Łatwiej zapomnę o bólu głowy".
Mimo odczuwanej jeszcze ociężałości umył się starannie i ubrał. Do kieszeni spodni włożył dwie garście naboi. Ze sztucerem pod pachą wyszedł na korytarz. Ciszę na statku mącił jedynie dochodzący z kotłowni głuchy stukot maszyn. Tomek zorientował się, że musiała to być jeszcze bardzo wczesna pora.
„Tym lepiej - ucieszył się. - Nikt nie będzie mi przeszkadzał, a na śniadanie i tak nie mam teraz apetytu".
Zszedł do niższych kondygnacji statku. W pobliżu pomieszczeń zwierząt wydało mu się, że gdzieś obok trzasnęły drzwi. Przystanął wyczekująco. Poza odgłosem pracy maszyn nic nie było słychać.
„Zdawało mi się zapewne" pomyślał i ruszył ku strzelnicy. Dotarł do poprzecznego korytarza. Naraz ujrzał, że drzwi do pomieszczenia tygrysa były otwarte. Przy silniejszych uderzeniach statku uderzały o futrynę.
„Stąd zapewne pochodziło to trzaśniecie drzwi" mruknął Tomek.
Z oburzeniem pomyślał o nieostrożności służby okrętowej. Jak można było nie dopilnować należytego zabezpieczenia pomieszczenia tygrysa.
„Muszę zamknąć drzwi lub powiadomić ojca albo pana Smugę" pomyślał. Niezdecydowany przystanął na korytarzu. Obawiał się zajrzeć do bengalskiego tygrysa, mimo że zwierzę przebywało w klatce. Łatwo jednak mógł narazić się na posądzenie o tchórzostwo, oznajmiając ojcu o niedopatrzeniu służby, którego natychmiast sam nie naprawił.
„I tak źle, i tak niedobrze - zastanawiał się Tomek. - Ostatecznie nie muszę tam zaglądać. Kiedy drzwi przymkną się same, wystarczy przytrzymać je i zamknąć zasuwę. Potem dopiero powiem ojcu o wszystkim".
Odetchnął z ulgą. To było właściwe wyjście z kłopotliwej sytuacji. Podszedł do rozkołysanych drzwi, a gdy znalazły się przy futrynie, chwycił za skobel i zamknął zasuwę. „Po kłopocie" powiedział do siebie uradowany. Wydało mu się teraz, że skoro niedopatrzenie zostało usunięte, to nie ma już potrzeby do natychmiastowego niepokojenia ojca. Powie mu o tym po powrocie ze strzelnicy.
Postanowił zabawić się w polowanie na tygrysy. Błyskawicznie ułożył plan zabawy: Otóż jest sławnym łowcą Janem Smugą. Krajowcy bengalskiej wioski błagają go o zabicie prześladującego ich tygrysa. Oczywiście nie pozwala nikomu towarzyszyć sobie, ponieważ wyprawa jest bardzo niebezpieczna. Zagroda odwiedzana przez przebiegłego drapieżnika znajduje się w strzelnicy, tygrysem będzie blaszana puszka zawieszona, jak zwykle, u sufitu; wymalowane na niej kółka zastąpią ślepia krwiożerczej bestii.
Tomek szybko nabił sztucer i podbiegł do drzwi. Otworzył je, jednym skokiem wpadł do pomieszczenia, zatrzasnął drzwi za sobą i oparł się o nie plecami. Spojrzał, chcąc złożyć się do wspaniałego strzału i nagle... zimny pot wystąpił mu na czoło. Szeroko otwartymi oczyma ogarnął mrożący krew w żyłach widok, nie mogąc z przerażenia wymówić ani słowa. W przeciwległym rogu strzelnicy stał blady jak płótno Smuga, a o dwa lub trzy kroki przed nim czaił się prawdziwy, olbrzymi bengalski tygrys, groźnie szczerząc białe kły. Czarne płaty przesłoniły Tomkowi wzrok. Nogi ugięły się pod nim. Szybko zamknął oczy myśląc, że przyśnił mu się straszny sen. Dopiero po chwili, która wydała mu się bardzo długa, doszły go słowa wypowiedziane przez Smugę cichym, sugestywnym głosem:
- Spokojnie, tylko spokojnie, nie trzeba się denerwować...
W odpowiedzi rozległ się głuchy, złowrogi pomruk tygrysa.
Naraz myśl, jak błyskawica, olśniła Tomka. Przecież Smuga nie pozwoli uczynić mu krzywdy. Otworzył oczy... Tygrys zmienił położenie. Odwrócił się bokiem do Smugi, obrzucając teraz obydwóch intruzów gniewnym wzrokiem. Sierść zjeżyła się na grzbiecie rozgniewanego zwierzęcia. Marszcząc pysk, groźnie rozwierał paszczę.
Tomek zrozumiał, że musiało zdarzyć się coś nieoczekiwanego, skoro tygrys znajdował się w strzelnicy, a nie tam, gdzie umieszczono go w Colombo! Teraz dopiero spostrzegł w głębi pomieszczenia bambusową klatkę, lecz o dziwo! Drzwi klatki były zamknięte. W jaki wobec tego sposób tygrys wydostał się na wolność? Chciał zapytać Smugę, co to wszystko znaczy, nie mógł wszakże wydobyć z siebie głosu. Smuga spostrzegł, co się dzieje z Tomkiem i znów go ostrzegł:
- Gdyby chciał skoczyć na ciebie, strzelaj! i natychmiast uskocz w bok. Potem biegnij do ojca po ratunek; tylko teraz spokojnie...
Do świadomości Tomka dobrnęło znaczenie słowa „ratunek". Wróciła mu natychmiast przytomność umysłu. Spojrzał na Smugę. Był bez broni. Dłonie Tomka silniej zacisnęły się na sztucerze.
Tygrys poruszył się niecierpliwie. Ogonem zaczął uderzać o podłogę. Pomruk stawał się gwałtowny i gniewny.
„To tylko puszka, blaszana, duża, bardzo duża puszka" wmawiał w siebie Tomek, pragnąc w tej dramatycznej chwili całkowicie opanować zdenerwowanie.
Smuga przywarł plecami do ściany. Nieznacznie przesuwał się w stronę chłopca, przemawiając bez przerwy spokojnym głosem. Postanowił ocalić go za wszelką cenę. Gdy Tomek strzeli, skoczy między niego i tygrysa. Chociaż na krótką chwilę powstrzyma rozdrażnione zwierzę. Tym samym da Tomkowi możność ucieczki.
Tygrys musiał zauważyć manewr Smugi. Cofnął się, jakby chciał zwiększyć pole rozpędu, potem przywarował do ziemi, kilkakrotne uderzył o nią ogonem, po czym z wściekłym pomrukiem zaczął prężyć się do skoku.
Nawet niedoświadczony w takich sprawach Tomek nie miał ani cienia wątpliwości, że bestia przygotowuje się do ataku. W obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa odzyskał zimną krew. Wiedział już, co powinien uczynić. Błyskawicznym ruchem przyłożył sztucer do ramienia. Zaledwie zdołał „muszką" odszukać miejsce między pałającymi gniewem ślepiami, nacisnął spust.
Huk strzału i łomot dwóch ciał walących się całym ciężarem na podłogę, zlały się niemal w jeden odgłos. Nieustraszony Smuga rzucił się bowiem na tygrysa, gdy Tomek strzelił. Teraz człowiek i zwierzę, złączeni w morderczym uścisku, przedstawiali straszliwy widok. Przez krótki moment przetaczali się w zawrotnym tempie; to brązowe, pręgowane cielsko przyciskało człowieka do ziemi, to znów na górze zabieliła się na krótką chwilę jasna koszula Smugi. Tomek odruchowo zarepetował broń. Ruchliwy jak błyskawica cel uniemożliwiał powtórny strzał, Tomek chciałby pomóc Smudze, lecz jakaś przemożna siła spętała mu nogi. Nie mógł wykonać żadnego ruchu. Szeroko otwartymi oczyma spoglądał na tę okropną walkę na śmierć i życie.
Naraz opętańczo wirujący po podłodze kłąb ciał znieruchomiał. Drgający konwulsyjnie tygrys przytłaczał Smugę, którego ramiona opasywały kark zwierzęcia tuż przy samym łbie. Rozległ się jeszcze chrapliwy pomruk, a potem zwierzę znieruchomiało. Smuga wciąż leżał na plecach przywalony cielskiem tygrysa. Podłoga wokół nich zaczerwieniła się krwią...
Tomek nie mógł wymówić słowa. Ogarnęła go dziwna słabość. Cała kabina zawirowała mu przed oczyma. Upadł zemdlony. Gdy odzyskał przytomność, ujrzał pochyloną nad sobą twarz Smugi, który siedząc przy nim na podłodze, trzymał jego głowę na własnych kolanach.
- Już wszystko w porządku, Tomku - usłyszał kojący głos łowcy. -Jak się czujesz? Tomek spojrzał na olbrzymie cielsko tygrysa bezwładnie rozciągnięte na podłodze i... dostał torsji. Dopiero po dłuższej chwili poczuł się lepiej. Twarz jego powoli odzyskiwała normalną barwę. Siedzieli na podłodze oparci plecami o ścianę. Smuga otoczył Tomka mocnym ramieniem.
- Nigdy nie przypuszczałbym, że jesteś tak doskonałym strzelcem -odezwał się Smuga. - Kto nauczył cię tak niezawodnie mierzyć?
- Bosman Nowicki - odparł Tomek. Tutaj właśnie urządziliśmy sobie strzelnicę.
- Słyszałem, że uczysz się strzelać, ale nigdy nie spodziewałbym się, że w tak krótkim czasie staniesz w rzędzie mistrzów! Ależ ojciec będzie z ciebie dumny!
- Nie jestem wcale tego pewny - odpowiedział Tomek. - Gdyby nie pan, umarłbym ze strachu. Skąd wziął się tutaj tygrys i dlaczego wypuścił go pan z klatki?
- Wichura uszkodziła iluminator w poprzednim pomieszczeniu tygrysa i woda wlewała się do wnętrza. Musieliśmy przenieść go stamtąd.
- Czy to było wtedy, gdy bosman Nowicki wczoraj przybiegł po mego ojca? Tak, posłałem go po niego, ponieważ nie mogłem sam opanować sytuacji.
- Bosman nawet nie wspomniał o tym - oburzył się Tomek. - Opowiadał natomiast dowcipy o równiku i wielorybach.
- Nie chciał cię zapewne przestraszyć. Jest twoim wielkim przyjacielem.
- No i co się stało dalej?
- Ulokowaliśmy tygrysa w innym pomieszczeniu, a potem naprawiliśmy iluminator. W czasie przenoszenia klatki ktoś, przez nieuwagę, musiał wyciągnąć zatyczkę rygla, czym spowodował całą tę przykrą historię. O świcie postanowiłem sprawdzić, czy tygrys się już uspokoił. Kiedy wszedłem do niego, drzwi klatki były zamknięte. Widocznie zatrzasnęło je kołysanie statku. Dlatego dałem schwycić się w pułapkę. Znajdowałem się już blisko klatki. Wtem nieoczekiwanie ujrzałem skradającego się za mną tygrysa. Był bardzo zdenerwowany. Próbowałem uspokoić zwierzę, mówiąc do niego, jak to zwykle czynią treserzy. Jednocześnie przesuwałem się nieznacznie, aż dotarłem do kąta, w którym mnie zastałeś.
- Czy pan się nie bał?! - zapytał Tomek, spoglądając z podziwem na łowcę.
- Bałem się, Tomku. Pamiętasz, co opowiadałem ci o mojej przygodzie w Bengalii?
Od tej pory dziwnie nie lubię tygrysów. On to widocznie wyczuwał, stawał się coraz bardziej natarczywy. Nagle ty wpadłeś tutaj jak wicher, i wtedy bardzo się przeraziłem. Byłem pewny, że zginiemy obydwaj. Spisałeś się naprawdę wspaniale. Ocaliłeś siebie i mnie!
- Dlaczego rzucił się pan po strzale na tygrysa?
- Nie wiedziałem, że jesteś tak niezawodnym strzelcem. Obawiałem się o ciebie. Było to niepotrzebne, trafiłeś bestię dokładnie między ślepia. Tygrys znajdował się już w agonii, gdy usiłowałem go powstrzymać.
- Wiec chciał mnie pan zasłonić! - szepnął Tomek głęboko wzruszony.
- Prawdę mówiąc, bardzo bałem się o ciebie. Czyż mogłem odgadnąć, że zachowasz się tak dzielnie?
- Zdobyłem się na to tylko dzięki panu. Umierałem wprost ze strachu - przyznał się Tomek cichym głosem.
- Mimo woli zapolowaliśmy wspólnie na tygrysa - powiedział Smuga, uśmiechając się. do Tomka. - Ten zabawny staruszek z Port Saidu nie przypuszczał zapewne, że jego wróżba urzeczywistni się tak szybko. Chodźmy teraz powiadomić o wszystkim twego ojca i kapitana Mac Dougala.
DORADCA Z MELBOURNE
Zastrzelenie tygrysa wywołało wśród załogi duże poruszenie. Przecież tylko dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności obyło się bez tragicznych następstw. Gdyby ktoś mniej od Smugi doświadczony w obcowaniu z dzikimi zwierzętami znalazł się nieoczekiwanie sam na sam z uwolnionym tygrysem, najprawdopodobniej nie uniknąłby śmierci. Wszyscy jednomyślnie stwierdzili, że zabicie bestii było jedynym wyjściem z sytuacji. Spisano szczegółowy protokół zajścia; zwierzęta przed załadowaniem na statek w Colombo zostały ubezpieczone od wypadku i należało poczynić starania o pokrycie poniesionej straty. Tomek stał się bohaterem. Kapitan Mac Dougal osobiście powinszował mu celności strzału. Wilmowski był szczęśliwy i dumny z syna. Nie ulegało przecież wątpliwości, że Tomek uratował życie swoje i Smugi. Oczywiście wśród słów uznania dla chłopca, nie brakło i pochwał dla bosmana Nowickiego, który ćwiczył go w strzelaniu.
Dla upamiętnienia wspólnej niebezpiecznej przygody Smuga ofiarował Tomkowi upominek. Wręczył mu nowy rewolwer bębenkowy, systemu Colta, wraz z futerałem, pasem i nabojami.
Tymczasem statek zbliżał się do kontynentu australijskiego. Celem podróży był Port Augusta, leżący w głębi zatoki Spencera, w południowej części Australii. W porcie tym łowcy mieli spotkać się z zoologiem Karolem Bentleyem, zarządcą ogrodu zoologicznego w Melbourne. Stosownie do umowy z Hagenbeckiem miał on towarzyszyć wyprawie w głąb lądu w charakterze doradcy.
Tomek niecierpliwie oczekiwał dnia wylądowania w Australii. Ciekaw był ujrzeć ten tajemniczy najmniejszy i najpóźniej odkryty kontynent na kuli ziemskiej (23). Doskonale pamiętał, z często przeglądanych atlasów geograficznych, prawie owalny kształt australijskiego lądu o słabo rozczłonkowanej linii wybrzeża oraz najdłuższą na ziemi - Wielką Rafę Koralową, zamykającą na przestrzeni dwóch tysięcy kilometrów dostęp do północno- wschodniego brzegu. W czasie podróży wertował uważnie szczegółową mapę Australii; wtedy dziwił się nieraz, ile to w niej znajduje się pustyń: Wielka Pustynia Piaszczysta, Pustynia Gibsona, Wielka Pustynia Wiktorii (24)... - odczytywał i w wyobraźni widział bezkresne obszary pokryte piachem bądź też inne części lądu porośnięte nieprzebytą gęstwiną poplątanych z sobą karłowatych akacji i eukaliptusów, tworzących tak zwany „scrub" lub też porosłe bujnie krzewiącą się, ostrą jak nóż trawą, „spinifex". Nieliczne najlepiej nadające się do zamieszkania dla człowieka tereny, okalał od wschodu długi łańcuch gór (25), a od zachodu budzące grozę pustkowia. Wprawdzie ojciec tłumaczył Tomkowi, iż europejscy osadnicy potrafili doskonale zadomowić się w na pozór niegościnnym kraju, lecz mimo to chłopiec zdawał się teraz lepiej rozumieć, dlaczego właśnie Australię najpierw wyznaczono na miejsce zesłań angielskich skazańców.
23 Powierzchnia Australii wynosi 7,7 milionów km2, co równa się 4/5 powierzchni Europy.
24 Pustynie te znajdują się w zachodniej części kontynentu.
25 Góry Australijskie, zwane również Kordylierami Australijskimi, ciągną się nieprzerwanym łukiem wzdłuż wschodnich wybrzeży Australii. Wśród płaskich stoliw na południu wyróżniają się Góry Błękitne i Alpy Australijskie z najwyższym szczytem kontynentu: Górą Kościuszki.
Tomek już znał w ogólnych zarysach historię piątego kontynentu. Holendrzy odkryli go dopiero w XVII wieku. Właściwy jednak okres wielkich badań w Australii rozpoczęli Anglicy. Dotrzeć bowiem do jej wschodniego wybrzeża udało się, jako pierwszemu, Jamesowi Cookowi (26), który w 1770 roku odkrył Zatokę Botany (27) w pobliżu .dzisiejszego Sydney. W osiemnaście lat później kapitan Phillip (28) przybył tam z pierwszym transportem więźniów i założył angielską kolonię karną. Australia nie cieszyła się przez dłuższy czas zbyt dobrą opinią.
26 James Cook (czytaj Dżems Kuk) - angielski żeglarz, jedna z najwybitniejszych postaci w historii odkryć geograficznych.
27 Botany Bay (czytaj Boteny Bej) - Botaniczna Zatoka.
28 Artur Phillip (czytaj Fylyp).