BARBIE
– Musisz natychmiast tu przyjść! Chodzi o Barbie! – krzyczał do słuchawki Mateusz.
W tle słychać było szloch Magdusi i głos Kuby, który starał się ją pocieszyć.
* * *
Od wielu dni wiadomo było, że tegoroczna majówka będzie długa i słoneczna. Pierwszy maja wypadał we wtorek. A to sprawiło, że sporo ludzi wyjeżdżało już w piątek po południu, by cały następny tydzień odpoczywać.
Rodzice Kamili na ten tydzień zaplanowali wyjazd do Kopenhagi. Ale ona nie chciała jechać z nimi. Ku zdumieniu wszystkich Kuba też nie chciał. A co było już najbardziej dla wszystkich zdumiewające – umówił się z… Mateuszem, młodszym bratem Marcina. Chłopcy jakoś tak dogadali się ze sobą, że perspektywa wspólnej zabawy z Mateuszem wydawała się Kubie atrakcyjniejsza od wyjazdu za granicę. Mama Kamili próbowała protestować, ale tu do akcji wkroczył ojciec.
– To tak, jakbyśmy mogli znów odbyć podróż poślubną – powiedział.
Mamie zaszkliły się oczy. Wzruszona romantycznym wyznaniem ojca skapitulowała.
Dla Kamili oznaczało to weekend z Marcinem. Zupełnie legalny. Zauważyła zresztą, że matka jakoś pogodziła się z tym, że Olek to już przeszłość. Chyba też polubiła Marcina. Być może wpływ na to miała… babcia? Kamila przez przypadek usłyszała rozmowę ich obu. Babcia mówiła, że chłopak, który tak dba o rodzeństwo, to skarb, a mama odparła krótko: „W sumie fakt”.
I ten fakt przypieczętował wszystko. Marcin odwiedzał Kamilę i czasem zabierał ze sobą młodsze rodzeństwo. A i Kamila, jeżdżąc do Marcina, bywało, że brała ze sobą Kubę. Szybko okazało się, że w ten sposób zbiera punkty i u młodszego brata, i u rodzeństwa Marcina, i u rodziców oraz u babci.
Dlatego nie było specjalnej afery o majówkę w Warszawie. A nawet dostała od rodziców dodatkowe spore pieniądze na ewentualną krótką wycieczkę. Oczywiście z dzieciakami. Jednak taki wyjazd zaplanowali dopiero pod koniec majówki. Najpierw mieli pochodzić po Warszawie. W sobotę Kamila przyjechała z Kubą do Marcina. Chcieli wszyscy pójść na lody, ale… plany zmienił Mateusz, który oznajmił, że w jordanku jest turniej w piłkarzyki i chciałby w nim wziąć udział, i zabrać ze sobą Kubę.
– Do jordanka możecie iść bez nas, ale weźcie ze sobą Magdusię. Chcesz iść z chłopcami? – spytał Marcin, a gdy siostra ochoczo przytaknęła, kamień spadł mu z serca. Pędraki miał z głowy. – Wracając, dzwońcie, to nastawię obiad – powiedział, gdy krzycząc jedno przez drugie, zbierali się do wyjścia. Jeszcze tylko Kamila, kładąc palec na ustach, co zwiastowało tajemnicę, włożyła Magdusi do plecaczka z zabawkami tajemnicze zawiniątko i… cała trójka szybciutko wybiegła z domu. Do ogrodu jordanowskiego nie było daleko. Zaledwie parę przecznic.
– Co ty jej dałaś? – spytał Marcin, gdy zamknęły się drzwi za pędrakami.
– Babskie sprawy – odparła Kamila i zaśmiawszy się, pociągnęła go za brodę.
Zrozumieli się bez słów. Mieli teraz czas dla siebie. Ojciec dopiero wieczorem wróci z zagranicznej delegacji.
* * *
Magdusia z trudem nadążała za Kubą i Mateuszem. Pewnie dlatego nie zajrzała do plecaka i nie odpakowała prezentu od Kamili. To zrobiła dopiero, gdy dotarli na miejsce. Ledwo odwinęła papier skrywający prezent, którym okazała się lalka Barbie na rolkach, kiedy tuż obok usłyszała znajomy głos:
– Ukradłaś?
To była Wioletka. Cóż… Jordanek o tej porze był pełen i dzieci, i rodziców, którzy towarzyszyli w zabawach najmłodszym pociechom, zwłaszcza tym w wieku przedszkolnym. Sporo było też rodziców z dziećmi w wózkach, a właśnie Wioletka miała niespełna dwuletniego braciszka Dominika, który spał smacznie w spacerówce, pilnowany przez siedzącą na ławce mamę przeglądającą coś na smartfonie.
Na Magdusię widok koleżanki z klasy, z którą konflikt ciągnął się od początku roku, podziałał jak płachta na byka. Zwłaszcza że Barbie na rolkach, którą przyniosła dla niej Kamila, była tym, o czym Wioletka mówiła w szkole. Chwaląc się wszem wobec i każdemu z osobna, że niedawno dostała taką od rodziców na imieniny. Teraz taką samą zabawkę miała ona – Magdusia – dzięki czemu mogła patrzeć na swoją gnębicielkę z niekłamanym triumfem w oczach. Wioletka jednak udawała, że triumfu nie widzi, tylko powtórzyła pytanie:
– Ukradłaś?
– Dostałam! – krzyknęła Magdusia i spojrzała na koleżankę z taką nienawiścią, że Wioletka najpierw aż cofnęła się, a potem… pokazała język.
Magdusia odwróciła się do niej plecami. Już miała odejść w kierunku huśtawek, kiedy ktoś ją zawołał. Spojrzała w stronę, z której dochodził głos. To była Beatka. Też koleżanka z klasy. Siedziała w piaskownicy z cztery lata młodszym bratem Rafałem i pomagała mu robić babki. Magda ruszyła w stronę piaskownicy.
– Dostałam! – powiedziała, uśmiechając się do Beatki i pokazując lalkę.
– Super! – odparła dziewczynka i nakładając piasek do foremki dodała: – Ale głupio się zrobiło tej małpie!
Obie dziewczynki się zaśmiały. Przez chwilę oglądały nową lalkę, próbowały, jak kręcą się kółka jej wrotek. Aż w końcu Beatka powiedziała:
– Skoczę do mamy po swoją.
Po chwili wróciła z Barbie surferką. Lalka z doczepianą deską na kółkach świetnie pasowała do zabawy z taką, która miała wrotki. Przez moment dziewczynki bawiły się lalkami. Nie zwróciły uwagi, że Weronika obserwowała je z ukrycia. Jednak po chwili Rafałek zaczął domagać się pomocy w zabawie, więc obie dziewczynki odłożyły lalki i zaczęły pomagać mu robić babki i niewielki zamek z tunelem.
Wioletka stanęła obok. W ręku miała wielkiego lizaka, którego powolutku odwijała z papierka, patrząc przy tym, czy lizak robi wrażenie na koleżankach z klasy. Po chwili rozejrzała się za koszem na śmieci, ale ponieważ ten był w pewnym oddaleniu, więc upchnęła papierek do kieszeni kwiecistej sukienki. A pokręciwszy lizakiem, włożyła go sobie do buzi z wyrazem triumfu.
– Twoja zabawka to podróba! – powiedziała do Magdy, nie wyjmując lizaka z ust. Ta jednak nie odezwała się nawet słowem. Dlatego Wioletka niczym niezrażona ciągnęła: – Nie świecą się jej wrotki!
– Może nie włożyłaś baterii? – Beatka szturchnęła Magdusię, która po słowach Wioletki natychmiast zmarkotniała.
Spojrzała na Beatkę i sięgnęła do plecaczka, który leżał na ziemi koło piaskownicy. Szybko przeszukała schowane tam opakowanie i… znalazłszy baterie, spojrzała na Wioletkę z triumfem.
– Nie podróba! – krzyknęła.
Włożyła baterie, pokręciła kółkami wrotek, demonstrując, jak się świecą. A potem pomachawszy opakowaniem, które schowała z powrotem do plecaczka, pokazała Wioletce język. Ta wzruszyła ramionami.
– Śmieci trzymasz w plecaku! Śmieciara!
Śmieciara!
– Sama jesteś śmieciara! – krzyknęła Magdusia i palcem pokazała na kieszeń jej sukienki. – Sama widziałam, jak schowałaś do kieszeni papierek.
– Bo jestem dobrze wychowana i nie rzucam na ziemię! – burknęła Wioletka.
– Ja też jestem dobrze wychowana! – odcięła się Magda i wyjąwszy z plecaczka opakowanie po zabawce, zaniosła je do kosza na śmieci.
Wróciwszy, spojrzała na Wioletkę z wyższością i już miała po raz kolejny odwrócić się do niej plecami, gdy do piaskownicy podszedł młody mężczyzna.
– Dziewczynki, jak ja stąd dojdę do kościoła?
– Kościół jest za płotem – wyjaśniła Magda i pokazała palcem na prześwitujący przez zieleń budynek saskokępskiej świątyni.
– Ale jak tam wejść? – spytał mężczyzna.
– Ja panu pokażę! – powiedziała Wioletka, oblizując lizaka i dodając, że koleżanki są głupie, podała mężczyźnie rękę, po czym pociągnęła w kierunku wyjścia z jordanka.
* * *
Awanturę o Barbie na wrotkach zrobiła mama Wioletki. Podeszła do piaskownicy i ujrzawszy lalkę w rękach Magdy, uznała, że to zabawka jej córki.
– Ja już wtedy wiedziałam, co z ciebie za ziółko! – krzyknęła i głosem nieznoszącym sprzeciwu powiedziała: – Masz natychmiast oddać zabawkę. Słyszysz?
Magda zaniosła się płaczem. Na ten dźwięk przybiegli Mateusz z Kubą, którzy byli świeżo po rozgrywkach i właśnie ogłoszono, że przeszli do następnego etapu turnieju w piłkarzyki. Ich oczom ukazał się następujący widok. Magda ryczała jak bóbr, jakaś pani wyrywała jej zabawkę, a Beatka tłumaczyła, że to zabawka Magdy. To wtedy zdecydowali się zadzwonić do Marcina.
– Musisz natychmiast tu przyjść! Chodzi o Barbie! – krzyczał do słuchawki Mateusz.
W tle słychać było szloch Magdusi i głos Kuby, który starał się ją pocieszyć.
– O Barbie?! I rzeczywiście, gdy po kwadransie zdyszany Marcin z Kamilą wpadli do jordanka, od razu sprawa się wyjaśniła. A Magda, która przestała płakać, przypomniała sobie nawet, że w koszu na śmieci leży opakowanie po lalce – namacalny dowód, że ta Barbie na wrotkach jest jej.
– Ale dałaś małej prezent. – W głosie Marcina nie było nagany, a raczej zdziwienie, że lalka wzbudziła wśród dzieci takie emocje.
Oboje z Kamilą patrzyli na Magdę, która tuliła do siebie lalkę, i na czteroletniego Rafałka, który liściem kasztana próbował koleżance starszej siostry otrzeć łzy, co czyniło scenę zarówno zabawną, jak i wzruszającą.
– To gdzie jest lalka Wioletki? – spytała jej mama, poruszając nerwowo wózkiem, w którym spał nieczuły na wrzaski dwuletni Dominik.
– A to już proszę pytać swoją genialną Wioletkę – burknął Marcin.
Cały czas nie mógł zapomnieć historii z pudełkiem na drugie śniadanie; do dziś pamiętał scenę, gdy mama Wioletki zwracała pieniądze za połamane pudełko z minionkami. Wszystko dlatego, że w gabinecie szkolnego pedagoga kobieta rzuciła pieniądze na podłogę i… nie zamierzała ich podnieść. Marcin musiał się schylić, by odebrać należność, a ona powiedziała wtedy z wyższością: „Reszty nie trzeba!”, czym doprowadziła go niemal do szału. To dlatego otworzył portfel i co do grosza oddał resztę, mówiąc: „Kultury! Nie jestem kelnerem, a pani nie daje mi napiwku!”.
Wtedy zacisnęła wargi z wściekłości. A teraz stała przed nim tak samo wściekła, jak tamtego dnia.
– A gdzie jest Wioletka? – spytała po chwili, rozglądając się wokół, jakby dopiero do niej dotarło, że martwi się o zabawkę, a zupełnie nie przejmuje się córką.
Wioletki jednak nie było. O tym, że poszła pokazać jakiemuś panu, którędy idzie się do kościoła, przypomniała sobie Magdusia.
– Powiedziała, że my jesteśmy głupie – dodała, a Beatka przytaknęła.
Mama Wioletki spojrzała na dziewczynki szeroko rozwartymi oczami, jakby nie od razu rozumiejąc sytuację. Jednak już po chwili sprawy potoczyły się błyskawicznie. Marcin spytał, w jakim kierunku poszła Wioletka, a uzyskawszy odpowiedź, że w stronę Saskiej, rzucił Kamili:
– Pilnuj wózka i dzieciaków! Dzwoń po policję!
A potem szarpnąwszy mamę Wioletki za rękę, pociągnął w kierunku Saskiej.
* * *
– Czy pan rozumie, że samosąd jest czymś nagannym? – spytał policjant, oddając Marcinowi dokumenty.
– Rozumiem, ale… to było silniejsze ode mnie! Ten bydlak mógł tak samo skrzywdzić moją siostrę!
– Od kar jest sąd, a od łapania przestępców policja.
– Ciekawe, jak długo by go panowie szukali, gdyby nie ja – burknął Marcin, chowając dokumenty do portfela.
– Dostanie pan wezwanie – powiedział drugi policjant.
Marcin pokiwał smętnie głową i powlókł się z powrotem do jordanka. Na miejscu przy piaskownicy zastał ojca Wioletki, który zabierał z rąk Kamili wózek. Widział go pierwszy raz w życiu. Niewiele od niego starszy mężczyzna roztrzęsionymi rękoma pakował do wózka zabawki córki, czym obudził śpiącego synka.
– Spokojnie… zaraz pójdziemy do domu… – uspokajał go, podając mu butelkę z sokiem.
Kamila patrzyła na Marcina wyczekująco. Wiedziała, że teraz przy Magdzie i Beatce, której mama nie mniej roztrzęsiona niż tata Wioletki tuliła córkę do siebie, głaszcząc przy tym po głowie czteroletniego Rafałka, nie można mówić o tym, co zdarzyło się za bramą jordanka. Nie można mówić, bo dzieci słyszą. A oni, dorośli, powinni teraz zrobić wszystko, by dziewczynki zapomniały ten incydent. By zapamiętały tylko to, że nie można oddalać się nigdy i nigdzie z nikim obcym.
– Żona pojechała z córką… – powiedział Marcin do ojca Wioletki.
– Wiem – mężczyzna, nie podnosząc wzroku na chłopaka, przerwał mu natychmiast, jakby bał się publicznego wypowiedzenia słowa „szpital”. – Dziękuję – dodał po chwili niemal szeptem.
Marcin pokiwał głową. Spojrzał na obite kostki obu dłoni. Chyba nigdy nie walił na oślep z takim impetem jak teraz. Krew z wargi mężczyzny, którego wyciągnął z zaparkowanego przed kościołem vana, spadła na ziemię, mieszając się z krwią, którą pobrudzone były majtki Wioletki. Majtki, które wypadły z auta, gdy tylko szarpnął za klamkę. Skąd wiedział, że to ten samochód? Mama Wioletki zobaczyła leżącego przed nim wielkiego lizaka…
Magda głaskała po głowie lalkę Barbie, patrząc raz na Marcina, raz na tatę Wioletki, a raz na mamę Beatki. Wiedziała, że stało się coś złego, ale co? „Co by to nie było, to dobrze tak Wioletce” – pomyślała, bo zarozumiała koleżanka dziś sprawiła, że znienawidziła ją jeszcze bardziej.
Patrzyła obojętnie na jej tatę, który po chwili pchając przed sobą wózek, ruszył w kierunku domu. Tam na Wioletkę czekała jej Barbie na wrotkach. Ale ani Beatka, ani Magda o tym nie wiedziały. A dla mamy Wioletki, tak jak i dla niej samej, nie miało to już żadnego znaczenia.